IX. NIECH ŻYJE BAL!


→ W poprzednim rozdziale: nawiązywanie bliższej znajomości z panną Davis, zaproszenie na bal u Malfoyów i chwile słabości.


Najdroższa Astorio,

naprawdę lubisz wystawiać moją cierpliwość na próbę, odpisując tak długo i zarazem tak mało obficie w słowa! Nie masz dla mnie litości – teraz, kiedy wolę na razie nie wychodzić z domu i zmuszona jestem ograniczyć się do domowych rozrywek, przydałby mi się wywód płynący prosto z serca od mej kochanej siostry. Proszę, weź to pod uwagę przy kolejnej odpowiedzi!

Ach, Astorio, moje przypuszczenia się potwierdziły! Spodziewamy się potomka – to już pewne. Wcześniej podchodziliśmy do tej kwestii ostrożnie, lecz doktor Bedford rozwiał nasze wątpliwości. Znajduję się teraz pod ciągłą opieką i na razie lekarz zalecił, bym nie zażywała typowo miejskich przyjemności, w zamian zaś trzymając się domu i ogrodu. Jest mi to na rękę, ponieważ plotki nie są tym, co teraz sprzyjałoby rozwojowi sytuacji. W chwili gdy to piszę, zaczynam już planować list z radosnymi wieściami do matki. Zapewne zaprosi nas na kilka dni do Greengrass Park. Stęskniłam się za Wami i z chęcią spędziłabym choćby dzień w naszym ogrodzie, wyszła na spacer ze spanielami i pokłóciła się ze starym Thomasem o placuszki w maśle na podwieczorek. Oby doktor Bedford nie sprzeciwił się temu wyjazdowi, bo przysięgam, w innym wypadku sama każę zaprząc konie i pojadę tam bez pytania nawet Teodora!

Słyszałam o balu u Malfoyów. Wprawdzie dostaliśmy zaproszenie, ale rozumiesz, czemu je odrzuciliśmy. Z przykrością, rzecz jasna, bo chętnie zobaczyłabym Was dwoje razem! To musi być dla Ciebie powód do trosk i jak długo Cię znam, niewątpliwie zadręczasz się tym, jakbym to było samo przyjęcie u królowej. Wątpię, by moje rady miały jakikolwiek wpływ na Twe zmartwienia, lecz proszę, dla mego własnego zdrowia odetchnij i nie myśl o tym jak o ogromnej udręce.

To przecież bal! Kochasz bale, Astorio, od kiedy—

Astoria syknęła z dezaprobatą i odwróciła wzrok od kartki, mimowolnie zaciskając mocniej palce na jej brzegu. Drgnęła przy tym jak ukłuta szpilką, na co garderobiana odsunęła się gwałtownie i pochyliła pokornie głowę, spodziewając się nagany. Jej pani jednak nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi – wyprostowana jak struna odrzuciła list, który niczym liść upadł tuż obok sekretarzyka, by potem utkwić nieobecne spojrzenie w rozchylonej okiennicy.

Popołudnie rozgościło się już na dobre w ogrodach Greengrass Park. Ciepłe promienie słońca podkreślały barwne główki pelargonii i rozpościerały na trawie szerokie pasy światła, przypominające śmiałe pociągnięcia pędzla doświadczonego malarza. Powietrze straciło swą poranną rześkość, lecz nadal wypełnione było wigorem i energią kumulującą się w łaskotanych przez wiatr małych listkach oraz kołysanych pączkach kwiecia. Choć zazwyczaj stan ten wprawiłby Astorię w nastrój doskonały, będący zapowiedzią pożytecznych i przyjemnych zajęć, teraz jedynie przypominał o zbliżającym się wyjeździe do Malfoyów.

Niechętnie ubierała się i krzątała przy przygotowanej toalecie, którą – mimo że piękną i niezwykle szykowną – cechowała dziwna drętwota; jakby zaklęto ją i udawała martwą, nigdy nienoszoną i przeznaczoną jedynie do oglądania. Ozdobne kwiaty sprawiały wrażenie przygnębionych, skórzane rękawiczki wydawały się porzucone oraz niechciane, a grzebyk mający przystroić włosy nagle zgasł, wyzbył się blasku i uroku.

