Rozdział 12

Pov. Toby

Minęło trochę czasu, mój stan pogarszał się z dnia na dzień. Głosy były jeszcze agresywniejsze, a koszmary i halucynacje jeszcze bardziej przerażające. Gdy ostatnio wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi, zobaczyłem jak wszystkie moje ubrania, leżące po całym pomieszczeniu zaczynały się palić. Jedno po drugim. Wszystko zajmował czerwony ogień, a ja nie mogłem tego ugasić. Na końcu odzienie, które miałem na sobie, również zajęło się ogniem. Płakałem, krzyczałem i próbowałem to ugasić, ale moje wysiłki szły na marne. Ogarnął mnie tak przeraźliwy strach i panika, że aż z tego wszystkiego zemdlałem. Na szczęście obudziłem się, zanim znalazł mnie Masky.

Koszmary były naprawdę uporczywe. Śniły mi zawsze, gdy tylko zasypiałem, dlatego starałem się zapadać w sen jak najrzadziej, a jeśli już do tego dochodziło, to były to raczej krótkie drzemki w ciągu dnia.

Moje dłonie również nie wyglądały najlepiej. Praktycznie nie mogłem się pozbyć metalicznego, krwawego posmaku w ustach. Przy wielu atakach głosów nie mogłem się powstrzymać, nawet nie próbowałem, i po prostu rwałem zębami moją skórę, po czym starannie wszystko ukrywałem pod bandażami.

Tim w dalszym ciągu nie uznawał mnie za wariata i utrzymywał ze mną kontakt, pomagał mi, czułem się tak, jakbym zyskał wspaniałego przyjaciela, chociaż chwilami miałem wrażenie, że on zmierza w trochę innym kierunku, ale nie zwracałem na to uwagi. Nigdy nie mogłem mieć 100% pewności, że to, co widziałem, było realną rzeczywistością, a nie fikcją mojej wyobraźni.

***

Pewnego bardzo wczesnego poranka, gdy leżałem na swoim łóżku opatulony ciepłą kołdrą po bezsenniej nocy, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Na początku pomyślałem, że to kolejne halucynacje i zaraz w środku pojawi się jeden z tych przerażających Hoodych, dlatego jeszcze mocniej zakopałem się w pościeli i wstrzymałem oddech, przygotowując się na najgorsze.

Jednak trochę zdziwił mnie fakt, gdy po chwili do pomieszczenia weszła pewna osoba, która nie roztaczała czerwonej poświaty ani odoru śmierci. Światło oświetlało go od tyłu, więc nie byłem w stanie zobaczyć jego twarzy, o tej porze roku, na dworze panowały ciemności, więc w moim pokoju również było ciemno. Przybysz był coraz bliżej łóżka, fakt, iż nie wiedziałem, kim był stresował mnie jeszcze bardziej, wywołując na moim ciele drgania, tak, trząsłem się, jak ostatni tchórz. W momencie, gdy był już blisko łóżka, z moich ust wyrwał się pisk, którego nie dałem rady całkowicie stłumić.

- Toby? - zapytał chłopak, stając przy  moim łóżku.

- To ty, Masky? - wydukałem niepewnie.

- Tak to ja, nie bój się, miałeś koszmar?

- Nie spałem, ale przez to światło nie mogłem cię rozpoznać, głupek ze mnie - powiedziałem nerwowo.

- Nie mów tak, wcale nie jesteś głupi.

- Która godzina? Co tutaj robisz? - zadałem pytania, po czym usiadłem na łóżku, wciąż szczelnie okryty kołdrą. Masky również usiadł na skraju mojego posłania i zapalił małą lampkę nocną.

- 4 rano, Toby, powinieneś jeszcze smacznie spać, dlatego chciałem zostawić ci list, żeby nie musieć cię budzić. Idę na misję, nie wiem dokładnie, o której wrócę, ale będą to zapewne późne godziny wieczorne, dlatego chciałem ci to przekazać, żebyś się nie martwił.

- Jak to na misję? - zapytałem zaskoczony. Miałem od nich tak długą przerwę, że praktycznie zapomniałem, co oznaczało to słowo.

- Normalnie, Operator dał mi zlecenie. Ostatnio miałem dużo wolnego, ze względu na ciebie, ale teraz muszę już wrócić do rzeczywistości i pracy. Ty jesteś już zdrowy, więc Slender na powrót chce swojego proxy, a ja muszę go słuchać.

