Rozdział 3

Pov. Toby

Biegłem piękną, zieloną i pełną kwiatów łąką. Widziałem Lyrę, stojącą na środku tego pięknego miejsca. Miała białą, zwiewną sukienkę. Jej blond włosy były rozpuszczone, powiewały na delikatnym wietrze. Uśmiechała się do mnie, śmiała i machała. Biegłem najszybciej, jak potrafiłem, chciałem móc ją przytulić.

Byłem już tak blisko, zaledwie kilka metrów od niej, gdy nagle usłyszałem huk. Ziemia zaczęła się trząść. Poruszanie było bardzo utrudnione. Co chwila się przewracałem. Blondynka rozglądała się przerażona i wtedy gdy byłem już prawie przy niej. Ziemia zatrzęsła się jeszcze mocniej. Upadłem do tyłu, a grunt pod stopami Lyry rozstąpił się i ciemnooka wpadła do jakiegoś rowu. Szybko podczołgałem się na skraj przepaści. Moja siostra trzymała się jedną ręką wystającej skały, bronią tym samym przed upadkiem. Nie mogłem dostrzec dna. Wydawało się bardzo głęboko, czarna otchłań. Ziemia dalej się trzęsła, przesuwała, robiąc nowe rowy. W jednej chwili usłyszałem krzyk Lyry, gdy palce zaczęły się jej ześlizgiwać. Momentalnie podałem jej swoją dłoń, ale ona była zbyt daleko.

— Proszę, pomóż mi, Toby. Błagam — załkała. Zszedłem najniżej, jak mogłem.

— Chwyć moją rękę! — poleciłem. Blondynka spojrzała na mnie przerażona. Już chciała złapać mnie wolną ręką, gdy nagle potężne trzęsienie, sprawiło, że skała, która trzymała ją przy życiu, spadła. Lyra dała radę dotknąć mojej dłoni opuszkami placów, chciałem ją złapać, ale było już za późno. Spadła z krzykiem.

— NIE! LYRA, NIE! — krzyczałem na całe gardło, ale to już było bez znaczenia. Pochłonęła ją czarna otchłań. W głowie słyszałem jej krzyk zmieszany z płaczem...

***

Uchyliłem ciężkie powieki. Do moich oczu momentalnie wdarło się zbyt jasne światło, oślepiając mnie. Znów zamknąłem oczy. Słyszałem pikanie jakiejś maszyny. Kręciło mi się w głowie. Sen to był sen — pomyślałem. Nie mogłem się poruszać. Moje ciało było jak z ołowiu, nie chciało słuchać żadnych poleceń. Znów uchyliłem powieki, tym razem byłem przygotowany, więc rażący blask nie był tak już tak wielkim problemem. Lekko przechyliłem głowę na bok i zobaczyłem jakąś dziwną maszynę z wieloma różnymi kablami, rurkami oraz lampkami. Czarny monitor obrazował pracę mojego serca.

Dopiero teraz poczułem, że mam coś na twarzy. Była to maska tlenowa, która miała pomóc mi w oddychaniu. Wokół mnie nie było nikogo. No tak, kto miałby się mną przejmować? Podniosłem rękę, chciałem zdjąć przyrząd z mojej twarzy, ale moje place nie miały siły, by ją chwycić. Właśnie wtedy podeszła do mnie jakaś postać. Chwilę zajęło mi, zanim rozpoznałem w niej doktora Smile'a. Widząc moje nieudolnie próby, pomógł mi.

— Witaj, Toby.

— Co się stało? — zapytałem. Mój głos był bardzo cichy i niewyraźny. Nie miałem siły, by powiedzieć coś głośniej, ale na szczęście lekarz mnie usłyszał.

— Przynieśli cię tutaj tydzień temu. Zostałeś ciężko ranny podczas misji i straciłeś bardzo dużo krwi. Na szczęście operacja się udała. Pójdę po lekarstwa i powiem Operatorowi, że się obudziłeś. Niedługo do ciebie wrócę — oznajmił Smile, a chwilę później już go nie było. Zostałem sam pomimo tego, że tak bardzo nienawidziłem samotności. Nie było przy mnie nikogo, nawet jednej osoby. Czy naprawdę mój los jest wszystkim obojętny? Poczułem się jak niepotrzebny nikomu śmieć, problem. Pomyślałem o tym, co powiedział doktor. Ranny podczas misji...

