Rozdział 1

Pov. Toby

— Toby, wstawaj! Operator ma dla nas misję! — usłyszałem krzyk za drzwiami mojego pokoju. Zdenerwowany, że ktoś śmiał przeszkadzać mi w regenerowaniu sił, burknąłem tylko, że niedługo będę, nieśpiesznie wstałem i podreptałem do drzwi łazienki.

Tak, jako proxy miałem swoją własną łazienkę, podobnie, jak pokój. Oczywiście zaraz obok znajdowała się sypialnia Masky'ego, a jeszcze dalej Hoody'ego, ale mnie to nie przeszkadzało. Nigdy nie miałem zbyt wielu gości, więc nawet cienkie ściany nie były dla mnie problemem. Najwięcej czasu spędzałem na misjach, a resztę z moją dziewczyną, Clocwork. Nienawidziłem być sam. Natalie wyciągnęła mnie z dna, na którym się znajdowałem. Niestety los postanowił nas rozdzielić na jakiś czas. Slendarman wysłał ją na jakąś niezwykle ważną misję, z której wróci dopiero za dwa tygodnie. Dwa długie tygodnie w samotności, zapowiada się ciekawie...

Oczywiście, byli jeszcze inni mieszkańcy rezydencji, z którymi starałem się utrzymywać w miarę koleżeński kontakt, ale nic więcej. Z nikim się nie przyjaźniłem. Clocwork była jedyną osobą, jaką miałem. Byliśmy razem już prawie rok. Naprawdę bardzo ją lubiłem, nie wyobrażałem sobie życia bez niej, ale pomimo tych kilku miesięcy naszego związku dalej nie byłem pewny swoich uczuć. Clocwork była przy mnie i wspierała, zawsze chciała dla mnie jak najlepiej i nigdy by mnie nie skrzywdziła. To właśnie dzięki niej mogłem żyć, nie myśląc ciągle o bolesnych zdarzeniach z przeszłości. To ona pomogła mi je zostawić daleko w tyle, prawie rok temu. Wszystko wydawało się naprawdę wspaniałe, wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że moje życie zmieni się całkowicie w ciągu jednego dnia.

Otrząsnąłem się z wielkiej gonitwy myśli, oblewając twarz lodowatą wodą. Następnie zająłem się poranną toaletą. Gdy w końcu byłem gotowy do wyjścia, ruszyłem na śniadanie. W kuchni zobaczyłem pozostałą dwójkę proxy. Masky wyglądał na lekko zirytowanego, ale nie ruszyło mnie to za bardzo.

— Cześć, Masky. Cześć, Hoody — rzuciłem beznamiętnie i zacząłem pochłaniać śniadanie.

— Co tak długo? — zapytał Tim. — Powinniśmy już dawno wyjść, droga jest daleka.

— Co mamy zrobić? — zapytałem, ignorując wywody Masky'ego.

— Musimy zabić jakąś dziewczynę, Slendermanowi bardzo na tym zależy. No i jeszcze jakiś dwóch mniej ważnych kolesi — odparł Hoody. Jako że wcale nie byłem specjalnie, głodny wstałem, zabrałem wcześniej spakowane rzeczy i mogliśmy ruszyć w drogę. Szliśmy lasem. Ja byłem pogrążony w swoich myślach, które błądziły wokół Clocwork. Tęskniłem za nią. Słyszałem, jak moi towarzysze prowadzą zaciętą dyskusję, ale nie miałem zamiaru się do niej włączać. W sumie to nie miałem pojęcia, o czym rozmawiają, bo kompletnie ich olałem. Czasem odpowiadałem monosylabami na jakieś pytania, ale dzięki Bogu, nie było ich dużo.

Tim miał rację, droga rzeczywiście była daleka. Wyruszyliśmy z samego rana, a na miejsce dotarliśmy dopiero wieczorem. Na szczęście było jeszcze jasno. Sam nie wiem, jak udało mi się przejść tak imponujący dystans bez narzekania. Chyba będę to musiał zapisać na liście moich osiągnięć. Mimo wszystko, teraz kiedy mój umysł wrócił do rzeczywistości, poczułem zmęczenie. Gdybym czuł ból, to najprawdopodobniej nie mógłbym ustać na własnych nogach.

