Koncert MCR i dużo przemyśleń (9.06.2022)

Zacznę od tego, że mam ogromne szczęście, bo oboje z tatą jesteśmy fanami My Chemical Romance, więc wyjazd na ten koncert był dla mnie dość oczywisty.

Nadal nie wierzę, że to się wydarzyło.

Tydzień poprzedzający koncert był dla mnie dość ciężki. Mierzyłam się z dużą ilością myśli i decyzji.

Spakowałam dwie koszulki My Chemu i nawet dwa eyelinery w razie gdyby jeden pierdolnął i pojechaliśmy z tatą do Warszawy słuchając prawie całej dyskografii. W drodze zorientowałam się, że nie spakowałam biletów, które mam wydrukowane, także przysporzyłam sobie nieco stresu, bo nie byłam pewna, czy tata nadal ma bilety na mailu. Na szczęście miał.

Dopiero w dniu koncertu zdałam sobie sprawę, że to się dzieje, uderzyły mnie silne emocje, radość, ekscytacja. Zaczęłam dzień od odsłuchania odcinka Everything is Emo. To było mocne, zdałam sobie sprawę, że zobaczę jeden z moich absolutnie ulubionych zespołów na żywo. Zespół, który mnie inspiruje, który przez blisko 10 lat nie istniał, który już jest legendą mojej ulubionej szufladki rocka. To się, kurwa, dzieje!

Wyruszyłam do centrum Warszawy w koszulce My Chemical Romance i z wielkim uśmiechem na twarzy; każda średnio zorientowana w temacie osoba wiedziała, po co tu jestem. Zgubiłam się 3 razy, nigdy wcześniej nie podróżowałam sama po tak dużym mieście. Mijałam wielu emosów. To było piękne - zobaczyć tych wszystkich emo w jednym miejscu. Patrząc na ludzi na mieście wyraźnie było widać kto wybiera się wieczorem na koncert. Mieliście przecudowne outfity; ja ograniczyłam się tylko do koszulki zespołu ze względu na upał, następnym razem postaram się bardziej. Mam nadzieję, że będzie następny raz. Mój tata też zaopatrzył się w koszulkę MCR.

Na parkingu, w drodze do Progresji, w drodze na letnią scenę, wszędzie zbierali się charakterystycznie ubrani ludzie. Kiedy już weszliśmy na teren koncertu przytłoczyła mnie kolosalna ilość ludzi - niestety mam tak bardzo często na koncertach.

Weszliśmy na prawą stronę golden circle. Karin Ann już kończyła swój występ. Następnie na scenę wyszedł Barns Courtney z zespołem. Potrafili zwrócić na siebie uwagę. To był bardzo dobry support. Cały czas jestem pod wrażeniem jak Barns z unieruchomioną kostką skakał o kulach, grał na gitarze i śpiewał. Zespół miał naprawdę świetną energię. Szkoda, że nie mogli dokończyć swojego koncertu przez deszcz. Byli naprawdę dobrzy i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze raz zobaczyć ich na żywo.

"Koncert wstrzymany z powodu pogody."

Wiedziałam, że nie będą nas za długo trzymać. Przez to, że Barns wcześniej zszedł ze sceny, było więcej czasu na przygotowanie występu My Chemu. I w końcu wyszli.

Z jednej strony nie mogłam uwierzyć, że właśnie uczestniczę w koncercie My Chemical Romance, że właśnie widzę mój ulubiony zespół na żywo. Z drugiej jednak czułam się tam tak dobrze jak na żadnym innym koncercie. Czułam się we właściwym miejscu. Mieliśmy świetną setlistę. Kiedy zagrali drugi raz Na Na Na, w ogóle nie załapałam, że jest szybciej XD. Liczyłam na Cancer i SING, ale i tak był to fantastyczny koncert.

Cieszę się, że grają na żywo też utwory z 'Bullets' i z Conventional Weapons. Bałam się, że 'Bullets' może być dla nich 'zbyt odległym' albumem; stworzyli go 20 lat temu i może nie rezonują już tak dobrze z tymi piosenkami? Na szczęście nie. Our Lady of Sorrows zapisało się w mojej pamięci jako jeden z mocniejszych momentów koncertu.

Widać, że Gerard jest prawdziwym artystą i wizjonerem (come on! albumy koncepcyjne!). Podziwiam go za to, że znajdzie kreatywny sposób wyrazu. Właśnie tak pamiętam rozwalenie drukarki - to było bardzo oryginalne zabranie głosu w sprawie wojny i zapowiedź Mama z dedykacją dla Ukrainy. Mama rozwaliła system. Również bardzo się ucieszyłam na Skylines and Turnstiles - mogłam usłyszeć na żywo pierwszą piosenkę MCR ever, w którą swego czasu dużo się wsłuchiwałam.

Przez większość koncertu niestety widziałam głównie głowy, ręce i telefony. Kiedy jednak udało mi się dojrzeć zespół na dłużej to się rozpłakałam. Śpiewałam The Kids from Yesterday w emocjach i przez łzy. To był najlepszy i jednocześnie najbardziej intensywny koncert na jakim byłam. Na żadnym innym aż tak nie skakałam i nie śpiewałam. Wyszłam okropnie zmęczona, ale jak bardzo szczęśliwa. My Chemical Romance to naprawdę ważny dla mnie zespół, który był ze mną w momencie, kiedy tego potrzebowałam. Bywało, że słuchanie Danger Days z moim tatą po drodze do szkoły było jedyną pozytywną częścią dnia. Na tym koncercie czułam się dobrze, najlepiej. Czułam, że wszystko jest okej, decyzje, które podejmuję są dobre, jestem raczej w dobrych miejscach i z dobrymi ludźmi, idę w dobrym kierunku. Cieszę się, że mogłam to przeżyć.

Mam wrażenie, że w polskich mediach ten koncert przeszedł trochę bez echa. Myślałam, że media wręcz oszaleją. My Chemical Romance już zapisali się w historii rocka jako legenda wczesnych lat 2000. Bardzo szybko zdobyli popularność, wyróżniali się muzycznie i wizualnie na tle innych zespołów, odnieśli ogromny sukces, a gdy się rozpadli dalej gromadzili młodych fanów, którzy wiedzieli, że to niemożliwe, ale marzyli aby zobaczyć zespół na żywo. Odwiedzili Polskę wcześniej tylko raz - podczas Orange Warsaw Festival. Koncert w Progresji to pierwszy taki ich koncert w naszym kraju. Uważam, że to ogromne wydarzenie kulturalne, które zostało pominięte przez polskie media. Właśnie dlatego chcę być dziennikarką muzyczną.

Dodam jeszcze parę słów w kwestii "it's not a band, it's an idea". Zespół powstał po 9/11, po strasznej tragedii, której Gerard był świadkiem i która zmusiła go do refleksji. Widzimy w jak tragicznym kierunku zmierza nasz świat. Pandemia, wojna, katastrofa klimatyczna. Myślę, że jest duże prawdopodobieństwo, że MCR zostali ponownie zainspirowani sytuacją na świecie i planują ponownie zabrać głos. Mam nadzieję, że The Foundations of Decay to nie koniec muzycznych nowości i My Chemical Romance poruszą nas jeszcze nowym albumem.

Kakao_Queen 20.06.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top