Rozdział 22

Pov. Toby

Spaliśmy przytuleni w łóżku Tima, dopóki nie obudziło nas walenie w drzwi. 

- Kogo do diabła tam niesie? - wymamrotał Masky, niezadowolony, że ktoś zakłóca nasz wypoczynek.

- Czego?! - krzyknął poirytowany. Skrzywiłem się przez zbyt głośny dźwięk zaraz po przebudzeniu, wciąż byłem bardzo zaspany. Wtuliłem swoją twarz w ciepły, goły tors Tima, na którym praktycznie leżałem. Chłopak momentalnie objął mnie ręką, która rysowała szlaczki na moich plecach. Ja w przeciwieństwie do niego miałem wszystkie ubrania.

Do pokoju weszła pewna postać, ale nie mogłem dostrzec, kim była, przez swoją obecną pozycję.

- Ym, bardzo przepraszam, nie chciałem przeszkadzać, ale Hoody - zaczął przybysz. Poznałem ten głos, nie dało się go pomylić z nikim innym to Puppeteer.

- Czego ten kretyn chce? - warknął Masky. Podniósł się na przedramiona, więc siłą rzeczy ja też byłem teraz wyżej, co mi się nie podobało. Chciałem dalej smacznie spać w jego ciepłych, czułych objęciach.

- Chciał, żebyś do niego przyszedł, jest w kuchni.

- Nie powiedział ci, czego chce?! - oburzył się mój chłopak.

- Nie, prosił, abym cię obudził i przyprowadził. - Tim prychnął wściekły takim obrotem spraw. Złapał mnie delikatnie pod ramiona, po czym zdjął z siebie i ułożył na poduszkach. Stęknąłem niezadowolony, że mnie opuszcza. Masky pogłaskał mnie po policzku, a chwilę później zabrakło ciepła, jakie dawało jego ciało. Wstał z łóżka, uniosłem się nieznacznie i otworzyłem oczy. 

- Och! Nie wiedziałem, że wy... W sensie tak mi głupio, przepraszam! - plątał się Lalkarz, czerwony na twarzy i momentalnie odwrócił się do nas tyłem. No tak dopiero teraz, gdy mój chłopak wstał, wydało się, jak skąpo był ubrany, tak właściwie to miał na sobie tylko bokserki, gdyż w środku nocy uznał, że robi mu się zbyt gorąco, gdy na mnie patrzy. Na podłodze wokół łóżka leżały ubrania, więc zapewne Puppeteer pomyślał, że my uprawialiśmy seks. Sam się zaczerwieniłem i bezwładnie opadłem na poduszki. Tim szybko zarzucił na siebie pierwsze lepsze ubrania, mamrocząc pod nosem, że zabije brata.

- Tim, długo ci to zajmie? - zapytałem.

- Załatwię to szybko, zaraz do ciebie wrócę, kochanie - odpowiedział Masky, gdy mówił do mnie, jego ton od razu stawał się łagodny i bardzo czuły. - Śpij - dodał, podciągając kołdrę aż pod moją szyję, mimo ciepła materiału i tak wolałem, gdy to szatyn mnie ogrzewał. 

Mój chłopak wyszedł z pokoju, a Puppeteer razem z nim. Zamknąłem powieki i wtuliłem się w pierzynę. Czekałem. W końcu Masky wrócił, na powrót pozbył się bluzy i jeansów, po czym ułożył się obok mnie. Nie czekając, od razu wykorzystałem okazję, układając się na nim.

- O co chodziło? - zapytałem.

- Robią jakąś durną imprezę, chcą, żebym im później pomógł.

- Imprezę?

- Tak, powitalne przyjęcie dla Lalkarza, będzie dużo gości, głośna muzyka i alkohol - wymamrotał szatyn. 

- O której?

- Zaczyna się punkt 20 i ma trwać do samego rana, jak powiedział Jeff, na samą myśl boli mnie głowa - zastękał. Przytuliłem się do niego trochę mocniej i ucałowałem jego szyję, tak na pocieszenie, chłopak zamruczał zadowolony i na tym skończyła się nasza konwersacja, bo ponownie zapadliśmy w sen.

