D W A D Z I E Ś C I A D W A
Czas wokół niego stanął. Każdy oddech stanowił największe wyzwanie. Dzwonek, a potem natarczywe pukanie do drzwi przyprawiały o gęsią skórkę i niemal słyszał przepływanie własnej krwii. Ściany pokryte zostały lodem, który pękał, boleśnie wbijając się w jego ciało. Drzwi zaskrzypiały jak w najgorszym horrorze, zjawa stanęła przed nim, niemal wyrastając spod ziemi. Nieprzyjemny odór strachu przyprawiał o omdlenie oraz chęć wymiotowania. Do gardła podeszła mu gula, oczy zalśniły łzami, gdy niewyraźna postać nabrała kolorów oraz doskonale znanych kształtów.
Nie umiał wyrzucić z głowy tego obrazu, bo był przerażająco realistyczny. Najbardziej niepokoił go spokój, z jakim ojciec powoli stawiał kroki, wchodząc do środka. Podłoga ugięła się głośno pod naciskiem eleganckich butów od Armaniego, a w powietrzu niemal wybuchł zapach drogich perfum.
Rękawy białej koszuli zaciągnięte były lekko ponad łokcie, a złoty zegarek odbijał co jakiś czas promienie słońca. Dało się zauważyć, że skóra mężczyzny hojnie dotknięta została przez letni upał.
Masona ten widok przyprawiał o panikę, która skutecznie wybudziła go ze snu. Ostatnim co zapamiętał, była wystawiona w jego stronę dłoń i uśmiech pełen politowania oraz wyższości. Nie słyszał żadnych dźwięków, jednak usta ojca poruszały się w zastraszającym tempie. O ból przyprawiało go natomiast dzwonienie w uszach, towarzyszące aż do chwili, w której dotarło do niego, że to wszystko było tylko wytworem jego wyobraźni.
Ciemność otaczała go z każdej strony, ale nie sięgnął w stronę szafki nocnej. Tym razem panika zostawiła za sobą paraliż tak wielki, że nie umiał się poruszyć. Sytuacji nie polepszał ciepły oddech, który czuł na szyi. Drgnął, bo materac ugięty został pod naporem drugiego ciała.
No to po mnie, myślał, przygotowując się mentalnie na uderzenie i niemal czuł już promieniujący ból. Długo docierało do niego, jak naprawdę wyglądała sytuacja, bo pomimo nawracającej paranoi wciąż był bezpieczny. Tylko kostka dawała o sobie znać, gdy nieudolnie próbował znaleźć wygodną pozycję. Nagle dopadła go ochota na wyjście; jakiekolwiek, czy to na dwór, czy zwyczajne podejście do okna, aby złapać spokojny oddech. Nie wiedział, co było prawdą, bo jego policzki dosłownie objęte zostały przez drobny chłód, chociaż czoło płonęło niemal żywym ogniem. Był o krok od podjęcia jednej z gorszych decyzji, ale zwlekał wystarczająco długo. Kolejny dreszcz przeszedł mu po plecach, na których potem poczuł ciepłą dłoń. Odwrócił się gwałtownie; w tej krótkiej chwili zdołał napiąć mięśnie pod wpływem przypływu adrenaliny i chociaż jako tako wiedział gdzie był, wciąż coś wydawało mu się zwyczajnie nie w porządku. Ta obca obecność oraz od dawna zaginiona czułość, z jaką palce przesuwały się po spoconej koszulce na nagie ramię... Z jednej strony było to niesamowicie niezręczne. Z drugiej jednak gdzieś w jego podświadomości zakiełkowało wrażenie, że skoro do tej pory Dorian nie zrobił kompletnie nic, aby go skrzywdzić, a wręcz przeciwnie: dosłownie uratował życie w kryzysowej sytuacji, jaka miała miejsce zaledwie kilkanaście godzin temu, nie miał podstaw, aby teraz pokazać prawdziwą twarz sadysty.
Mason wielokrotnie przejechał się na ludziach, którzy ostatecznie pokazywali swoje prawdziwe oblicze. Poniekąd uważał się więc za głupca, sądząc, iż podopieczny babci mógł być inny. Bo czemu akurat on?
Mimochodem napłynęły do niego wciąż mgliste urywki rozmowy z baru i te, które ułożyły się w sporą część opowieści Doriana, upewniły go w przekonaniu, że faktycznie nie wszyscy ludzie byli źli.
— Czemu to robisz? — wypalił więc, a słowa te wydawały się w ogóle nie istnieć przez szept, którym je wypowiedział. Odwaga całkowicie go opuściła i wiedział, że gdyby jego towarzysz nie usłyszał pytania, nie śmiałby powiedzieć tego dwa razy. W ogóle nie zdawał sobie sprawy, że w połączeniu z późną porą i okolicznościami, te trzy słowa zabrzmiały niemal jak oskarżenie.
— Bo jestem egoistą — odpowiedział niemal natychmiast. Szmery sygnalizowały zmianę pozycji, gdy zbliżał się do wciąż zaniepokojonego Masona. I właśnie to na nowo zapaliło w umyśle chłopaka panikę, doskonale wyczuwaną przez nieco zmartwionego już Doriana. — Wszystko okej?
