05. „Poprzedni tydzień był ciężki, nos dalej mi krwawi"
Nad Tokio wznosiło się słońce. Ludzie, w ciągłym biegu, rozpoczęli wędrówkę ze swoich domów do swojej pracy, do swojej szkoły, do swoich zainteresowań. Miliony małych istnień przedzierało się przez pasy, pchało się z zaangażowaniem do metra, lub biegło, goniąc tramwaj. Wśród tych wszystkich osób była też Freya, która po nocnej zmianie miała wreszcie chwilę dla siebie. Szła więc teraz powoli, denerwując tym innych przechodniów, często uderzając jednego z nich w ramię.
Skręciła do jednej z bardziej ponurych uliczek i udała się do sklepu z amerykańskim asortymentem, do którego tak często przychodziła. Lubiła tutaj przebywać. Lubiła zapach stoiska ze słodyczami, kolory opakowań, czarnoskórego ekspedienta. Gdyby mogła się do tego przyznać, uznałaby szczerze przed sobą, że to miejsce stanowiło dla niej azyl, szkielet domu.
Domu, do którego już nigdy miała nie wrócić.
Przypomniała sobie moment, w którym Harry odmówił Antonio możliwości wykupienia jej. Na samą myśl dostawała drgawek. Tak łatwo mógł wypuścić ją z klatki, a mimo to ją tam zostawił.
– Dobry – powiedziała lekko, zaraz po otwarciu drzwi do sklepu. Mężczyzna w dredach, który siedział przy kasie i grał na konsoli, kiwnął w jej stronę głową. Zazwyczaj nie odpowiadał i był dość flegmatyczny, a sama Freya posądzała go o palenie zbyt dużej ilości marihuany.
Ruszyła do przedziału, który był jej najbardziej znany – do półki z alkoholami. Po drodze poprawiła swoje legginsy, które zaczynały na niej wisieć, zamiast opinać jej ciało. Wzdrygnęła się na myśl, że robi się coraz chudsza.
W dni, takie jak te, gdy poprzedniej nocy udało jej się sporo zarobić i mogła wyjść poza jej więzienie (oczywiście pod stałą obserwacją; kiedyś próbowała uciec, wychodząc do sklepu i otrzymała za to jedne z najboleśniejszych ciosów w lędźwie), ubierała się w luźne ubrania i wypuszczała na wolność swoje długie włosy. Ich kolor przypominał węgiel, bowiem były intensywnie czarne. Sięgały za jej łopatki i naturalnie układały się w lekkie fale, które teraz zakrywały większość jej twarzy.
Zatrzymała się przy dziale z whiskey i popatrzyła na litrową butelkę Johnny'ego Walkera, zaraz potem kierując wzrok na Jacka Danniel'sa. Co dziś powinna wypić?
Chwyciła pierwszy lepszy trunek i udała się do kasy, jak najszybciej chcąc wrócić do swojego pokoju. Kupiła alkohol, uśmiechnęła się słabo do czarnoskórego i udała się na powrót do swojego lokum.
Gdy dotarła na miejsce, w powietrzu unosił się intensywny zapach świeczek. Zawsze pilnowała, aby mieć ich mnóstwo. Ich woń bowiem przypominała jej o bezpieczeństwie. O cichym miejscu.
Każda z dziewcząt tutaj posiadała własny pokój. Nie były przetrzymywane w namiotach, nie były poddawane narkotyzacji, bowiem nie trzeba było tego, aby zmusić je do prostytucji. Nie raz bowiem widziały, jak jakiś Japończyk z mafii zabija człowieka, jak pozwala szczurowi wygryźć mu skórę, jak wrzuca do niszczarki samochód wraz z człowiekiem w środku. To wystarczająco napawało je strachem.
Nie żyły jednak w nędzy. Każdy pokój bowiem miał łóżko i szafę oraz coś na kształt fotela czy też stolika. W pokoju panny Moon oprócz tego, znajdowała się pozytywka z małą baletnicą, którą znalazła kiedyś w śmietniku za sklepem z zabawkami. Zabrała ją więc i od tego czasu, mała tancerka ozdabiała jej parapet, robiąc piruety na tle żywych kolorów Tokio za oknem.
Freya rzuciła swoją torbę na łóżko i natychmiast zaatakowała jej zawartość, odkręcając whiskey i przykładając sobie butelkę do ust. Poczuła gorzki zapach benzyny i gryzący smak w gardle, ale odważnie brała kolejne łyki, dopiero po chwili odsuwając od ust szkło.
Rozejrzała się chwilę po pokoju i ruszyła biegiem do jednej z szuflad przy szafie. Upadła przed nią na kolana i otworzyła ją mocno. Zaczęła grzebać między stanikami i koronkowymi pończochami, przerzucając je na różne strony. W końcu jednak znalazła to, czego szukała. Mały, srebrny łańcuszek spoczywał teraz w jej dłoniach. Uśmiechnęła się tryumfalnie do siebie, tłumiąc głosy w głowie, które przypominały jej, że miała już tego nie robić.
Na łańcuszku wisiało sporych rozmiarów serduszko. Freya chwilę się przy tym męczyła, ale odkręciła serce od całego mechanizmu. Wysypała zawartość serduszka na zewnętrzną część swojej dłoni, próbując stworzyć z substancji cienki pasek.
Biały proszek zdobił jej skórę, a ona poczuła, jak alkohol zaczyna działać w jej żyłach. Pochyliła się tak, aby jej dłoń znajdowała się w najwygodniejszej pozycji i przyłożyła ją do nosa, wciągając amfetaminę prosto do swojego organizmu.
Zawsze obiecywała sobie, że z tym skończy. Obiecywała sobie, że to tylko chwilowe, dla ukojenia nerwów i bólu. Nie potrafiła bowiem znieść swojej obecnej sytuacji, co bezczelnie wykorzystywały inne dziewczyny. Gdy brała, czuła błogość; czuła siłę i witalność. Czuła wolność. Obecnie też chciała pozbyć się goryczy, którą obdarował ją Harry.
Położyła się więc teraz na podłodze i rozłożyła ręce i nogi, jakby chciała zrobić aniołka na śniegu. Wpatrywała się w sufit, próbując wyobrazić sobie, że zamiast popękanej farby, znajdują się tam gwiazdy.
A ona odlatywała.
Odlatywała razem z nimi.
Właściwie to nie, jeśli wciągam to cały dzień, tylko po to, żeby zasnąc w nocy.
Cholera, zjarałem się.
Doktor kazał mi przestać.
I dał mi coś do połykania.
Mieszam to z kilkoma Adderall i czekam aż dojdę na szczyt.
I mieszam to z odrobiną alkoholu i przelewam do szota.
Nie obchodzisz mnie ty, to dlaczego ty się martwisz o mnie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top