Rozdział 6

Pov. Toby

Nad ranem byłem tak zmęczony, że zasnąłem na podłodze, ale i tak nie trwało długo. Już po godzinie obudziło mnie pukanie do drzwi łazienki. Po spaniu w tak niekorzystnej dla ciała pozycji nie mogłem się wręcz ruszyć. Na pewno płakałbym z bólu, gdybym tylko go czuł.

- Toby, wszystko w porządku? Odezwij się w końcu!

Od razu poznałem głos Masky'ego. Czego on ode mnie chciał? Przecież sprawiałem mu same kłopoty, a ponadto obudziłem go w środku nocy! Musiał mnie nienawidzić, mnie i Slendermana, który zlecił mu opiekę nad nic nieumiejącym Tobym. Zapewne udawał tylko miłego, żeby po pewnym czasie móc mnie skrzywdzić, odtrącić i odrzucić, tak abym nie mógł już się pozbierać. Na pewno knuł coś takiego! A ja głupi powoli zaczynałem go lubić!

Nieśpiesznie poczłapałem do drzwi łazienki, co było bardzo trudne, gdyż moje mięśnie były strasznie sztywne. Nieśpiesznie otworzyłem je i stanąłem z nim twarzą w twarz. Jego wyrażała coś dziwnego... tak jakby ulgę, a moja znudzenie i grymas niezadowolenia.

- Co? - zapytałem.

- Chciałem sprawdzić, jak się czujesz. Przestraszyłem się, gdy mi nie odpowiadałeś, pomyślałem, że mogłeś zasłabnąć albo coś gorszego - powiedział zaniepokojony. Naprawdę dobrze udawał, prawie uwierzyłem w szczerość jego intencji.

- W porządku, nie musiałeś sprawiać sobie kłopotu przychodzeniem tutaj - odparłem chłodno. Chłopak lekko spochmurniał moją oziębłością, ale wciąż się nie poddawał.

- A ty dalej swoje. Ubierz się i chodź ze mną na śniadanie. Dawno nie widziałem cię w kuchni, inni też, więc najwyższy czas coś zjeść.

- Nie jestem głodny

- Nie przyjmuję odmowy! Musisz jeść i tak jesteś już bardzo wychudzony, jak tak dalej pójdzie to w końcu znikniesz - rzekł lekko zmartwiony. Zezłościło mnie to, po co on udawał? Przecież na pewno chciał, żebym zniknął z tego świata.

"Brzydki! Okropny! Obrzydliwy! Zniknij! Ohydny! On nie może na ciebie patrzeć! Natalie znajdzie sobie kogoś przystojnego, a nie takiego szczura, jak ty!" mówiły głosy.

Dobrze wiedziałem, że byłem brzydki, nie musiał mi tego przypominać. Przed chwilą byłem w stanie uwierzyć, że mnie nie nienawidzi, ale teraz przejrzałem, jaki byłem głupi. Przez ten jego świetny kamuflaż te słowa dotknęły mnie jeszcze bardziej.

- W takim razie po prostu na mnie nie patrz. Nie chcę szkodować za twoją wadę wzroku - powiedziałem kąśliwie.

- Co? - zapytał zaskoczony. Cwaniak udawał, że nie rozumiał moich słów, co mnie jeszcze bardziej zirytowało i po prostu przemilczałem jego wypowiedź. W końcu na głupie pytania się nie odpowiada. Tim zrozumiał, że nie ma sensu czekać na moje wyjaśnienia, więc polecił: - Ubieraj się, jest już 9.

- Nie - odparłem krnąbrnie. Maksy zmierzył mnie wzrokiem, przez co poczułem się bardzo niekomfortowo, a następnie odszedł od drzwi łazienki i podszedł do mojej szafy. Bez wahania otworzył ją, po czym zaczął oglądać jej zawartość.

- Co robisz?! - wykrzyczałem mocno poirytowany.

- Wybieram ci ubranie - odpowiedział z uśmiechem. Wkurzony podszedł do niego i odepchnąłem na bok.

- Dobra, sam to zrobię - wywarczałem, po czym wziąłem jakieś losowe ciuchy i wróciłem z nimi do łazienki. Niedbale nałożyłem je na siebie i poszedłem z Timem do kuchni.