- A ja? - zapytałem ze zmarszczonym czołem.

- Ty możesz się jeszcze cieszyć spokojem i wolnym czasem. Przerwa dobrze ci zrobi, zregenerujesz siły i odpoczniesz, ja niestety nie mam takiego przywileju jak ty i muszę wrócić do swoich obowiązków, dlatego uważam, że powinieneś położyć się i zasnąć, puki jeszcze masz czas, żeby się wysypiać. Jak Operator znów zacznie dawać ci zadania, to może być już na to za późno - powiedział uśmiechnięty Tim.

Miałem spędzić cały dzień bez niego? Sam... Nawet nie pamiętałem znaczenia tego słowa, ostatnimi czasy to połowę dnia spędzałem z nim, więc jak miałem wytrzymać jeden cały dzień bez jego towarzystwa, zrzędzenia i opiekowania się mną. Moja mina musiała wyraźnie spochmurnieć, bo chłopak spojrzał na mnie z troską i położył rękę na moim ramieniu.

- Nie smuć się, Toby. Jestem pewny, że dasz sobie radę. Może nawet jeden dzień bez mojego marudzenia dobrze ci zrobi, ale jak tylko wrócę to nie licz na litość - zażartował. Czułem się tak, jakbym żegnał się z nim już na zawsze.

- Naprawdę nie wiesz, o której będziesz? - zapytałem z nadzieją.

- Niestety nie, ale będzie bardzo dużo chodzenia, więc nie wrócę zbyt szybko, dlatego przygotowałem ci w kuchni coś do jedzenia. Nie wiem, co ci zrobię, gdy wrócę i zobaczę, że wszystko jest nietknięte, więc miej to na uwadze, Toby - rzekł z udawaną, poważną miną. To sprawiło, że sam się zaśmiałem. Tim posłał mi promienny uśmiech.

- Dla swojego dobra, nie będę głodować - oznajmiłem.

- Mam nadzieję - rzekł rozbawiony. - A teraz, jak już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to połóż się z i zaśnij.

Spojrzałem na niego z niezadowoloną miną i podciągnąłem kołdrę jeszcze wyżej zupełnie nieświadomie.

- Zimno ci? - zapytał. Szczerze to tak, i to naprawdę bardzo, ale on miał na sobie puchatą kurtkę, dokładnie tą samą, którą pożyczył mi w dzień zdrady Clocwork. Doskonale pamiętałem jak ciepła była.

Pokiwałem twierdząco głową na pytanie Masky'ego, w końcu i tak zauważyłby prawdę po drżeniu mojego ciała. Spojrzał na mnie troskliwie, a następnie przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. - Hmm, nie masz gorączki - powiedział. Następnie wstał z łóżka i podszedł do grzejnika, gdzie znajdował się termometr mierzący temperaturę w pokoju.

- Cholera, faktycznie jest tylko 13 stopni. Kompletnie nie rozumiem dlac... - powiedział, ale w pewnym momencie urwał i szybkim krokiem ruszył w kierunku okna, po chwili usłyszałem charakterystyczne dźwięk zamykania. - Teraz wszystko jasne, okno było otwarte całą noc! Nie zamknąłeś go przed spaniem? - zapytał, ponownie podchodząc do mojego łóżka.

- N-nie, z-zapomniałem - wyznałem cicho, opuszczając swoją głowę.

- Ahh, co ja z tobą mam? Mam nadzieję, że nie będziesz chory - powiedział troskliwie ponownie kładąc swoją rękę na moim czole. - Dobra, nic już na to nie poradzimy. Połóż się i idź spać, wkrótce powinno się ponownie nagrzać, ale jeśli chcesz to możesz iść spać do mnie - zaproponował.

- Nie, nie! Nie trzeba, tutaj jest dobrze, dam radę - powiedziałem szybko, kładąc się na łóżku. Masky zaśmiał się, widząc moje pośpieszna zachowanie i sięgnął po koc leżący na krześle.

- Niech ci będzie, chcesz coś cieplejszego do ubrania? - zapytał, na co pokręciłem przecząco głową. Tim odkrył na chwilę moją kołdrę, żeby móc opatulić mnie kocykiem aż pod samą szyję, po czym znów dokładnie mnie przykrył pieżyną. Na koniec poczochrał moje włosy, co sprawiło, że się uśmiechnąłem.

