Rozdział 13

Pov. Toby

Obudziłem się w ciepłych objęciach, ale gdy tylko otworzyłem oczy, zrozumiałem, że coś było nie tak. Nie leżałem obok Tima, tylko na nim! Jeśli miałem być bardziej precyzyjny to górna część mojego ciała spoczywała na jego klatce piersiowej i brzuchu, twarzą w zagłębieniu jego szyi. Moje dłonie były po obu stronach szatyna. Jedna z jego rąk luźno obejmowała moje plecy, a druga spoczywała na moim karku. Nie miałem pojęcia, jak do tego doszło. Byłem święcie przekonany, że zasnąłem w innej pozycji! Czyżbym tak bardzo się kręcił, że wylądowałem aż na nim?

Ostrożnie podniosłem swoją głowę, chłopak jeszcze spał, co było zrozumiałe, skoro cały wczorajszy dzień spędził na misji. Wyglądał naprawdę uroczo, spokojnie, przyjemnie mi się na niego patrzyło. Na jego twarzy nie było śladu po wypadku z dnia mojego rozstania z Clocwork. Uśmiechnąłem się do siebie, byłem bardzo wdzięczny, że dzięki niemu mogłem jakkolwiek zmrużyć oczy.

Głosy, omamy, szepty i koszmary nasilały się z dnia na dzień. Prawie codziennie wokół mnie działy się dziwne rzeczy, co zdecydowanie zaczęło mnie przerastać. Traciłem kontrolę nad swoim życiem, głosy codziennie doprowadzały do mojego załamania i kompletnej rozsypki. Coraz częściej kaleczyłem swoje palce, co zaczynało już nie wystarczać. Ostatnio zacząłem wyrywać skórę z wierzchu dłoni w geście bezradności. Dopiero wtedy głosy dały mi spokój.

Teraz na szczęście nic nie słyszałem, mogłem spokojnie leżeć, poczuć się przez chwilę jak normalny człowiek. Po chwili postanowiłem jednak zmienić pozycję i zejść z Tima. Wolałem spoczywać obok niego, gdy się obudzi i tak czułem się już dziwnie. Delikatnie uniosłem się, przenosząc ciężar ciała na rękę leżącą obok szatyna i kolana.

Gdy tylko podniosłem się i już zamierzałem zabrać dłoń leżącą po drugiej stronie Masky'ego, żeby znów być w stabilnej pozycji, chłopak otworzył zaspane powieki. Akurat tego mi brakowała, musiał obudzić się w tym momencie, gdy zwisałem centralnie nad nim. Co on sobie o mnie pomyśli?!

- C-cz-cześć - wybełkotałem cały czerwony na twarzy.

- Dzień dobry, szybko się dzisiaj obudziłeś - powiedział z uśmiechem na twarzy. Widać, że śmieszyła go ta cała sytuacja, w przeciwieństwie do mnie. Było mi naprawdę niewygodnie, ledwo co udawało mi się utrzymać na tyle w powietrzu, żeby nie wylądować na jego ustach. Było mi strasznie głupio, myślałem, że spalę się ze wstydu.

- Tak jakoś wyszło, chciałem się podnieść i chyba cię obudziłem, przepraszam.

- No tak, pamiętam. Kręciłeś się trochę przez sen, ale w końcu wylądowałeś na mnie i potem byłeś już spokojny - rzekł z wielkim uśmiechem. Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami, ale szybko znów spuściłem swój wzrok.

- Przepraszam, tak strasznie mi głupio - wybełkotałem cicho.

- Nic się nie stało, nie ma czemu być ci wstyd, zupełnie mi to nie przeszkadza. Przyjemnie się tak spało.

Odwróciłem głowę, dawno nie czułem takiego zażenowania, następnie szybko oderwałem od materaca dłoń spoczywającą po drugiej stronie Tima niż reszta mojego ciała i rzuciłem się płasko na łóżko. Zakryłem czerwoną twarz dłońmi, a po chwili usłyszałem cichy śmiech Tima.