Lyra! — pomyślałem. Ona nie żyje. Tak naprawdę wiedziałem, że tamta dziewczyna nie była moją siostrą, ale to niewiele zmieniało. Wystarczyło, że byłem w tamtym miejscu, w miejscu wypadku. Widziałem kogoś, kto był podobny do niej, a wszystkie bolesne wspomnienia, z którymi walczyłem tak długo, wróciły. Cały trud, żeby zapomnieć, poszedł na marne. Po mojej twarzy mimowolnie płynęły łzy. Tak strasznie tęskniłem za Lyrą. "Mogłeś ją uratować! Jak zawsze wszystko niszczysz! Takie szumowiny jak ty nie powinny żyć!" — słyszałem głosy w mojej głowie.

— Zostawcie mnie — załkałem, ale to nie pomogło. Uporczywe dźwięki stały się jeszcze gorsze. Mój oddech stał się płytki i urywany, z oczu płynęły strumienie. Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia, ale mimo to nie potrafiłem się uspokoić.

— Toby, co się dzieje? — zapytał nie nikt inny jak Masky. Wtedy przypomniałem sobie, że to on próbował zatamować krwawienie mojej rany na miejscu wypadku. Chciałem się podnieść, ale moje mięśnie dalej nie zamierzały ze mną współpracować. Tim złapał mnie pod ramiona i pomógł usiąść w pozycji siedzącej. Właśnie wtedy zobaczyłem jego...

Mój mózg zaczął tworzyć przeróżne obrazy. W tamtej chwili nie widziałem zwykłego, pogodnego Hoody'ego, tylko bezduszną bestię. Pomimo tego, że stał ze zmartwioną miną, według mojej wyobraźni śmiał się bez opamiętania, był cały we krwi a obok niego leżała Lyra. Zacząłem ryczeć jeszcze mocniej, o ile to było możliwe.

— O co chodzi? — zapytał chłopak w białej masce.

— Nie rób mi krzywdy! — załkałem, a głosy w mojej głowie od razu ruszyły do ataku i zaczęły mówić mi różne przykre rzeczy. Zdezorientowany Brian spojrzał na brata.

— Idź po Smile'a, Hoody. Szybko! — zakomenderował Tim. Chwilę później zostałem tylko z nim w pomieszczeniu. Usiadł obok łóżka i starał się mnie uspokoić, ale to było na nic. Nie mogłem wymazać nieprzyjemnych obrazów z głowy. Szczególnie tych, z wypadku, w którym zginęła Lyra. Niedługo później do sali wbiegł lekarz. Podbiegł do mnie i podał mi jakieś lekarstwa uspokajające, bo nie mógł inaczej sobie ze mną poradzić. Smile kazał Masky'emu wyjść z sali, a następnie zaczął oglądać moją ranę na brzuchu. Gdy skończył badać mnie, zapytał:

— Jak się czujesz, Toby?

Tak naprawdę to pytanie było dość nieprecyzyjne. Czy chodziło mu o moje uczucia? Czy może raczej pytał mnie o stan fizyczny?

— Jest w porządku — powiedziałem beznamiętnie. Założyłem, że lekarza interesowało to drugie, bo tak było dużo prościej. Co innego miałem mu powiedzieć? Nie chciało mi się wyjaśniać i odpowiadać na niewygodne pytania lub słuchać beznadziejnych i pustych pocieszeń, co miałoby na pewno miejsce, gdybym powiedział, że czułem się beznadziejnie, że nie miałem już po co żyć, że chciało mi się płakać.

— Na pewno?

— Tak — odpowiedziałem i uśmiechnąłem się najszczerzej, jak tylko potrafiłem.

— Na zewnątrz czeka Masky, czy chcesz, żeby do ciebie przyszedł? — zapytał pogodnie Smile.