— Alice, nie masz wrażenia, że coś stało się z suknią? Chyba nie pasuje na dzisiejszy bal — powiedziała nagle Astoria, z dozą wątpliwości patrząc w swe odbicie w wysokich, smukłych zwierciadłach.

— Nie, panienko, jest cudowna. Wszyscy będą nią zachwyceni.

— Och, skoro tak uważasz...

Nie pytała już o nic więcej. Pozwalała się ubierać niczym porcelanowa lalka, nie skupiając się na strojach, które przecież tak kochała. Jej myśli pochłaniała Dafne; nieważne jak bardzo chciała się pozbyć wizji swej siostry, wciąż miała przed oczami zmartwione spojrzenie pani Nott i ten specyficzny błysk nadziei, mający skłonić rozmówcę do zmiany poglądów.

Pragnęła ją zadowolić – być przykładną młodszą potomkinią rodu Greengrassów, przynosić chlubę rodzinie i odgrywać rolę, którą przypisał jej los. Zawiedzenie Dafne sprawiłoby im obu ból i choć Astoria doskonale o tym wiedziała, nie mogła się zmusić, by wypełnić życzenie siostry. To nie był tylko bal, a Malfoy nie był tylko narzeczonym. Chodziło o coś znacznie więcej, a im więcej, tym boleśniej odczuwała całą sytuację. Dafne naprawdę zakochała się w Notcie, już w chwili gdy ich swatali – tak naprawdę nie dało się tego nazwać aranżowanym małżeństwem, ponieważ do ołtarza szli z własnej woli, świadomie i z nadzieją w sercach. Różniło się to zatem diametralnie od relacji z Malfoyem i Dafne mimo dobrych chęci nie mogła tego zrozumieć.

Astoria chciała się jednak z nią spotkać. Być może listy odbierały część intencji siostry przez swoją, w gruncie rzeczy, oschłą oraz nieczułą naturę. Być może gdyby spędziłyby ze sobą czas jak dawniej, Dafne by wszystko zrozumiała. Być może przemówiłaby rodzicom do...

Nie, nie powinno się robić takich nadziei. Trzeba odrzucić te oczekiwania – złudne i zdradzieckie, wodzące za ręce i prowadzące na kruche urwiska figli losu.

Przecież bal nie będzie trwał wiecznie. Przywdzieje suknię wraz z twarzą nieskazitelnej panny Greengrass i z suknią zdejmie ją, wracając do miękkiego kokonu świata swoich snów.

— Astorio, za chwilę ruszamy! Mam nadzieję, że jesteś już gotowa!

Westchnęła, a potem uszczypnęła się w policzki, unosząc nieznacznie podbródek.

Dzisiaj nawet róż by jej nie pomógł.


Było stanowczo za głośno – czyli tak, jak powinno być na balu i to Astorii wyjątkowo nie pasowało.

Stała na uboczu obok swych rodziców i z przyklejonym uśmiechem przysłuchiwała się rozmowie, błagając, by wybrzmiał już pierwszy taniec. Im szybciej odtańczy dwa pierwsze, tym większą część nocy spędzi w spokoju, kryjąc się za wachlarzem w rogu sali. Jeśli szczęście dopisze, zje nawet coś dobrego, o ile można liczyć na takie luksusy w Malfoy Manor, które, nawiasem mówiąc, nie zachwyciło Astorii. W ogóle nie przypominało Greengrass Park – było ponure, skryte w cieniu ogromnych drzewach i utrzymane w ciemnej kolorystyce. Wszędzie natykało się na heban, a wraz z nim na ciężkie gobeliny, zasłony przypominające żałobne stroje oraz drzwi, które zdawały się prowadzić do krainy koszmarów. Jedynie sala balowa sprawiała wrażenie odrobinę bardziej przyjaznej i to tylko ze względu na gwar rozmów i mnóstwo pozapalanych świec. Astoria z namysłem przyglądała się freskom i wodziła wzrokiem po zdobnej, błyszczącej posadzce, gdy naraz poczuła przy ramieniu obecność kogoś jeszcze. Instynktownie uniosła głowę, a jej wargi rozchyliły się nieznacznie.

