Rozdział 1: Katrina, Pani Hordy
Najpierw z koszyka zniknęły nożyce. Dziewczyna Sprawnymi ruchami rozcięła leżący na blacie materiał, wzdłuż narysowanej wcześniej linii.
– A jaką bajkę chciałybyście usłyszeć? – zwróciła się do dwójki dzieci, które wpatrywały się w nią błagalnie.
– O zaginionej księżniczce! – zawołały dziewczynki.
– lepiej o chłopcu, który latał! – zaprotestował ich kolega, który nie wiadomo kiedy pojawił się w drzwiach pokoju.
– O księżniczce!
– Ale księżniczki są nudne! – dzieci zaczęły się kłócić i szybko by się to nie skończyło, gdyby ona sama nie postanowiła się wtrącić.
– Dziewczyny były pierwsze, więc to one wybierają bajkę. O latającym chłopcu opowiem wieczorem – powiedziała dyplomatycznie, rysując na materiale kolejną linię, którą zaraz potraktuje nożyczkami.
Dziewczynki pisnęły uradowane, wdrapując się, jedna na krzesło, a druga na stół. Chłopiec natomiast prychnął obrażony, ale również znalazł sobie miejsce. Mimo wszystko nie chciał przegapić kolejnej bajki. Z resztą był pewien, że głos Katriny zwabi pozostałych, choć nastolatka była zajęta również czymś innym i nie zanosiło się, by zrobiła z opowieści zwyczajowe przedstawienie.
– No więc... – zaczęła, wybierając z koszyka igły i nici, którymi zamierzała pozszywać przygotowane kawałki kolorowej tkaniny. – Dawno dawno temu, w odległym kraju, którego dziś próżno szukać na jakichkolwiek ludzkich mapach, istniało pewne królestwo. Oczywiście nie było to zwykłe królestwo, tego nie muszę wam chyba tłumaczyć. To konkretne wyróżniało się...
***
Jakieś trzy lata wcześniej, niedaleko wioski o wdzięcznej nazwie Soroczewo, spłonął sierociniec. Na temat samego pożaru po miasteczku krążyły różne, najdziwniejsze plotki, a prawdę znało tylko kilka osób, niezbyt skorych do podzielenia się nią z większą rzeszą słuchaczy. W pożarze tym zginęło pięcioro dzieci i trzech nauczycieli, reszcie udało się uciec. Co ciekawe, choć wszystko stało się w nocy, maluchy zdążyły zabrać swoje rzeczy, a jakichkolwiek poparzeń doznali jedynie ich opiekunowie.
Ani zarządcy miasteczka specjalnie się tym nie przejęli, ani nie znalazł się nikt chętny do odbudowania przytułku. Dawni wychowawcy wyprowadzili się do innych miast, wiele dzieci również rozeszło się na wszystkie strony świata, ale część z nich została.
Właśnie wtedy, nie wiadomo skąd pojawiła się Katrina. Niektórzy mówili, że nastolatka była wychowanką sierocińca, inni, że przybyła do miasteczka na kilka dni przed pożarem, a jeszcze inni, że pojawiła się już po wydarzeniu, zbierając pozostałe w ruinach dzieci. Faktem jest jednak, że wszystkie sieroty zniknęły, by za jakiś czas pojawić się jako zorganizowana grupa, sama siebie nazywająca Hordą. Dzieciaki zajęły czyjąś nieużywaną stodołę, ale szybko je stamtąd wypędzono. Potem zamieszkały w letniej rezydencji jakiegoś wielmoża, lecz gdy ten odwiedził swe włości i to miejsce musiały opuścić. Wreszcie na cel obrały jeden z opuszczonych domów, stojących już poza obrębem miasteczka. Tak nikomu nie przeszkadzały. Z resztą mieszkańcy Soroczewa nie wiedzieli dokładnie który budynek został przez nie przejęty, podejrzewali jednak, że Horda często przenosiła się, by ich nie znaleziono. Sieroty nie powodowały w miasteczku większych szkód niż reszta dzieci. Wręcz przeciwnie, robiły wiele dobrego. Szybko wrosły w codzienność miasteczka i wkrótce nikt nie potrafił sobie wyobrazić, jak życie wyglądało przed ich pojawieniem się.
