Część 64

- Tak? - rzucam do telefonu, nawet nie patrząc, kto dzwoni. Ściągam sweter i spodnie, które przewieszam oparcie fotela. Jedną ręką wciągam na logi legginsy.

- Hej, jesteś w domu? - rozpoznaję głos Aleksa.

- Tak. Właśnie wesz..

- To super! Będę za pięć minut i jedziemy na strzelnicę! - woła szybko i od razu się rozłącza. Wpatruję się przez moment w ekran z rozchylonymi ustami.

- CO?! - warczę do siebie, czując jak zmęczenie pochłania każdą, najmniejszą komórkę mojego ciała. Wbiegam do garderoby i zarzucam na ramiona czarną bluzę na zamek.

Wpadam do łazienki, ślizgając się na kafelkach. Obmywam twarz lodowatą wodą, przez co przybiera odcień purpury. Szybko nakładam delikatną warstwę matującego podkładu i łapię włosy w wysokiego koka.

Schodzę po schodach, potykając się po drodze o psy. Ledwo zaczynam wiązać krótkie glany, a już ktoś dzwoni do drzwi. Wita mnie roześmiana twarz Aleksa. Przez chwilę stoimy w korytarzu, a ja kończę sznurować buty. Ubieram jeszcze kurtkę i wychodzimy z domu.

- Kto to nas zaszczycił! - woła uradowany Chris, kiedy tylko wchodzę na posesję.

- W końcu znalazłam trochę czasu...

- Yhym! Czasu! Gdybym cię nie postawił przed faktem dokonanym, siedziałabyś w domu moja droga - przerywa mi Aleks, grożąc mi palcem.

- Mam za dużo na głowie - staram się jakoś wytłumaczyć. Nie powiem im przecież prawdy.

- Musisz nam to wynagrodzić, zaczekaj moment - Nathan porusza zabawnie brwiami i wbiega do pomieszczenia z bronią. Marszczę nos, patrząc na pozostałych. Po chwili Nathan niemal rzuca we mnie łukiem.

- Ała! Chciałeś mnie ukarać za nieobecność wydłubując mi oko?! - wołam, udając złość i masując policzek, na którym wciąż widnieje siniak.

- Nie, widzę, że ktoś próbował to zrobić wcześniej - szczerzy się, podrzucając pistolet w dłoni.

- Tak. Drzwi -kiwam głową, a po chwili wszyscy wybuchamy śmiechem. Mina mi rzednie, kiedy z komórki wychodzi Liam z kopią karabinu Winchestera. Przez moment spoglądam mu w oczy, jednak szybko skupiam swoją uwagę na stojącym obok mnie Aleksie.

- To nawiązując do tematu, są zawody. Fajnie by było wystawić drużynę. Wszyscy startują, tak, ty też, bo nikt z nas nie strzela lepiej z łuku. Więc szykuj się na następny weekend i przez ten tydzień radzę ci odwiedzić nas więcej razy, niż zero - unosi kciuk w górę z szerokim uśmiechem.

- TYDZIEŃ?! Jak to, za tydzień? Dobrze, że mi w następny piątek nie powiedzieliście! - fukam, nieco urażona tym, że nie wzięli pod uwagę mojego zdania.

- Ile razy ci mówiłem, że masz przyjść? - zakłada ręce na piersi, patrząc na mnie znacząco.

- Ugh... No dooobra. Idziemy ćwiczyć - wywracam oczami i biorę strzały do drugiej ręki.

Za którymś razem czuję, jak zaczynają mnie boleć plecy i bark. Odrobinę wyszłam z wprawy, a raczej brakuje mi dobrej koordynacji ruchowej. Cel nadal mam niczego sobie. Aleks stoi za mną, co rusz poprawiając mi postawę, lub komentując moje poczynania. Jeśli nie przestanie, przyrzekam, że strzelę mu w oko. Przymykam jedną powiekę, wpatrując się w cel. Już mam uwolnić strzałę spomiędzy palców, jak ktoś z piskiem wbiega na teren.

Na wysoki dźwięk podskakuję i strzała wbija się prosto w ziemię.

- Kurwa mać! - warczę, odwracając się do sprawcy zamieszania. Wysoka kobieta biegnie w naszą stronę.

- Grace! Co ty tu robisz? - Aleks śmieje się głośno, a dziewczyna wpada mu w ramiona. Przyglądam się przez moment tej scenie ze zmarszczonym nosem. Kasztanowe włosy dziewczyny sięgają ledwo żuchwy. Skórzane, opięte spodnie uwydatniają jej szersze biodra i niezłe pośladki.