Nie zamierzałem się do niego odzywać. Poprawka, nie chciałem się do nikogo odzywać. Po prostu nie uśmiechała mi się myśl zobaczenia reszty mieszkańców rezydencji. Ich litości, udawanego współczucia, głupich pytań typu: "Jak się czujesz, Toby?", co ja miałem im na to odpowiedzieć? "Beznadziejnie"? Tak, to byłaby idealna i jedyna prawdziwa odpowiedź, ale zaraz potem zaczęłyby się kolejne pytania takie jak: "Ojej, co się stało". Taki ciąg beznadziejnych pytań mógłby trwać w nieskończoność, co było zbędne. W końcu, dlaczego miałem opowiadać ludziom, którym i tak na mnie nie zależało, o tym, co się działo w moim życiu? Po to, by słuchać ich beznadziejnych i nic niedających rad? Dlatego lepiej było unikać ludzi, ale niestety ten kretyn w masce z równie nieszczerymi intencjami mnie do tego zmusił.

Pierwszą osobą, jaką zobaczyłem po wejściu do przestronnej kuchni połączonej z salonem, był Jeff The Killer, czyli wariat z wyciętym uśmiechem, myślący tylko o tym, jaki to on był piękny, głupi egoista.

- Hej, Toby! Dawno cię nie widziałem! - krzyknął wesoło. Reszta osób będących w pomieszczeniu od razu zwróciła na nas uwagę i podbiegła do mnie. Moje zmysły zaczęły wariować, zupełnie zmieniając treść słów mieszkańców rezydencji. Dla mnie to wszystko było zbyt realne, nie przyjmowałem do wiadomości, że to tylko moje złudne wyobrażenia...

Otoczyli mnie z każdej strony, nie miałem nawet szansy na ucieczkę. Widziałem ich pełnie kpiny i nienawiści spojrzenia. Jeden szeptał drugiemu na ucho różne rzeczy, ale wcale nie starali się tego ukrywać lub mówić dostatecznie cicho. Aż czułem na sobie ich rosnącą niechęć do mnie.

- Patrz, wrócił. Już myślałem, że będziemy mieli od niego spokój - wyszeptał Ben.

- Tak, też się cieszyłam na tę myśl - dodała Nina.

- Co za problem, sami możemy go wykończyć - podsunął Jeff i wyciągnął zza pleców błyszczący nóż.

- Otrujmy go! - krzyknął Laughing Jack.

- Potnijmy!

- Spalmy śmiecia!

- Albo zamknijmy w piwnicy i torturujmy, tak długo aż będzie błagał o śmierć!

- Utopmy go!

- Zasługuje na najgorszą śmierć, nienawidzę go!

Podsuwali coraz to nowsze pomysły i nawet się w tym nie kryli. Moje serce od razu przyspieszyło, naprawdę chcieli się mnie pozbyć! Omiotłem wzrokiem wszystkie wściekłe twarze, szukając jakiejś luki w ich barykadzie. Rzucali coraz to straszniejsze pomysły, mówili, jak bardzo mnie nienawidzą. Głosy w mojej głowie miały prawdziwy ubaw.

Nie mogłem już tego znieść. Rzuciłem się do ucieczki, przebiłem się przez ich mur, przewracając Ninę na podłogę i uciekłem do swojego pokoju. Słyszałem za sobą ich głosy, tym razem o dziwo znów byli mili.

- Toby, co się dzieje?!

- Przepraszam, jeśli powiedzieliśmy coś nie tak!

- Proszę, wróć do nas!

To ostatnie było stłumione przez drzwi mojej sypialni. Usiadłem w roku pokoju, podkuliłem nogi do klatki piersiowej i objąłem je rękoma, kładąc na nich głowę. Zacząłem płakać. Nie wiedziałem, że to tylko mój umysł płatał mi figle, zmieniając słowa: "Tęskniliśmy za tobą" na "Otrujmy go!".

W głębi serca czułem, że coś było w tym wszystkim nie tak, ale w tamtej chwili wrzało we mnie za dużo emocji, którym musiałem dać ujście poprzez płacz. Niestety niedana mi była chwila spokoju, bo zaraz usłyszałem pukanie do drzwi. Bardzo dobrze wiedziałem, kto stał na korytarzu.

- Zostaw mnie! - załkałem i zaniosłem się jeszcze większym szlochem, który mimo wszystko starałem się stłumić, co oczywiście było bezskuteczne. Przybysz, słysząc mnie, nie zamierzał odpuścić i wszedł do środka. Jako że nie potrafiłem powstrzymać strumieni łez, musiałem ukryć twarz w swoich podkulonych do brzucha kolanach. - Idź sobie - wybełkotałem do Masky'ego, ale chłopak nie zamierzał tego słuchać. Podszedł bardzo blisko i kucnął naprzeciwko mnie.

