VIII. PIĘKNYM ZA NADOBNE, NADOBNYM ZA PIĘKNE
Rozdział zbetowany przez CanisPL.
→ W poprzednim rozdziale: niespodziewana wizyta Malfoya, urok Astorii, sprzeczka narzeczonych i smak zwycięstwa.
Astoria z reguły nie przepadała za niedzielami.
Wysłuchiwanie kazań pastora w kościele nie należało do przyjemności, a zastój, który przejmował wtedy władzę nad Greengrass Park, działał jej na nerwy jak nic innego. Proszone obiady również nie stanowiły żadnej atrakcji – a przynajmniej zazwyczaj tak było. Teraz bowiem siedziała jak na szpilkach w powozie i dla odmiany nie mogła się doczekać, kiedy podadzą pierwsze danie. Działo się tak z jednego, lecz jakże ważnego powodu: Davisowie mieli przyjechać z rewizytą. Oznaczało to, że wraz z nimi przybędzie pan Archambeau, co jawiło się Astorii jako niespodziewanie korzystna okazja.
Po tylu spotkaniach z Malfoyem z rzędu łaknęła innego – a przy tym znacznie bardziej interesującego – towarzystwa. Pragnęła atmosfery swobodnej i figlarnej, a pan Archambeau mógł to bez trudu zapewnić. Dlatego też z większym entuzjazmem niż zazwyczaj poszła się przebrać po nabożeństwie i już kwadrans przed zaplanowanym przybyciem gości krzątała się po jadalni, osobiście poprawiając kwiaty i testując meble na obecność kurzu. Na szczęście jej cierpliwości nie zamierzano wystawiać na ciężką próbę – powóz zajechał na podjazd kilka minut przed czasem, mieszcząc się zgrabnie w ustalonej etykiecie i sprawiając niewypowiedzianą ulgę gospodarzom (a przynajmniej ich córce).
— Ach, pani Greengrass! Zmieniła pani zasłony! Cóż za styl, przepiękne, musi mi pani powiedzieć...
— Piękny dzień dziś mamy, tak, tak...
Astoria po kilku gładkich zwrotach z zadowoleniem przekazała Davisów z Tracey na czele własnym rodzicom, a sama natychmiast wzięła w obroty pana Archambeau. Nie opierał się przed tym – zresztą to on pierwszy do niej podszedł na stronie i zainicjował konwersację, co jego rozmówczyni przyjęła z satysfakcją.
— Przynajmniej w niedzielę może pani odpocząć od Malfoya, panno Greengrass — zagaił miękko, stając tuż obok i nachylając lekko głowę ku jej drobnym lokom okalającym policzki.
Nie odwzajemniła tego gestu – wciąż z uprzejmym uśmiechem patrzyła na państwa Davisów i nawet kiedy odrzekła, jej wzrok nie powędrował ku panu Archambeau:
— Chyba nie powinnam podejmować takiego tonu w jego sprawie.
— Istotnie, nie powinna pani. Lecz podejrzewałem, że akurat pani lubi naginać zasady.
Nie odpowiedziała – nie miała nawet szansy, by to zrobić. Pan Greengrass od razu po słowach Archambeau skierował towarzystwo do jadalni i powstało drobne zamieszanie, przez które Astoria znalazła się obok panny Davis, widocznie onieśmielonej taką sytuacją. Pan Archambeau został posadzony naprzeciwko nich, czego również nie przyjął z takim entuzjazmem jak podejrzewano. Astoria nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na błysk zawodu w jego lazurowych oczach. Wyglądał jak małe dziecko, które próbowało stłumić rozczarowanie nową zabawką. Wszyscy mężczyźni są tak naprawdę bardzo do siebie podobni, stwierdziła z rozbawieniem i postanowiła nie odpuszczać tak łatwo, wykorzystując swoje wnioski do drobnej, niewinnej zabawy.
Większą niż dotąd atencję zaczęła ofiarowywać pannie Davis – i to o wiele większą.
— Panno Davis, musi pani zobaczyć moje nowe wstążki z Londynu! Panno Davis, co sądzi pani o tym kremie? Panno Davis, czyż nie urocze są te peonie w wazonie?
Pannie Davis zaś odpowiadało to bardziej, niż chciała przyznać. Ożywiła się znacznie i z wdzięcznością przyjmowała uwagę, której zazwyczaj jej skąpiono. Odpowiadała z rumieńcami na policzkach i robiła wszystko w swej mocy, by przypodobać się Astorii. Doszło nawet do tego, że jej rozmówczyni mogła porzucić zamiar ignorowania pana Archambeau i wytrącania go z konwersacji, bo Tracey w swym entuzjazmie robiła to nieświadomie sama.