***

W południe byliśmy zmuszeni zakończyć nasze wylegiwanie się, bo mieszkańcy rezydencji zaczęli nas nachodzić i nawet nie było mowy o spokojnej drzemce. Eyeless Jack zarobił nawet niezły opiernicz za brutalne ściągnięcie z nas kołdry, aby zmusić nas do wstania.

Kolejno zajmowaliśmy łazienkę, ubraliśmy wygodne ciuchy, wziąłem leki i zeszliśmy na parter, gdzie w najlepsze trwały zacięte przygotowania, a mianowicie: kuchnia zdemolowana, gdy Sally próbowała z Laughlingiem Jackiem przygotować przekąski, mąka rozniesiona na całej podłodze, stół brudny od krwi i pozostałościach po nerkach, podarte serpentyny i mnóstwo przebitych przez Smile Doga balonów, kilka noży powbijanych w futryny i obicia kanapy,

- Ben! Chodź, musisz ogarnąć sprzęt! - wrzasnął Hoody z korytarza. Weszliśmy z Masky do salonu, gdzie było prawdziwe zamieszanie. Na samej górze drabiny stał zapłakany elf.

- Złaź stamtąd, ciamajdo! - wrzasnęła Jane. 

- Zamknij się, idiotko, on ma lęk wysokości! Ben, kochanie, powolutku zejdź do mnie na dół, jestem tutaj, złapię cię w razie czego.

- To, po jakiego diabła tam właził?! Kurwa, złaź albo ci pomogę! Nie mamy całego dnia!

- Nie krzycz na niego! Słoneczko, wejdę po ciebie do góry, dobrze? - oznajmił Jeff, ale gdy tylko drabina zadrgała pod wpływem wchodzącej osoby, Ben przestraszył się jeszcze bardziej.

- Nie! To się trzęsie! Nie wchodź, bo spadniemy obaj! - załkał blondyn.

- Dom wariatów - mruknął Masky. - Co się tutaj wyprawia? Nie ma mnie przez jakiś czas, a wy roznieśliście prawie całą rezydencję!

- Ten debil wszedł na górę, a teraz nie może zejść! - wrzasnęła wkurzona Jane, mało brakowało, aby nie zrzuciła Bena z drabiny, bo widać, że ledwo się powstrzymywała.

- Boję się, Jeff! - zapłakał blondyn.

- Nie bój się, kochanie, zaraz coś wymyślimy - odparł brunet.

- Nie można was zostawić nawet na chwilę! I co teraz zrobimy z nim? - warknął Masky, obaj podeszliśmy bliżej drabiny. 

- Ben, zamknij oczy - powiedziałem spokojnie, widziałem, jak się trząsł, musiał być naprawdę przerażony. 

- Co chcesz zrobić? - zapytał Jeff.

- Wejdę po niego na górę, jestem najlżejszy, drabina nie powinna się ruszać - westchnąłem i stanąłem na pierwszym stopniu, ale Tim złapał mnie za ramię.

- Nie masz lęku wysokości? - zapytał z troską. Wywróciłem oczami.

- Tim, gdybym miał, to nie pchałbym się na górę, za kogo ty mnie masz? - prychnąłem.

- Bądź ostrożny - dodał.

- Złapiesz mnie w razie czego - powiedziałem półgłosem i uśmiechnąłem się zadziornie do niego. Powoli wchodziłem na poszczególne szczeble, żeby nie przestraszyć blondwłosego nastolatka, który i tak był już przerażony. Jego twarz świeciła od łez. Miał zamknięte oczy, tak jak go poprosiłem, i cały drżał. Wszedłem jak najbliżej niego, po czym jedną ręką oplotłem go w pasie, druga wciąż trzymając się drabiny.

