Kaczki na wodzie, część 2.
Nerdanela przyglądała się młodemu elda* z osobliwą mieszanką przerażenia, rozbawienia i zaciekawienia. Wyglądał jak Avari z obrazków w księgach. Był brudny, rozczochrany, coś do siebie mamrotał i co rusz rzucał w wodę kamieniami; zrywał się nagle z głazu, na którym siedział, potem znów spoczywał, nad czymś rozmyślał i znowu wstawał po kamyk. Amya* zawsze powtarzała Nerdaneli, by nie zadawać się z dziwnymi obcymi, ale z drugiej strony nauczyła ją, by pomagać innym w potrzebie. A ten tutaj wyglądał na takiego, który potrzebuje pomocy. Poza tym, Nerdanela była niezwykle ciekawa, jak rzuca się kamieniami, by ładnie odbiły się od wody. Już widziała zachwyconą minę małego Arcarnë, jej háno, gdy go tego nauczy. Podeszła więc bliżej dziwnego elda*.
- Ai! Ma amartië*?
Fëanáro wyrwał się z odrętwienia. Chwilę czasu zajęło mu zlokalizowanie swojego rozmówcy. Przy krzewie, który rósł obok głazu, stała rozczochrana, ruda wen*, pewnie w jego wieku. Spoglądała na niego z ciekawością.
- Aaaale... Co? – spytał nieco głupim tonem, nie do końca odnajdując się jeszcze w rzeczywistości, nie docierało do niego, o co ta wen* w ogóle zapytała.
- Właśnie to! Wyglądasz, jakby stratował cię orszak Oromëgo!
Fëanáro roześmiał się. O to chodzi.
- Może coś w tym jest. – odparł z uśmiechem, nie bardzo rozumiejąc, do czego ta rozmowa zmierza. Skoro tej elda* przeszkadza, jak on wygląda, to może niech sobie pójdzie?
- No więc? Powiesz mi, co się stało, czy zaczekamy, aż sama Nienna zacznie wylewać nad tobą łzy? – rozmyślnie użyła liczby mnogiej. Skoro już zaczęła rozmowę, to musi się dowiedzieć, co się temu dziwolągowi stało.
Zaraz, zaraz, zaraz. Żarty, głupie uwagi... Ona się z niego naśmiewa! O nie, nikt nie będzie się z niego śmiał!
- Dlaczego niby zakładasz, że coś mi się stało? - odburknął Fëanáro.
Nerdanela, zaskoczona jego nagłą reakcją, odruchowo zrobiła krok w tył. Nie chciała go zdenerwować, miała nadzieję, że żarty rozładują atmosferę. Rodzicom zawsze to wychodziło... Elda* patrzył na nią świdrującym wzrokiem, jakby ktoś rzucił mu wyzwanie.
"-No i masz swoje wścibstwo, dziewczyno! A mogłam iść dalej i nie podchodzić, teraz jeszcze muszę się tłumaczyć."
Przełknęła ślinę. Cóż, teraz nie ma odwrotu.
- Ja... Podeszłam do ciebie, bo zachowywałeś się dziwnie, tak chodziłeś w tę i z powrotem... Chciałam ci jakoś pomóc i dowiedzieć się, jak...
- Pomóc! - zaśmiał się Fëanáro - niby jak mogłabyś mi pomóc! Nawet mnie nie znasz. Tak, wszyscy tak mówią, często słyszę... - urwał w połowie zdania. Chyba nieco się zagalopował.
- Wszyscy? - zapytała Nerdanela odruchowo i ugryzła się w język.
- No ogólnie? Wszyscy? W takich sytuacjach? Bo sa wścibscy? - Fëanáro już był zirytowany. Schylił się, podniósł i kamyk i rzucił nim w jezioro. Odbił się cztery razy i utonął.
Nerdanela zmieszała się. Nie tak to zaplanowała, nie spodziewała się tak ostrej reakcji. Czuła, że powinna się teraz oddalić i dać mu spokój. Ale wtedy nigdy nie dowie się, jak rzucać tymi kamykami!