- Będziesz na siebie uważał, prawda? Nie chcę, żebyś nie wrócił - wyznałem patrząc na niego, nie mogłem go stracić. Nasz ostatnia misja skończyła się moim wypadkiem, od tamtego czasu zrozumiałem, jak niebezpieczna była nasza praca. Szatyn kucnął przy moim łóżku, żeby móc spojrzeć głęboko w moje oczy, po czym powiedział:

- Oczywiście, że będę uważać, niczym się nie martw, wrócę do ciebie cały i zdrowy, a teraz idź spać, dobranoc. - Na pożegnanie pocałował mnie w czubek głowy tak jak Lyra. Uśmiechnął się do mnie i wyszedł z pokoju.

***

Gdy się obudziłem, zobaczyłem na zegarze godzinę 12, na dworze dalej nie było zbyt jasno i w dodatku padał deszcz, co nie poprawiło mi humoru, bo pomyślałem o Maskym idącym na misję w takiej pogodzie. A co jeśli on zachoruje? Jednak ja nic na to nie mogłem poradzić. Mam nadzieję, że obrał się wystarczająco ciepło - pomyślałem, widząc szalejące pod wpływem wiatru korony drzew. Niechętnie wstałem i udałem się do łazienki, żeby ogarnąć podstawowe potrzeby. Po wyjściu z niej ruszyłem bezpośrednio do kuchni, skoro Tim wstał wcześniej, żeby przygotować mi posiłek, nie mogłem tego nie zjeść.

Byłem pogrążony w myślach, wkraczając od pomieszczenia, ale gdy tylko tam dotarłem, stanąłem na środku jak sparaliżowany, nie mogłem się nawet ruszyć. Na blacie kuchennym siedział nie nikt inny jak Ben, pomiędzy jego nogami znajdował się Jeff, oboje całowali się namiętnie i bardzo zachłannie. W dodatku dłoń czarnowłosego wylądowała pod koszulką elfa, wywołując u blondyna najróżniejsze jęki. W końcu Jeff zostawił usta swojego chłopaka, żeby zacząć pieścić jego szyję. Ben pogrążony w przyjemności odchylał swoją głowę do tyłu. Gdy z jego ust wyrwał się głośniejszy od pozostałych jęk, chłopak otworzył nieznacznie powieki i wtedy zobaczył mnie, stojącego na środku, z otwartymi ustami i palącymi od czerwieni policzkami.

- Toby! H-hej! - krzyknął zawstydzony. Jego partner momentalnie oderwał się od niego i również spojrzał w moim kierunku. Mimo wszystko cały czas trzymał blondyna w talii, żeby ten nie spadł z lady. Policzki skrzata były zarumienione, ale nie wiedziałem, czy było to spowodowane wstydem, czy też podnieceniem.

- Siemka, co tam? - zapytał niewzruszony brunet.

- P-prze... - zacząłem, ale nie dane mi było skończyć.

- Widzisz, Jeff? Mówiłem ci, żeby nie robić tego tutaj, ale ty jak zawsze nie chciałeś mnie słuchać i znowu nas ktoś przyłapał! Jeśli następnym razem zobaczy nas Sally, to będziemy mieli przejebane u Operatora! - warczał zdenerwowany blondyn. Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się zadziornie, po czym powiedział:

- O ile dobrze pamiętam, to ty jęczałeś, kochanie. - Następnie zaczął uciekać, przed goniącym go elfem.

- Wracaj tutaj! - usłyszałem wściekły głos blondyna.

Stałem jeszcze przez chwilę w bezruchu zszokowany tym, co zobaczyłem i zawstydzony jeszcze bardziej niż sam Ben. W końcu otrząsnąłem się oraz wziąłem jedzenie przygotowane przez Tima, który zrobił dla mnie moje ulubione gofry z czekoladą. Na ogół starał się, aby moje posiłki były zróżnicowane i pełnowartościowe. Naprawdę doceniałem jego starania o moje zdrowie, ale apetyt to nigdy mi nie dopisywał.

Po długim, samotnym siedzeniu w kuchni, udało mi się zjeść śniadanie i mogłem wrócić do siebie. Szedłem bardzo powoli, zastanawiając się nad tym, co będę dzisiaj robić. Niestety życie nie postanowiło być dla mnie łaskawe, bo gdy tylko przechodziłem obok pokoju Jeffa, usłyszałem kolejne jęki i krzyki Bena w stylu: "Ahhh, Jeff! Tak! Tak! Mocniej! Oh, tak!, zmieszane z dźwiękiem uderzanych o siebie dwóch ciał. Momentalnie zrobiło mi się nie dobrze i resztę drogi przebyłem biegiem.

