C Z T E R Y
Ostatnim, czego Mason pragnął, było wyjście z pokoju. Nazwijcie go chorym, ale cały czas śledziła go obawa, że w chwili zejścia ze schodów jego ojciec jakimś cudem dowie się o miejscu, w którym przebywał. Coraz szybciej wpadał w panikę, nie potrafił ruszyć się pomimo licznych gróźb Doriana, że lada chwila pójdzie po niego i zaciągnie na taras wbrew woli. Był w potrzasku. Uwięziony za kratami własnej paranoi oraz przerażenia, nie pozwalających chociażby na coś tak zwyczajnego, jak spokojny sen.
Wiedział, że jego obecność w domku babci była problematyczna. Sam czuł się jak jeden wielki, pieprzony problem, który po latach zamiatania pod dywan zaczął zawadzać wszystkim dookoła. Edith była ostatnią osobą, jaką Mason chciał zawieść. Już pomińmy ojca, widzącego w nim porażkę od samego początku. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, gdy miał przed sobą kogoś, komu naprawdę na nim zależało.
— Ja mówiłem poważnie.
Drgnął, chociaż Dorian ani przez chwilę nie krył się ze swoją obecnością. Wręcz przeciwnie: specjalnie szedł głośniej, nadeptując na skrzypiące w kilku miejscach deski, które zwykle omijał szerokim łukiem. Same drzwi w gościnnym pokoju, jaki zajmował Mason, niesamowicie ciężko się otwierały. Powinien więc usłyszeć którykolwiek z tych dźwięków. Ciemnowłosy zmrużył oczy, uderzony przez nagłą myśl o możliwej głuchocie chłopaka, gdy Mason kolejny już raz w ciągu kilku dni powitał go krzykiem.
— Znowu się skradasz! Kuźwa!
— Hej hej, spokojnie. — Dorian uniósł dłonie w obronnym geście. — Pukałem przecież. Nie moja wina, że znowu się odciąłeś od całego Bożego świata. Ty masz problemy psychiczne czy coś? Nie, żeby mi coś do tego było, ale wolałbym wiedzieć wcześniej, że lada chwila możesz sięgnąć po nóż i chcieć nas powyrzynać. W końcu kto wie, co ty tu obmyślasz, wgapiając się godzinami w okno.
Jego słowa zbiły Masona z tropu. Czy pomocnik babci naprawdę widział w nim potencjalne zagrożenie? A może był to po prostu głupi żart, którego przez ciągły niepokój nie umiał załapać? Zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę. Doskonale wiedział, że jego towarzysz czekał na odpowiedź. Niby miał świadomość, jak było to z nim naprawdę, przecież nigdy nie przejawiał żadnych objawów tego typu chorób, ale teraz...
— Nie — Mason odetchnął głośno, uspokajając panikę. — Nie jestem chory psychicznie.
...a w każdym razie taką miał nadzieję, bo w obecnej sytuacji nie dałby sobie za to uciąć nawet kawałka głupiego paznokcia.
— Nie zrozum mnie źle, musiałem spytać. — Dorian wzruszył ramionami. — Chociaż zawsze istnieje prawdopodobieństwo tego, że kłamiesz. Wtedy mamy...
— Po co tu przyszedłeś? — Jego głos nieświadomie przepełniony był zbyt wielką porcją pretensjonalności.
Pomimo skłonności do drobnego — jak widać nieśmiesznego — żarciku, Dorian od razu się otrząsnął, wyrzucając to, co leżało mu na sercu od kilku ładnych dni:
— Edith się o ciebie martwi, wiesz? Widzę to w jej oczach, ty pewnie również byś widział, gdybyś nie unikał jej jak ognia. Masz kłopoty, okej. Nie chcesz o tym gadać, w porządku. Ale nie możesz pozwolić na to, aby twoje... cokolwiek to jest... — objął dłońmi niewidzialny obszar przed sobą, próbując w ten sposób zilustrować, o czym mówił — ...trauma, paranoja, mam to gdzieś... Nie możesz pozwolić, żeby odbijało się to na niej. Nie jest już młoda, nie ma zdrowa nastolatki, nie potrzebuje zawracać sobie głowy rzeczami, które przed nią ukrywasz. Nie patrz tak na mnie — poprosił, unosząc brwi — nie powiem ci, co masz zrobić, chociaż prawdopodobnie znam twoją babcię lepiej od jej własnego wnuka. Podsumowując...