Fëanáro stał odwrócony tyłem do ciekawskiej wen*, szukał czegoś bliżej nieokreślonego na horyzoncie. W pewnym momencie nie mógł już znieść jej spojrzenia, które czuł na placach. Cos przyszło mu do głowy. Najlepsze rozwiązania są zazwyczaj najprostsze! Powie jej tyle, ile trzeba, wyrzuci to z siebie, poczuje się lepiej, ciekawska ruda sobie pójdzie i już nigdy więcej się nie spotkają.
- Poróżniłem się z ojcem, bo on wbrew mojej woli chce zmieniać moje życie. Zadowolona? Zaspokoiłem twoją ciekawość?
Nerdanela poczuła killka rzeczy na raz. Zaskoczenie nagłym przypływem szczerości, smutek objawiający się nieznośnym ukłuciem w brzuchu, ale także złość - rozumiała, że można nie chcieć pomocy, ale nie była w stanie zaakceptować, że był dla niej niemiły.
- Myślę, ze wystarczająco. - odparła chłodno. - Jesteś niemiły, rozpieszczony, jakbyś był nie wiadomo kim, księciem jakimś! A ja chciałam tylko pomóc. Przepraszam, że śmiałam zakłócać twój spokój! - odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzew.
Fëanáro przeraził się. Księciem. Nie, nie, nie, ona nie może go rozpoznać! A tak pilnował się, by nie zdradziło go dworskie słownictwo! Tymczasem, przesadził w drugą stronę. Gorączkowo zastanawiał się, co teraz zrobić. Dobra, dobra! Powie jej resztę. Oczywiście tyle, ile będzie trzeba, by go nie rozpoznała. Wtedy ona na pewno zachowa się jak te żałosne niańki, zacznie nad nim biadolić, pocieszać, i pójdzie sobie, cały czas mając go za zwykłego elda*. O! To jest pomysł!
- Zaczekaj! - zawołał, podnosząc rękę. Wen* odwróciła się.
Podbiegł bliżej. Ona wróciła się te kilka kroków. Spodziewała się przeprosin... Ale nie to usłyszała z ust ciemnowłosego elda*.
Fëanáro chwilę zastanowił się, które fakty ze swojego życia zataić, a które wyjawić. Wziął głęboki wdech.
- Atar* twierdzi, że czegoś potrzebuję. Tylko, że ja wcale nie chcę tej rzeczy, którą on za wszelką cenę chce mi zapewnić! On mnie nie rozumie. - przez myśl przemknęła mu ich ostatnia kłótnia. Dokładnie takie wrażenie wtedy odniósł. Bycie niezrozumianym. Przez ojca. To się nigdy wcześniej nie zdarzało.
Nerdanela wpatrywała się w niego zszokowana. Najpierw nie chciał mówić nic, teraz wydaje się być rozbrajająco szczery. Próbowała znaleźć przyczynę nagłej zmiany, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Prócz nieznośnego uczucia, że elda* o czymś nie mówi. Prawdopodobnie to właśnie ciekawość, czym jest pomijany przez niego fakt, skłoniła ją do tego, by dać mu drugą szansę. Podeszła więc do głazu i usiadła na nim.
Fëanáro spoglądał na nią wyczekująco. Chyba mu się udało?
- Hm. – mruknęła wen* i podrapała się po podbródku, zaciskając wargi i marszcząc brwi. – Nie znam twojego atar* i nie wiem, o jakiej rzeczy mówisz. – bardzo ją to ciekawiło, a elda* ją zaskoczył: mimo całej swej wybuchowości panował nad tym, co mówił i starannie dobierał słowa.
„- Tak jak się spodziewałem" – pomyślał Fëanáro – „Zwyczajne wścibstwo, zupełnie jak dwórki z Tirionu". Nie da jej tej satysfakcji. Nie powie o Indis. Poza tym, gdyby się zdradził, od razu zoastałby rozpoznany. Musi zatrzeć złe wrażenie, wyżalić się i jak najszybciej udać się w swoją stronę. Nieważne, że jeszcze nie wie, jaką. Poradzi sobie. Zamyślił się tak, że nie dosłyszał słów wen*, poza ostatnim zdaniem:
-...ale sądzę, że on chce dla ciebie jak najlepiej.
Fëanáro prychnął. Nie ważne, co powiedziała wcześniej. To mu wystarczyło, by znów się zdenerwować.
- Nie pytając mnie o zdanie? Nie wysłuchując moich racji?