- O matko... Faith, to Grace, moja dziewczyna, która jak zawsze nie raczyła mnie poinformować o tym, że wraca ze szkoły - stara się być poważny, jednak uśmiech wciąż gości na jego twarzy. Witam się z nią, nie podzielając zbytnio entuzjazmu chłopaka. Najgorsze co może być, to jak ktoś przerywa mi zajęcie. Kończymy trening i wszyscy stajemy pod zadaszeniem. Na trzask zamykanej furtki wszyscy odwracamy głowy. W naszą stronę zmierza Lukas. Po całym towarzystwie rozchodzi się jęk.

- O proszę, kogo tu moje piękne oczy widzą. Gdzie się nie pojawię, tak spotykam naszą królewnę. Zaczynam się zastanawiać, czy to nie przeznaczenie - drwi od samego początku, podchodząc prosto do mnie.

- Chyba los nie może być aż tak okrutny - z uśmiechem patrzę prosto na niego.

- A ty jak zawsze się stawiasz. Widzę, że przysparzasz sobie tym coraz więcej kłopotów... Nie, żebym ci współczuł - uśmiecha się półgębkiem. Rozumiem, że ma na myśli Deana.

- Hm... z całą pewnością swoim charakterem osiągnę więcej niż ty, przykro mi, że bez swojego tatusia byłbyś nikim - prycham, zakładając ręce na piersi.

- Przymknij się, albo swojego konia zobaczysz w nie najlepszym stanie - przechodzi na gróźb.

- Co proszę? Grozisz mi? Uważaj, bo jak tatuś straci klienta, to jeszcze ci obetnie kieszonkowe - parskam śmiechem - No co? Dlaczego teraz nie wystartujesz do mnie z łapami? Bo co, strach cię obleciał? Jakoś mnie to nie dziwi - syczę, kilka centymetrów od jego twarzy. Widzę, jak przybiera czerwonawy odcień.

- Uderzył cię?! Ty skurwielu - Aleks rusza z miejsca, ale dziewczyna w porę go powstrzymuje.

- Czego tu szukasz? Nie zapowiadali żadnej katastrofy, więc skąd się tu wziąłeś? - warczy Chris, zamykając gablotę z bronią. Spoglądam po chłopakach. Wszyscy mają bojowe nastawienie, tylko Liam jak zawsze stoi z boku.

- Przyszedłem po niego, spokojnie, zaraz znikam z tych waszych śmieci - lekceważąco macha dłonią, odchodząc ode mnie.

- Odważnie. To chyba twój pierwszy raz, jak się z tym czujesz? - Josh śmieje się, siadając na drewnianym blacie.

Lukas nie odpowiada na jego zaczepkę.

- I po odwadze. Idziemy, nie warto. Faith, odwiozę cię, chodź - Aleks szczerzy się do mnie i przywołuje gestem ręki. Odwracam się do Luka i robię z ust podkówkę, wydymając dolną wargę, po czym biegnę za Aleksem i Grace.

* * *

Zmęczenie pochłonęło każdą część mojego ciała. Mam wrażenie, że leżałam z otwartymi oczami na plaży. Twarzą w dół. Mrugam z ledwością i odpisuję na ostatniego maila dotyczącego problemu owczarka niemieckiego i jego fiksacji na punkcie kamieni. Niektóre sytuacje bywają komiczne, oczywiście nie dla zdesperowanych właścicieli. Odkładam laptop i wsuwam się pod kołdrę. W końcu ogarnia mnie uczucie błogości. Przytulam się do Arii i staram zasnąć, kiedy dostaję sms'a. Uchylam jedną powiekę i z jękiem sięgam po telefon.

Dobranoc, księżniczko.

D.

Wpatruję się przez chwilę w ekran. Skąd, do cholery, on ma mój numer?!




Wychodzę z wanny, po godzinnej kąpieli. Jest dopiero jedenasta, więc nie mam po co się spieszyć. Nareszcie czuję się odprężona. Dokładnie suszę włosy, a następnie powoli się ubieram. Telefon co chwila wibruje na blacie. Na ekranie wyświetla się wciąż ten sam numer. Naprawdę nie wiem, czego Dean ode mnie oczekuje i nie zamierzam odbierać. Wciągam bordowy sweter przez głowę i robię delikatny makijaż.

Podnoszę komórkę, a ta ponownie zaczyna wibrować. Odrzucam połączenie i wciskam urządzenie do kieszeni.

Schodzę na dół i zabieram Maxa na ostatni wspólny spacer z psami. Dziś wieczorem wyjeżdżają. Chwała Bogu, już mam dość mieszkania z Agathą. Idziemy do parku, gdzie przeprowadzam krótki trening z Casperem, na odświeżenie pamięci. Wracamy zmęczeni, ale zadowoleni.