- Pomogę ci zejść, nie otwieraj oczu, zaraz będziesz na dole - powiedziałem uspokajającym tonem. Ben nie protestował, więc uznałem, że możemy zaczynać. Zrobiliśmy pierwszy krok, okazało się, że jego strach praktycznie uniemożliwiał mu chodzenie. Kolejny schodek, blondyn nie był w stanie robić lekkich, zgrabnych kroków, konstrukcja się zatrzęsła, a on zapłakał jeszcze bardziej.

- Niech ktoś przytrzyma tę drabinę! - krzyknąłem. Masky do razu wykonał polecenie.

- Trzymaj go mocno, Toby! Nie upuść mojego skarbu! - zażądał Jeff.

- Ma się rozumieć - wybełkotałem. - Spokojnie, Ben, pomału, jeszcze tylko trochę i będziemy na dole - oznajmiłem. Pokonaliśmy kolejny szczebel, jeszcze jeden i następny. Gdy byliśmy już blisko ziemi, Jeff wyciągnął ramiona w naszą stronę, a następnie wziął Bena na ręce, zamykając w czułym, troskliwym uścisku. Blondyn mocno wtulił się w swojego chłopaka, który pocałował go w czoło. Czarnowłosy potrafił być bardzo opiekuńczy.

- Nie płacz już, nie płacz, wszystko dobrze, Benuś. Widzisz? Jestem przy tobie, nic ci nie grozi - uspokajał nastolatka, którego trzymał na rękach. Byli uroczą i wspaniałą parą, nawet pomimo dziwnych upodobań w kwestach łóżkowych.

- Spisałeś się na medal, jak super bohater, najpierw ocaliłeś mnie, a potem Bena. Jestem z ciebie dumny - rzekł Tim, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował, co oczywiście oddałem.

***

Pomogliśmy ogarnąć mieszkańcom rezydencji ten cały galimatias, co nie było proste. Tak minął praktycznie cały dzień, na przygotowywaniach do imprezy. Na godzinę przed wszyscy  poszli się przebrać.

Ubrałem czarną koszulę, lekko rozpiętą przy kołnierzu, nienawidziłem, gdy coś mnie dusiło, a do tego obcisłe jeansy w klasycznym kolorze. Przeczesałem włosy palcami i tak nie było sensu ich układać. Na koniec spryskałem się moimi ulubionymi perfumami i wyszedłem z pokoju, udając się do Tima. On też był już gotowy, granatowa, niewłożona w spodnie koszula, opinała jego ramiona, a w czarnych jeansach wyglądał nieziemsko! Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się promiennie. 

- Wyglądasz fenomenalnie - wymruczał do mojego ucha.

- Ty też - odpowiedziałem. Masky przytulił mnie na chwilkę, po czym złapał za rękę i razem opuściliśmy pokój.

Okazało się, że było już kilku gości, a nasze starania nie poszły na marne, bo przestronny salon wyglądał świetnie i zachęcał ludzi do zabawy. Zaciągnięte zasłony, pomieszczenie oświetlały kolorowe lampy, pozostawiając wszystko w lekkim półmroku. Muzyka już grała na całego. W rogu stół zastawiony wieloma przekąskami i napojami. Oczywiście Laughling Jack za barem, który nie wiadomo skąd go wytrzasnął. Kanapa i fotele zostały ustawione przy ścianie, tak aby można było spokojnie tańczyć.

Była już tam cała rezydencja, nawet Slenderman i inni goście, między innymi: Offterman, Liu, Dark Link, X-virus, Shadow, Jason The Toy Maker oraz cała reszta, której nie znałem. Gdy wybiła punkt 20, zebrało się naprawdę wielu ludzi. Hoody wziął mikrofon i oznajmił:

- Powitajmy serdecznie nowego członka rezydencji, The Puppeteera! Witaj w domu, stary!

Po sali rozniosły się gromkie brawa, Lalkarz stał na środku, nie wiedząc, co powiedzieć, ukłonił się tylko.

- A teraz zabawę czas zacząć! - dodał Brian. Muzyka znowu została puszczona na cały regulator. Podeszliśmy z Timem do baru, gdzie siedzieli Jeff z Benem na kolanach, Eyeless Jack i Candy Pop. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się w najlepsze przez długi czas, oni oczywiście już zdążyli się  lekko schlać, ale gdy zobaczyłem, jak  elf i czarnowłosy zaczęli się namiętnie  całować i obściskiwać, nabrałem podejrzeń, że Laughling Jack dosypywał coś do drinków. 

