Rozdział 15
Pov. Toby
Lekarz sprawnie zajął się moimi ranami. Na szczęście nie było konieczności transfuzji krwi. Masky, tak, jak obiecał, zjawił się, gdy Smile kończył nakładać bandaże. Podszedł do mojego łóżka i usiadł przy mnie, kładąc swoją rękę na mojej zabandażowanej dłoni i gładząc ją delikatnie.
- Jak to się stało? - zapytał Smile, gdy skończył zakładać opatrunki. Tim zaczął wpatrywać się we mnie wymownie. Chciałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale wciąż byłem zbyt słaby, więc lekarz musiał pomóc mi. Spuściłem swój wzrok.
- Bo... ja... - zacząłem, ale nie skończyłem. Niezwykle ciężko mi się o tym mówiło, od razu moje oczy zaszkliły się, jak mogłem robić sobie krzywdę? Byłem pewny, że Masky będzie na mnie zły.
- Sam się tak okaleczył. Poza tym dzieje się coś niedobrego, Toby, wiesz, o czym mówię, dlatego musisz nam o wszystkim powiedzieć, chcemy ci pomóc, w porządku? - rzekł czuło Tim, po czym usiadł na skraju mojego łóżka, bardzo blisko mnie. Chciał nie wspierać, pokazać, że był przy mnie, ale głosy w głowie standardowo próbowały wszystko zepsuć. Smile usiadł na krześle, które chwilę temu zajmował Masky, wziął notes i czekał, aż zacznę mówić. Wziąłem głęboki, miarowy oddech, jeszcze nigdy nie mówiłem tak dokładnie o tym, co się ze mną działo.
- Dobrze, Toby, na spokojnie opowiedz mi o wszystkim - rzekł Smile.
- Słyszę g-gł-osy w mojej głowie. K-każą mi robić różne rzeczy, znęcają się nade mną, obrażają... - wydukałem.
- Czy byłbyś w stanie przytoczyć to, co mówią? - dopytywał spokojnie lekarz, musiał znać jak najwięcej szczegółów, aby mógł postawić jakąś diagnozę. Mimo wszystko ciężko mi było o tym mówić, robiło mi się przykro za każdym razem, jak o tym myślałem, a co dopiero wypowiedzenie tego na głos. Masky również wyczekiwał w napięciu moich słów, widząc moją niechęć, złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Zastanawiałem się, kim teraz dla siebie byliśmy, ale postanowiłem pomyśleć o tym później.
- Śmieć, problem, kłamca, potwór, zabij się, zniknij, nikt cię nie kocha - poczułem jak do moich oczu zaczęły napływać łzy, wypowiadając na głos te obelgi, dostrzegałem, jak bardzo prawdziwe były. Poczułem, jak Tim mocniej ścisnął moją dłoń - niepotrzebny, okrutny, kula u nogi... O-odejdź, i-idiota... b-b-beksa - z każdym słowem było mi coraz trudniej powstrzymywać łzy, mój głos drżał i łamał się - k-k-kretyn, o-ob-obrzydliwy, okropny, nic n-nie p-po-trafisz, po-w-winieneś cierpieć, jesteś udręką... z-zo-staniesz sam, nikt cię n-nie chce, w-wsz-wszyscy cię n-nie-nawi-widzą, nawet s-s-siostra i... M-M-Masky - wychlipałem. Tak, wiem, byłem beksą, ale nie potrafiłem dłużej powstrzymywać swojego płaczu, zaniosłem się szlochem. Tim momentalnie przytulił mnie czuło do siebie, po czym zwrócił się do lekarza:
- Chyba wystarczy już tego, wiemy, że te głosy go obrażają, tyle powinno nam wystarczyć. Widzisz, że ciężko mu o tym mówić. - Następnie poczułem, jak oparł swoje czoło na mojej głowie i wyszeptał: - Shhhhhh, spokojnie. To wszystko to tylko okropne kłamstwa, rozumiesz? Nie wiem, kto mógłby cię nienawidzić, jesteś wspaniały, Toby. Nie płacz...
- Toby, wiem, że jest ci ciężko, ale mam do ciebie jeszcze jakieś pytania. Im więcej informacji zbiorę, tym szybciej będę w stanie ci pomóc - oznajmił spokojnie Smile. Podniosłem swoją głowę z klatki piersiowej szatyna i odwróciłem ją w stronę lekarza, trwając w objęciach Wrighta, czułem się dużo bezpieczniej, pewniej, nie chciałem go puszczać.
