I. HIACYNTY I WIELKIE WEJŚCIA
Rozdział zbetowany przez CanisPL. Dziękuję!
Pachniało hiacyntami. Ich zapach wydawał się przenikać powietrze, wypełniając pokój cichym wezwaniem rozkwitłej, acz szalenie niecierpliwej wiosny. Cieniutka zasłona zaciągnięta do połowy delikatnie falowała w rytm nadany przez wiatr, a książka zostawiona na parapecie ze swobodą co rusz otwierała się i zamykała. Kwiecień wreszcie nadszedł – i nic nie zapowiadało, by miał zamiar prędko odchodzić.
Astoria z leniwym wdziękiem przyjęła czar tryskającej barwami wiosny. Od śniadania siedziała przy otwartym oknie, na zmianę opierając ciemną głowę na złożonych dłoniach i przeglądając nuty otrzymane od guwernantki. Przyjmowała wiosnę jak królowa witająca swego kochanka, który wracał, równie wierny i oddany co poprzednim razem. Jej nadejście było oczywiste, a więc spodziewane i nawet teraz, siedząc na krześle i czekając na przygotowanie przez służącą pończoch, Astoria z chłodną gracją witała na policzku powiew wiatru.
— Marto, czy przynieśliście dzisiaj kwiaty do saloniku? Rozkosznie pachnie hiacyntami.
W istocie – pachniało rozkosznie, lecz Marta nie miała pojęcia ani o hiacyntach, ani o ewentualnym przybyciu pani Nott, niegdysiejszej panny Dafne Greengrass, co Astoria podsumowała westchnieniem i zarządzeniem, by następnym razem przynieść kwiaty. Na siostrę niestety nie miała wpływu i choć mogła wzdychać wciąż z wymownym rozczarowaniem, nic by to nie zmieniło. Nie zapowiadało się, by Dafne z mężem wrócili na ten sezon z Londynu – szykowało się zatem pasmo nużących przyjęć z jeszcze bardziej nużącymi gośćmi.
To nie tak, że Astoria nie lubiła proszonych obiadów, podwieczorków i wieczornych wyjść do opery. Doceniała fakt, że może zaprezentować nową toaletę oraz spróbować wymyślnych ciasteczek upieczonych na modę zza granicy, lecz nawet najsłodsze wypieki nie załagodzą cierpkiego smaku panującego na przyjęciach nastroju. Nie przepadała za sztywną etykietą i kulturą skandalu, która wszystko, co odstawało choć odrobinę od ustalonych norm, uznawała za obrazę arystokrackich wartości. W dodatku Astoria zdawała sobie sprawę, że już niedługo przyjdzie na nią czas i będzie musiała stanąć na ślubnym kobiercu, niezależnie od własnych uczuć oraz poglądów na instytucję małżeństwa.
Teraz jednak jej głowę zajmowały znacznie bardziej przyziemne troski – kolor atłasowych baletek oraz założona przed chwilą biała, jedwabna suknia, która nagle zaczęła wydawać się Astorii niezwykle nudna i pozbawiona finezji. Sama nie była pewna, czy to przez fason, czy materiał, czy może... Ach!
— Marto, wyślijcie kogoś po kilka hiacyntów do ogrodu. Chcę je dzisiaj założyć. Moja suknia wygląda bardzo blado.
Marta uniosła brwi, lecz bez cienia oporu zadzwoniła po służącą niższego stopnia i wydała polecenie, a po kilku minutach zdyszana dziewczyna przybiegła z bukietem świeżo zerwanych hiacyntów.
Astoria z zachwytem klasnęła w dłonie, ujęła delikatnie pojedynczy kwiat i lekko pochylając się przed lustrem, sama wpięła go w ciemne włosy. Po chwili wahania ozdobiła jeszcze linię dekoltu, a jej twarz rozświetliła się niemalże dziecięcym samozadowoleniem, gdy okazało się, że kwiaty idealnie pasują do wybranego szala.
— Czy panienka jest pewna tych hiacyntów? Mogłabym przecież przynieść broszki albo srebrne grzebyki.
— Dzisiaj, moja droga Marto, niczego nie jestem pewna bardziej niż właśnie hiacyntów. Nie mogłabym odebrać sobie przyjemności ujrzenia miny starej panny Davis.
Na te słowa Marta w milczeniu poprawiła wydostający się z koka pukiel włosów, a kiedy Astoria odwróciła się do niej plecami, pozwoliła sobie na uśmiech.