Zirytował ją jego opryskliwy ton. Niepotrzebnie się wróciła! Och, czemu zawsze musi być tak uprzejma!
- A czy ty wysłuchałeś jego racji? - zachowa zimną krew. Nie da się sprowokować.
- On wciąż powtarza to samo. Jakby to coś zmieniło.
- A ty?
- Ja? Ja już próbowałem mu tłumaczyć. A teraz to już nie ma sensu. Postawił mnie przed faktem dokonanym.
To była prawda. Finwë nie powiedział mu o Indis, póki Valarowie nie podjęli ostatecznej decyzji w sprawie małżeństwa. Nawet wtedy zwlekał. Gdy minęła część wyznaczonego przez nich okresu żałoby, Manwë wezwał go do siebie. Finwë oznajmił wtedy synowi, po co wyjeżdża i wyszedł. Fëanáro nie zdążył nawet nic powiedzieć, bo ojcu bardzo się spieszyło. Był jak zahipnotyzowany. Jakby ta cała Indis go zaczarowała! Aż się w nim zagotowało na myśl o tym. Dlaczego wcześniej był tak ślepy i nie zauważył zmiany zachowania atar*? To trwało już dłuższy czas. I dlaczego tak łatwo uwierzył w odwiedziny u Ingwëgo i wyprawy w interesach? Och, jaki był ślepy!
To było interesujące... Nerdanela usiłowała poukładać sobie w głowie wszystko, co do tej pory usłyszała. Najpierw opryskliwe uwagi, niechęć przyjęcia pomocy. Potem rozbrajająca szczerość. I ta rzecz, o której on wciąż nie mówi! Nerdanela przeklinała swoje wścibstwo. Tak, może i jest bezczelny, ale tutaj ma rację... Zastanawiała się jeszcze chwilę, co odpowiedzieć. Tak mało informacji... Ale czy byłoby łatwiej, gdyby wiedziała, przed jakim faktem dokonanym postawił go atar*? Czy byłoby jeszcze trudniej? Nawet nie zauważyła, gdy zaczęła myśleć na głos:
- ...to nic nie zmienia...
Elda*, siedzący obok niej niestety to usłyszał. A może... To lepiej? On już raz ją sprowokował, jeżeli teraz jej się to udało, będzie po równo. Niechcący, ale cóż...
- Nie zmienia? – Fëanáro zerwał się na równe nogi – Jak to: nie zmienia? Gdyby atar* chciał mnie słuchać, nie zrobiłby tego, co zaproponował! Teraz nawet nie ma sensu mówić mu, co o tym myślę. On nie zmieni zdania.
Wreszcie! Nerdanela poczuła, jakby ktoś uwolnił ją od ogromnego ciężaru, który dźwigała przez całą rozmowę. Teraz nie miała problemu z odpowiedzią.
- Myślę, że problemem wcale nie jest ta rzecz, o której wciąż mówisz
Fëanáro przełknął ślinę. Jak to nie? Indis jest największym problemem! To ona przemocą wdarła się w jego życie! Wbiła klin pomiędzy nim, a atar*!
- Tak naprawdę chodzi o twoją relację z atar* - ciągnęła elda* - dlatego się denerwujesz. To tym się przejmujesz. „-Czy ten rozczochrany, rozwydrzony chłopak tego nie widzi? To jest oczywis..." - Nerdanela powstrzymała tę myśl. Przecież przed chwilą też miała problem, by się domyślić...
- No co ty powiesz! - podniósł z ziemi kamyk.
- Nie kpij sobie. – mruknęła wen* – Czy powiedziałeś ojcu, że nie uważasz jego decyzji za słuszną? - wpatrywała się w niego uparcie. Nie miała pojęcia, co każe jej kontynuować rozmowę. I czemu czuje się tak w nią zaangażowana.
- Oczywiście! – odparł z oburzeniem. Upuścił kamyk. Czy ona naprawdę ma go za kogoś pozbawionego wszelkiej inteligencji? - Powiedziałem mu to samo, co teraz mówię tobie – zastanowił się przez chwilę – No, może jeszcze to, że mnie lekceważy.
- I? - elda* spojrzała na niego z wyrazem twarzy mówiącym: „doprawdy?" – I co odpowiedziałeś?