Odetchnąłem dopiero po zakopaniu się w swoim łóżku, nie mając nic lepszego do roboty. Oczywiście, że nie obyło się bez złośliwych głosów.

"Zboczeniec! Wszystko niszczysz! Pedofil! Nawet okna nie umiesz zamknąć! Rujnujesz wszystkim życie! Zabij się! Nikt cię tu nie chce!"

***

Właśnie tak spędziłem cały dzień. Około godziny 21:30 uznałem, że nie miałem nic lepszego do roboty niż umycie się. Wziąłem czystą piżamę i nieśpiesznie udałem się w kierunku łazienki. Miałem wielką nadzieję, że Masky niedługo przyjdzie, ale tak naprawdę wiedziałem, iż tak się nie stanie. Chcąc trochę oczyścić umysł, postanowiłem wziąć gorącą kąpiel. Nalałem wody, po czym zrzuciłem ubranie i zanurzyłem się w niej. Moje ciało od razu poczuło błogi relaks.

Leżałem tak przez dość długi czas, aż nagle poczułem, że coś zaczynało zaplatać się wokół moich kostek. Momentalnie otworzyłem wcześniej zamknięte oczy, moje ręce i nogi były spętane przez ciemnozielone wodorosty, wyrastające z dna wanny. Zacząłem się szarpać i wzywać pomocy, ale wszystko było nieskuteczne. Ucisk rośliny stał się tylko jeszcze mocniejszy. Myślałem, że zmiażdży moje kości. Nagle z wody zaczęło wyrastać więcej chwastów, poruszały się, rosły, falowały. Niespodziewanie jeden oplótł się wokół mojej szyi, a kolejny na mojej klatce piersiowej. Krzyczałem i walczyłem, ale walka była nieskuteczna. Wodorosty zaczęły wciągać moje ciało pod wodę, dusiłem się, od ich ucisku. Szamotanie nie przynosiło rezultatów i rośliny z łatwością wciągnęły mnie pod powierzchnię, nie mogłem wynurzyć głowy, zacząłeś się dusić. Przerażony i pogrążony w panice, byłem pewny mojej zbliżającej się śmierci. Wanna wydawał się, ogromna, podobna bardziej do jeziora niż do pojemnika z wodą trzymanego w domach. Brakowało mi tlenu, płuca rozpaczliwie błagały o pomoc, skręcając się. Próbowały desperacko nabrać, choć odrobinę powietrza, nie mogłem się powstrzymać i w geście rozpaczy odruchowo otworzyłem usta, do których momentalnie zaczęła wlewać się woda, dławiąca mnie.

Nagle, ni tego, ni z o owego, oplatające moje ciało mordercze rośliny zniknęły, szybko wyłoniłem się na powierzchnię, dusząc się potwornym kaszlem, łapałem łapczywie tlen. Woda z mokrych, opadających na moje czoło włosów lała się po mojej twarzy. Złapałem się za szyję, próbowałem uspokoić mój oddech, plułem wcześniej nabraną cieczą. Przetarłem dłonią twarz, nie mogąc zrozumieć tego, co się przed chwilą stało. Wyskoczyłem z wanny jak poparzony, bojąc się kolejnego ataku. Szybko nałożyłem na siebie wcześniej przyniesioną piżamę i wybiegłem z łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Nawet nie wytarłem się dokładnie, więc kapiąca z moich włosów woda, moczyła moje ubranie. Skołowany i wciąż przestraszony spojrzałem na zegar, gdzie dochodziła 23? Tak długo byłem w łazience? Czy to moje zmysły znów płatały mi figle?

Zdezorientowany wróciłem do łóżka, gdzie zakopałem się w kołdrze i kocu. Ciemność ogarniająca mój pokój wydała mi się straszliwa, biorąc pod uwagę wydarzenie z ostatniej chwili. Miałem obsesyjne wrażenie, że rośliny wrócą, ale tym razem zmiażdżą mi krtań. Zacisnąłem powieki, aby nie musieć oglądać niczego i ku mojemu zdziwieniu udało mi się zasnąć, jednak, zamiast odpoczywać i regenerować siły walczyłem z kolejnymi koszmarami.