- W porządku... Mogę tak zostać? - zapytałem doktora trochę niepewnie.
- Oczywiście, że tak. No, więc kiedy słysz te głosy?
- Prawie w każdej sytuacji, nieważne czy zrobię dobre, czy źle one się pojawiają. Zwykle przestawały, gdy zaczynałem robić sobie krzywdę, tylko tak mogłem się ich pozbyć na jakiś czas...
- Oh, Toby, mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej, nie musiałbyś tyle cierpieć - rzekł troskliwie Tim, znów oparłem bok swojej głowy na jego torsie, w taki sposób, żeby móc widzieć lekarza, ponownie złączyłem nasze dłonie. Zastanawiałem się, co myślał o nas Smile.
- Coraz częściej dzieją się dziwne rzeczy, takie, których w rzeczywistości wcale nie ma, na przykład ubrania, które zaczynają się palić albo wanna, która chce mnie utopić, wciąga mnie pod wodę. Członkowie rezydencji, którzy chcieli mnie zabić, martwe ciała w moim pokoju i wiele innych... - rzekłem.
- Kiedy to się pierwszy raz zaczęło? - dopytywał cierpliwe doktor.
- Jeszcze zanim tutaj przyszedłem. Pierwsze takie przypadki miałem, gdy mieszkałem z rodzicami. Wtedy było podobnie do tego, co jest teraz, z tym wyjątkiem, że teraz z dnia na dzień jest coraz gorzej.
- Co to może być, Smile? - zapytał Wright.
- Nie mogę być jeszcze niczego pewny, zrobię Toby'emu dokładniejsze badania i wtedy wszystkiego się dowiecie, w porządku?
- Tak - odparł Tim.
- Wiem, że jesteś zmęczony, Toby, ale im szybciej zaczniemy, tym szybciej będziesz miał to już z głowy, dlatego radziłbym, żebyśmy załatwili to od razu.
- D-d-dobrze.
- Możesz wstać? - zapytał troskliwie Masky, zrozumiałem wtedy, że on nie będzie mógł uczestniczyć w tych badaniach, będzie musiał poczekać na zewnątrz, a ja będę musiał przejść przez to sam.
- Zostawisz mnie, prawda?
- Naprawdę tego nie chce, jednak niestety nie mogę wejść z tobą, ale niczego się nie bój, Smile będzie blisko i wszystko ci dokładnie wytłumaczy, nie musisz się obawiać, naprawdę. Będę cały czas za tymi drzwiami, jak skończycie, to zabiorę cię do siebie, obejrzymy jakiś film albo zrobimy coś, na co będziesz mieć ochotę, dobrze? - zapytał spokojnie, pokiwałem twierdząco głową, lekarz poszedł przygotować salę na badania, więc mieliśmy chwilę czasu dla siebie.
- Masky? - zagadnąłem.
- Tak?
- A jeśli wyjdzie mi coś strasznego...
- Ej, nawet tak nie myśl, wszystko będzie dobrze, tak? Nie masz się czym martwić. Bez względu na to, jaka będzie diagnoza, ja będę przy tobie, będę cię wspierać, zawsze, bez względu na wszystko, nie zapominaj o tym. Chodź, pomogę ci wstać - zaoferował Tim, następnie podniósł się, złapał mnie pod ramiona i postawił na nogi. Wciąż byłem dość słaby, więc musiał trzymać mnie, abym nie upadł na podłogę. - Dasz radę, skarbie - dodał czuło szeptem, gdy zobaczył nadchodzącego Smile'a.
- Skarbie? - zapytałem lekko zaskoczony.
- Tak, ale jeśli nie chcesz to... - zaczął, ale nie pozwoliłem mu skończyć.
- Tak jest dobrze, podoba mi się - powiedziałem z uśmiechem. Pierwszy raz od bardzo dawna czułem, że ktoś naprawdę mnie potrzebował, że komuś naprawdę na mnie zależało, martwił się o mnie, to wszystko sprawiało, że czułem się wyjątkowo. Tim również posłał mi promienny uśmiech, po czym przekazał mnie czekającemu Smile'owi, z którym razem ruszyłem do sali, żeby dowiedzieć się, jak pokonać okropne głosy.
Okazało się, że doktor przeprowadził diagnostykę, wykluczającą inne schorzenia i pozadawał mi jeszcze kilka pytań. Siedziałem naprzeciwko niego w jego gabinecie przy biurku, naprawdę mocno się stresowałem tym wszystkim. W końcu, po jakichś 40 minutach, Smile pozwolił Masky'emu wejść do pomieszczenia. Szatyn usiadł na krześle blisko mnie, złapał moją dłoń i posłał mi pokrzepiający uśmiech. Chodził bez swojej maski, co bardzo mi się podobało, bo nie musiałem zgadywać wyrazu jego twarzy.