- A skąd mam wiedzieć? Wyszedłem! – powiedział Fëanáro takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Splótł ręce na piersiach i odwrócił się.
I wszystko jasne! Rozpieszczony chłopak pokłócił się z ojcem, bo coś poszło nie po jego myśli i obraził się. Jakie to było oczywiste... Nerdanela z jednej strony czuła złość: na siebie, że nie przerwała rozmowy, gdy było trzeba i na niego, że znów przybrał opryskliwy ton. Choć z drugiej strony... Szkoda jej było nieznajomego. Relacja z atar* musi być dla niego naprawdę bardzo ważna... A on najwidoczniej nie potrafi odnaleźć się w zaistniałej sytuacji, jakakolwiek by nie była.
- Jak dawno temu? – była ciekawa, kiedy się pokłócili.
- Kilka dni – odpowiedział elda*, jakby był z tego dumny.
- Czy od tamtej pory rozmawialiście?
- Niby jak? Przecież mówię: kilka dni! Od kilku dni jestem w drodze.
Tego można się było spodziewać. Nie dość, że się obraził, to jeszcze uciekł z domu. Bardzo rozsądne.
- Uważasz, że ucieczka od problemu to dobry pomysł?
- Przed niczym nie uciekam. – odpowiedział zimnym tonem. To była zniewaga. Gdyby wiedziała, do kogo mówi... - Nie jestem tchórzem. – dodał przez zaciśnięte zęby, mierząc wen* wzrokiem.
- Tego nie powiedziałam. Ale zostawienie tej sprawy samej sobie nie jest odważne.
- A co twoim zdaniem jest odważne? – no właśnie, niech ta ekspertka od odwagi mu powie. Sam był ciekaw. Pewnie największy akt odwagi w jej wykonaniu to nie wrzeszczenie na widok pająka.
- Rozmowa. – odparła Nerdanela cichym, lecz stanowczym tonem. – Na twoim miejscu wróciłabym do domu i rozwiązała tę sprawę na spokojnie. Musicie się zrozumieć. – czy naprawdę brzmiała teraz jak jej własna ammë*? Niezwykłe. Gdyby słyszała, byłaby dumna.
- A co, jeśli nie będzie chciał mnie słuchać?
- Naprawdę tak uważasz? Myślisz, że tylko ty to przeżywasz? Że on się nie martwi? Tym bardziej, że wyszedłeś z domu i od kilku dni nie ma o tobie wieści? Przecież on na pewno zachodzi w głowę, gdzie jesteś i bardzo się martwi!
No cóż. O tym nie pomyślał. A może po prostu nie chciał pomyśleć? Przez ostatnie dni starał nie myśleć o ojcu, o domu, o Indis... Prawdę powiedziawszy, starał się nie myśleć o niczym. Efekt oczywiście był odwrotny. Nieustannie zadręczał się myślami: jak bardzo nie znosi Indis, jak bardzo ma za złe ojcu, jak bardzo niezrozumiany się czuje. Zawsze przyjmował swoją perspektywę. Ze wstydem przyznał przed samym sobą, że ani razu nie pomyślał o atar*, o tym, jak on się czuje. Jak zareagował na jego opór, jak go przyjął. Jak reakcja syna wpłynie na jego dalsze postępowanie. Nie, Fëanáro o tym nie pomyślał. Aż do tej pory.
- Może... - powiedział bez przekonania, ale dla świętego spokoju. Nie chciał kolejny raz wysłuchiwać uwag, jak bardzo jest nieodpowiedzialny. Poza tym, ta rozmowa ciągnęła się zdecydowanie zbyt długo. Fëanáro już sam nie był pewien, czy w emocjach nie powiedział za dużo. Lepiej, żeby do pewnych kwestii już nie wracać. Gdzieś z tyłu głowy nieśmiało kiełkowała w nim myśl, że ruda elda* naprawdę może mieć nieco racji. Szybko wyparł tę myśl. - Za kilka dni pewnie zacznie mnie szukać.
Nerdanela miała ochotę uderzyć go w głowę. Mocno. Samolubny, arogancki i... Na swój sposób rozczulający? Nie, na pewno nie.
- Oszczędź mu fatygi i wróć do domu. – powiedziała.