Ona również pragnęła ujrzeć minę starej panny Davis.
W końcu czymże jest życie bez drobnych przyjemności?
Jeśli o poranku Astoria miała w sobie odrobinę ożywienia i młodzieńczą chęć do życia, wsiadając do powozu, najpewniej się jej pozbyła. Nie wiedziała właściwie dlaczego, ale brak tej wiedzy nie przeszkadzał w cierpkich grymasach oraz zirytowanych westchnieniach. Nie chodziło przecież o pogodę ani o strój – z obu tych rzeczy Astoria była całkiem zadowolona, a co do podwieczorku u Davisów... Nie należały do jej ulubionych, lecz właściwie nie istniała przyczyna, dla której miałaby tak grymasić przez jedno spotkanie. Coś musi być w powietrzu, stwierdziła w końcu, rezygnując z jakichkolwiek zahamowań, ponieważ z siłami wyższymi nie miała zwyczaju walczyć. Oparła łokieć na podłokietniku i całkowicie odpuszczając pozycję godną arystokratki, odwróciła się od rodziców.
— Edwardzie, naprawdę mógłbyś przestać tak traktować moją siostrę, nawet nie wyobrażasz sobie, co ona musi przeżywać! Twoje uwagi doprowadzają ją na skraj wytrzymałości.
— Nie mam zamiaru ignorować faktu, że ktoś krąży po obcym domu od samego rana i wprasza się tam, gdzie nikt jej nie oczekuje.
— Edward! Jak możesz tak mówić...
Ciekawe, kto tak właściwie pojawi się na tym podwieczorku. Wprawdzie nie było to oficjalne rozpoczęcie sezonu, ale z poprzednich lat Astoria wiedziała, że większość rodzin nie odpuści sobie okazji, pozwalającej zaprezentować się z jak najlepszej strony. Nie miała wśród żadnej z nich bliskiej przyjaciółki, ale cieszyła się, że będzie mogła porozmawiać z Tracey – zawsze tak zabawnie opowiadała o siostrze swojego ojca, a jej uwagi na temat innych gości bywały niezwykle trafne. Astoria nie miała nic przeciwko towarzystwu pozostałych dziewcząt, ale Pansy, która była blisko z Dafne, czasami ją przerażała, a Milicenta nigdy nie przejawiała ochoty na rozmowę o czymś poważniejszym niż pogoda i obecni dżentelmeni.
Ich Astoria nie była już tak bardzo ciekawa. Większości brakowało ikry oraz charyzmy. Dbali jedynie o własne majątki i umocnienie pozycji na arenie arystokratów, a przez brak zainteresowania poezją i sztuką wydawali się Astorii okropnie nudni. W trakcie każdej rozmowy musiała powstrzymywać się od ziewania i jedynie ostrzegawcze spojrzenia matki znad wista sprawiały, że trzymała fason, zarazem nie podejmując prób ucieczki. Żaden nie nadawał się na narzeczonego, ani nawet sekretnego, pełnego pasji kochanka. Nie wiedziała, czy zrzucać to na karb wychowania, a może tego, że byli Anglikami, ale faktem pozostawała otaczająca ich aura znużenia. Ach, gdyby tylko w tym sezonie pojawił się ktoś nowy!
— Irene, nie zmieniaj teraz tematu. Dobrze wiesz, co miałem na myśli.
— Mógłbyś przestać się tak zgrywać, Bóg raczy wiedzieć, o czym tak naprawdę myślisz. Astoria, wyprostuj się. Astoria!
Na te słowa drgnęła i chwilę zajęło jej, by się zorientować, że to ona była adresatką matczynego polecenia. Zamrugała szybko, jakby pragnąc odgonić tym roztargnienie, a potem ukrywając ziewnięcie za rękawiczką, uniosła nieznacznie podbródek.
— Pamiętaj, by nie dać się sprowokować tym głupim pomysłom Flinta. Kto to widział, by mężczyzna w jego wieku pozostawał jeszcze kawalerem. Mógłby się wstydzić, ciągle tylko tworzy nowe długi w Londynie. — Irene urwała i rzuciła znaczące spojrzenie mężowi, który skomentował je tylko uniesieniem brwi. Najwyraźniej jednak pani Greengrass nie potrzebowała większej aprobaty, bo zaczęła mówić dalej. — Wolałabym, żeby nie przyjeżdżał. Jego matka nie ma krztyny godności.