Masky złapał mnie za rękę i zaciągnął na środek parkietu. Nie potrafiłem tańczyć i to kompletnie.

- Tim, ja mam dwie lewe nogi! - krzyknąłem, gdyż inaczej muzyka wszystko by zagłuszyła.

- Nie szkodzi! - okrzyknął, uśmiechając się szeroko. Szatyn gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, żebym mu nie uciekł i zaczął poruszać się w rytm muzyki, a ja zaraz po nim. W pewnym momencie Tim podniósł mnie i zaczął nas obkręcać. Oplotłem nogi wokół jego bioder, aby nie spaść. Chłopak trzymał mnie tak, abym był delikatnie wyżej od niego, nagle stanął w bezruchu. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy, w których odbijały się kolory świateł, magiczna chwila. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, wydaje mi się, iż mogę wykluczyć opcje z wypiciem podejrzanego drinka, ale mimo tego nachyliłem się i namiętnie pocałowałem Tima, który oczywiście oddał pieszczotę. Już po chwili jego język splatał się razem w moim. Dłoń szatyna mocno trzymała mnie w odcinku lędźwiowym, a druga wtopiła się w moje bujne włosy.

 Gdy skończyliśmy, odsunąłem się delikatnie od niego i spojrzałem w jego oczy. Chciałem więcej. On najwidoczniej pragnął tego samego albo zauważył moje podniecenie, bo wyniósł mnie w pokoju i udał się schodami do góry na nasze piętro. Po drodze na zmianę całowaliśmy się lub ja pieściłem jego szyję ustami. Jeff i Ben również się zabawiali, bo przechodząc obok ich pokoju, słyszeliśmy charakterystyczne krzyki.

Tim zabrał mnie do siebie i odłożył delikatnie na łóżku. Zerwał swoją koszulę i zawisł nade mną. Znowu zaczęliśmy się bardzo namiętnie całować. Moje dłonie jeździły po jego gołym torsie, kochałem to! W pewnym momencie chłopak odsunął się delikatnie i spojrzał w moje pełne pożądania oczy, a następnie całując moją szyję, sięgnął dłońmi do klatki piersiowej, gdzie zaczął rozpinać guziki czarnej koszuli. Nie protestowałem, moje ciało było tak napalone, że nie zwracałem uwagi, nawet na swoje kompleksy.

Masky zdobił malinkami moją szyję, nie mogłem powstrzymać jęków. Doszedł do moich sutków, jednego zaczął z zapałem ssać, a drugi pieścił palcami. Doznania były bardzo intensywne.

- Ahhh! T-Tim! - jęczałem, doprowadzał mnie do szaleństwa, nie miałem już miejsca w spodniach. W pewnym momencie niespokojnie uniosłem biodra, napierając na te Masky'ego. Chłopak całkowicie zdjął ze mnie koszulę i zaczął rozpinać pasek od spodni.

- Mogę je zdjąć? - zapytał, zanim pozbawił mnie dolnej części ubioru, pokiwałem nieznacznie głową. Znowu dopadł mnie lekki stres, ale było to nic w porównaniu do tego, co czułem za pierwszym razem. Tim oderwał się ode mnie i pierwszy ściągnął swoje ubrania, przy okazji wyjął prezerwatywy i ten sam malinowy lubrykant. - Idziemy na całość, tak? - zapytał, gdy zobaczył, z jaką uwagą mu się przyglądam.

- Tak, chodź już do mnie - wymamrotałem.

- Dla ciebie wszystko - odpowiedział, bez problemu zdjął moje spodnie, ale przed bokserkami się zawahał. Najpierw zaczął masować mojego członka przez ich materiał, chciał, żebym oswoił się z nagością. Złożył serię czułych pocałunków na moich udach, a dopiero potem powoli ściągnął ze mnie ostatnią część garderoby. Teraz obaj byliśmy całkowicie nadzy. Tim na powrót złączył nasze usta, ale po chwili złapał moje przyrodzenie i zaczął rytmicznie poruszać ręką, przez co całowanie nie wychodziło najlepiej, bo z moich ust, co chwila wydobywały się najróżniejsze stęki.

