9. Szczera rozmowa z tatą
- Nie ma szans, musimy iść do szpitala - powiedział Theo, przyglądając się stopie Stilesa, na której leżał woreczek z lodem
Stilinski westchnął cicho i położył dłonie na kolanach. Wolał uniknąć pytań Melissy, Scotta i reszty watahy, jednak zdawał sobie sprawę, że było to nieuniknione.
- Nie martw się, kochanie. Nic ci nie będzie - mruknął, uśmiechając się do niego lekko. W tym momencie Theo wydawał się być strasznie sztuczny i fałszywy.
- Wiem, ale... dalej nie mogę uwierzyć, że go zabiłeś.
Chłopak pokręcił głową na boki. Stiles ciągle o tym mówił, choć sam zrobił to samo. Theo nie rozumiał, dlaczego Stilinski ciągle mu to wypominał.
- Skarbie, musiałem cię obronić. Chciałeś tam zginąć? - zapytał cicho, biorąc rękę Stilesa w swoje dłonie.
- Nie chciałem, ale... Masz rację. Nie rozmawiajmy już o tym.
Brunet wolał zacząć unikać tego tematu. Theo miał rację, lepiej zapomnieć o sprawie i nic nikomu nie mówić. Wiedział, że i tak nigdy nie przestanie myśleć o tym, co zrobił jego chłopak i on sam. Chciał się wygadać komuś, ale bał się odrzucenia przez Scotta.
My nie zabijamy.
To jedno zdanie cały czas chodziło mu po głowie. Nie sądził, że McCall mu kiedykolwiek wybaczy, nawet nie śmiał robić sobie nadzieję. Po prostu, kiedy go widział, serce strasznie zaczynało mu bić i okropnie się pocił. Scott musiał wyczuć jego zdenerwowanie, ponieważ za każdym razem przyglądał mu się dziwnie. Cóż, w końcu był wilkołakiem, więc nie powinno go to dziwić. Ale nigdy go o to nie zapytał. Podszedł tylko i objął go przyjacielsko ramieniem. Stiles czuł się bardziej winny i miał wtedy ochotę tylko płakać.
- Stiles, w porządku?
Z rozmyśleń wyrwał go głos taty w drzwiach. Kąpletnie o nim zapomniał.
Obydwoje odwrócili się w stronę głosu.
- Ymm... chyba skręciłem sobie kostkę - mruknął, spuszczając głowę w dół.
Szeryf podszedł do nich i, podobnie jak Theo, usiadł z boku łóżka. Spojrzał na stopę syna i ściągnął woreczek z lodem. Pojawiła się opuchlizna i średniej wielkości krwiak.
- Idziemy do szpitala - powiedział bez zastanowienia John, patrząc w oczy swojego jedynego dziecka. Ostatnio prawie w ogóle nie rozmawiali, ale cały czas się o siebie troszczyli i martwili. Może powinni porozmawiać, jak przed gryzieniem Scotta, czyli szczerze. Może kiedyś było to głupie dogadywanie sobie nawzajem, ale przynajmniej w ten sposób miło spędzali ze sobą czas oraz szczerze wyznawali swoje uczucia. Zawsze mówili swoje sekrety, jednak po sprawie z Donovanem Stiles starał się go unikać. Chodziło tu tylko o wyrzuty sumienia i nic więcej, ponieważ młody Stilinski nadal bardzo kochał swojego tatę i nie chciał, by go kiedyś zabrakło.
Stiles westchnął cicho, kiwając głową. Spojrzał na swojego chłopaka.
- Ja niestety muszę już iść. - Wstał ze swojego miejsca. - Do zobaczenia. - Popatrzył na Stilesa i uśmiechnął sie lekko. - Do widzenia panu.
- Do widzenia, Theo.
Po wyjściu chłopaka, szeryf spojrzał na syna podejrzliwie.
- Co on tu robił? - zapytał.
Stiles długo zastanawiał się, co powiedzieć.
- My się spotykamy - wyjaśnił, odwracając wzrok, byleby nie spojrzeć ojcu w twarz.
- To fajnie - mruknął w odpowiedzi John. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zastanawiał się, jak odpowiednio dobrać słowa.
Przez krótką chwilę panowała między nimi niezręczna cicha, aż szeryf w końcu postanowił się odezwać.
- Słuchaj, wiem że coś się dzieje. Ostatnio coś jest z tobą nie tak i bardzo się martwię.
Stiles zastanawiał się, czy nie skłamać, jednak wiedział że to i tak nic nie da. W jednym momencie łzy zamazały mu wzrok i starał się opanować. Zdawał sobie sprawę, że bardzo pewnie zawiódł ojca i ta myśl sprawiała, że serce mu się ściskało z bólu.
- Tato, ja... ja nie wiem, co mam powiedzieć. To stało się tak nagle i nie spodziewane. Wiem, że nie powinienem, jest mi z tym źle i boję się stracić ciebie, Scotta oraz wszystkich których kocham. Mam straszne wyrzuty sumienia i chciałbym wszystko naprawić, ale nie wiem jak. - Wziął drżący oddech i wytarł niechcianą łze.
- Czekaj, nic nie zrozumiałem - powiedział mężczyzna, przysuwając się do syna. Położył dłoń na jego ramieniu i zmusił go, by spojrzał mu w oczy.
- Zabiłem Donovana. Przepraszam - wyszeptał. - Nie wiem, jak to się stało. Byłem w bibliotece z Malią i zasnąłem, a później znalazł mnie Donovan i próbował mnie zabić. Nie chciałem, on nie dał mi wyboru, ja próbowałem się tylko bronić.
Zachowanie szeryfa bardzo zdziwiło bruneta. Najpierw wyglądał na zaskoczonego, a później mocno przytulił Stilesa. Chłopak westchnął z ulgą, czując, jak tata głaszcze go po plecach. Serce nadal strasznie mu biło i dalej nie mógł powstrzymać łez.
- Stiles, jesteś moim synem. Próbowałeś się bronić i to nie jest twoja wina.
- Ale... nic się między nami nie zmieniło? - zapytał zaskoczony. - Nadal mnie kochasz?
Szeryf odsunął się od syna i spojrzał mu w oczy.
- Jak mogłeś pomyśleć, że przestanę cię kochać? Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i bardzo mocno cię kocham, rozumiesz? Nie ważne jest to, jaki jesteś lub co zrobiłeś. Jesteś moim jedynym dzieckiem i nie wyobrażam sobie innego syna.
Stilesowi zaczęło się robić ciepło na sercu. Przetarł ręka łzy, jednak zaraz po nich pojawiły się następne.
- Ja ciebie też kocham, tatku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top