— Nie, ale powiedz mu, że czuję się w porządku. Teraz jestem zmęczony — powiedziałem spokojnie. Lekarz pokiwał twierdząco głową i wyszedł z pomieszczenia. Nie chciałem gości, zadawaliby za dużo niewygodnych pytań typu: "Jak się czujesz? Co się stało? Dlaczego dałeś się zranić? Dlaczego płakałeś? Wyglądasz na smutnego, o co chodzi?" A ja nie zamierzałem odpowiadać na żadne z nich. Znowu zostałem sam, co było tylko moją winą, ale mimo wszystko czułem się z tym źle.

"Nikt cię nie potrzebuje! Śmieć! Robisz same problemy! Kłamca! Oszust! Powinieneś umrzeć!" — słyszałem w swojej głowie. Położyłem się na boku i zasnąłem przy akompaniamencie najrozmaitszych obelg na mój temat. To wszystko bolało...

***

Po tygodniu leżenia, Smile'a postanowił w końcu mnie wypuścić. Nie zgadzałem się na żadne odwiedziny, więc cały czas siedziałem sam. Bezruchu. Myślałem. Na szczęście na noc Lekarz podawał mi specjalne środki nasenne, więc przynajmniej wtedy miałem chwilę wytchnienia od tego całego koszmaru.

Byłem już ubrany w zwyczajne ciuchy i gotowy do wyjścia. Za chwilę miałem zmierzyć się z powrotem do normalności, z obecnością innych ludzi, od której się odzwyczaiłem. Spojrzałem w kąt pomieszczenia, gdzie zeszłego wieczoru widziałem ciało Lyry, tym razem nic tam nie było. Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się, a do środka wszedł Masky wraz ze Smile'em.

— Cześć, Toby! Dawno cię nie widziałem! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wrodziłeś do zdrowia — mówił wesoło szatyn. Jego teksty wydały mi się puste i nieszczere, w końcu co innego miał mi powiedzieć? Dlaczego miałoby mu zależeć na moim zdrowiu? "Nikt cię nie potrzebuje". Mimo wszystko postanowiłem pójść w jego ślady i również zacząć udawać. W końcu im szybciej to zacznę, tym szybciej będę mógł wrócić do swojego pokoju i znów być sam.

— Hej, Masky. Też się cieszę, że cię widzę — powiedziałem tak wesoło, jak tylko mogłem się zmusić. Mój uśmiech był mocno naciągany. Tak naprawdę miałem ochotę tylko płakać, ale z drugiej strony nie mogłem. To tak jakby zjadało mnie jakieś dziwne uczucie pustki i odebrało mi chęci nawet do płaczu.

— Dobrze, Toby. Wygląda na to, że jesteś już w dobrej formie, ale rana będzie się jeszcze goić przez jakiś czas, dlatego nie powinieneś się przemęczać. Rozmawialiśmy już z operatorem i ustaliliśmy, że do tego czasu Tim będzie ci pomagać, więc nie będziesz sam — rzekł Smile.

— Dlaczego akurat on? — wypaliłem bez zastanowienia.

— Macie pokój obok siebie i Masky wie, co stało się podczas misji.

— Poza tym dla mnie to żaden problem — powiedział spokojnie chłopak w białej masce. No tak, co innego miał powiedzieć? Skoro operator kazał, to trzeba wykonać polecenie. Niemal widziałem jego pełne nienawiści spojrzenie, pomimo tego, że jego twarz była zasłonięta.

— Wszystko w porządku, Toby? — zapytał Tim, co wyrwało mnie z zamyśleń. Zorientowałem się, że wbijałem swoje spojrzenie cały czas w chłopaka. Pomimo tego, że mnie nienawidził, to potrafił bardzo dobrze grać, a ja postanowiłem, że nie będę gorszy.

— Tak, jak najbardziej — powiedziałem. Następnie chciałem podnieść się z łóżka i wstać, ale jako że leżałem w nim od tygodnia, to moje nogi zapomniały jak wykonywać swoją powinność. Gdy tylko lekko się uniosłem, znów opadłem na posłanie.

— Pomożemy ci — zaproponował Smile.