Zaprzestał stymulacji mojego penisa, dopiero gdy byłem już na skraju orgazmu. Nalał dużą ilość lubrykantu na swoje palce. Ustawił się pomiędzy moimi rozchylonymi udami, najpierw delikatnie masował moje wejście, a dopiero potem włożył we mnie od razu dwa palce, zajęczałem głośno na to doznanie. Mój chłopak odczekał chwilę, zanim dołożył trzeci palec, znowu dał mi chwilę na przyzwyczajenie, a następnie zaczął poruszać nimi delikatnie w moim wnętrzu, aby przygotować moje ciało na coś większego. Po pokoju roznosił się mój głos, dobrze, że głośna muzyka uniemożliwiała usłyszenie tego komuś z zewnątrz.

- Jesteś gotowy? - zapytał Masky. Zadrżałem, gdy ucałował główkę mojego penisa.

- T-tak - odpowiedziałem. Szatyn uśmiechnął się uroczo, po czym sprawnie założył prezerwatywę na swojego członka i użył więcej lubrykantu. Następnie zarzucił moje nogi na swoje barki.

Najpierw poczułem, jak jego przyrodzenie napiera na moje wejście, a po chwili chłopak ostrożnie wszedł we mnie. Krzyknąłem. Czułem się trochę dziwnie, mój oddech był szybki i niespokojny.

 - Spokojnie, kochanie, poczekam aż się przyzwyczaisz - rzekł czuło, głaszcząc moje uda.

Po pewnym czasie dałem Masky'emu znak, że jestem gotowy na dalsze działania, więc chłopak zaczął delikatnie kołysać biodrami. 

- M-możesz s-szy-szybciej - wysapałem. Tim od razu spełnił moją prośbę, poruszał się coraz żwawiej, za każdym razem wchodził we mnie do końca, w dodatku jego penis ocierał się o moją prostatę, co sprawiało mi ogromną przyjemność. Po pokoju rozchodziły się nasze krzyki i jęki.

- Jestem blisko! - krzyknął szatyn, po czym jeszcze bardziej wzmocnił swoje ruchy i złapał mojego penisa w dłoń, stymulując go. To było dla mnie za wiele.

- AGGH! - wrzasnąłem, po czym zalałem spermą swój brzuch. Masky doszedł zaraz potem, jęcząc głośno. Obaj głośno dyszeliśmy, chłopak wyszedł ze mnie i zdjął zużytą prezerwatywę. Opadł obok mojego rozgrzanego ciała i złapał moją rękę.

- Kocham cię, Toby - wyszeptał całując wierzch trzymanej dłoni. Obróciłem się i mocno w niego wtuliłem.

- Ja ciebie też kocham, Tim.

--------------------------------------------------------------

To ten moment, gdy autor płakał, jak pisał. Jest mi bardzo przykro rozstawać się z naszymi bohaterami, przywiązałam się do nich, przez te 3 miesiące i to nawet bardzo :c Mimo wszystko to nieuniknione.
Dla wszystkich, którym też jest smutno, powiem na pocieszenie, że to nie koniec mojej "kariery" z TicciMask. Mam już pomysł na kolejne opowiadanie tego typu. Wydaje mi się, że będzie ciekawe, bo zamierzam przedstawić historię ich miłości inaczej (tylko tyle na razie powiem).
Mimo wszystko potrzebuję drobnej przerwy, jeśli mam zacząć pisać kolejne TicciMask, dlatego najpierw pojawi się Bakudeku, a zaraz po nim wracam z nowym Ticci Toby x Masky!
Bardzo wam dziękuję, za ten czas poświęcony na czytanie tej opowieści i mam nadzieję, że do usłyszenia UWU
Trzymajcie się <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top