— Kminię, o co ci chodzi. Zaraz zejdę... Tym razem naprawdę. Dzięki.
Nie takiej reakcji się spodziewał. Myślał, że swoimi słowami skłoni Masona do wyjaśnień, chociaż nie był przecież na tyle głupi, aby oczekiwać zaufania kogoś kompletnie obcego. Relacja Doriana i Edith była naprawdę dobra, codziennie rozmawiali na przeróżne tematy — te mniej, jak i bardziej poufne — jednak mimo wszystko nigdy nie usłyszał od niej ani słowa na temat swoich dzieci oraz wnuków. Teraz wydaje się to cholernie głupie, ale do pojawienia się Masona Dorian myślał, że Edith po prostu nigdy nie dorobiła się dzieci ani wnuków. Stąd jej samotność w domku nad jeziorem. Zabawne, jak mało tak naprawdę wiedział o kobiecie, która w pewnym stopniu zastąpiła mu całą najbliższą rodzinę.
Odwrócił się, stawiając niepewnie kilka kroków w stronę drzwi. Mimo wszystko dziwnie było mu zostawiać Masona samego, nie mając tak naprawdę pojęcia, czego powinien oczekiwać po jego zachowaniu. Wiedział, że będzie musiał mieć go na oku przez jego panikę. Jeśli przypuszczenia Doriana były słuszne, jeśli Mason miał problemy z prawem czy czymkolwiek gorszym, mógł nieświadomie sprowadzić zagrożenie na niego oraz Edith. Dorian nie mógł do tego dopuścić chociażby ze względu na swój własny egoizm, który pozwolił mu przywiązać się do obecnego stanu rzeczy: do małego, podniszczonego domu, ogrodu z owocami, który co rano pielęgnowała starsza lokatorka, jeziora, pomagającego mu złapać oddech i po prostu mówiącego bez słów, że w końcu wszystko jest tak, jak być powinno.
— Okej — powiedział Dorian z rezygnacją. Chciał dodać więcej, może nawet pomóc stawić czoła problemom, z którymi Mason najwidoczniej sobie nie radził, jednak wiedział, że to nie była jego rola. Bez względu na swoje intencje, wisiała między nimi ogromna bariera. Zresztą czy kogokolwiek to dziwi? W końcu nawet się nie znali.
Jeszcze chwilę stał w tym samym miejscu, nie potrafiąc zmusić się do odejścia. Ostatecznie jednak ruszył, zostawiając Masona samego z natłokiem jego własnych myśli.
Umysł chłopaka krzyczał ,,rusz się", ale ciało kompletnie nie słuchało rozkazów. Gorączkowo walczył z częścią siebie, która próbowała chronić go w ten sposób przed ojcem.
To było złe, naprawdę złe, doskonale o tym wiedział: organizm po nocach domagał się jedzenia, którego za dnia nie umiał przełknąć. Gdy jednak udawało mu się zadowolić zmartwioną babcię, dzięki głupim nerwom zwykle nie wytrzymywał długo przed zwróceniem spożytego posiłku. Taka batalia — zarówno w ciele, jak i jego umyśle — nie miała prawa dobrze się skończyć. Nie wiedział jednak, jak rozwiązać cały obecny problem, ratując też przy okazji swoje własne zdrowie.
Każdy krok sprawiał mu ból: klatka piersiowa była nieprzyjemnie ściśnięta, dłonie oraz kolana drżały, całe ciało obejmował uciążliwy chłód, chociaż temperatura na korytarzu wynosiła ponad dwadzieścia sześć stopni.
Mason był tak naprawdę całkowicie odcięty od świata: skupiony na obawach oraz ukrywaniu się, zaniedbywał swój wygląd oraz stan psychiczny.
Staczał się i powoli wyniszczał samego siebie, nie chcąc, aby zrobił to jego ojciec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top