— Panno Davis, panie Archambeau. — Dygnęła z promiennym uśmiechem, uprzejmością i taktem, starając się powstrzymać nagłą falę ekscytacji. — Jakże miło państwa widzieć!

— Wygląda pani przepięknie, panno Greengrass — podjęła natychmiast Tracey, robiąc krok do przodu. — Prawda, Octaviusie? Lśni najbardziej ze wszystkich panien!

— Och, wszystkie panie wyglądają przeuroczo — odparł zapytany i figlarny uśmiech zadrgał w kącikach jego ust. — Wy, panie, panno Greengrass i kochana Tracey, szczególnie jednak wyróżniacie się swą urodą, można by was pomylić z mitycznymi nimfami.

Astoria roześmiała się perliście, a na jej policzki wypłynął delikatny rumieniec.

— Jest pan okrutny, panie Archambeau! Proszę z nas nie żartować.

— Zapewniam, że moje słowa wypływają z samego serca. Jaka szkoda, że nie zatrudniono dziś portrecisty! Chyba nigdzie nie spotkałby takich muz jak tu.

Tym razem i Tracey przyłączyła się do kokieteryjnego chichotu, który wybrzmiał słodko ponad ogólnym gwarem, ściągając spojrzenia kilku pobliskich dżentelmenów. Octavius nie śmiał się – niespodziewanie spoważniał i korzystając z sytuacji, nachylił się do Astorii i cicho, z pasją, zapytał:

— Czy zechciałaby mi pani zatem ofiarować pierwszy taniec? Obawiam się jednak, że jest pani szczególnie rozchwytywana, więc zadowolę się drugim.

Na te słowa panna Greengrass również utraciła swój pogodny wigor; blask w jej oczach zmatowiał, kąciki ust delikatnie opadły, a policzki zbladły, jakby ktoś starł z nich dotychczasową żywotność. Już w przepraszającym geście wyciągała palce w cielęcych rękawiczkach i pochylała głowę, gdy wtem inny głos, ostrzejszy i stanowczy, przebił się przez tłum, docierając do Astorii niczym zbłąkana kula.

— Panno Greengrass.

I to wystarczyło, by wiedziała, że zaraz jej spojrzenie spotka się z tym pogardliwym i lodowatym, a dłoń zostanie ujęta przez chłodną i nieprzyjazną. Czuła na sobie wzrok pozostałych – przenikający każdy krok oraz gest. Nie mogła teraz się zatrzymać. Ani teraz, ani już nigdy więcej.

Uśmiechnęła się czarująco i z piersią falującą gwałtownie, odparła:

— Jestem zaszczycona, panie Malfoy.


Jego oczy przypominały zimowy poranek. Ich lodowata szarość uderzała jak podmuch wiatru po rumianych policzkach – odcinała się na tle dusznej sali balowej i przysłaniała blask świec, wypełniając powietrze igłami drwiny. W tych oczach tkwił upór, podlewana przez lata nienawiść, która wyrosła niczym złotokap, okryty pięknem tylko po to, by zatruć, ale przede wszystkim tkwiła w nich wyższość. I właśnie ta wyższość była tak przerażająca, a zarazem magnetyzująca, przyciągająca w swe sidła i żądna ofiary.

Astoria bała się tych oczu – bała się swej niemocy wobec tego spojrzenia, a jednocześnie przyjmowała je jako wyzwanie. Wyzwania zaś budziły w niej ekscytację, a gdy nie szły po jej myśli – gniew. Choć nie znała stawki, od razu przyjęła za coś oczywistego, że ją zdobędzie, nieważne jakie środki zastosuje i jak poważne będą ofiary.

— Nie zabawi mnie pan rozmową? — zaczęła zatem, łącząc z nim dłonie w jednej z figur i umyślnie podchodząc o krok bliżej. Jeśli to spostrzegł, nie zareagował od razu. Jego twarz pozostała niewzruszenie beznamiętna i może jedynie oczy nieznacznie pociemniały, nadając rysom ostrzejszy wyraz.

— Wątpię, czy pani sobie tego naprawdę życzy — odparł sucho, najwidoczniej nie chcąc kontynuować rozmowy.

— Sądzę, że ustaliliśmy już, że to bez znaczenia.