Fëanáro pokiwał kilkukrotnie głową rozważając ten pomysł. Było mu głupio, że atar* pewnie naprawdę się martwi, i to z jego winy. Był też zirytowany, że jakaś obca elda podważała jego racje. Nikt nigdy się nie ośmielił. No, prócz ostatniej sytuacji z atar*...
Podszedł do brzegu jeziora. Było takie spokojne... Już odruchowo podniósł kamyk i rzucił nim. I kolejny. Złość dość szybko wyparowała, rzucał mocno, ale nie po to, by się wyżyć, więc zgrabnie się odbijały.
Czy to już koniec tej rozmowy? Fëanáro na to liczył. Wydawało mu się, że zaspokoił ciekawość elda*, sam też czuł się nieco lepiej, a najważniejsze - że odwiódł ją od tematu Indis i jego prawdziwej tożsamości. Nieznajoma również miała szansę, by zwrócić mu uwagę, udzielić mu rad... Więc dlaczego wciąż tu siedzi? On nie ma już nic do powiedzenia.
Nerdanela siedziała na głazie i patrzyła na jezioro. Jej uwagę kolejny raz przyciągnęły odbijające się kamyki. Teraz patrzyła na elda* z bliska, mimo to dalej nie wiedziała, jak to możliwe, że się odbijają. Już wstała, by również spróbować... Ale zreflektowała się. Nie, nie będzie tego robić przy nim. Znów będzie czynił jakieś uwagi... Najlepiej będzie teraz sobie pójść. Wypadałoby jeszcze rzucić coś na odchodnym, ale nie miała pojęcia, co. Czy zwykłe pożegnanie? Powodzenia? No i jeszcze zapytać o kamyki... Z zastanowienia wyrwał ją własny żołądek. Zanim gdziekolwiek pójdzie, musi coś zjeść. Z sakwy przytroczonej do pasa wyjęła chleb podróżny. Zaczęła jeść i wciąż obserwowała, jak elda* układa dłoń do rzutu.
Fëanáro dziwnie się czuł. Wiedział, że elda* wciąż go obserwuje, nie miał jednak pojęcia, dlaczego. Może po prostu podejść do niej i spytać, czego jeszcze chce? Czemu wciąż tu jest? Sam nie miał zamiaru stąd odchodzić, miejsce było doskonałe, by tu przenocować, a następnego dnia ruszyć w dalszą drogę. Znalazł je pierwszy, nie chciał się nim dzielić. Nagle poczuł w powietrzu zapach tymianku. I pieczywa. Przypomniał sobie, jak bardzo jest głodny. Skąd ten zapach? Ach, elda*. Może jednak dobrze, że że jeszcze tu jest. Podszedł do głazu.
Nerdanela domyśliła się, o co chodzi. Elda* wyglądał na głodnego. Cóż, podzieli się z nim, to było dla niej naturalne. Uprzedziła pytanie:
- Ma merilyë matë?* - spytała.
- Daj kawałek. - żadnego proszę, czy mogłabyś. Ale nie zdziwiło ja to. Elda* był dość obcesowy. Może to kwestia wychowania. Prawdopodobnie. Zastnawiała się, czy dla rodziców też jest nieuprzejmy. Chwilami miała wrażenie, że jest kimś, kto traktuje innych jak służbę. Może pochodzi z zamożnej rodziny? Tak, to by się zgadzało... Władczy ton, bezczelność, dziwne zachowanie... Ale dalej coś jej nie pasowało.
Nerdanela oderwała część bochenka i podała ją mu.
- Hantalë* - odpowiedział i wziął od niej chleb. Był nieco stwardniały, ale nadal smakował przyzwoicie. Ale to nie to samo, co obiady w pałacu... Mimo, że często wyruszał na wyprawy i brał ze sobą podróżne jedzenie, to najbardziej cenił sobie obiady na dworze Finwëgo. Pewnie nieprędko zakosztuje ich znowu...
Jedli w milczeniu. Wen* szybko spalaszowała swój kawałek. Fëanáro niedługo potem.
Widząc, że cisza niezręcznie się przedłuża, ona powiedziała już wszystko, a elda* jej się przygląda, Nerdanela lekko się zaczerwieniła i powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy, by uniknąć zakłopotania:
- Lepiej nie pokazuj się nikomu w takim stanie. Przestraszyliby się bardziej niż Melkorowe oddziały na widok Tulkasa.
