D W A D Z I E Ś C I A S Z E Ś Ć

Samochód wyjechał z nierównej nawierzchni na asfalt i było to pierwszym znakiem czegoś, co przez Dominica Vegę nazwane mogło zostać powrotem do cywilizacji. Rozluźnił się, opadając na skórzany fotel jakby przepełniony radością, że wyboje wreszcie zniknęły z chwilą przekroczenia tabliczki informującej o opuszczeniu miasteczka. Dla niego wyjazd stanowił ulgę i oczami wyobraźni już dawno stał pod prysznicem w minimalistycznie urządzonej łazience, zmywając niewidzialne ślady i brud zdradzający jego obecność na wsi. Niektórzy inaczej definiowali zapuszczenie się w tereny, przypominające o ich pochodzeniu. Dla niego nie równało się to niczym innym, jak powrotem do nędzy oraz tego, co przecież już dawno miało pozostać po stronie nazywanej znienawidzoną przeszłością. Drewniany domek trzymający się na jednej niepewnej desce nośnej zastąpiony został willą z basenem, a chłód przedzierający do środka przez liczne uszkodzenia w ścianach, ciepłem podłogowego ogrzewania. Wieloletnia praca oraz zaangażowanie doprowadziły go do miejsca, gdzie spokojnie mógł zasypiać, budząc się bez najmniejszych zmartwień dotyczących tego, czy następna noc nie miała być jego ostatnią, a aranżowane małżeństwo ostatecznie zamknęło tamten rozdział, ustawiając do końca życia. W rzeczywistości wszystko stanowiło jedną wielką transakcję i zwyczajnie kolejny krok z większego planu. Planu, który przed kilkoma tygodniami przyjął nieoczekiwany obrót, wraz ze zniknięciem jego jedynego syna. I w taki oto sposób nastał chaos; prasa zaczęła zabijać się o wywiady oraz momenty na wyłączność. Nagłówki kusiły do czytania teorii spiskowych, stawiających w złym świetle oboje rodziców Masona. Dominic Vega pokusił się o oficjalną konferencję na rzecz sprostowania fałszywych pogłosek, jednak bez obecności syna oraz potwierdzenia wiarygodności jego słów, nic nie miało tak naprawdę możliwości uspokojenia piranii, na każdym kroku wyciskających z tego tematu ostatnie soki.

— Zawiodłeś mnie, wiesz o tym, prawda? — jego głos przepełniony był pozornym spokojem, lecz gdyby dało się go zobrazować, dla Masona na pewno każde słowo równałoby się licznym odłamkom szkła, boleśnie wbijającym nie tylko w ciało, ale również umysł. Poczucie winy dało o sobie znać, a on skulił się jeszcze bardziej, przełykając głośno ślinę. — Ale i tak nie ukrywam; nawet jestem pod wrażeniem. To wszystko wymagało wiele odwagi i nigdy nie sądziłem, że masz w sobie to coś.

Milczał, kierowany pewnością, że jakiekolwiek słowo mogłoby być zgubne. Ojciec natomiast kontynuował, jakby właśnie tego oczekiwał; bezsłownego potwierdzenia, do którego przecież przywyknął i które wywalczył latami brutalności oraz przemocy.

— No i jeszcze ta wczorajsza ucieczka przed nadesłaną przeze mnie policją oraz każdy jeden raz, gdy wymykałeś mi się przez palce. Kurczę, gdyby ktoś mi o tym opowiedział, nawet bym nie uwierzył, że dopuścił się tego akurat mój syn. Ale wiesz, to tak między nami, oczywiście — dodał, uśmiechając się z czymś w rodzaju satysfakcji. — Bo twojej matce na pewno pękłoby serce, gdyby wiedziała, że tak desperacko unikałeś powrotu do domu. Pewnie nawet o tym nie myślałeś, prawda? Bo jesteś zwyczajnym egoistą, ale nie martw się, w końcu to normalne. I niech będzie, możemy założyć, że tym razem puszczę ci to płazem, zgoda? — zaproponował, a ciągła cierpliwość oraz ton, którego używał, przerażał Masona o wiele bardziej niż krzyki oraz agresja. Nachylił się w jego stronę i chociaż nic nie zapowiadało fizycznego ataku, nastolatek wciąż boleśnie napiął każdy mięsień. — Tylko jedno ci obiecuję, synu — dodał przez zaciśnięte zęby. — Odstaw coś takiego jeszcze raz, a sam będziesz tłumaczył się matce, gdy po trafieniu na mnie jedynym sposobem, w jaki wrócisz do domu, to będzie czołgając się po ziemi, niczym zapierdolony pies.