Nie odpowiedział jej natychmiast. Coś jakby zaskoczenie zabłysło w jego spojrzeniu i rozchyliło nieznacznie wargi, a kiedy przechodzili do następnej figury, zawahał się. Nie trwało to jednak długo – po chwili ponownie w jego ruchach dało wyczuć się szorstkość i zdecydowanie, a gdy przemówił, zabrzmiał nawet pewniej niż poprzednio.

— Proszę zważać na rytm, panno Greengrass. Jesteśmy w pierwszej parze, a pani jest bliska zignorowania tempa muzyki.

— To raczej ja bym to panu doradzała, moje kroki są jak w zegarku — syknęła, próbując ukryć irytację za fasadą nieobecnego uśmiechu. — Piękna rezydencja, panie Malfoy. Szkoda tylko, że taka ciemna... Nie w moim guście.

— Nie musi się tym pani przejmować — sarknął w odpowiedzi i gestem dłoni nakazał jej pośpiech przy następnej figurze. — Proszę podążać za tempem. Nie będzie tu pani mieszkać.

— Nie będę? Zamierza pan mnie zatem porzucić przed... ślubem? — Głos Astorii zadrżał przy ostatnim słowie – bała się je wypowiedzieć, a tym samym urzeczywistnić. Uczynić je czekającym na nią w przyszłości faktem, któremu musiała stawić czoła.

— Och, daje pani teraz pokaz niezwykłej głupoty. Przygotowywana jest aktualnie inna rezydencja należąca do mojej rodziny. — Uśmiechnął się niczym do małego dziecka, niekoniecznie rozumującego sens wypowiedzi dorosłego.

Astoria momentalnie poczuła, jakby ktoś uderzył ją w policzek. Powiedział to tak bezmyślnie! Jakby... jakby wcale nie mówił o małżeństwie, a zwykłym remoncie, błahej umowie! Spąsowiała i rozchyliła wargi, by coś powiedzieć, lecz wtem tuż przed jej nosem pojawił się inny gość i musiała przejść do innej figury, rozstając się na chwilę z triumfującym Malfoyem. Zrobił to specjalnie, była pewna! Chciał ją upokorzyć, poniżyć, sprawić, by... Och! Naprawdę powinna zacząć uważać na pozostałych tancerzy, bo kolejny raz niemal o kogoś się potknęła. Przynajmniej wreszcie znalazła się znowu przy Malfoyu – nie mogła zwlekać. Przywołała na twarz zatroskany wyraz i gdy podawał jej dłoń, zagaiła:

— Jak mi przykro! Jest pan pewien, że sobie poradzi?

— Nie wiem, co ma pani na myśli.

— Przecież znajdując się dalej niż dotychczas, pański ojciec nie będzie mógł dyktować każdego kroku, czyż nie?

Tym razem to on poczerwieniał. Odwrócił od niej wzrok i uniósł wyżej podbródek, podkreślając swą wyższość, co Astorii wydało się komiczne przy buraczano czerwonych uszach. Jej grymas troski przemienił się w rozbawiony uśmiech, który dotykał Malfoya, nieważne jak bardzo go unikał.

— Niech żyje bal, panie Malfoy! Czeka nas jeszcze przecież więcej niż jeden taniec!

I Panna Grengrass wreszcie poczuła, że zwycięstwo miała w kieszeni.

Teraz wystarczyło je jedynie właściwie wykorzystać.


a/n wybaczcie, że kolejny rozdział bez betowania, ale nie chcę obciążać mojej bety w wakacje i jutrzenka nie jest pracą aż tak wysokich lotów, by musiała być zapięta na ostatni guzik pod każdym względem. mam nadzieję, że nie przeszkadza to w czytaniu :D

znowu nie opublikowałam regularnie rozdziału z powodu mojego zapominalstwa, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że właśnie dopieszczam już czternasty rozdział! :) chcę napisać parę rozdziałów na zapas, by od września nie czuć aż tak dużej presji. jeszcze nie wiem, ile będę miała czasu, więc lepiej się ubezpieczać :D

zapraszam też na mojego twittera @maryhideshere, gdzie shitpostuję o książkach, anime, genshinie i daily struggles! <3

do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top