D W A

    Spojrzenie, które mu podarowała, było pełne takiego zaskoczenia, jakby na jej drodze właśnie pojawiła się sama śmierć. Gdyby miała stracić życie, właśnie tę postać ujrzałaby przed końcem. Na początku myślała, że to był tylko sen. Przetarła oczy, do ostatniej chwili nie dowierzając w to, kogo widzi.

    Wyszeptała słowo, siedem liter, składających się w imię swojego pierworodnego syna. Człowieka niegdyś znaczącego dla niej wszystko. Mężczyzny, którego bez bicia określała jako przeszłość. Tego, którego rodziła w bólach, któremu podarowała całe swoje serce, nie dostając w zamian zupełnie nic, oprócz cierpienia.

    — Nie, babciu. Jestem Mason. — Niepewność w jego głosie ani odrobinę nie polepszyła sytuacji. Z każdą kroplą wody, obijającą się głośno o dach, oboje czuli się coraz bardziej przygnębieni oraz niepewni. Powietrze pachniało deszczem, jednak w rzeczywistości kontrolę przejmował niewyczuwalny zapach żalu i tęsknoty.

    Powtórzyła jego imię. Po takim czasie odrzucania go ze swojej świadomości musiała na nowo je posmakować. Przeżuć każdą literę oraz wyczuć jego brzmienie. Pozwolić wspomnieniom na nowo odżyć w sercu niczym kaktus, otrzymujący pierwszą dawkę wody po latach suszy.

    — Mason, dziecko drogie. — Głos jej się załamał. Z ust wypłynęło coś w rodzaju szlochu, przeplatanego z zaskoczonym „och". — Minęło tyle czasu...

    Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Gdyby ktoś miał przy sobie instrukcję, jak zachować się w towarzystwie ignorowanej od miesięcy babci, pewnie przyjąłby ją bez patrzenia na okładkę. A to w jego wypadku naprawdę wyjątkowa sytuacja. W końcu należał do tej przeklętej części książkowych robaczków, które oceniały książkę po tym, co znajduje się na jej przodzie.

    — Wiem — szepnął.

    Pragnął ją przeprosić. Wiedział, że właśnie to powinien teraz zrobić, zupełnie tak, jakby w gwiezdnym scenariuszu zapisane było: „Akt 1, scena trzecia: Mason przeprasza babcię za wszystko, co zrobił, błagając o wybaczenie".

    Słowa jednak utknęły mu w gardle. Jedynym, na co potrafił się zdobyć, było to przeklęte „wiem", które w ogóle nie tłumaczyło jego nagłej obecności. Powtarzał je raz po raz jakby był pod wpływem jakiegoś zaklęcia. W umyśle odbijały się wszystkie obelgi, kierowane pod jego adresem: Jesteś życiową porażką. Żałuję, że się urodziłeś. Nieudacznik, to powinno być twoim drugim imieniem. Przynosisz nam tylko wstyd. A on właśnie na nie odpowiadał: Wiem. Wiem.

    Jego głowę rozsadzał ból. Był zmęczony, a głód oraz przemoczone ubrania przywierające nieprzyjemnie do ciała przyprawiały go o niesamowity chłód. W dalszym ciągu miał dreszcze i odczuwał coraz większą trudność w poruszaniu się. Ostatkami sił stał prosto, bowiem dopadła go niesamowicie kusząca ochota na sen. Pragnął tak po prostu zamknąć oczy i mieć gdzieś, co będzie dalej. Nie chciał już więcej niczego czuć. Zrobiłby wszystko, aby odciąć się, pozwalając błogości przejąć nad wszystkim kontrolę. 

    Prawie mu się to udało. Prawie, bo do pionu przywołał go spanikowany krzyk babci, która podczas upadku próbowała łapać go w swoje drobne ramiona. Nikogo nie zaskoczy chyba fakt, że jej się to nie udało. Była zbyt słaba i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nawołując kogoś do pomocy.

    W pierwszej chwili Mason nie rozumiał słów, które wypowiadała. Trudno było dojść do tego, co próbowała przekazać, bowiem siedemdziesięcioletnia kobiecina miała w zwyczaju jąkać się, gdy sytuacje bywały nerwowe.