- Uroczy jesteś, naprawdę - powiedział przez śmiech.

- Przestań - wysyczałem, byłem pewny, że nawet moje uszy pokryła zdradziecka czerwień.

- Dla ciebie wszystko - rzekł z teatralną powagą.

- Pójdę się ogarnąć - wybełkotałem, po czym wstałem łóżka, zabrałem pierwsze lepsze ciuchy i zamknąłem się w łazience. Na dworze pogoda zupełnie nie dopisywała. Padało i wiało, ciemne chmury całkowicie zasłaniały słońce, przez co wszędzie było ciemno.

Zrzuciłem swoje ciuchy i wrzuciłem je do na pół pełnego kosza na pranie. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, ale gdy tylko odkręciłem wodę, moje zmysły znowu zaczęły wariować. Zamiast zwykłej, ciepłej wody z prysznicowej słuchawki lała się ciemna, czerwona krew. Z moich ust wyrwał się krzyk przerażenia, momentalnie zakręciłem dopływ wody. Zaraz potem usłyszałem pukanie do drzwi i przejęty głos Tima:

- Wszystko w porządku?

- Tak! Odkręciłem zimną wodę zamiast ciepłej - odpowiedziałem. Kłamstwo poskutkowało atakiem głosów, ale nie mogłem powiedzieć Masky'emu prawdy. Nie zamierzałem ryzykować ponownym odkręceniem wody, dlatego zrezygnowałem z prysznica. Ubrałem jeansowe spodnie, które wziąłem ze sobą do łazienki i już chciałem założyć bluzę, gdy zorientowałem się, że w pośpiechu wziąłem bluzę Masky'ego. I co ja teraz zrobię? - myślałem. Zacisnąłem ręce w pięści, nie było takiej możliwości, żebym wyszedł z łazienki bez górnej części ubioru! - Masky! - krzyknąłem. Chłopak odpowiedział od razu:

- Coś się stało?

- Ugh, b-bo przez pomyłkę wziąłem twoją bluzę... Czy mógłbyś podać mi coś mojego?

- Możesz ją założyć, nie krępuj się - odpowiedział spokojnie Tim. Głośno westchnąłem i mocniej zacisnął dłonie na beżowym materiale.

- Nie chcę sprawiać kłopotu, a nie ma opcji, żebym wyszedł stąd na pół goły!

- Nie zastanawiaj się i zakładaj to, co tam masz, ja zostanę w tej koszule, a przebiorę się później. Będzie dobrze - odparł, słyszałem jego rozbawiony ton, ale co mogłem poradzić na to, że się krępowałem. Z drugiej strony byłem zadowolony takim obrotem spraw, zachłannie powąchałem materiał. Pachniał tak pięknie! Mógłbym wąchać ten boski zapach cały czas. Włożyłem jego ubranie, było dla mnie za duże, dużo za duże. Leniwie wyszedłem z łazienki, od razu zobaczyłem Tima czekającego przy drzwiach.

- Wyglądasz świetnie - skomplementował. Moje policzki znowu stały się czerwone, było mi bardzo niezręcznie chodzić w jego ciuchach. - Jednak jest troszkę za duża - dodał uśmiechnięty, podszedł do mnie i złapał jedną z moich dłoni, po czym zaczął podwijać rękawy do odpowiedniej długości - Tak będzie dużo wygodnej.

- Na pewno, dzięki - wybełkotałem. Chłopak zaśmiał się cicho i chwycił moją drugą dłoń. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że na owej dłoni mam świeże rany, po okaleczaniu z zeszłego dnia, ale było za późno.

- Co ci się stało? - zapytał Tim, widząc moją popękaną, pogryzioną i poszarpaną skórę na palcach. Jak idiota zapomniałem zasłonić to paskudztwo bandażami! Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, co powiedzieć? Masky wpatrywał się we mnie wyczekująco, spuściłem swój wzrok.