- Przecież bardzo ucieszyli się na twój powrót, nie płacz.

- Powiedziałem ci, że masz mnie zostawić - wywarczałem.

- Spójrz na mnie, Toby.

- Nie - zaprzeczyłem, ale Tim zbliżył się jeszcze bardziej, po czym ujął moją głowę swoimi ciepłymi, delikatnymi dłońmi i uniósł ją ostrożnie. Teraz wpatrywał się w moje zaczerwienione i zapłakane oczy. Wydawał się  zmartwiony, ale wiedziałem, że potrafił dobrze udawać. Mógł trzymać moją głowę, ale ja i tak odwróciłem swój wzrok.

- Czego chcesz? - zapytałem cicho. Maksy westchnął głośno, a następnie otarł łzy z moich policzków. Tak, to sprawiło, że wlepiłem w nim swoje zszokowane spojrzenie.

- Chcę, żebyś nie płakał i się uśmiechnął - odparł czuło. To chyba miał być jakiś żart. Dlaczego miałem się uśmiechać? Nie miałem do tego żadnego powodu! Tylko Clocwork na mnie zależało, więc tylko ona mogła mnie uszczęśliwić.

- Przykro mi, ale świat to nie instytucja zajmująca się spełnianiem życzeń - wysyczałem.

- Oj, nie bądź taki - powiedział cicho, po czym przytulił mnie do siebie. Od razu poczułem przyjemny zapach jego perfum. Było mi dobrze w jego czułych objęciach. Musiałem przyznać, że tak wspaniale to nawet Natalie mnie nie przytulała. Miałem ochotę zamknąć oczy i zostać tak już na zawsze, ale nie mogłem dać mu sobą tak łatwo manipulować. Po chwili odsunąłem się od niego i rzekłem spokojnie, gdyż wiedziałem, że tylko tak będę miał jakieś szanse, aby go przekonać:

- Starczy, chciałbym pobyć sam, zostawisz mnie?

- A co ze śniadaniem?

- Później coś zjem - rzekłem przekonująco, chociaż tak naprawdę nie chciałem schodzić i widzieć się z resztą ludzi. Byłem pewny, że moje zmysły znów zaczną wariować.

- Nie ma mowy! W takim razie przyniosę ci coś - powiedział stanowczo, po czym uśmiechnął się szeroko i wyszedł z pomieszczenia.

***

Kolejne dni zlewały się w jedną całość. Wszystkie podobne jak bezkształtna masa. Głównie to siedziałem sam w swoim pokoju. Jednym wyróżnikiem i urozmaiceniem było to, że operator pozwolił mi wyjść w końcu na dwór, więc mogłem robić sobie spacery po lesie. Masky wciąż nie odpuszczał i starał mi się pomagać, co o dziwo mi nie przeszkadzało.

Mimo wszystko nie spałem za wiele, gdyż wolałem uniknąć nocnych koszmarów, a głosy w mojej głowie, dalej atakowały mnie w każdym możliwym momencie, co często doprowadzało mnie na skraj załamania. W takich chwilach po prostu zamykałem się w łazience, zalewałem łzami, a w krytycznych momentach obgryzałem palce do krwi.

Przynajmniej już więcej nie widziałem, żeby mieszkańcy rezydencji spiskowali przeciwko mnie. Nie, żebym jakoś często się z nimi widywał, bo ograniczałem to do niezbędnego minimum, ale mimo wszystko w czasie tych nielicznych spotkań i wymiany zdań wszystko wydawało się w porządku.

***

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień powrotu Natalie! Od rana byłem bardzo podekscytowany. Wysprzątałem swój pokój, tak, żeby przyjemnie się w nim spędzało czas. Wziąłem bardzo długi, porządny prysznic. Ułożyłem włosy, ubrałem się w czyste i schludne ubrania. Nawet użyłem jej ulubionych perfum!

Gdy usłyszałem na dole hałas, od razu pobiegłem do salonu. Przepełniało mnie szczęście. W końcu znów się z nią zobaczę! - myślałem. Chciałem, móc opowiedzieć jej o wszystkich co miało miejsce pod jej nieobecność. Potrzebowałem móc w końcu z kimś szczerze o tym porozmawiać.