Jeśli o samą Hordę chodzi, to liczyła sobie dwadzieścia parę osób, z których żadna nie przekroczyła wieku dwudziestu Błękitnych Księżyców, choć być może ustalając swój wiek, któryś z nich pomylił się w obliczeniach. W końcu nikt nie przejmował się pochodzeniem byle sierot. Siedmioro z nich, ci, którzy na tę chwilę mieli więcej niż piętnaście lat, z Katriną na czele, przejęli rolę rodziców młodszych dzieci i sprawowali rządy nad grupą. Naprawdę zdawali się tworzyć wielką, ale najzupełniej (nie)normalną rodzinę, drącą koty o drobnostki i jednoczącą się w ważnych sprawach. Pracowali, polowali, opiekowali się sobą nawzajem i bezustannie bawili się razem, tylko czasami przejmując się własną przyszłością. Na to przecież mieli jeszcze czas...
***
Dwóch nastolatków wyszło właśnie z lasu, gdzie bladym świtem wybrali się na polowanie. Jeden z nich szedł z poważną miną, całą uwagę skupiając na nie upuszczeniu żadnej z niesionych rzeczy, drugi natomiast, wyższy, przy którym starszy o rok kolega wyglądał jak wątłe dziecko, pogwizdywał sobie wesoło, zarzuciwszy torbę z łupem na ramię. Chłopcy skierowali się w stronę miasteczka, ale nie dotarli do niego, zatrzymując się przy jednym ze zniszczonych domów. W ogóle często zastanawiali się, czemu te miejsca są puste, jednak nikt nie potrafił im na to pytanie odpowiedzieć. Czarnowłosy Tom rozejrzał się uważnie, czy aby nikt ich nie obserwuje, jednak jego ostrożność na nic by się zdała, gdyż towarzyszący mu blondyn beztrosko złapał za metalowe kółko i jednym szarpnięciem otworzył wejście do piwnicy. Brunet nie miał już siły, by kolejny raz zwracać mu na to uwagę. Nataniel najwyraźniej należał do typu ludzi, którzy nigdy nie nauczą się rozsądku. Zresztą nawet po wyglądzie chłopaka było to widać. Wiecznie roztrzepane, postrzępione włosy spływające na ramiona, które wiązał tylko, kiedy któraś z dziewczyn zmusiła go do pomocy w kuchni, dodatki do stroju w barwie ognistego, wyróżniającego się pomarańczu i szeroki łobuzerski uśmiech, jaki nie schodził z ust chłopaka nawet w czasie snu. Tom w przeciwieństwie do niego był spokojny i nad wyraz rozważny. Swoje czarne włosy zawsze ścinał krótko, żeby nie przeszkadzały, ubierał się też tak, żeby jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Z resztą zwykłe, lniane koszule były zwyczajnie tańsze niż te barwione, a skoro, według wizji Katriny, za jakiś czas chcieli kupić sobie kilka hektarów ziemi, powinni oszczędzać każdy grosz.
Nataniel jak wichura zbiegł ze schodów, wydając z siebie dziwny okrzyk, który równie dobrze mógł świadczyć o jego radości, lub o tym, że chłopak stracił równowagę i zaraz zaryje czołem o posadzkę. Tom tylko westchnął zrezygnowany, myśląc o tym, że nie miałby nic przeciwko, gdyby przyjaciel faktycznie spadł. Nie chciał jego krzywdy, ale może to by go czegoś nauczyło.