Ciekawe, czy będą te makaroniki, co w tamtym roku. Pan Davis przywiózł jakąś specjalną recepturę i były doprawdy wyśmienite. Trudno o taką jakość. W dodatku ich wygląd...
— Astoria!
— Tak?
— Mam nadzieję, że schowasz te grymasy na czas podwieczorku. Nie chcę się za ciebie wstydzić.
A te ciasteczka z wiśniami z sezonu zimowego? Były może trochę za słodkie, ale chętnie spróbowałaby ich jeszcze raz. Musi powiedzieć potem matce, żeby zamówiły coś w podobnym guście, kiedy przyjedzie Dafne. Tak, ciasteczka z wiśniami i makaroniki! Można by było dorzucić do tego jeszcze rurki z kremem, te, które pachniały cytrynami. Dafne na pewno się ucieszy.
— Astoria, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
— Oczywiście, mamo.
— Och, mam nadzieję, że nie sprowokujesz panny Davis tymi kwiatami. Wyglądają przeuroczo, ale znając tę kobietę... Wzięłaś nuty?
Ach, nuty! No tak! Przecież będzie mogła coś zagrać. I to przed większą publicznością.
— Nie, ale z łatwością zagram coś bez nich.
Kompletnie o tym zapomniała! Przynajmniej wizją gry na fortepianie może się cieszyć – podwieczorek nie miał prawa stać się porażką, jeśli czekał na nią instrument.
Wargi Astorii wyciągnęły się w pogodnym uśmiechu.
Może dzisiejszy dzień nie będzie taki zły.
Astoria nie była już taka pewna, czy rzeczywiście istniał powód, dla którego mogłaby się cieszyć i nurzać w charakterystycznym dla młodości entuzjazmie. Trudno zachować pogodę ducha, gdy z obu stron zostało się otoczonym ludźmi nieprzystosowanymi do życia, a ponadto obdarzonymi głosami, które nie nadawały się nawet na prowincjonalne ambony. Po pięciu minutach wykładu na temat jakości wstążek i zakupionej nowej odmiany zboża, Astoria wymownie ziewnęła tylko raz, mając nadzieję na siłę tego gestu; po dziesięciu zaś zaczęła z iście teatralnym zapałem oglądać wyżłobienia na wachlarzu; po piętnastu marzyła już jedynie o drzemce na wolnej sofie. Dopiero przy podaniu kawy zdołała się trochę rozbudzić i to na tyle, by mimochodem wsłuchać się w rozmowę pań przy stoliku do wista.
— Podobno mają dzisiaj zjawić się Malfoyowie — zaczęła jedna z nich, najwyraźniej oczekując, że ta druga będzie posiadać na ten temat znacznie obszerniejszą wiedzę.
— Nie wydaje mi się, moja droga. Wątpię, żeby ich syn zdążył wykurować się z tego zapalenia płuc — odparła dama w żółtej sukni. — Skoro nie byli nigdzie przez dwa lata, ten trzeci nie zrobi im różnicy. Te płuca, Bóg raczy wiedzieć, to musiało być coś poważnego. Słyszałam, że wyjechali nawet do Szwajcarii.
— Do Szwajcarii! No cóż, wybacz, ale im to już w nic nie uwierzę — skwitowała pierwsza, po czym obie zachichotały jak nastolatki i Astoria więcej nie zdołała się dowiedzieć.
Rzeczywiście, jakby tak się nad zastanowić, tak długo nie widziała Malfoyów, że o nich całkowicie zapomniała. Nigdy wprawdzie nawet dłużej nie rozmawiała ani z Narcyzą i Lucjuszem, pomijając już ich syna, który zawsze obdarzał ją pogardliwym spojrzeniem, a potem z rozmachem ignorował. Tak czy inaczej, jeśli nawet by wrócili, Astoria wątpiła, czy zwróci to jej uwagę, o emocjach już nawet nie mówiąc. Może gdyby była tu Dafne... Ach, na próżno się oszukiwać. Wiedziała, że kolejny sezon spędzi snując się po przyjęciach i nie wynosząc z nich nic, co by choć trochę wprawiło jej serce w drżenie.