Zapanowała niewygodna cisza, przerywana jedynie przez zbyt ciężkie oddechy. Chłopak spojrzał na niego, nie wypowiadając ani jednego słowa, w głowie próbując dobrać odpowiednie określenie. W tamtej chwili nie był już pewien zupełnie niczego, a zważając na widmo wciąż śledzącej go obawy o pojawienie się ojca, już na pewno nie swojego samopoczucia. Brunet miał wrażenie, że jego błagalny wzrok wręcz krzyczał o pomoc w wymyśleniu dobrej odpowiedzi. Zupełnie tak, jakby pamięć została wymazana, a żadne słowo nie istniało. Ironicznie znowu powrócił do myślenia o ojcu, który przecież wydawał fortunę na jego edukację. Teraz natomiast wyglądało to tak, jakby każdy grosz poszedł na marne, a on znowu zawiódł rodzinę.
— No to inaczej: jak źle jest w skali od jednego do dziesięciu?
— Najgorsze jest po prostu to, że on się tu pojawi bez względu na to, jak długo będę próbował się ukryć, wiesz? — wydusił. — I nie jestem głupi, bo wiedziałem o tym od razu. Tego przeklętego letniego dnia łudziłem się jednak, że jeśli faktycznie zrobię mu na złość, w jakiś chory sposób okaże się, że miał rację. Że faktycznie wrócę do domu z podkulonym ogonem, a świat zwyczajnie skopie mi tyłek. Że powita mnie tym swoim pełnym satysfakcji spojrzeniem oraz wykładem na temat tego, jak cholernie po raz kolejny zjebałem sprawę, a potem znów zamknie w klatce.
— Ale to chyba dobrze, że jednak się mylił, co?
Pokręcił energicznie głową, zbyt mocno i tak, jakby w ten sposób usiłował pozbyć się resztek myśli, rozsadzających go od środka. Z westchnieniem opadł na wciąż mokre od własnego potu poduszki, zaciskając boleśnie powieki.
— Nie, Dorianie. To w żadnym wypadku nie jest dobre.
— Jeśli jest coś, co mogę zrobić... — podjął, przyjmując zupełnie tę samą pozycję co Mason. Za wszelkę cenę próbował nie patrzeć na niego, aby nie zaburzyć tej cennej chwili pełnej zaufania, które nieświadomie otrzymywał.
— Obiecaj — powiedział z trudem, powoli dopuszczając do siebie prawdopodobieństwo nieuniknionego końca całej tej zbyt spontanicznej ucieczki oraz wszystkiego, co się z nią wiązało. Dorian mimowolnie zmarszczył brwi, dłuższą chwilę próbując zrozumieć. Wspomnienie ich wcześniejszej rozmowy rozbudziło go niczym wiadro lodowatej wody. Mimowolnie otworzył oczy na całą szerokość, gdy dotarło do niego, jak realnym zagrożeniem było teraz odejście Masona.
Nie chciał tego mówić, wręcz przeciwnie: każdy cal jego ciała oraz umysłu były temu przeciwne. Niespodziewany psychiczny ból uderzył go niczym sierpowy w sam środek brzucha. Miał ochotę zgiąć się wpół i użalać nad sobą przez to jak bestalsko dał się podejść z pozoru niewinnym uczuciom. Umiał jednak przybrać dobrą minę do złej gry. Ciężki oddech opuścił jego usta, ale zamiast sprzeciwu, który do samego końca kusząco ślizgał się na jego języku, odparł:
— Okej.
— Okej?
— Okej. — Przełknął ślinę, z żalem zaciskając pięść. — Obiecuję.
Poranek nastał z niespokojną i chłodną niepewnością. Masonowi znowu udało się zasnąć w niedługim czasie od wcześniejszego przebudzenia po koszmarze, jednak Dorian nie potrafił zmrużyć oka. Przekręcał się z boku na bok, co jakiś czas obserwując stan kostki śpiącego chłopaka, opanowanego przez spokój pomimo ciągłych obaw zaprzątających myśli. Gdyby zmuszony został do określenia tego, jak się czuł, za pomocą jednego słowa, definitywnie byłoby nim „pusto". Do szału doprowadzały go myśli o tym, że lada chwila może dojść do sytuacji, której tak strasznie się obawiał. Nie wyobrażał sobie bowiem, jak wyglądałoby jego życie, gdyby faktycznie nie witał nowego dnia, myśląc o senności młodszego od siebie nastolatka lub nawet jej braku. Był w stanie zaakceptować wiele: własne odejście z domu, wyrzeczenie się rodziny i zostawienie za sobą całego życia na rzecz czegoś nowego oraz poniekąd cholernie strasznego. Ze spokojem podejmował nowe wyzwania, stawiając sobie małe cele, które sukcesywnie, acz z odpowiednim czasem, realizował. Niestety jednak fakt, że Mason powoli godził się z, w jego mniemaniu, nieuniknionym powrotem, przerażał go najbardziej. Pojawienie się wnuka Edith zaburzyło spokojny rytm ich żyć, wprowadzając powiew świeżości, który pomimo trudności w dziwny sposób stał się potem słodką rutyną. Dorian wciąż pamiętał początkową ciekawość, która potem ewoluowała w coś więcej. Wiedział, że świat działał w dziwny sposób, bo nie spodziewał się tego, co nadejdzie wraz z burzliwym poznaniem Masona Vegi. Niestety nie posiadał też świadomości, jak skończy się jego odejście, na które podejrzewał, iż nigdy nie będzie gotowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top