- T-to przez m-m-moją c-chorobę... Skóra się mocno łuszczy i ściera, więc powstaje coś takiego. Wiem, że jest to obrzydliwe, sam sobie poradzę - rzekłem cicho i zabrałem swoją rękę. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio wymyśliłem tak dobrą wymówkę. Byłem przekonany, że Tim nie rozpozna w tym kłamstwa. W końcu mogłem zwalić coś na moje okropne schorzenie.

- Oh, przepraszam, nie chciałem cię w żaden sposób urazić. Nie przeszkadza mi to, nie ma w tobie nic obrzydliwego, Toby. Po prostu nie wiedziałem, że tak to działa, chyba będę musiał trochę o tym poczytać - powiedział troskliwie Masky. Zesztywniałem. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. Już wiedziałem, że moje kłamstwo nie pociągnie za długo, szykowały się kłopoty. Postanowiłem, że lepszą wymówką będę się martwić później. Posłałem Timowi delikatny uśmiech. "Nie ma w tobie nic obrzydliwego", jego słowa dużo dla mnie znaczyły, od razu przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Masky ponownie wziął moją dłoń i skończył podwijać rękaw, a następnie zaciągnął mnie do łazienki i wyciągnął apteczkę.

- Chcesz założyć opatrunek?

- I oczyścić rany. Nie robię tego po to, żeby je zasłonić, ale boje się, że jak będziesz chodzić z takimi otwartymi ranami, to wda się jakieś zakażenie. Wtedy sprawa byłaby naprawdę poważna. Nie mogę na to pozwolić, Toby. Nie chcę, żeby coś takiego cię spotkało - rzekł czuło, jednocześnie zajmując się moją skaleczoną dłonią.

- Dzięki - rzekłem z lekkim uśmiechem. Sumienie znów zaczęło dawać się we znaki, tak samo, jak głosy. Wytykały mi moje kłamstwo. Tak, wiedziałem, że byłem bezdusznym potworem. Tim tak bardzo się martwił i troszczył, a ja potrafiłem okłamać go z zimną krwią, ale prawda na pewno by mu się nie spodobała. Znienawidziłby mnie...

- Gotowe - oznajmił zadowolony. Musiałem przyznać, że opatrywanie szło mu bardzo szybko i sprawnie. Zastanawiało mnie, gdzie on się tego nauczył? Odpowiedziałem Timowi uśmiechem, po czym razem poszliśmy do kuchni. Oczywiście nie byłem głodny i nie miałem ochoty na jedzenie, ale wiedziałem, że Masky'emu zależało, abym coś zjadł. Bardzo pilnował tego, żebym przyjmował 3 posiłki dziennie. Starał się i wymyślał różne dania, musiałem przyznać, że gotował przepyszne jedzenie. Mimo wszystko zawsze zjadałem tylko niewielką część tego, co dla mnie przygotował, nie potrafiłem więcej. Tim jednak się nie poddawał i dzielnie walczył z moim brakiem apetytu.

Po zjedzonym śniadaniu z powrotem udaliśmy się na nasze piętro, gdy pokonaliśmy schody, szatyn oznajmił, że pójdzie do swojego pokoju przebrać się i wziąć szybki prysznic. Od razu przypomniała mi się krew zamiast wody, co przyprawiło mnie o dreszcze, ale nic nie powiedziałem. Masky zniknął za drzwiami swojego pokoju i obiecał, że przyjdzie do mnie, od razu jak skończy. Bardzo leniwym krokiem poczłapałem w kierunku swojej sypialni, pogrążony w gonitwie myśli i wścibskich głosów.

Gdy byłem w połowie korytarza, poczułem, że ktoś złapał mnie za rękę. Byłem przekonany, że to Tim, ale srogo się przeliczyłem. W końcu, kto jest aż tak szybki?! Po odwróceniu się w stronę owego człowieka bardzo pożałowałem, że nie pobiegłem do siebie, jak tylko Masky wszedł do swojej sypialni.