Kiedy zjedzono ostatni posiłek i poproszono gości do salonu w oczekiwaniu na herbatę, Astoria zamierzała zręcznie wymigać się od towarzystwa młodej damy i ponownie skierować swą uwagę ku panu Archambeau, lecz jak to w takich wypadkach bywa, los postanowił spłatać jej figla i odwdzięczyć się pięknym za nadobne. W momencie gdy lokaj odsuwał jej krzesło, panna Davis natychmiast znalazła się przy niej i ujmując pod ramię, zagaiła ściszonym głosem:
— Panno Greengrass, czy byłaby pani tak łaskawa i zgodziła się na spacer po salonie? Po posiłku przydałoby mi się trochę ruchu, a obawiam się zrobić to sama.
I Astoria zgodziła się – nie miała zresztą wyboru. W chwili kiedy planowała zręcznie uniknąć tej przyjemności, jej matka posłała jedno ze swoich ostrych spojrzeń i córka wiedziała już, że bezapelacyjnie musiała przyjąć rolę powierniczki Tracey.
— Czy podoba się pani w Greengrass Park, panno Davis? — zapytała uprzejmie, próbując jednocześnie znaleźć szybki oraz skuteczny sposób na pozbycie się kuli u nogi.
— Och, tak! Wszystko jest urządzone ze smakiem i widać tu rękę kogoś obdarzonego zmysłem plastycznym — odparła Tracey, a w jej oczach zaiskrzyło podniecenie, które momentalnie zgasło z kolejnymi słowami. — Nasz papa nie śledzi londyńskich mód. Tak bardzo chciałabym zamówić nowe zasłony!
— Może niedługo zrobi to pani, lecz do własnego domu. — Astoria wyciągnęła wargi w pogodnym uśmiechu i pokrzepiająco poklepała dłoń swego gościa. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego rezultatu – panna Davis nagle posmutniała i skierowała kroki delikatnie w stronę okna, które było najbardziej oddalone od reszty towarzystwa.
— Zazdroszczę pani, panno Greengrass — wypaliła z mieszaniną goryczy oraz przygnębienia, a potem zatrzymała się i uniosła głowę, by spojrzeć Astorii w oczy, górującej nad nią wzrostem. — Ma pani narzeczonego, jest najurodziwszą damą w okolicy i wszyscy pragną być z panią w dobrych stosunkach. Ostatnio na pikniku panie komentowały tylko pani strój, a panowie z zazdrością odnosili się do pana Malfoya. Ach, panno Greengrass! Jakże chciałabym mieć choć połowę pani walorów!
Astoria nie odpowiedziała – nie potrafiła wykrztusić choćby słowa. Wpatrywała się w Tracey ze zdumieniem; nie dlatego, że była zdziwiona komplementami o swoich zaletach, o których wiedziała i którymi się szczyciła, ale dlatego, że nie spodziewała się, by ktokolwiek mógł mówić o tym z takim żalem.
— Nawet teraz jest pani zawstydzona! — westchnęła panna Davis, odwracając wzrok do okna. — Wiem, że Bóg jest miłosierny, tak mówi pastor Duckworthy, lecz czemu niektórzy są biedniejsi od innych i Opatrzność skąpi im dóbr? Nie miałam jeszcze ani jednej propozycji zaręczyn, moje suknie zaczynają niszczeć od ciągłego noszenia, a posag zmniejsza się z każdym dniem na wydatki ojca. Czy tak wygląda sprawiedliwość?
Tym razem Astoria w porę się opamiętała. Jakby wzruszona, ujęła dłonie Tracey i patrząc jej prosto w oczy, odparła cicho, lecz dobitnie i pewnie:
— Proszę tak nie mówić. Jest pani więcej warta niż to wszystko, co zostało wymienione. To wszystko to tylko mrzonki. Płytkie uciechy i rzeczy, które w ogólnym rozrachunku nie mają znaczenia. Proszę mi uwierzyć, mi, swej przyjaciółce.
Nawet się nie obejrzała, gdy oczy panny Tracey wypełniły łzy. Ścisnęła mocno dłonie Astorii i wykrztusiła drżącym głosem:
— Jest pani taka łaskawa. Nie zasługuję na pani przyjaźń, panno Greengrass.
— Och, proszę powstrzymać się od takich słów! — odparła Astoria i z jej ust potoczyły się perełki śmiechu. Znów ujęła Tracey za ramię i skierowała tor ich spaceru ku sofom. — Chodźmy, dołączymy może do wista. Czy dolać pani mleka do herbaty?
Panna Davis nie chciała mleka, więc Astoria z ulgą opadła na smukły szezlong, za którym tak tęskniła przez ostatnie chwile i chwyciwszy za filiżankę, rozejrzała się po pokoju. Towarzystwo Tracey było jej nie na rękę pod tym względem, że została wyłączona z głównego nurtu rozmowy i ominęło ją znacznie więcej, niż mogła sobie na to pozwolić. Najchętniej zapytałaby o temat urwanej konwersacji, lecz wydawało jej się to nie na miejscu. Ostała się przy czujnej obserwacji – obserwacji, która przyniosła jeden pożądany wniosek.
Pan Archambeau nie spuszczał z niej zamyślonego wzroku.
Posłała mu pogodny uśmiech – cóż, przynajmniej taki pożytek z niańczenia panny Davis!