Usiadłem na chwilę przy drzewie obok Hoody'ego, a Masky przyczaił się w krzakach i obserwował nasze ofiary. Dzięki czemu miałem chwilę wytchnienia, zanim zorientował się co i jak.

— Dobra, rozbili jakiś biwak czy coś takiego. Nie mają zbyt dobrego gustu, skoro wybrali miejsce, przy którym rozciągała się droga. Na szczęście o tej porze, nie jeżdżą tutaj samochody, co jest na naszą korzyść, ale nasze ofiary mają towarzystwo. Jest tam kilka namiotów, rozłożonych losowo, więc będziemy musieli zabić wszystkich, żeby nie było żadnych świadków. Myślę, że zrobimy tak: ja pójdę na prawo, tam przy szosie. Pozabijam ludzi z dwóch namiotów. Hoody, ty pójdziesz na lewo i zajmiesz się ludźmi z czerwonego namiotu, wydaje mi się, że są w nim 4 osoby, w tym dwóch kolesi z listy. Toby, widzę, że padasz z nóg, więc nie będę cię obciążał. Zajmij się dziewczyną, tylko nie schrzań tego. Ona jest naszym głównym celem. Wszyscy zrozumieli, co mają zrobić? — zapytał Masky stanowczym tonem. Zdecydowanie nadawał się na lidera, potrafił sprawnie i szybko poprzedzielać zadania, co wbrew pozorom wcale nie było takie łatwe.

— Tak — odpowiedziałem równocześnie z Brianem. Następnie podnieśliśmy się i wyciągnęliśmy broń. Gęstwina roślin, za którą staliśmy, była naprawdę bujna, więc nie miałem pojęcia, jak wygląda nasze "pole walki". Wybiegliśmy wszyscy razem. Gdy tylko przedarłem się przez roślinność, momentalnie znalazłem się na środku ich miejsca biwakowego. Zamarłem. W pierwszym momencie kompletnie nie mogłem się ruszyć. Moje serce przyspieszyło, a oddech stał się płytki. Łzy stanęły mi w oczach. Od razu poznałem to miejsce. Nie byłem tu od bardzo dawna i na pewno nie chciałem się tutaj znaleźć. Wszędzie byle nie tutaj! Wszystkie nieprzyjemne wspomnienia, z którymi tak długo walczyłem, żeby się ich pozbyć, uderzyły we mnie z ogromną mocą. Oczami wyobraźni widziałem mój największy koszmar. Wypadek... Umierająca Lyra. Tak, to właśnie tutaj zginęła moja siostra. Jak Slenderman mógł mnie tu posłać?!

Z transu wyrwały mnie krzyki przerażonych ludzi, co oznaczało, że moi towarzysze już przystąpili do akcji. Muszę im pomóc, mam tylko jedno zadanie! Nie mogę nawalić — zmotywowałem się i zacząłem nieprzytomnie rozglądać po placu. Musiałem ignorować głosy w mojej głowie: "To ty powinieneś zginąć! Masz za swoje!". Miałem wrażenie, że coś zaciska się wokół mojej klatki piersiowej i szyi w taki sposób, żeby uniemożliwić mi oddychanie. Gdy tak błądziłem nieobecnym wzrokiem dookoła siebie, kątem oka dostrzegłem powiew blond włosów. Lyra! — to była moja pierwsza myśl. Momentalnie odwróciłem się i chwyciłem za rękę dziewczyny, obracając ją przodem do siebie.

Zachodzące słońce oświetlało jej jasne włosy, związane w kucyk. Miała ciemne oczy, które były pełne strachu. Zaczęła krzyczeć, wyrywać się. Mocniej ścisnąłem jej ramiona. Mój umysł został oderwany od rzeczywistości. Liczyła się tylko Lyra. Wtedy nie widziałem w niej ofiary, którą miałem zamordować. Widziałem w niej swoją ukochaną siostrę, znów żywą.