- Możemy pogadać? - zapytał nie nikt inny jak Hoody. Moja twarz wyrażała tylko jedno - przerażenie. Starałem się unikać tego człowieka za wszelką cenę, gdyż nieustannie przypominał mi o śmierci Lyry, nieustannie widziałem go jako tego z moich koszmarów. Przy nim moje zmysły wariowały jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Zacząłem się wyrywać, ale on był na to przygotowany i tylko zacisnął swoją dłoń na moim nadgarstku. Nie mogąc się uwolnić, mój organizm zaczął panikować. Czułem przyspieszone bicie serce i krew pulsującą w skroniach, łzy automatycznie płynęły po mojej twarzy, a oddech stał się bardzo niespokojny. Słyszałem śmiech wielu mechanicznych Hoodych, wszędzie naokoło widziałem czerwony blask.

- Puść mnie! Słyszysz?! ZOSTAW! - wrzeszczałem w akcie desperacji.

- Czemu się tak zachowujesz?! Co ja ci takiego zrobiłem?! - zapytał, nie miał maski, więc wyraźnie widziałem jego twarz.

- Nie dotykaj mnie! Odejdź morderco! Boję się ciebie! - łkałem.

- Zejdź na ziemię, Toby! Nie zachowujesz się normalnie! Jeśli masz coś do mnie, to powiedz mi to!

- Błagam, puść mnie! - zaniosłem się niekontrolowanym szlochem i mocniej zacząłem wyrywać swoją rękę. - Boję się!

Wydawało mi się, że Brian zaciskał mój nadgarstek coraz bardziej, tak jakby chciał go zmiażdżyć. W dodatku według moich zmysłów zanosił się obrzydliwym rechotem, tak jak wtedy, gdy zabił Lyrę.

Nagle poczułem, że ktoś uderzył mnie w twarz, co już na pewno nie było jakąś halucynacją. Nie mogłem poczuć bólu, ale siła ciosu, połączona z moim szamotaniem bez problemu powaliła mnie na ziemie.

- Przepraszam, ale musisz się w końcu ogarnąć, Toby - powiedział najspokojniej, jak tylko potrafił. Jednak ja usłyszałem zupełnie co innego: "Zabiję cię śmieciu!". Brian podszedł i kucnął przy mnie, moje ciało działało samo. Musiałem się bronić. Wziąłem mocny zamach i wymierzyłem Hoody'emu mocny cios. Chłopak stracił równowagę i upadł na plecy.

- Co ty wyprawiasz?! Ty jesteś jakiś nienormalny! Leczyć się powinieneś! - krzyczał, lecz ja słyszałem: "Zabiję cię! Słyszysz? Zabiję cię, tak jak zabiłem ją! Śmieci! Ty i Lyra!". Od razu poczułem, jak wzrasta we mnie nieokiełznany gniew, zacisnąłem pięści najmocniej, jak potrafiłem.

- Zamknij się! - krzyknąłem.

- Lepiej ogarnij się! - odpowiedział, jednak mój zmysł słuchu znów przeinaczył jego słowa: "Nie masz tyle odwagi, by mnie powstrzymać! Cholerny śmieciu! Gdybym mógł, to zabiłbym was oboje! Ta szmata i tak nie była niczego warta, tak jak ty, od razu widać, że rodzina!"

Nie wytrzymałem, przycisnąłem Briana do podłogi własnym ciałem i zacząłem okładać jego twarz pięści. Nie kontrolowałem siebie.

- Pomocy! POMOCY! - krzyczał chłopak, co dla mnie brzmiało jak: "Nie pokonasz mnie! Zabiję cię!". Nie widziałem Hoody'ego, leżącego na podłodze, wijącego się z bólu, błagającego o pomoc, któremu rozwaliłem już pół twarz. Według mnie śmiał się, krzyczał obelgi, groził mi i oślepiał czerwonym blaskiem. Słyszałem tylko jego mechaniczny głos, nie docierało do mnie nic innego. Kompletnie zatraciłem się, nie mogłem przestać, nie słyszałem żadnych odgłosów z zewnątrz.

