Część 56
Przeciągam się i mozolnie podnoszę się do pozycji siedzącej. W moim żołądku kotłuje się dziwne uczucie. Nie potrafię opisać tego, jak się czuje. Trzęsą mi się dłonie, a w ustach mam sucho. Możliwe, że to z powodu szkoły. Tak, to na pewno to. Z naręczem ubrań kieruję się do łazienki. Ubieram czarne rurki, białą bokserkę i szarą, jeansową koszulę z ćwiekami na ramionach. Rozpuszczam włosy i wciskam na głowę szarą czapkę smerfetkę.
- Będzie dobrze... - przekonuję swoje odbicie, które wpatruje się we mnie przestraszonymi oczami. Zbyt szybko dajesz się wyprowadzić z równowagi... Słowa Willa dźwięczą mi w uszach, kiedy chwytając torbę schodzę na dół.
Wchodzę do kuchni i widzę blondyna z czołem opartym o blat stołu.
- Też jestem wyspana - opadam obok niego, przyjmując tą samą pozycję.
- Oj dzieci - śmiech Lisy dociera do mnie jak przez mgłę. Chwile później czuję, jak stawia przed nami talerz kanapek i po kubku z herbatą.
- Jesteś cudowna, dziękuję - mruczę, nie podnosząc głowy.
- Dzień dobry - wzdrygam się na oschły głos Agathy. Trącam chłopaka łokciem, przez co od razu podrywa głowę ze stołu. Pokazuję tylko kciuk w górę i biorę jedną z kanapek.
- Dzisiaj idą do szkoły? To bardzo dobrze - zakłada ręce na piersi i obejmuje nas wzrokiem.
- Bardzo dobrze. Nie będę musiała pani oglądać przez pół dnia. A psy mają być w domu - warczę, popijając jedzenie gorącą herbatą.
- Jesteś bez...
- Bezczelna, arogancka, niewychowana. Tak, wiem. To pani tak na mnie działa - uśmiecham się słodko i wracam do jedzenia. Nie wsłuchuję się w słowa kierowane do Lisy.
Naciągam pasek bardziej na ramię i wchodzę do budynku szkoły. Serce obija mi się o żebra. Skręcam w korytarz prowadzący do klasy biologii i wpadam prosto na Lukasa. Gorzej być nie mogło. Nic nie mówiąc, staram się go wyminąć. Jednak mocny chwyt na mojej koszuli mi na to nie pozwala. Gwałtowne szarpnięcie pociąga mnie do tyłu. Na moment tracę równowagę i uderzam w ścianę.
- A królewna gdzie się wybiera? - chłopak staje tuż przede mną.
- Puść mnie - staram się mówić ostro. Chcę jak najszybciej dotrzeć pod klasę. Słyszę, jak Lily chichocze za jego plecami.
- Odwaga cię opuściła, czy poszłaś wreszcie po rozum do głowy, co? - Luk drwi dalej. Oddycham głęboko, muszę pozostać spokojna.
- Inteligentni ludzie ignorują margines społeczny - wypalam, zanim zdążam ugryźć się w język.
Ponowne szarpnięcie za ramię i ponowne uderzenie plecami o ścianę.
- Dziwka - syczy tuż przy moich ustach. Zaciskam szczękę. Nie wybuchnę, nie wybuchnę, nie tutaj, nie teraz... Spoglądam mu w oczy. Szybkim ruchem chwytam go za nadgarstek i wbijam paznokcie w skórę. Napiera na mnie jeszcze bardziej, jednak na jego twarzy widnieje grymas.
- Lukas, zostaw ją, daj sobie spokój - na głos Liama krew zaczyna wrzeć w moich żyłach. Oddech zamiera na ustach.
- Liam, nie wtrącaj się. Może się wreszcie nauczy uległości - atakuje go blondyn, z cwanym uśmiechem. Spluwam mu w twarz. Paznokciami przebijam naskórek. Pojawiają się kropelki krwi. Glanem kopię go w piszczel i odpycham od siebie. Liam łapie go za ramię.
- Nie licz na to - syczę, rzucając zawiedzione spojrzenie szatynowi. Nie wiem, na co liczyłam. Że mi pomoże? Że stanie w mojej obronie? Głupia.
Przez resztę przerw staram się unikać kontaktu z kimkolwiek. Po piątej lekcji żegnam się z Willem, który ma pięć lekcji. Szczęściarz. Patrzę jak odjeżdża z parkingu i po dłuższej chwili odwracam się na pięcie w stronę szkoły.
Zamieram w pół kroku.
- Ej, teraz już nawet nie będzie miał kto cię obronić? - oparty o ścianę Lukas uśmiecha się szeroko w moją stronę. Dookoła niego stoi jak zawsze grupa osób. Prycham pod nosem i kontynuuje marsz. Zatrzymują mnie czyjeś palce zasłaniające mi oczy.
- Ładnie to tak się nie odzywać? - rozpoznaję głos Alexa, który zaraz całuje mnie w policzek.
- Przepraszam - odwracam się i przytulam go szybko.
- Jakiś problem? - marszczy brwi, patrząc na blondyna.
- Tak jakby... jednak z debilizmem nie wygrasz. Mają przewagę liczebną... - wzruszam ramionami, spoglądając przez moment na osoby przed wejściem do budynku.
- Racja. Będziesz dzisiaj na strzelnicy? - spuszcza dłonie wzdłuż ciała, zahaczając kciukami o szlufki.
- Właściwie... Czemu nie? Akrylowi dobrze zrobi dzień wolnego - poprawiam torbę i uśmiecham się delikatnie.