— Przepraszam, Lyra — powiedziałem. To na chwilę uspokoiło dziewczynę, która wydawała się zdezorientowana. Jedną ręką zdjąłem swoje gogle, chciałem móc lepiej ją widzieć. Po moich policzkach płynęły łzy, których nie mogłem powstrzymać. Ochraniacz na usta zsunąłem sobie na szyję. Byłem naprawdę szczęśliwy, nie odczuwałem żadnych bodźców ze świata zewnętrznego. W tamtej chwili liczyłem się tylko ja i Lyra. — Kocham cię — dodałem.

Dziewczyna zaczęła się szamotać i wyrywać jeszcze mocniej. Była przerażona.

— Zostaw mnie morderco! Puszczaj! — krzyczała rozpaczliwie. Uśmiech na mojej twarzy od razu zniknął.

"Słyszysz? Jesteś mordercą! Zwykłym śmieciem! Nawet twoja siostra tak uważa!" — usłyszałem głosy w mojej głowie.

— Przepraszam, Lyra. To ja powinienem był zginąć. Przepraszam, że nie mogłem cię uratować. Wybacz mi, błagam — łkałem.

— Żebyś wiedział, że zginiesz, za to, co nam zrobiłeś! — powiedziała blondynka ze łzami w oczach. Byłem zapatrzony w jej wściekłą i pełną nienawiści twarz. Nawet nie zauważyłem, że mój uścisk zmalał, co dziewczyna od razu wykorzystała. Szybciej nie dostrzegłem błyszczącego noża, który miała za pasem. Wbiła go prosto w mój brzuch i od razu wyciągnęła szarpnięciem, czego nawet nie poczułem. Brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony wpędził ją w panikę. Zaczęła się rzucać i krzyczeć, że mnie zabije, że nie zasługuję na życie, tak, jakbym sam o tym nie wiedział.

— Wiem, Lyra. Oddałbym wszystko, żebym to ja zginął tamtej nocy zamiast ciebie.

— Jesteś psychopatą! Zwykłym mordercą! Zabiję cię! Słyszysz?! — wykrzyczała prosto w moją twarz i dźgnęła mnie ponownie, tym razem głębiej. Z rany szybko uchodziła ciemna krew, mocząc moją bluzę w zastraszającym tempie. Blondynka zamachnęła się i już miała ponowić atak, ale nie zdążyła. Wtedy dopiero zobaczyłem, stojącą za nią postać z czarną twarzą, czerwonymi oczami i odwróconym uśmiechem.

Chłopak drastycznie wyrwał jej nóż i przebił szyję ciemnookiej, bryzgając krwią wszędzie na około. Tak, to był śmiertelny cios. Nie tylko dla niej, ale również dla mnie. Obserwowałem jak blondynka upadła na ziemię, usłyszałem cichy jęk bólu, a potem widziałem jak jej zaciśnięta na krawędzi bluzki rękę, rozluźnia się, gdy uchodziło z niej całe życie, pozostawiając tylko martwe, nieruchome, ale jeszcze ciepłe ciało. On zabił Lyrę! Spojrzałem przerażony na twarz Hoody'ego. Usłyszałem jego obrzydliwy śmiech, choć możliwe, że to był tylko wymysł mojej wyobraźni. Opadłem na kolana, próbując desperacko złapać, choć odrobinę tlenu. Serce waliło mi jak oszalałe. Zacząłem płakać. Wręcz dusiłem się własnymi łzami, co jeszcze bardziej utrudniało oddychanie. "Znów jej nie uratowałeś! Zginęła przez ciebie! To ty powinieneś leżeć martwy" — głosy nie dawały za wygraną.

Hoody zdjął maskę, wtedy zrozumiałem, że to naprawdę był jego śmiech, ale uśmiech na jego twarzy zmalał, gdy zobaczył, w jakim jestem stanie. Z mojej twarzy zniknęły wszystkie kolory, za co po części odpowiadała dużą utratą krwi, ale i również ogarniająca mnie panika. "On zabił Lyrę! On zabił Lyrę! On zabił Lyrę!" — krążyło w mojej głowie.

— Toby, co się dzieje?! Jesteś ranny! Musimy zatamować krwawienie! — krzyknął Hoody i ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się, gdy usłyszał mój ochrypły głos:

— NIE! Nie podchodź do mnie! Zabiłeś ją! Teraz chcesz zrobić to samo mi!