Nagle ktoś brutalnie oderwał mnie od poobijanego chłopaka.

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Masky. Dopiero wtedy odzyskałem świadomość swoich czynów.

- On jest jakiś nienormalny - wybełkotał Hoody.

- Jak mogłeś, Toby?! Chciałeś go zabić?! - wrzeszczał Tim, był wściekły na mnie, zawiedziony, widziałem to w jego oczach. Szybko podbiegł i klęknął przy krwawiącym Brianie. Pytał się go o różne rzeczy, normalne w takich sytuacjach, np.: Jak się czujesz? Gdzie cię boli? Możesz wstać?

"Teraz już nikt cię nie lubi! Wszyscy cię nienawidzą! Mniej niż zero! Nie jesteś wart nawet naplucia na ciebie!"

- Przepraszam - wybełkotałem przez łzy.

- Daruj sobie, Toby - rzekł szorstko Masky, nawet na mnie nie spojrzał, co było zrozumiałe, nie byłem wart nawet jednego cholernego spojrzenia. Zajmował się ranami na twarzy, a konkretniej to mocnym krwawieniem ze złamanego nosa. Hoody stękał i jęczał z bólu, na pewno nie miał go mało.

"Śmieć! Jesteś śmieciem! Widzisz, co narobiłeś!? Nikt cię nie potrzebuje! Robisz same problemy! Morderca! Nikt cię nie kocha! Nie masz przyjaciół! Wszystko niszczysz! Masky cię nienawidzi!"

Tim podniósł swojego pobitego i ledwo co przytomnego brata, wziął go na ręce, gdyż po tak silnych uderzeniach w głowę nie było mowy o chodzeniu, po czym skierował się w stronę schodów, chcąc zabrać poszkodowanego jak najszybciej do Smile.

- Masky, może ja... - zacząłem, ale chłopak nie dał mi skończyć.

- Nie, Toby. Odejdź stąd - wywarczał. Przez chwilę stałem tam jak wryty, słuchając wrednych głosów, po czym wybuchłem płaczem. Sam nie wiedziałem, dlaczego go zaatakowałem! Naprawdę mogłem go zabić! Pewnie będzie miał wstrząśnienie mózgu, Masky mi tego nie wybaczy! To nie jest do wybaczenia! Też nie wybaczyłbym komuś, kto pobiłby Lyrę. Pędem wbiegłem do swojego pokoju, gdzie upadłem na kolana.

"Zabij się! Śmieć! Niepotrzebny! Problem! Kula u nogi! Zniknij! Odejdź!"

Zaniosłem się jeszcze większym szlochem, tak mocnym, że nie starczało mi powietrza w płucach, a gardło błagało o litość.

- Przestańcie - wysyczałem do wrednych głosów w mojej głowie, ale one zaczęły jedynie być bardziej natrętne. Złapałem się za głowę i mocno wczepiłem palce we włosy. - Zostawcie mnie!

W geście bezradności szybko odwinąłem opatrunek, który zrobił mi dzisiaj rano Tim, wtedy mnie jeszcze lubił... Zacząłem gryźć, szarpać i rozrywać zębami skórę na palcach, wewnętrznej stronie dłoni, a nawet nadgarstkach, ale nic nie pomagało. W głowie ciągle słyszałem: "Zabij się! Zniknij! Nikt cię tu nie chce!" te mantry powtarzały się cały czas, cały czas od nowa, jak na jakiejś płycie. Nawet okaleczanie się nic nie dawało.

Wstałem z podłogi i chwiejnym krokiem podszedłem do pierwszego regału, zacząłem zrzucać z niego całą zawartość, miotając przedmiotami na posadzkę, przy okazji brudząc wszystko  krwią ze świeżych ran. Tym razem skaleczenia były dużo mocniejsze niż zazwyczaj, ale nawet to nie zatrzymało obelg. Z otwartych ran na powierzchnię wydostawały się dość duże ilości czerwonej cieczy.