Schody kończyły się krótkim korytarzykiem prowadzącym do dwóch większych pomieszczeń. Jednego zagospodarowanego jako kuchnia i spiżarnia i drugiego ze stołem, regałami i skrzyniami na rzeczy, traktowanego jak pokój dzienny. Z tego ostatniego wchodziło się po kilku stopniach do trzech mniejszych, całkowicie wyłożonych kocami i poduchami. Pościele tworzyły wielkie posłania, na których co noc wszyscy musieli się zmieścić. Te pokoje miały nawet niewielkie okienka, zapewniające stały dopływ świeżego powietrza, choć zupełnie niepraktyczne w czasie zimowych mrozów. Cóż, na lepsze warunki i tak nie było ich stać.
Tom, tak jak chwilę wcześniej Nataniel, skierował się do kuchni, by urzędującym tam osobom przekazać mięso z upolowanego przez ich dwóch, młodego jelenia. Pierwszym, co po wejściu rzucało się w oczy był wielki gar nad paleniskiem, w którym bulgotała woda, prawdopodobnie na zupę lub gulasz. W pomieszczeniu znajdowały się dwie dziewczyny ze Starszych. Jedna siedziała na niewielkim stołeczku, obierając warzywa, a druga stała przy stole, krojąc je na kawałki i wrzucając do garnka. Nataniel zdążył wypakować już swoją torbę, a teraz opierał się o blat, uśmiechając się głupio i zagadując pracującą tam Marię, która czerwieniła się zawstydzona, ale odpowiadała cicho na zaczepki, zalotnie odgarniając za ucho jasnobrązowy loczek, jaki uciekł z jednego z jej kucyków. Zajęta obieraniem kartofli Roze, uśmiechała się pod nosem, udając, że ich flirty wcale jej nie interesują. Tom również uśmiechnął się, ale nie z rozczulenia nad sceną. W Hordzie nie było chyba nikogo, kto nie uczestniczył w żadnym zakładzie na temat tej pary. Niektórzy obstawiali kiedy Maria da Natanielowi kosza, inni, w jaki sposób to zrobi, a jeszcze inni wróżyli im datę ślubu. Tom należał do tej ostatniej grupy i teraz z uśmiechem patrzył na dowody słuszności jego podejrzeń. Z resztą jeśli chodzi o hazard, to on nigdy się jeszcze nie pomylił.
– Już liczysz pieniądze? – zagadnęła Roze, odbierając od niego poćwiartowane już mięso.
– Jeszcze trochę minie, nim na nich zarobię – odparł. Rozejrzał się po mocno zagrzanym pomieszczeniu. – Pomóc wam? – zapytał, ale Roze pokręciła tylko głową. Była jedyną dziewczyną w Hordzie, która miała takie dziwne zwyczaje. Kiedy ona przejmowała rządy w kuchni, wszyscy chłopcy i mężczyźni, bez względu na wiek, mieli absolutny zakaz dotykania wszelkich garnków, patelni i noży. Nie, żeby komuś z nich to przeszkadzało, łatwo było znaleźć sobie wiele ciekawszych zajęć. Maria z kolei przyjmowała każdą pomoc, a Katrina i trzynastoletnia Zuzka zgarniały najbliższe osoby i przydzielały im zadania, nie patrząc, czy im się to podobało, czy nie.
– Pomożesz mi, jeśli obaj opuścicie to pomieszczenie – Roze wskazała na Nata wciąż klejącego się do coraz bardziej zawstydzonej Marii. Tom skinął tylko głową, złapał blondyna za kołnierz i już ich nie było.