Fëanáro roześmiał się. Wiedział, że tym razem elda* go nie wyśmiewa, potrafił docenić poczucie humoru. I widział swoje odbicie.
- Naprawdę jest aż tak źle?
- Gorzej.
Fëanáro rzucił okiem na swoją koszulę, następnie na spodnie. Prawda.
- No cóż... W takim razie będę musiał gdzieś doprowadzić się do porządku... - pomyślał chwilę. Przydałyby mu się nowe ubrania. Wykąpać można się w jeziorze, włosy od biedy można przyciąć i sztyletem... Ale średnio mu się to uśmiechało. Niestety, zdawał sobie sprawę, że powrót do Tirionu jest nieunikniony. "-Co wcale nie musi oznaczać powrotu do domu..." - pomyślał Fëanáro. Tak, trzeba będzie zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy w mieście i przemknąć niezauważonym. A do Tirionu jest najbliżej. Podjął decyzję.
- Idziesz do Tirionu? – zapytała elda.
- Ná*.
- To tak jak ja. – uśmiechnęła się.
- Mieszkasz w Tirionie? – zdziwił się – nigdy cię tam nie widziałem. „- A raczej trudno jest nie zauważyć kogoś o tak nietypowym kolorze włosów..." – pomyślał, ale nie odważył się powiedzieć tego na głos. W jego głowie zaczęła rodzić się nowa koncepcja... Towarzystwo wen* mogłoby przydać się w Tirionie...
- Márinya Tirionessë*. Mieszkałam tam, gdy byłam młodsza – odparła Nerdanela. – Gdy osiągnęłam odpowiedni wiek, przeniosłam się do wuja i jego vessë* do Alqualondë, by nauczyć się rzemiosła.
- Alqualondë? Nie wyglądasz na Falmari. – nie rozwinął tematu, bo zobaczył zmarszczone, rude brwi. Szybko skierował rozmowę w inną stronę. Dużo dla niego ciekawszą. - Rzemiosła powiadasz? - uniósł brwi z uprzejmym zainteresowaniem.
- Masz rację, nie należę do ich szczepu. Co zresztą widać – zaakcentowała ostatni wyraz i wzniosła oczy do góry, wskazując na włosy – Jestem Noldorką, tak jak mój wuj. Uczyłam się od niego rzeźbiarstwa.
- Rzeźbiarz z Alqualondë! – zakrzyknął Fëanáro – Czy mówisz o Curuedhelu? – zapytał zaintrygowany.
- Tak. Pomagałam mu razem z resztą uczniów przy dekorowaniu pałacu Ölwego.
- Nie mów mi teraz, że jesteś twórcą tych rzeźb - Fëanáro nie dowierzał. Na pewno nie jest, za młoda, by tworzyć na takim poziomie.
-Tylko kilku - odparła elda* skromnie - posągu Uineny...
Fëanáro wszedł jej w słowo.
- Posągu Uineny? - oczy rozszerzyły mu się że zdziwienia. "- Nie do wiary!" - pomyślał Fëanáro - "Przecież to jedno z najpiękniejszych dzieł, jakie wyszły spod rąk Eldarów!" Niemożliwe, żeby ruda wen* była autorem tej rzeźby. - Piękny jest ten posąg - powiedział szczerze Fëanáro. Ale dalej powątpiewał w jej autorstwo. Pewnie Curuedhel jej pomagał.
- Tak uważasz? - przez chwilę przeszło jej przez myśl, że nieznajomy sobie z niej żartuje.
- Jestem pewien - odparł. - Znam się na tym.
- Na rzeźbie? - ucieszyła się Nerdanela. Może jednak polubi tego przemądrzałego elda*.
- Na sztuce. I rzemiośle. Przyzwoite dzieło. - zdawał sobie sprawę, że to niewystarczająca pochwała, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Dopiero, gdyby na własne oczy ujrzał, jak wen* tworzy - o tak, wtedy na pewno zdobyłby się na pochwałę.
- Wyrzeźbiłam ja dość dawno, teraz bym poprawiła to i owo. Lewy rękaw sukni... I prawe oko.
