04. „Mogłem Cię uwolnić, ale jestem egoistą. Patrzyłem, jak zostajesz"
Gdy Harry próbował doprowadzić się do porządku, kątem oka obserwował dziewczynę i zastanawiał się, jakie są jej włosy pod peruką.
Jest blondynką? Jej włosy przypominają czernią te od baśniowej księżniczki? A może są płomienne, czerwone jak pożar?
Freya usiadła skromnie na skraju łóżka, nadal ciężko dysząc i jakby będąc tym zawstydzona. Ułożyła zgrabnie dłonie na kolanach i czekała. Czekała, jakby miała dostać wyrok. Harry chciał wtedy wiedzieć, co dziewczyna czuje.
– Freyo – zwrócił się do niej, a ona odwróciła głowę w jego stronę. Neony zza okna oświetlały jej twarz, tworząc na niej coś na kształt zmieniających się hologramów. Chciał wstrzymać powietrze z zachwytu, ale opanował emocję.
– Panie Styles – odpowiedziała mu i spojrzała na niego tymi swoimi zielonymi oczami, które jakby wertowały jego najgłębsze zakamarki, by wyrzucić każdy brud jego duszy jak kamienie wyrzucane przez wodę na brzeg.
– Proszę, zwracaj się do mnie Harry. – Podszedł blisko niej i delektował się jej widokiem z góry.
Cały czas próbował odrzucić od siebie myśl, że dziewczyna może mu się podobać, ale teraz, stojąc nad nią i dotykając swoją dużą dłonią jej policzka, miał w oczach ogień, w żyłach czuł płomienie, a jego serce wrzało. Jeszcze nigdy nikogo tak nie pragnął, praktycznie dławił się tym uczuciem.
Jej skóra na twarzy była gładka i miękka, jakby dotykał chmur.
– Ale proszę pana... – zaczęła niepewnie. Jej głosik lekko drżał, zupełnie jak nogi Stylesa, choć nie chciał tego po sobie poznać.
– Spokojnie, Freyo. Ja znam twoje imię, więc ty możesz znać i używać mojego. – Uklęknął przed dziewczyną, patrząc jej w oczy. – To będzie nasz mały sekret, gwiazdo. – Gdy wstawał, niby przypadkiem otarł kciukiem o jej wargi. Od razu poczuł, jak dziewczyna zadrżała.
– Nie mogę... Nie mogę cię zrozumieć, Harry.
Chciała mu powiedzieć tak wiele, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa. Znała go od godziny, a już niezliczoną ilość razy poprowadził ją do ślepej uliczki, skąd nie było wyjścia. Coś bardzo mrocznego skrywało się w tym mężczyźnie, mimo iż zawsze kojarzyła jego postać z pełnym energii i miłości człowiekiem. Czuła zmazę na jego sercu.
– Nie musisz niczego rozumieć. Nikt nawet nie próbuje tego zrobić. – Usiadł obok niej, pobudzając jej skórę, która szalała za każdym razem, gdy znajdował się obok. – Ciemna strona sławy to coś, czego człowiek nie jest w stanie opanować. To wyżera cię od środka i zaraża po kolei każdą komórkę twojego ciała. Mam nadzieję, że uda mi się zachować resztki człowieczeństwa choć muszę przyznać, że ten proces mnie wykańcza.
Z zainteresowaniem słuchała jego słów, nie do końca wiedząc o co mu chodzi. Sama nigdy nie zaznała nawet odrobiny sławy. Nie mogła więc zrozumieć tego, co on czuł – miliony świateł, lamp, gazet i dziennikarzy. Fałsz, okrucieństwo i destruktywne przepisy. Dla Harry'ego wszystkie te rzeczy były jak rak, którym się zaraził i którego nie mógł uleczyć. Powoli zaczynał się stawać jak każdy inny człowiek show biznesu. Jak robot bez uczuć. Każdy dzień męczył go bardziej, niż poprzedni.
– Nie może być aż tak źle. – Nie mieściło jej się w głowie, że gwiazdor narzeka na swój stan, kiedy to ona była w najbardziej podłej sytuacji, jaką mogło zaoferować życie.