Biegłem korytarzami rezydencji, które dziwnie falowały i zmniejszały się z każdą chwilą. Próbowałem znaleźć wyjście, ale nigdzie go nie było. Czasu miałem coraz mniej, ściany mogły mnie w każdej chwili zmiażdżyć. Nagle na przeciwległym końcu zobaczyłem drobne ciało, leżące na podłodze. Wydało mi się dziwnie znajome, więc pędem podbiegłem do niego. Już z daleka widziałem blond włosy związane w kucyk. Przyspieszyłem. Klęcząc na wirującej podłodze, obróciłem człowieka, przodem do siebie. To coś miało twarz Lyry, ale coś się jednak zmieniło! Jej oczy zastępowały wielkie, głębokie, promieniujące czerwonym światłem otwory, usta wygięte w odwrócony uśmiech, ociekały krwią. Zacząłem krzyczeć, przerażony tym, co ujrzałem, ale było już za późno, dziewczyna obudziła się i rzuciła do mojego gardła...

Właśnie wtedy gwałtownie wstałem z łóżka, upadając na podłogę. Byłem cały mokry i trząsłem się bardzo mocno. Pokój zajaśniał, dzięki zapalonej lampie. Próbowałem uspokoić oddech i podnieść się, ale było to nieskuteczne, nie miałem sił. Nagle podbiegła do mnie pewna postać. Przestraszony odsunąłem swoją głowę do tyłu, na wypadek, gdyby coś znowu chciał mnie udusić lub zagryźć na śmierć, ale gdy otworzyłem powieki, zobaczyłem białą maskę. Byłem bezpieczny. Chciałem odłożyć ciało bezwładnie na ziemi, ale Tim uprzedził mnie i ułożył na swoich kolanach. Oddychałem ciężko i nierówno, sapiąc głośno.

- Shhh, spokojnie, Toby. Powoli, weź głęboki wdech... i głęboki wydech, okay? - powiedział troskliwie.

- C-co się s-stało? - zapytałem.

- Właśnie wróciłem z misji, chciałem wejść do swojego pokoju, ale usłyszałem twoje krzyki, więc od razu przybiegłem tutaj. Jednak sam zdążyłeś się obudzić, ale upadłeś w amoku. Teraz już wszystko dobrze, jesteś bezpieczny.

- Agh, głupie koszmary, nienawidzę ich - wysyczałem. Tim zdjął swoją maskę i zaczął głaskać mnie po głowie.

- Śnią ci się bardzo często, może pójdziemy z tym do Smile'a, da ci na pewno coś na poprawę.

- Nic mi nie da, bo nic nie pomaga, Tim. Nie trudź się wymyślaniem rozwiązania, bo go nie ma - rzekłem oschle. Szatyn westchnął głośno, wpatrując się w moje oczy.

- Pomyślimy o tym jutro. Teraz wracasz do łóżka, nie ma opcji, żebyś znów nie przespał nocy, wykończysz się, jak będziesz postępować w ten sposób - rzekł. Nie miałem nawet siły, żeby protestować. Nawet nie do końca docierały do mnie jego słowa. Chłopak podniósł mnie i zaniósł do łóżka, nie stawiałem oporu i tak nie dałbym rady. Jednak zdziwiło mnie, gdy wyjął swoje pistolety, zdjął bluzę, zostając w samym podkoszulku, i buty, po czym rzucił wszystko wraz ze swoją maską na ziemię, nieopodal mojego łóżka. Zgasił światło, a następnie sam wgramolił się do mojego posłania, okrył nas kołdrą i objął mnie ramieniem.

- Znowu? - zapytałem.

- Dobranoc, Toby - powiedział,  ignorując moje pytanie, po czym zamknął powieki, a chwilę później słyszałem tylko jego spokojny oddech, gdyż zasnął. Miał bardzo ciężki i męczący dzień, więc oczywiste było jego zmęczenie. Przez chwilę przyglądałem się śpiącemu szatynowi, a następnie wtuliłem swoją twarz w jego tors, żeby nie wiedzieć otaczającej mnie, strasznej rzeczywistości, w końcu zasnąłem przy nim.

--------------------------------------------------------------

Późno, bo późno, ale jest i to najważniejsze XD W wynagrodzeniu za opóźnienie mamy długi (jak na mnie) rozdział, więc mam nadzieję, że zostanie mi wybaczona ta zwłoka :) Wydaje mi się, że to jest pierwszy rozdział, w którym Toby nie płacze (mam nadzieję, że się nie pomyliłam), więc jakaś odmiana XD
Do usłyszenia w czwartek <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top