— Nie czas na wygłupy! Zaraz się wykrwawisz, idioto! — krzyknął zdenerwowany. Spojrzałem na martwe ciało, a potem na Briana, rozpłakałem się jeszcze bardziej. "On zabił Lyrę! Zabił ją, a ty na to pozwoliłeś!" —mówiły głosy. Chłopak znów zaczął się zbliżać. Krzyczałem i płakałem, ale to nic nie dawało, a odległość między nami ciągle się zmniejszała. W końcu sięgnąłem po jeden ze swoich toporków i wycelowałem nim w Hoody'ego, który momentalnie się zatrzymał.

— Jesteś mordercą! Nie podchodź do mnie! Boję się ciebie! — krzyczałem, ale czułem się coraz gorzej. Wiedziałem, że zaraz nie będę mógł się bronić.

Wtedy zobaczyłem, że obok Hoody'ego stanęła druga postać. Od razu rozpoznałem tę białą maskę.

— On chce mnie zabić! Uważaj! — krzyknąłem w stronę Masky'ego. Chłopak spojrzał na Briana, najprawdopodobniej zdezorientowany, ale nie mogłem być pewny wyrazu jego twarzy, skoro jej nie widziałem.

— On zwariował! Zrób coś z nim, jest poważnie ranny, ale nie pozwala mi się do siebie zbliżyć — poskarżył się chłopak w czarnej masce. Timothy odwrócił się do mnie, wyciągnął ręce przed siebie, pokazując mi, że nie ma w nich żadnej broni. Następnie powoli zbliżył się do mnie o kilka kroków, co wywołało u mnie bezpodstawny lęk. Odruchowo starałem się odsunąć, ale nie miałem na to sił.

— Toby, to ja Masky. Nie zrobię ci żadnej krzywdy, chcę ci pomóc. Czy mogę do ciebie podejść? — zapytał Tim, najspokojniej jak tylko umiał, ale i tak słyszałem lekkie drżenie jego głosu. Opuściłem rękę z bronią i pokiwałem głową na znak zgody. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Maksy niezwłocznie podbiegł do mnie i podciągnął moją bluzę do góry, żeby obejrzeć ranę.

— Cholera! Hoody, przynieś apteczkę! Szybko! — zakomenderował. Chwilę później Brian wrócił, a w ręce trzymał czerwone pudełko, które niezwłocznie podał Timowi.

— Hoody, idź i odpal auto tych ludzi, których zabiliśmy. Rana jest głęboka i stracił dużo krwi. Musimy zawieźć go jak najszybciej do rezydencji, inaczej umrze! — powiedział chłopak w białej masce. Teraz już nie starał się być spokojny. Nawet ja, który byłem w koszmarnym stanie, ledwo co mogłem oddychać, a obraz rozmywał mi się przed oczami. Mimo to i tak widziałem, że Masky był naprawdę przerażony. Otworzył apteczkę i zajął się moją raną. Podniosłem lekko głowę, co kosztowało mnie resztę pozostałych mi sił. Zobaczyłem krew. Moją krew. Wszędzie było pełno czerwonej cieczy, która zajęła cały mój brzuch, bluzę, nawet trawę wokół mnie. Krew szybko przesiąkała przez coraz nowsze opatrunki uciskowe Tima. Opuściłem głowę bezsilnie na ziemię. Nie miałem już nawet sił, by płakać. Powieki robiły się coraz cięższe, aż w końcu zaczęły opadać.

— Nie zamykaj oczu, Toby! Proszę, Zostań ze mną! Słyszysz?! Wszystko będzie dobrze, Smile cię wyleczy, tylko nie zasypiaj! — krzyczał z paniką w głosie i zaczął potrząsać delikatnie moim ramieniem.

— Nie... pojadę... samochodem... — wyszeptałem tylko, po czym zamknąłem bezsilnie powieki. Nie miałem już sił, by walczyć. Pogrążyłem się w ciemności...

-------------------‐---------------------------------

Mamy pierwszy rozdział mojego drugiego opowiadania XD
Mam nadzieję, ze wam się spodoba, a jeśli tak to zachęcam do zostawienia czegoś po sobie UwU
Kolejny rozdział pojawi się w niedzielę/poniedziałek :)
Do usłyszenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top