Niewidzialna gula w gardle utrudniała mu wszystko; oddychanie, mówienie, a już na pewno myślenie, ponieważ słowa wypowiadane przez ojca nie tylko przyprawiały go o ciągły chłód zbliżający do ataku paniki, a również przyciągnęły pragnienie wymiotów. Powstrzymywał się jednak najbardziej, jak potrafił, ponieważ wiedział, że każdy fałszywy ruch mógł tylko maksymalnie pogorszyć i tak złą już sytuację. Cała droga do domu ciągnęła mu się niemiłosiernie i z ulgą otworzył drzwi od razu po przejechaniu obok fontanny oraz zaparkowaniu auta na podjeździe.

Spuścił głowę między nogi, obawiając się unieść wzrok. Już dawno miał za sobą konfrontację z faktem powrotu do domu, ale gdy przyszło co do czego, znowu zapragnął zrobić wszystko, aby jak najszybciej opuścić to miejsce. Życie nie było jednak takie łatwe, a on nie miał żadnego wyjścia; automatyczna brama powoli zaczęła się zamykać, a wraz z nią klatka, w której znowu został uwięziony.

Oczekiwał wszystkiego, ale nie pełnego ckliwości przywitania w postaci rzucenia się na szyję. Uściskany i wycałowany przez matkę chwilowo odpuścił wszystko, co stracił przez powrót do domu. Słysząc jej łamiący się głos oraz czując na policzkach i włosach desperackie pocałunki, sam bliski był płaczu, bo dotarło do niego, że ojciec miał rację. Bo w rzeczy samej wykazał się aktem szczeniackiego egoizmu, a zaślepiony pragnieniem ucieczki zranił tylko swoich najbliższych.

Każde słowo paliło jego gardło; przepraszał, chociaż jeszcze kilka godzin wcześniej kompletnie nie widziałby ku temu powodu. Może zadziałała tu próba wyparcia, bo zbierając nogi za pas i wyskakując przez okno z małym plecakiem na ramionach, nie pomyślał o tym, jak poczuje się jego matka. Przez minimalną sekundę nie zastanowił się jaka będzie jej reakcja, gdy dotrze do niej, że dziecko, które przez te wszystkie lata wychowywała i kochała pomimo nieumiejętnych prób ochrony przed agresją męża, tak po prostu rozpłynęło się w powietrzu.

Konfrontując się z ojcem na szpitalnym korytarzu, Mason oczekiwał wszystkiego; awantury, pobicia, a nawet utraty przytomności.

Jedyne, czego się nie spodziewał to uderzenie świadomości o psychicznym bólu, który sam zadał.

Te kilka tygodni nieobecności nie zrobiły żadnej różnicy; jego pokój wciąż pozostawał bez zmian zupełnie tak, jakby stanowił miejsce zbrodni, w którym nie można było niczego dotykać. Nawet fałszywe dokumenty znajdowały się w tym samym ukryciu, a przypadkowo stworzona dziura przy oknie odbijała się na tle niemal idealnego pomieszczenia. Ostrożnie usiadł na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach. Pragnienie zmiany skusiło go do wzięcia nóg za pas. Był gotów zmierzyć się z niepewną przyszłością tak długo, jak przestanie wisieć nad nim zagrożenie ze strony ojca. Teraz z pozoru bezpieczne dni prysnęły jak nic nieznacząca bańka mydlana, a on znalazł się w punkcie wyjścia. I wreszcie dopadło go to, na co zdecydowanie zasłużył.