- Dobrze, biorąc pod uwagę wszystko, co wiemy, myślę, że mam diagnozę - rzekł stanowczo lekarz. Wszystkie mięśnie mojego ciała spięły się, nie widziałem czy byłem na to gotowy.
- Więc do mu dolega? - zapytał Tim, sam nie byłem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa ze stresu.
- Toby cierpi na schizofrenię - orzekł. W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza, którą przerwałem:
- Ym, przepraszam, ale nie wiem za bardzo, na czym to polega. To coś poważnego?
- Jest to zaburzenie psychiczne związane z błędnym postrzeganiem rzeczywistości, mamy w nim do czynienia z dezintegracją funkcji psychicznych, czyli spostrzegania, myślenia, emocji i osobowości, dlatego widzisz i słyszysz rzeczy, których tak naprawdę nie ma. Odpowiadając na twoje pytanie, to tak, jest to bardzo poważna choroba, ale na szczęście można ją leczyć.
- Czyli wyjdę z tego, tak? - zapytałem bardzo niepewnie, wciąż nie do końca rozumiałem, na czym to tak właściwie polegało, wytłumaczenia Smile'a były jak dla mnie zbyt skomplikowane, jednak poczułem, że Masky mocniej ścisnął moją dłoń.
- Nie, Toby. To jest choroba przewlekła, z tego, co się orientuje nie uleczalna - powiedział spokojnie Tim, cały czas wpatrywał się w lekarza. Chwilę zajęło mi, zanim zrozumiałem znaczenie jego słów i zanim wpadłem w panikę:
- Jak to nieuleczalna?! Nic z tego nie rozumiem! Co mam teraz zrobić!?
- Ej, ej, ej, spokojnie, nie denerwuj się tak od razu, musisz wysłuchać Smile'a do końca, okay? To, że coś jest nieuleczalne, nie oznacza, że nie można nic z tym zrobić - powiedział troskliwie Masky, spojrzał w moje przestraszone oczy, gładził kciukiem wierzch mojej dłoni. Sprawiał, że panika mogła opuścić moje ciało.
- Masky ma rację. Podstawą w leczeniu schizofrenii jest leczenie farmakologiczne lekami przeciwpsychotycznymi. Takie leczenie dzieli się na dwa etapy, najpierw naszym zadaniem będzie jak najszybsze złagodzenie doświadczanych przez ciebie objawów psychotycznych, takich jak urojeń i omamów, dlatego na początku będziesz musiał przyjmować zwiększone dawki leków. Gdy dojdzie do poprawy twojego stanu, rozpoczniemy leczenie podtrzymujące, aby utrzymać twój stan psychiczny w jak najlepszej formie i zapobiec pojawieniu się nawrotów objawów psychotycznych - rzekł spokojnie Smile, mówił bardzo powoli, dokładnie wymawiając każde słowo, jednak ja i tak niewiele z tego wszystkiego rozumiałem, co Tim musiał zobaczyć, bo zabrał głos:
- Będziesz przyjmować lekarstwa i dzięki temu zahamujemy nieprzyjemne objawy tej choroby, Toby, tylko musisz brać je regularnie, codziennie. Takie leczenie trwa do końca życia, ale przynosi zamierzone efekty. Niedługo wszystko wróci do normy.
- To wystarczy, żeby je powstrzymać? - zapytałem niepewnie.
- Tak, będziesz mógł znów normalnie funkcjonować, ale nie możesz zapominać o lekarstwach, bo inaczej nie będzie rezultatów, rozumiesz, Toby? - oznajmił doktor.
- Tak...
- Nie martw się, razem sobie poradzimy ze wszystkim - rzekł pokrzepiająco Tim, widząc moją zmartwioną minę.
- Dziękuję - powiedziałem, po czym wstałem i przytuliłem się do Masky'ego, który na początku był zaskoczony moją postawą, ale nie zamierzał mnie odtrącać. Ja po prostu potrzebowałem jego bliskości, teraz, zawsze...
--------------------------------------------------------------
I jest kolejny rozdział, w sumie to wielkimi krokami zbliżamy się do końca :( No, ale cóż zrobić XD Teraz trzeba czekać aż się w końcu pocałują hah
Do usłyszenia w czwartek <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top