— Panno Greengrass! — Astoria poczuła, jak na jej ramieniu ląduje czyjaś dłoń i niepewnie uniosła głowę, spotykając tuż nad sobą zaróżowioną twarz pani Pucey. — Jeśli nie miałaby pani nic przeciwko, proszę nam coś zagrać! Nikt tak pięknie gra jak pani!
Astoria szczerze wątpiła w to stwierdzenie, ale uśmiechnęła się uprzejmie, skinęła głową i z radością wstała, mogąc wyzwolić się od towarzystwa na sofie. Nieraz grała już na fortepianie u Davisów i choć nie do końca odpowiadało jej strojenie, korzystała z każdej okazji, by zagrać. Była chciwa pochwał – miejsce i instrument nie miały zatem większego znaczenia.
Poprawiła suknię, przysunęła obity aksamitną czerwienią stołeczek i z wdziękiem na niego opadła, dłonie od razu kierując w stronę klawiszy. Od czego by tu zacząć? Nokturny Chopina są zdecydowanie zbyt poważne na kwietniowe popołudnie, ale walc z pewnością spełni swoją funkcję, a ona będzie mogła pochwalić się kunsztem, nad którym pracowała w czasie zimowych wieczorów.
Astoria nawet tego nie wyczuła, ale w chwili gdy zaczęła grać, jej sylwetka wyprostowała się jeszcze bardziej, a nadgarstki wysmukliły, jakby chciały ofiarować palcom większą swobodę. Tkwiła w niej gracja kobiety antycznej – przymknięte powieki, wyciągnięte w lekkim uśmiechu wargi i podniesiony podbródek tylko to wrażenie pogłębiały. Oczarowywała słuchaczy samym wyglądem i dobrze o tym wiedziała. Nie traktowała jednak muzyki jedynie jako tła. Melodia była stałym elementem; oczywistą jednością, która pozwalała upoić się pięknem jak nektarem. Burzyła granice i budowała mosty nadziei; stanowiła...
— Och, mamy kolejnych gości! Cóż za niespodzianka!
Fałszywa nuta. Skrzywienie ust. Dłoń zastygła nad klawiszami.
Nie potrafiła powstrzymać grymasu złości. Nikt nigdy jej nie przerywał. Nieważne, co się działo, zawsze wygrywała utwór do końca. Nikt nigdy—
— Pani Malfoy! Jak dawno się nie widzieliśmy. Wyglądają państwo doprawdy...
Astoria już nie słuchała. Zacisnęła wargi, dłonie ukryte w fałdach sukni zacisnęła w pięści, a płomienny wzrok wbiła w Malfoyów.
Wiedziała, że zaplanowali to. Wejść w chwili, gdy nikt ich się nie spodziewa i tym samym zatamować rzekę przedawnionych spekulacji, jednocześnie zaś uwalniając nową, niosącą jeszcze zacieklejsze podejrzenia. Mogliby sobie darować, naprawdę. Wielkie wejścia wyszły z mody, a po tylu miesiącach nieobecności nie wypadało nadwyrężać gościnności przez swoje własne wielkomiejskie kaprysy. Była świadoma dziecinnych oskarżeń, które wysuwała i tego, że najbardziej cierpiała jej duma, ale nie zamierzała tłumić ów odczuć. Nikt nigdy nie zakłócił jej grania w taki sposób. Nikt nigdy nie odważył się, by...
— Panno Greengrass, proszę tutaj! Grzechem by było przegapić taką chwilę i się nie przywitać!
a/n jak Wam się podoba pierwszy rozdział? <3 czy myślicie, że polubicie astorię? a może wręcz przeciwnie?
a teraz kilka informacji dla lepszego zrozumienia kontekstu: jest to au inspirowane regencją, ale nie oznacza to, że będę się trzymać każdego elementu tej ery. postaram się utrzymać klimat, ale muszę zmienić parę rzeczy dla własnej wygody.
mam nadzieję, że Was to nie razi :) wiem, że na początku część rzeczy dotyczących au może być niejasnych i jeśli czegoś nie do końca rozumiecie, piszcie! taki feedback będzie bardzo pomocny.
rozdziały będą wstawiane średnio co dwa tygodnie. przy co tygodniowym publikowaniu jest mi ciężko trzymać się rutyny, a nie chcemy, żeby skończyło się to jak spacer w pokrzywach (hehe). w dodatku rozdziały są dłuższe i nie chcę, by sprawiały wrażenie pisanych w pośpiechu.
to tyle, do następnego! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top