Lisa informuje nas, że obiad jest dopiero za dwie godziny. Przebieram się i decyduję na wyjazd do stajni. Pytam Maxa, czy nie chce jechać ze mną, ale odmawia twierdząc, że musi się spakować. Wzruszam ramionami i spokojnym krokiem opuszczam dom.

Odwracam głowę w stronę ścieżki prowadzącej do ujeżdżalni, na której właśnie się znajdujemy. Klnę pod nosem, widząc Lukasa zmierzającego w nasza stronę. W oddali majaczy postać Liama. Gorzej być nie może. Jęczę cicho i z narożnika popędzam konia do galopu. Mijamy krótsza ścianę, wiec teraz Lukas znajduje się za moimi plecami. Przynajmniej nie muszę patrzeć na jego twarz wykrzywiona chytrym uśmiechem. Zbliżamy się do kolejnego narożnika. Staje na ugiętych nogach, w nieco przesadzonym półsiadzie. W tym momencie gdzieś za nami rozlega się huk wystrzału petardy. Akryl zarzuca głową i odskakuje na kilka metrów w bok. Tracę panowanie nad sobą i koniem. Nagle wybicie zarzuca moim ciałem niczym szmacianą lalką. Instynktownie rozluźniam wszystkie mięśnie i wiedząc, ze znajduje się na zamkniętej przestrzeni puszczam wodze. Zatrzymuje się na ułamek sekundy w powietrzu i z impetem spadam na ogrodzenie. Czuję każdą cząstkę skóry uderzającą o drewniany plot. Kości kręgosłupa wybijają się w twardą belkę. Moje ciało, niczym złamane w pół, zwisa po dwóch stronach ogrodzenia. Po chwili zsuwam się i spadam na wyciągnięte ręce. Głucho padam na ziemię nie mogąc złapać oddechu. Mam wrażenie ze popękały mi wszystkie wnętrzności.

- Lukas! Ty idioto! - dźwięki dochodzą do mnie jak zza szklanej bariery. Uchylam powieki, choć mam wrażenie, że coś wciąga mi oczy do wnętrza głowy. Widzę dwie zamglone postacie. Jedna podbiega do drugiej i bezceremonialnie uderza ją z pięści w twarz. Zaczynam kaszleć. Staram się złapać oddech jednak płuca mam jakby wypełnione sztyletami. Czyjaś ręka przewraca mnie na bok. Przykładam policzek do śniegu i staram się brać płytkie oddechy. W krtani mi rzęzi , a w jamie brzusznej płonie żywy ogień. - Faith, oddychaj powoli - czyjś głos, niczym dźwięk tłuczonego szkła odbija się od ścian mojej czaszki.

- Zadzwonię na pogotowie, tylko się nie ruszaj - głos mu drży. Nie ma pojęcia, co robić.

- Nie - charczę cicho, zabraniając mu dzwonić gdziekolwiek. Unoszę po kolei każdą z kończyn.

Wzdycham z ulgą, że mam władzę w całym ciele.

- Co nie? Może ci coś być! - panikuje, machając rękoma.

- Nic mi nie jest. Uspokój się - wyciągam ku niemu dłoń, aby pomógł mi się wyprostować. Paradoksalnie, to ja muszę go uspakajać, choć powinno być odwrotnie. Zerkam na Lukasa, ocierającego krew z nosa.

- Pożałujesz tego! - wrzeszczy w naszą stronę i odwraca się w stronę stajni.

Bolą mnie żebra od najmniejszego wdechu. Plecy mam zdrętwiałe od uderzenia. Wstaję z pomocą chłopaka, a przed oczami wciąż majaczą mi czarne plamy.

- Złapiesz go? - dyszę, opierając się o płot.

- Tak i odwiozę cię do domu - wciąż jest roztrzęsiony. Jak ja. Zabiera Akryla z ujeżdżalni i pomaga mi dojść do stadniny. Rozsiodłuje konia, choć wcale go o to nie proszę.

Przez całą drogę do domu milczymy. Czuję, że nawet nie mam siły na rozmowy.

- Na pewno wszystko dobrze? - patrzy jak ledwo wysiadam z samochodu.

- Tak. Dziękuje za pomoc - zamykam drzwi i z zaciśniętymi ustami ruszam do domu. Przegryzam wargi, metaliczny smak krwi wypełnia moją jamę ustną. Każdy krok odczuwam promieniującym bólem rozchodzącym się z okolic kręgosłupa. Już sobie wyobrażam siniak, jaki ozdobi moje plecy. Wzdycham ciężko i zamykam za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top