– Każdy mój krok jest obserwowany, Freyo. Moje serce zamienia się w głaz i wkrótce tego doświadczysz.
Zdrętwiała na te słowa, nie całkiem wiedząc co ma na myśli.
– Znajdź kogoś, kto zbije ten głaz. Pokochaj kogoś – zaproponowała, ślepo nadal wierząc, że prawdziwa miłość burzy mury, zawala budynki i wzbudza uczucia tak wielkie, jak nic innego na tym świecie.
– Ale one wszystkie czują to samo – powiedział oschle i schował głowę w dłoniach. Między jego włosami przebijały się trzy pierścienie, które miał na palcach. – Uzależnienie od sławy. Żadna nie pokocha mnie tak, jak...
Przerwały mu dwa głośne uderzenia o drzwi.
– Godzina minęła – wyszeptała Moon i dokładnie owinęła się swym szlafrokiem. – Muszę już iść.
Zaczęła zbierać się z łóżka, a jej chude, cholernie chude nogi, powolnym krokiem maszerowały jak karabiny na wysokich obcasach. Chciał wbijać w nie paznokcie i pozostawiać miłosne ugryzienia na każdym centymetrze jej ciała.
Cofnął się o krok, orientując się, że wbrew własnej woli zaczął interesować się dziewczyną. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł.
Co stałoby się, gdyby sprawa wyszła na jaw? Gdyby chociażby jeden paparazzi zrobiłby mu zdjęcie z prostytutką?
Harry poszedłby wprost na szubienicę. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Antonio będzie oczekiwał pieniędzy. Sto dolarów amerykańskich. – Odwróciła się jeszcze na moment w jego stronę, przez co różowa peruka zawirowała w powietrzu. Przez chwilę jakby widziała czarną strukturę włosów...
Dziewczyna otworzyła drzwi i wyszła z nich, bezpruderyjnie odsłaniając ramię, zsuwając z niego szlafrok i cicho chichocząc. Nienawidziła udawać, ale wiedziała, że bardziej nienawidzi Antionio, który karał ją za brak odpowiedniego zachowania. Stanęła więc wprost niego i wypięła piersi, próbują przyjąć postawę zadowolonej ze swojej roboty.
Harry wyszedł chwilę po niej, doskonale wyglądając. Zupełnie, jakby nic się nie wydarzyło. Zbliżył się do jej alfonsa i wpakował mu do dłoni plik pieniędzy tak gruby, że większej sumy Freya na pewno nigdy nie widziała na oczy. Antonio, zainspirowany brzęczącymi monetami na jego koncie, odwrócił się uprzejmie do Stylesa i posłał mu swój fałszywy uśmiech.
– Podobało się panu? – zapytał z amerykańskim akcentem. Harry pokiwał zadowolony głową i dłonią przeczesał włosy. Freya poczuła dziwny ból w podbrzuszu. Odsunęła jednak od siebie zmartwienia. Gorzej przecież nie może się już poczuć. – Jeżeli pan chce, to ją panu sprzedam. – Wskazał na dziewczynę palcem, a ona poczuła, jak traci powietrze w płucach. – Pół miliona i Devon jest pańska.
Freya spojrzała z niedowierzaniem na Antonio, a potem przebiegła wzrokiem po twarzy Stylesa. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować. Patrzył na całą sytuację z obrzydzeniem. Dziewczynę zaczęły piec oczy.
– Tu jest jej miejsce – powiedział stanowczo, patrząc jej prosto w oczy. Nie widziała ani przez sekundę, aby mężczyzna się wahał. Powiedział dokładnie to, co miał na myśli.
– Do widzenia więc, panie Styles – wysyczała i wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Jej świat rozbił się jak szkło. Na milion kawałków.
Znów.
To bez sensu
Jak łzy w deszczu
Więc teraz ona odeszła
Obejmujesz wszystko, co przychodzi
Umierasz z uśmiechem
Nie pokazujesz światu, jak samotny się stałeś
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top