    Dorian jednak od razu ją usłyszał, natychmiastowo wybudzając się z lekkiego snu. Był środek lata, a porządna, nocna ulewa nie zaskoczyła go ani na chwilę. Uwielbiał słuchać w ciemności, jak szaleńcze krople uderzały o dach. Obserwowanie procesu ściekania po szybie nad jego głową sprawiało, że się uspokajał. Nazwijcie go dziwnym, ale uwielbiał czuć wilgoć na swojej skórze. Dlatego też zawsze uchylał niewielkie okienko chociaż odrobinę, pamiętając również o tym, aby zamykać je przed każdym wtargnięciem Edith. Znał ją wystarczająco dobrze i domyślał się, jaką awanturę urządziłaby mu, gdyby wiedziała o chłodzie, któremu pozwalał co noc objąć całe pomieszczenie. A gdyby zauważyła, że w większości przypadków sypiał bez koszulki oraz z kołdrą zwiniętą na podłodze? O, bogowie... Zwykle unikał denerwowania kobiety, jednak nie musiał być geniuszem, aby domyślić się, do czego mogła być zdolna, gdyby postąpił wbrew jej woli.

    Próbował zachować spokój, nawet gdy sytuacja nie była kolorowa. Mimo wszystko nie umiał stłumić zmartwienia, które w niego wstąpiło po usłyszeniu spanikowanego głosu osoby, zapewniającej mu dach nad głową. Nikogo nie szanował w życiu tak, jak tej kobieciny, w dużej mierze zastępującej mu resztę utraconej rodziny. Niby znali się tylko kilka miesięcy, jednak Dorian bez najmniejszej chwili wahania zrobiłby dla niej wszystko. Edith przygarnęła go do siebie, gdy najbardziej tego potrzebował. Podarowała wszystko, co miała, chociaż jego początkowa nieufność skutecznie odstraszyłaby niejedną osobę.

    Już dawno wmówił sobie, że ma u niej dług, którego nie spłaci do końca życia. Mimo wszystko jednak cały czas próbował w jakiś sposób odwdzięczyć się jej za to, co dla niego zrobiła: pomagał z zakupami, podczas sprzątania albo tak po prostu grywał z nią w karty przy świecach, gdy w trakcie burzy dochodziło do wyładowania elektrycznego, odbierającego prąd.

    Rozumiecie więc teraz, dlaczego zbiegał w pośpiechu, przeskakując co dwa stopnie i próbując jednocześnie założyć złapaną w ostatniej chwili koszulkę. Serce podskoczyło mu do gardła, chociaż nie przyznałby się, gdyby ktoś go o to spytał. Wypadł na dwór, nie kłopocząc z założeniem butów. Nabrał tempa, niemal wpadając na swoją starszą lokatorkę, która w panice nachylała się nad niepotrafiącym złapać równowagi Masonem.

    Nie pytał, to było u Doriana jedną z wielu pozytywnych cech. Tak po prostu wyciągnął dłoń do przemoczonego nastolatka, wkładając całą swoją siłę w podniesienie go. Według Edith był aniołem, który spadł jej z nieba. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, sama jego obecność sprawiała, że wszystkie problemy znikały, chociaż w rzeczywistości nie było to aż takie łatwe.

    Cała sytuacja trwała zaledwie kilkadziesiąt sekund, może minutę, zważywszy na fakt, że Mason nie był w stanie poruszać się o własnych siłach. Mimo osłupienia w dalszym ciągu czuł wstyd, nie opuszczający go przez następną godzinę. Dorian zabrał go na górę, gdzie pomógł mu zmienić przemoczone ciuchy, a potem usadził przed kominkiem, w którym od kilku godzin paliły się pojedyncze kawałki drewna. Z początku Edith nie chciała zostawiać dopiero co odzyskanego wnuka samego, jednak nie miała innego wyjścia, ponieważ musiała wziąć swoje leki. Poprosiła jednak swojego podopiecznego o dotrzymanie mu towarzystwa, chociaż Dorian ani przez chwilę nie rozważał odejścia. Zrobił to oczywiście ze względu na nią. Wiedział, jak bardzo emocjonalnie podeszła do tego, co się stało. Wolał, aby unikała nerwów jak ognia, więc chętnie poświęciłby jedną nieprzespaną noc, skoro mógł tego dopilnować.

    — Zwykle nie wpadam w ramiona obcych facetów podczas pierwszego spotkania.

    Mason odezwał się grubo po tym, jak wybiła północ. Jego towarzysz był prawie pewien, że chłopak po prostu usnął na siedząco, więc wstrzymywał się z rozpoczęciem jakiejkolwiek rozmowy. I tak nie wiedziałby, co powiedzieć. Taka sytuacja zdarzyła mu się pierwszy raz, chociaż był pewien, iż przeżył już wiele.

    Zmęczenie powoli zaczęło do niego wracać, jednak doskonale wyczuł żartobliwy ton w głosie nowego przybysza. Mimowolnie uniósł brwi, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad odpowiedzią:

    — To całkowicie zmienia postać rzeczy.

    Sarkazm najwidoczniej nie był przyjacielem Masona, ponieważ w ciemno kupił słowa ciemnowłosego, pytając:

    — Serio?

    Dorian uśmiechnął się pod nosem, kręcąc z politowaniem głową.

    — Nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top