Zapewne spędziłby całą noc na bezsensownym siedzeniu i próbie akceptacji obecnego stanu rzeczy. Niestety nie było mu to dane, bo wieczorem jeden ze służących zawołał go na kolację. Został również uprzedzony o tym, że ojciec kazał mu wziąć prysznic oraz przebrać się, wyrabiając w kilka minut. Niechętnie odebrał naszykowane wcześniej ubrania i ruszył w stronę własnej łazienki, a każdy krok przybliżał go do kolejnego załamania.

Gorąca woda spływała po jego ciele wraz ze łzami, żałosny szloch opuszczał usta przy każdej próbie oddychania. Wiedział, że popełnił w życiu wiele błędów, ale nie spodziewał się, że tak słono przyjdzie mu za nie zapłacić.

Atmosfera była napięta, ale w tej rodzinie stanowiło to normę. Siedząc przy stole, nawet nie próbował utrzymywać skruchy oraz nie wchodzić ojcu w drogę, bo był tym wszystkim zwyczajnie zbyt zmęczony. Wyciągnął lekcję; wiedział, jak źle się zachował oraz miał świadomość wdzięczności, którą powinien odczuwać za fakt, że dane mu było teraz jeść posiłek, zamiast siedzieć na ostrym dyżurze. Mimo to nie mógł ukrywać, jak bardzo źle czuł się z powrotem do domu. Bo przecież od lat pielęgnował w sobie tę egoistyczną wolę walki oraz pragnienie lepszej przyszłości. Teraz czuł się tak, jakby wszelkie starania znowu poszły na marne.

— Co zrobiłeś z telefonem? Z tego, co mi wiadomo, nie działa. — Dominic Vega ze skupieniem kroił kawałek mięsa, nie szczycąc syna ani jednym spojrzeniem.

— Utopiłem go — odparł od razu, nie przejmując się konsekwencjami zbyt śmiałych słów. — Jestem w końcu rozpieszczonym dzieciakiem bogatych rodziców, tak? Trzeba było kupić mi wodoodporny.

— Mason — matka jak zwykle próbowała przywołać nastolatka do porządku i przez chwilę miał on wrażenie, że cofnął się o miesiąc, gdy kolejną oznakę buntu okazywał komentarzami przy stole. Znajdował się w identycznej sytuacji, przez co podwójnie uderzyło go to, jak mało tak naprawdę zmieniła cała ta ucieczka.

— Kochanie nie denerwuj się. To nie jest przecież dla ciebie dobre. — Dominic Vega położył czule dłoń na palcach małżonki. Mason wzdrygnął się na ten widok i chociaż ssało go w żołądku, nie umiał niczego przełknąć, a jedyne, czego chciał to wreszcie pójść spać albo zniknąć. — Mógłbyś chociaż spróbować być milszy.

— Przynajmniej tu jestem, tak? Nie tego pragnąłeś?

Ojciec zmienił pozycję, unosząc następnie brwi. O dziwo utrzymywał stoicką cierpliwość, co było do niego kompletnie niepodobne. Tutaj działały jednak wyższe powody, dzięki którym jedynym komentarzem, na jaki się zdobył, było:

— Jeśli chodzi o mnie, to mogłoby cię tu w ogóle nie być.

I chociaż Mason lekceważąco myślał już o swojej przyszłości, z bólem godząc na cierpienie w znienawidzonym domu, teraz znowu opanował go strach. Stracił bowiem jakąkolwiek pewność tego, czy była to groźba, czy obietnica. 

****

Nowy tydzień, nowy rozdział, a wraz z nią odświeżona grafika! Kolejny raz rzucam wielkie i cudowne DZIĘ-KU-JĘ dla najlepszej germanizacja, która jest autorką wszystkich okładek zamieszczonych na moim profilu oraz DreamerEmma, czyli najlepszej kaktusowej bety ❤️ 

A Wam, kochani, przypominam o komentowaniu oraz gwiazdkowaniu, bo im lepsza aktywność, tym częściej pojawią się ostatnie już rozdziały. Dla tych, którzy jeszcze mnie nie znają dam podpowiedź: lubię dowalić przy zakończeniach, więc na pewno będzie się działo!

Buziaki, uściski i do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top