— Nie, ja to zrobię. Toby jest bardzo  lekki, więc poradzę sobie sam — rzekł miło Timothy, po czym podszedł do mnie, zarzucił sobie moją rękę przez bark, a drugą dłonią złapał mnie w pasie i powoli pomógł mi, stanąć na nogach. Pożegnał się jeszcze z lekarzem i zaprowadził mnie do mojego pokoju. Przez całą drogę szliśmy dość wolno, dlatego że moje mięśnie były bardzo sztywne, ale Masky mimo wszystko cierpliwie mnie prowadził. Wkurzała mnie jego postawa. Dlaczego po prostu nie puścił mnie i nie zostawił tak jak wszyscy inni? Zachowywał się, jakby nie robił tego wszystkiego z przymusu!

— Dalej sobie poradzę, dzięki — powiedziałem, gdy dotarliśmy do drzwi mojego pokoju.

— Na pewno? To dla mnie żaden... — zaczął Tim, ale nie dałem mu skończyć:

— Nie! Powiedziałem, że dam radę, nie traktuj mnie jak niepełnosprawnego!

— Och, przepraszam, nie to miałem na myśli... Jeśli będziesz czegoś potrzebował, to jestem tuż obok, nie krępuj się — powiedział Masky

— Okay — rzuciłem beznamiętnie i wszedłem do siebie.

"Niewdzięczny! Bestia! Okropny! Jak mogłeś być tak niemiły! Sprawiłeś mu przykrość! Chciał ci pomóc, debilu! Ohydny śmieć!"

Zsunąłem się po drzwiach pokoju, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie chciałem sprawić przykrości Timowi, a jednak to zrobiłem. Czułem wyrzuty sumienia, że ostatnią miłą dla mnie osobę potraktowałem w tak okropny  sposób. Przysunął kolana do klatki piersiowej i odłożyłem na nich czoło. Chciałem ukryć się przed światem. Słyszałem miliony głosów w mojej głowie, niektóre krzyczały, a inne szeptały, jednak wszystkie głosiły to samo: "Jesteś potworem".

— Przestańcie — załkałem, ale dobrze wiedziałem, że mnie nie posłuchają. Może jeśli naprawię swój błąd, to mnie zostawią? Z trudem podniosłem się z podłogi, musiałem chwytać się każdej deski ratunku, dlatego postanowiłem pójść do Masky'ego.

Zapukałem do drzwi jego pokoju, a gdy usłyszałem:

— Otwarte. — Wszedłem do środka. Chłopak siedział przy biurku i nad czymś pracował.

— Ja tylko na chwilę. Bardzo przepraszam, Masky, że tak źle cię potraktowałem. Nie chciałem być niemiły. Doceniam twoją pomoc... — rzekłem ze skruchą. Tak naprawdę wiedziałem, że owa pomoc była nieszczera, ale i tak doceniałem to, że szatyn tego po sobie nie pokazywał. Tim wstał i podszedł do mnie.

— Płakałeś? — zapytał zmartwiony. Teraz uświadomiłem sobie, że mam zaczerwienione oczy i mokre policzki, które szybko otarłem.

— Skąd! Oczywiście, że nie! — zacząłem protestować. — Będę już się zbierał. Tylko to chciałem ci powiedzieć, mam nadzieję, że mi wybaczysz — dodałem pośpiesznie.

— Nie byłem na ciebie zły, więc nie masz się czy martwić — powiedział z lekkim uśmiechem, ale dalej patrzył na mnie zaniepokojonym wzrokiem. Aby pokazać mu, że u mnie wszystko w porządku — co oczywiście było gówno prawdą, ale nie miałem innego wyjścia, musiałem udawać — uśmiechnąłem się szeroko. Następnie wyszedłem z pomieszczenia i wróciłem do siebie.

Zamknąwszy drzwi do pokoju, zdjąłem z siebie jeansy, po czym w samej bluzie i bokserkach rzuciłem się na łóżko. Potem nie miałem już sił, żeby wstać, wziąć prysznic, przebrać się w piżamę czy umyć zęby. Chciałem zostać w tej pozycji już na zawsze... 

--------------------------------------------------------------

Jest wtorek, jest rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodobało UwU
Do usłyszenia w czwartek <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top