Na moją twarz wkradł się ogromny uśmiech, gdy w tłumie dostrzegłem jej lśniące, brązowe włosy. Momentalnie przecisnąłem się przez tłum i rzuciłem dziewczynie w ramiona. W końcu znów nie będę sam, w końcu znów mam tę jedyną osobę, której na mnie zależy.

Natalie objęła mnie, ale nie w ten swój zwykły ciepły sposób. Zrobiła to raczej odruchowo, ale uznałem, że to tylko moje złudzenia, lecz już po chwili dziewczyna mnie od siebie odsunęła, co mnie trochę zaskoczyło.

- Cześć, Toby. Tęskniłam za tobą - powiedziała z uśmiechem. Zawsze, gdy się witaliśmy, mówiła mi pewne dwa magiczne słowa, które mogłem usłyszeć tylko od niej: "Kocham Cię". Tym razem, nawet po tak długiej rozłące zabrakło ich, co mnie zasmuciło. Sam często nie odpowiadałem jej w takich chwilach, bo nie byłem do końca pewny swoich uczuć, a nie chciałem jej okłamywać, dlatego zawsze ją wtedy przytulałem, a jej to zupełnie wystarczyło. Dopiero teraz zobaczyłem, że obok niej stoi pewien bardzo przystojny brunet. Miał głębokie, niebieskie oczy, jasną cerę. Wysoki i umięśniony, w porównaniu do niego od razu poczułem się dużo gorszy, brzydki.

- Kto to? - zapytałem, wskazując na nieznajomego.

- Oh, to jest Helen, mój przyjaciel - powiedziała uśmiechnięta Clocwork, gdy mówiła o tym brunecie, ton jej głosu od razu zmienił się na bardziej zalotny, ale wtedy umknęło to mojej uwadze.

- Jaki przystojniak, zazdroszczę ci, Natalie - zapiszczała Jane.

- Tak - zaśmiała się Clocwork. - A to jest Toby - przedstawiła mnie chłopakowi. Spojrzałem się na nią i wyczekiwałem, aż doda, kim dla niej byłem, ale nic takiego się nie stało. Helen podał mi dłoń, którą uścisnąłem.

- Jestem chłopakiem Natalie - powiedziałem, gdyż uznałem, że powinienem przejąć inicjatywę.

- Miło mi ciebie poznać - odparł pogodnie brunet. W jego oczach mogłem dostrzec podejrzane rozbawienie. Czyżby śmiał się ze mnie? Postanowiłem odrzucić od siebie te nieprzyjemne myśli i cieszyć się chwilą, w końcu Clocwork nigdy by mnie nie zraniła.

Natalie, Helen ja i reszta rezydencji siedzieliśmy wspólnie w salonie, rozmawiając i śmiejąc się. Trochę denerwowało mnie, że ów przystojny brunet nie odstępował mojej dziewczyny nawet na krok, ale postanowiłem nie okazywać swojej zazdrości. Wiedziałem, że nie wyszłoby mi to na dobre. Gdy w końcu wybiła godzina 24, szatynka oznajmiła, że jest zmęczona i pójdzie odpocząć. Oczywiście ten umięśniony palant również zamierzał się zmyć.

- Naprawdę już idziesz? - zapytałem cicho, łapiąc moją dziewczynę za rękę. W moim głosie słychać było wyraźny smutek. Clocwork nachyliła się nade mną i lekko cmoknęła mnie w usta, ale tak jakby od niechcenia, co było do niej zupełnie niepodobne. Zawsze całowała mnie inaczej, z uczuciem. Musi na prawdę być zmęczona - pomyślałem.

- Tak, zobaczymy się jutro - rzekła i wyszła z pomieszczenia. Niedługo później sam zrobiłem to samo. W swoim pokoju rozłożyłem się na łóżku i tępo wpatrywałem w przestrzeń. Tej nocy bardzo długo myślałem, więc zasnąłem dopiero nad ranem. Ostatecznie uznałem, że nie mam się czym martwić.

--------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że wam się spodobało UwU Tak, wiem, pewnie część z was mógł zdenerwować wątek z Clocwork, ale mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone XD
Te głosy próbują zniszczyć życie Toby'emu, on praktycznie w każdym rozdziale płacze, przepraszam za to.
W każdym razie w następnym rozdziale będzie drama jeszcze większa niż zazwyczaj XD
Do usłyszenia w czwartek <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top