- Naprawdę? - Fëanáro starał się przywołać w myślach jak najdokładniejszy obraz rzeźby. - Nie przypominam sobie, by coś było z nimi nie tak. Ale rozumiem. Ja sam, gdy patrzę na to, co zrobiłem kiedyś, też mam ochotę, żeby udoskonalać dzieła.
- Czy również rzeźbisz?
- Próbowałem w dzieciństwie. Nie szło mi źle, ale nie wciągnęło mnie to. Jednak zawsze zachwycały mnie ozdoby, klejnoty. Więc zająłem się kowalstwem. O! Mogę ci pokazać swoje pierwsze dzieło - podwinął rękaw koszuli, by odsłonić nadgarstek. - Mój mistrz pomógł mi przy wykończeniu. Tak, wiem, że jest beznadziejna. Ale zawsze noszę ja przy sobie, nie potrafiłbym się z nią rozstać. - sam nie wiedział, czemu chwali się amatorstwem. Ale jakoś dobrze mu się z wen* rozmawiało. To było dla niego całkiem nowe doświadczenie: rozmawiać z kimś bez użycia wyuczonych, formalnych zwrotów. I ta świadomość, że nieznajoma nie odnosi się do niego z rezerwą, właściwą w kontaktach z osobami o jego statusie społecznym. To było... Na swój sposób miłe.
Nerdanela przyglądała się bransoletce uważnie. Wystarczyłby jej w zasadzie rzut oka, ale zszokowana, nie wiedziała jak ma się teraz zachować. W jednej chwili wszystko stało się dla niej jasne. Dziwne niedomówienia i bezczelne zachowanie... Wiedziała, że nie będzie już dłużej w stanie udawać nieświadomości. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła nerwowym śmiechem.
-Zabawne, co? - Fëanáro zdawał sobie sprawę z niedoskonałości, ale nie spodziewał się, że wen* go wyśmieje. Zabolało go to.
- Nie to mnie bawi - bawi, dobre określenie! Właśnie zdała sobie sprawę, kim jest dziwny nieznajomy. Jak mogła wcześniej się nie domyślić? Co za wstyd. Jej komentarze... I co on teraz zrobi, gdy zorientuje się, że ona wie? Że wysłuchiwała jego prywatnych zwierzeń na temat ojca?
- Tylko co? - spytał zaskoczony, może nieco zbyt ostrym tonem.
- Już wiem, kto jest waszym mistrzem, książę Curufinwë. - zdecydowała, że udawanie nie ma sensu. I tak po chwili by się domyślił.
Opadła mu szczęka. Fëanáro usiadł na głazie. Ukrył twarz w dłoniach. "- Jestem skończony..." - pomyślał. Teraz wszyscy będą mówić o jego problemach z ojcem, ucieczce z domu i dziecinnej bransoletce, którą nosi z sentymentu. Wspaniałe. Zwykle nie przejmował się opiniami innych, ale to nie są normalne okoliczności. Prawda?
- Jak się domyśliłaś? - zapytał zrezygnowany. "- I ciekawe, w którym momencie...".
Nerdanela nie widziała jego twarzy, całkowicie zasłoniętej teraz czarnymi włosami. Ale jakkolwiek źle by teraz nie wyglądał, na pewno nie ma takich wypieków, jak ona...
- Wszędzie poznałabym ten ornament.
Tego się nie spodziewał. Podniósł głowę i popatrzył na nią zaskoczony.
- Znasz Mahtana?
- Bardzo dobrze. - uśmiechnęła się. - Sin atarinya*.
Fëanáro spojrzał na wen* i przetarł oczy ze zdziwienia. Jak mógł tego nie dostrzec? Te włosy...
Nerdanela nie czuła się swobodnie w tej sytuacji. Nigdy nie rozmawiała z kimś, kto pochodzi z rodziny królewskiej. No, może poza Ëarwen z Alqualondë. Ale to co innego, księżniczka była jeszcze mała i nie znała skomplikowanych zasad etykiety. Rozmowa z Valarami też wyglądała inaczej. Z Aulëm rozmawiała niemal tak, jakby był członkiem rodziny. Ale książę Noldorów? Nie miała pojęcia, jak się do niego odnosić. Na pewno nie tak, jak wcześniej. Trzeba to odkręcić. Może jeszcze da się uratować sytuację...