W korytarzu było zadziwiająco pusto jak na tę porę dnia. Zazwyczaj nawet tu słuchać piski i krzyki maluchów, które bawiły się, lub z nienormalną wręcz powagą wykonywały powierzone im zadania. Tym razem nie było po nich śladu, ale też to, co się z nimi stało, nie stanowiło żadnej zagadki. Z największego pokoju dochodziły dość przytłumione słowa opowiadanej baśni. Natanielowi zaświeciły się oczy i od razu tam pognał, a Tom westchnął zirytowany. Katrina znowu bawiła się w przedstawienia, zamiast zająć się czymś pożytecznym, a wszystkie dzieciaki lgnęły do niej jak muchy do miodu. Nawet skrzaty wychylały główki ze swoich kryjówek, by posłuchać, co opowiadała. Choć nikt tak naprawdę nie wiedział, czy cokolwiek rozumiały z ludzkiego języka. Tak niewiele osób było odpornych na ten dziwny urok dziewczyny, że Tom, pomimo całego szacunku jakim ją darzył, zastanawiał się czasem, czy Katrina nie jest przypadkiem jakąś czarownicą.
Po przekroczeniu progu pokoju, chłopak uśmiechnął się lekko, widząc, że jednak nieco się pomylił. Katrina co prawda rzeczywiście opowiadała bajkę, ale nie biegała po całym pomieszczeniu, odgrywając wszystkie postaci naraz, jak to miała w zwyczaju. Tylko mówiła, odpowiednio modulując głos, bardziej skupiając się na trzymanych na kolanach fragmentach materiału, z których szyła sukienkę dla jednej z mniejszych dziewczynek. Widząc wchodzącego bruneta skinęła mu głową, nie przerywając żadnej czynności nawet na chwilę. Może nie była tak irytująca jak Tom sobie wmawiał?
– ... a potem żyli długo i szczęśliwie. I koooniec bajki – zakończyła, zaglądając we wlepione w nią oczy dzieciaków. – Wystarczy na dzisiaj – dodała, zanim którekolwiek z nich zdążyło poprosić o kolejną opowieść. – Wieczorem usłyszycie jeszcze o chłopcu który latał, ale na razie wystarczy. Teraz każdy wraca do swojej pracy – rozkazała poważnym, ale łagodnym tonem, który zadziałał lepiej niż jakiekolwiek krzyki i nikt nawet nie próbował się ociągać, czy marudzić. Dzieci, jedno po drugim, odchodziły od stołu, aż zostało tylko troje Starszych i dziewczynka, która mierzyła wstępnie uszytą sukienkę. Oczywiście ubranie nie było jeszcze w ogóle gotowe i czekało je dużo więcej niż drobne poprawki.
– Jak było na polowaniu? – Katrina zwróciła się do chłopaków. Obaj doskonale wiedzieli, jak bardzo chciała iść z nimi.
– Zgarnęliśmy ślicznego jelonka! – pochwalił się Nataniel, szczerząc się jak dziecko i nadstawiając głowę do pogłaskania niczym szczeniak. Dziewczyna rozczochrała mu włosy, również się śmiejąc.
– Dziewczyny już się nim zajmują – dodał Tom, podłapując jej spojrzenie.
Katrina skinęła głową. Dziewczynka, która mierzyła sukienkę, przebrała się z niej i pobiegła do swoich zajęć, a starsza złożyła ubranie i zaczęła zbierać nici, oraz igły do odpowiedniego koszyka. I tak dużo już zrobiła, a miała jeszcze kilka zadań wyznaczonych na ten dzień.
– Gabi i Dominik dzisiaj pracują – powiedziała, przybierając poważną minę. – A ja zaraz idę do miasta. Muszę kupić dzwonki dla Iśki i parę innych głupot.
– Nie mamy na to pieniędzy – przypomniał jej brunet, ale pokręciła głową.
– Wiem, ale to potrzebne, jeżeli chcemy zebrać dość pieniędzy w czasie festynu. Nawet jeśli nie kupujemy mięsa, z naszej pracy nie starczy na wszystko – powiedziała. – Tym razem naprawdę musimy się postarać.
Katrina sama nauczyła Hordę kradzieży, ale wszyscy wiedzieli, że ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie lubiła niczego zdobywać w taki sposób, ale zdawała sobie sprawę, że czasem po prosu musieli uciec się do tych metod.