Kiedy następnego ranka Astoria obudziła się mile wyspana i gotowa, by rozpocząć dzień, zdążono dostarczyć już pocztę – jedna koperta zaś skierowana była do panny Greengrass, która, nawiasem mówiąc, w ogóle jej się nie spodziewała.
I zapewne zobaczywszy dane nadawcy, od razu by się jej pozbyła, gdyby nie czujna matka, haftująca w rogu saloniku i bacznie przypatrująca się córce, która od razu podjęła wskazane działania.
— Astorio, od kogo jest ten list?
— Od pana Malfoya — odparła córka obojętnie i odrzuciła arkusik na stół, sięgając po tomik poezji leżący tuż obok.
— Nie zamierzasz go otworzyć? — Głos pani Greengrass zabrzmiał echem usilnie skrywanej stanowczości. Próbowała wydać się niewinnie zaciekawioną, ale Astoria wiedziała, że albo rozerwie kopertę, albo będzie się to ciągnęło przez cały ranek oraz lunch.
Z cichym westchnieniem wstała, wyjęła nożyk z sekretarzyka i przecięła pieczęć, by potem wyraźnie czymś poruszona opaść na pobliski fotel. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, a dłonie mimowolnie zacisnęły się mocniej na papierze, odkształcając go na marginesach. Nawet w kącikach ust widać było dziwną, niespodziewaną cierpkość, tak przypominającą tę naznaczającą oblicze Irene, ilekroć ulegała nagłej, szorstkiej w swym wydźwięku irytacji.
— Coś się stało? — zapytała teraz i odłożyła robótkę, całą swą uwagę skupiając na córce.
— Malfoyowie zapraszają nas na bal i pan Malfoy prosi mnie o dwa pierwsze tańce — odpowiedziała beznamiętnie i odchyliła się na oparciu, przytykając palce do szczytu nosa. Nie wyglądała na uszczęśliwioną tym faktem – nie chciała nawet o tym mówić, ale czuła intensywne spojrzenie matki, więc kontynuowała. — Przyjęcie ma być zorganizowane ze względu na nasze narzeczeństwo i ich powrót do Anglii. Cała śmietanka towarzyska naszego hrabstwa — i to powiedziawszy, Astoria wstała, podała niedbale list matce i skierowała się w stronę uchylonych drzwi.
— Gdzie idziesz?
— Muszę się przewietrzyć.
Istotnie, chwilę potem Irene zobaczyła przez okno, jak jej córka z rozwianym na ramionach szalem biegnie przez ogród różany, a następnie znika za ciężką furtką prowadzącą do znacznie mniejszego, a co ważniejsze – odosobnionego od reszty zakątka.
Westchnęła i włożyła pomięty list między kartki porzuconego tomika pełnego ulubionych wierszy Astorii.
Szkoda, że samej wizji balu też nie może tak ukryć przed oczami i pamięcią.
Niebo zaczynały pokrywać spiętrzone chmury, a wiatr bez litości targał bezbronnymi rododendronami, gdy Astoria, zatykając dłonią usta, upadła na kolana tuż za bramą prowadzącą do ogrodu. Jej plecy jak nagłe uderzenie sztormu porwał spazm, cienki szal zaś niczym zwiędły liść zsunął się z ramion i spoczął za nią na soczyście zielonej trawie, raz po raz będąc podrywanym przez chłodne podmuchy. Przypominała jeden z otaczających ją kwiatów; posłusznie oddający się sile wiatru i pochylający się z pokorą kielich.
Czuła się upokorzona przez własną poddańczość – nie zamierzała tak zareagować na głupie zaproszenie, które nie znaczyło nic i które było jedynie wstępem do nadchodzącej przyszłości. Wstydziła się swych niespodziewanych łez i ze złością przycisnęła palce do drgających warg, próbując wyzwolić je z obezwładniającego smutku. Żałość ta budziła w niej jedynie obrzydzenie oraz odrazę, a przyzwyczajona do rzeczy pięknych, pragnęła pozbyć się przede wszystkim źródła tychże odczuć.
Bała się dnia balu. Tak bardzo, okrutnie się bała.
Będzie musiała udawać przykładną, zakochaną narzeczoną – będzie musiała z nim tańczyć, uśmiechać się uprzejmie w odpowiedzi na gratulacje i wznosić toasty za własne szczęście. Główna rola w sztuce! Tragedia w trzech aktach! Drodzy państwo, przygotujcie swe bilety, wytężcie zmysły, bo oto Astoria Greengrass da wyśmienity popis na balowej scenie angielskich konwenansów.
Szkoda tylko, pomyślała z goryczą, że w tym dramacie nikt na końcu nie umiera.
a/n wreszcie wracam po dłuższej przerwie! pisałam już o tym na tablicy, ale czerwiec był bardziej wymagającym miesiącem, niż myślałam i trochę nie po drodze miałam do pisania. na szczęście dla mnie wakacje praktycznie już się zaczęły i możecie spodziewać się znacznie częstszych aktualizacji!
jak zwykle chętnie wysłucham Waszego zdania na temat rozdziału <3
do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top