- Mój atar* bardzo was chwali, wasza wysokość. - powiedziała uprzejmie. - Pisał do mnie o waszych osiągnięciach. Uważa, że jesteście bardzo utalentowani, książę Curufinwë, że wyróżniacie się na tle innych uczniów - to wszystko była prawda, ale natłok komplementów zabrzmiał sztucznie i jakoś sztywno.
Fëanáro jednak zdawał się tego nie zauważać.
- Naprawdę? Nigdy nie czułem, że zasługuję na taką pochwałę z jego strony... - po chwili dodał z pewną dozą wahania - zawsze mnie poprawia, więc staram się stosować do jego uwag i eliminować swoje niedoskonałości... Ale do mistrzostwa wciąż daleko. - Fëanáro nie wątpił w to, że kiedyś je osiągnie. Ale nigdy nie chwalił się przed czasem. Znał poziom swych umiejętności.
- On nigdy nikogo nie chwali bez powodu. - odpowiedziała elda*. - A poprawia wszystkich, w domu również. Mój młodszy háno* i starsza néÞa* coś o tym wiedzą - uśmiechnęła się.
- Ach, Arcarnë! Fajny dzieciak. Przychodzi czasem do kuźni. Pokazujemy mu to i owo. Zabierałem go kilka razy na krótkie wyprawy. Ach, przypominam sobie! Opowiadał mi o tobie. Nie mógł się doczekać, aż wrócisz.
- Ja też nie mogę się doczekać. Bardzo za nim tęskniłam. I za Malitinwë. Za atar* i ammë*... Kiedy ostatni raz odwiedzałam Tirion, Arcarnë był jeszcze malutki. Za mały, by odwiedzić mnie w Alqualondë. Cieszę się, że go wreszcie zobaczę.
- Mały, ale jak lis! - zaśmiał się Fëanáro.
- Widzę, że dość dobrze poznaliście moja rodzinę, wasza wysokość.
Znowu ten sztywny ton... Szczerze mówiąc wolałby, żeby go nie rozpoznała. Wtedy przynajmniej z jedną osobą mógłby rozmawiać inaczej. Nawet, gdyby miała wyzywać go od rozpieszczonych. Przynajmniej była to jakaś nowość.
- Och, nie mów tak na mnie. - naprawdę, irytowało go to. Chciałby, żeby nie odkryła jego prawdziwej tożsamości, wtedy nie byłoby tego dziwnego zakłopotania, zarówno z jej, jak i z jego strony. Zastanowił się chwilę. I już wiedział, co powiedzieć. - Teraz, gdy opowiedziałem ci już tyle o swoich problemach, nie mam wyjścia... - elda* przewróciła oczami - Fëanáro. - skłonił się.
- Essinya* Nerdanel. - uśmiechnęła się i odpowiedziała ukłonem. Ucieszyła się, że Fëanáro zrezygnował z oficjalnego tonu. Ale i tak trudno będzie jej się przyzwyczaić do tego, kim on naprawdę jest.
- Nanyë alassëa le omentala*, Nerdanelo, córko Mahtana. Czy nie masz nic przeciwko, bym towarzyszył ci w drodze do Tirionu? - tłumaczył sobie, że musi przypilnować, by nie rozpowiadała plotek na jego temat. Jednak coś mówiło mu, że naprawdę ma ochotę, by Nerdanela towarzyszyła mu w dalszej drodze. No i może pomogłaby mu na miejscu? Poza tym... Ona nie wygląda na taką, która opowiadałaby niestworzone historię na jego temat.
Nerdanela miała już odpowiedzieć, ale coś sobie przypomniała: powód, dla którego w ogóle zaczęła tę rozmowę.
- Przyjmę twe towarzystwo, Curufinwë Fëanáro... Pod warunkiem, że nauczysz mnie rzucać kamykami w wodę tak, by się od niej odbiły. - tak, to zabrzmiało trochę głupio... Ale skoro przeszli już na nieformalny ton...
Fëanáro spojrzał na nią zaskoczony. "-Ciekawe, kiedy wpadła na taki pomysł". Uśmiechnął się i odparł:
- Z przyjemnością. To łatwe, spójrz...
Złote światło Laurelinu powoli rozlewało się po powierzchni jeziora.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top