Kompletnie zatraciłem się w płaczu, panice, omamach i nienawiści do samego siebie. Demolowałem mój pokój, niszcząc wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Rękawy, które rano podwijał mi Tim z taką starannością, wróciły na swoje pierwotnie miejsce, poza tym były umazane moją krwią tak jak reszta bluzy. Zniszczyłem bluzę Tima! Jedyne co mi po nim pozostało! - myślałem gorączkowo. Wiedziałem, że Masky już nigdy się do mnie nie odezwie. Zniknie z mojego życia, a ja znowu zostanę sam.

Po jakimś czasie zdemolowałem całe pomieszczenie, nie zostało już nic, co mógłbym zniszczyć, chociaż głosy szeptały, że jest jeszcze coś: "Zabij się! Jesteś śmieciem! Zniknij! Odejdź!", no tak w moim pokoju został jeden najgorszy, największy śmieć - ja. Kątem oka dostrzegłem lampkę nocną, stojącą na szafce przy łóżku. Szybko podszedłem do niej, wyrwałem wtyczkę z kontaktu i rzuciłem przedmiotem o ścianę. Szklany klosz potłukł się w drobny mak. Wbiłem w podłogę swoje spojrzenie. Byłem niepotrzebny.

I właśnie wtedy zobaczyłem coś, co miało być rozwiązaniem na wszystkie problemy. Na ziemi, obok stolika nocnego leżała broń Tima. Przypomniałem sobie, że zeszłego wieczoru przyszedł do mnie prosto z misji, więc wszystkie rzeczy zostawił w moim pokoju. Drżącą ręką sięgnąłem po czarny pistolet. W walce zawsze używałem innego typu broni. Lubiłem widok krwi i walkę wręcz, nigdy nie używałem czegoś takiego.

Z moich oczu dalej lały się potoki łez, w głowie słyszałem: "Zrób to! Tim będzie szczęśliwy!"

- J-ja n-n-nie ch-cę t-tego r-ro-bić... - wymamrotałem, jednak w zakrwawionych, trzęsących się dłoniach dalej trzymałem broń. Nie mogłem jej odłożyć, zupełnie tak jakby coś mi na to nie pozwalało.

"Egoista! Chociaż raz pomyśl o inny! Pomóż im! Zrób coś dla nich!"

Zaniosłem się jeszcze większym szlochem, co swoją drogą myślałem, że było już niemożliwe. Byłem egoistą, głosy miały rację. Śmieciem, wszystkim byłoby lepiej beze mnie, wiedziałem to, ale mimo to nie potrafiłem odebrać sobie życia. Głosy musiały się bardziej postarać...

"Zrób to, wtedy znikniemy! Przestaniemy już na zawsze! Pozbądź się nas! Będziesz miał spokój! Zrób to!"

- Na pewno? - zapytałem. Ich propozycja była mocną pokusą, skoro i tak nikt nie będzie po mnie płakał. Nikt mnie nie potrzebował.

"Znikniemy! Już nas nie usłyszysz! Zrób to! Oddasz wszystkim wielką przysługę!"

Drżącą ręką przyłożyłem pistolet do głowy i mocno zacisnąłem powieki.

- Nie chcę...

"Musisz! Zrób to! Pozbądź się nas! Wszyscy będą się cieszyć! Zrób to!"

- Toby! - nagle usłyszałem czyiś głos za sobą.

--------------------------------------------------------------

Hejka! Jak tam samopoczucie? Rozdział dzisiaj ma 2700 słów WoW Ogólnie to chyba poszłam w typowe TicciMask, ale co zrobić XD Mam nadzieję, że przyjemnie wam się to czytało. Tak trochę chamsko zakończyłam ten rozdział, ale już w sobotę dowiecie się, co tam później miało miejsce :)
Do usłyszenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top