– Nie martw się, tegoroczny festyn będzie najlepszym z możliwych! – zawołał nagle Nataniel, nie chcąc widzieć jej smutnej miny. Pod ścianą stała pochodnia na długim kiju, którą zgarnął w ręce, szczerząc się do koleżanki. – Pozbieram dzieciaki i poćwiczymy nasze występy. Głupim podróżnikom oczy wyjdą z zachwytu!
I pognał na górę, nie przejmując się tym, że do próby potrzebuje przede wszystkim swojego brata, w tej chwili zajętego pracą u miejscowego kowala. Katrina, gdy tylko zniknął jej z oczu, odłożyła koszyk z przyborami do szycia na miejsce, pobieżnie posprzątała pokój i przetarła stół, po czym z jednej ze skrzyń wyciągnęła swoje męskie ubrania. Lnianą koszulę, spodnie i długi płaszcz z kapturem, na widok których brunet skrzywił się z niesmakiem.
– Po co to robisz? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź. Zawsze była taka sama.
– Bo to zabawne – odparła ze śmiechem, dokładnie tak jak się spodziewał. Z początku przebierała się za mężczyznę z zasłoniętą twarzą, kiedy zmuszona była kraść, nie chciała przecież zostać na tym przyłapana. Może też wtedy, gdy polowała na ziemi należącej do jakiegoś konkretnego człowieka. Z czasem jednak zaczęła czerpać przyjemność ze świadomości bycia nierozpoznawalną przez mieszkańców miasteczka, którzy znali ją od dawna. – Jesteś zbyt poważny – oskarżyła Toma. – Przecież nic się nie stanie. Uczynienie pracy zabawniejszą nie sprawia, że popełniam więcej błędów.
– Ale może, gdybyś niepotrzebnie nie udziwniała, znajdowałabyś prostsze rozwiązania problemów – odparł rozzłoszczony.
– Wtedy byłoby nudno – wzruszyła ramionami. Cóż, z tym argumentem nie było co dyskutować, a przynajmniej Tom nie zamierzał się kłócić z upartą dziewczyną.
– Zobacz, czy odwiedził nas ktoś, dla kogo warto zaryzykować – powiedział tylko, wychodząc, by mogła się w spokoju przebrać.
Katrina kiwnęła głową, czując, że wygrała to starcie, a już kwadrans później główną ulicą miasteczka szedł pewien energiczny młodzieniec. Z racji siąpiącego od rana deszczyku, jego twarz skryta była pod kapturem, ale nie przeszkadzało to dostrzec uśmiechu, błąkającego się na jego ustach. O tak, Katrina uwielbiała to uczucie. Tą ekscytację związaną z ryzykiem odkrycia jej tożsamości, choć przecież nie robiła niczego złego. Przyglądała się tylko jak mieszkańcy przygotowują się do nadchodzącego święta, oceniała stan majątkowy przybyszów, w końcu o to została poproszona. Zmierzała do piekarni, w której swoją drogą pracowała od jakiegoś czasu, gdzie zamierzała kupić chleb i jakieś słodkości, w ramach niespodzianki dla dzieciaków. Musiała też na którymś stoisku znaleźć niewielkie dzwoneczki, by przyszyć je do świątecznych ubrań najmłodszych dzieci. Dla nich samych to było po prostu zabawne, ale miało też inny cel. Przede wszystkim dźwięki dzwonków miały zwrócić na maluchy uwagę starszych Hordy, by żadne z nich nie zawieruszyło się nigdzie podczas zabawy. W końcu ani jedna gra Hordy nie była grą samą w sobie. Wszystkie, przynajmniej te, o których Katrina decydowała, miały pomóc im przetrwać w tym świecie, który zostawił ich samym sobie. Ona też miała ich kiedyś zostawić, dlatego teraz robiła wszystko, by nawet najmłodsi wiedzieli jak o siebie zadbać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top