- To super, przyjechać po ciebie? - proponuje, na co ochoczo kiwam głową. Informuję go, że mam jeszcze jedną lekcję i słysząc dzwonek udaje się do szkoły. Mijam Lukasa. Już się nie uśmiecha. Wszyscy są w kurtkach, skończyli już lekcje. Zawsze coś.
Wyskakuję z samochodu na chodnik. Trzaskam drzwiami i ze śmiechem przyjmuję na siebie zmrużone spojrzenie Alexa. Czekam, aż stanie obok mnie. Popełniam błąd, bo od razu dostaję z pięści w ramię. Tym sposobem wpadamy na posesję szturchając się, popychając i szarpiąc. Włosy wpadają mi do ust, lecz wciąż się śmieje siłując się z chłopakiem.
- Wygrałeś! - wołam, uwalniając dłonie z jego uścisku, czując, że dłużej nie wytrzymam naporu na moje chude nadgarstki.
- Cześć? - Chris unosi jedną brew, zerkając na nas znad broni trzymanej w ręku.
- Hej - odpowiadam, odgarniając kosmyk z twarzy.
- Dawno cię u nas nie było - zauważa Nathan, grożąc mi palcem.
- Przepraaaszam - wykrzywiam usta w podkówkę i wymijając go, zmierzam do magazynu. W przejściu wpadam na Liama. Nie podnoszę wzroku, tylko szybko podchodzę do gabloty, z której wyciągam łuk i pęk strzał. Wypadam na zewnątrz, przewieszając strzały przez ramię.
- No to pokaż, czy nie zapomniałaś jak to się robi - podpuszcza mnie Nathan, również chwytając łuk. - Zmierzę się z tobą - porusza zabawnie brwiami i ciągnie mnie za łokieć w stronę tarcz.
- Czy jesteś gotowy na taką kompromitację? - podnoszę metaforyczną rękawicę i łapię jedną ze strzał za promień.
Alex mruga do mnie, unosząc kciuk w górę. Zakłada się z Chrisem, kto wygra. Liam podrzucając w dłoni klucze, stoi oparty o stół. Ruchy Nathana są szybkie i pewne. Ledwo zdąża unieść łuk, a strzała już mknie w stronę celu. Chybia. Niewiele, zaledwie centymetr, lecz zawsze. Uśmiecham się pewnie w jego stronę.
Odwracam się w stronę tarczy z kilkoma namalowanymi kołami. Wystawiam lewą nogę przed siebie i staję bokiem. Zaciskam palce dookoła zimnego, metalowego uchwytu. Przesuwam z lubością opuszkami palców po całej długości strzały. Wkładam cięciwę w nasadę, którą ujmuję między palcem wskazującym i środkowym. Przyciskam policzek do naciągniętej cięciwy i celuję w małe, żółte kółko.
Nabieram głęboko powietrza i po chwili wypuszczam je powoli. W tym samym momencie uwalniam strzałę, jak w zwolnionym tempie obserwując tańczące wesoło lotki, dopasowujące się do ruchów rozluźniającej się cięciwy.
Moje poczynania idealnie się łączą. Współgrają, dzięki czemu ostre zakończenie trafia tam, gdzie powinno. W sam środek żółtego celu.
Dociera do mnie gwizd Alexa i śmiech Chrisa.
- Poszczęściło ci się - prycha Nathan. Wiem, że żartuje, więc jego słowa nie wywołują we mnie złych emocji.
- Jasne. To pokaż, czy tobie też szczęście sprzyja - wyszczerzam zęby, zakładając ręce na piersi. Tym razem mu się udaje. Trafia idealnie.
- Wyzwanie przyjęte - odpieram, ponownie przyjmując odpowiedni pozycję. Powtarzam poszczególne ruchy. Przymykam oczy, a kiedy je otwieram nasadka ucieka z mojego chwytu. Machając ogonem mknie w stronę swojej poprzedniczki. Nie wierzę, widząc, jak jej grot uderza prosto między lotki wbitej już strzały. Dzieli ją na dwie części. Otwieram usta ze zdziwienia.
- Wow! Genialnie! - chłopcy biją brawo, na co robię delikatny dyg, parodiując średniowieczny ukłon.
- Szczęście? - unoszę brwi i pytam ze śmiechem swojego przeciwnika.
- Ehh no dobrze... Doświadczenie, o pani - kłania się nisko, muskając ręką śnieg.
Dalsze rozmowy krążą wokół najbliższych zawodów. Kątem oka zerkam na uśmiechniętego Liama. Stoi w tym samym miejscu, patrząc w ziemię. Przygryzam wnętrze policzka i przenoszę wzrok na Alexa.
- Gdzie Tom?- rzucam, ledwo wchodząc do kuchni.
- Od kiedy do rodziców mówimy po imieniu? - Agatha podejmuje kolejną próbę mojego wychowania.
- Gdzie Tom? - powtarzam, ignorując jej słowa.
- Dostał pilne wezwanie do firmy - Lisa uśmiecha się do mnie łagodnie, podając mi kubek z gorącą kawą.
- Mhm, dziękuję - obejmuję naczynie palcami i idę z nim na górę. Mrużę oczy, widząc uchylone drzwi do pokoju. Otwieram je nogą i stwierdzam, że psów nie ma w środku. Odstawiam kubek i zmierzam w stronę garderoby.
- CO TY TUTAJ ROBISZ DZIECKO?! - wrzeszczę na Clarę, grzebiącą w moich rzeczach. Podskakuje w miejscu, a bluzka i sukienka od mamy wypadają jej na podłogę.
- A co, nie mogę? - zakłada ręce na piersi, nawet nie próbując zbierać ubrań.
- Nie możesz! Podnieś to bachorze! - wskazuję palcem na turkusowy materiał.
- Nie - unosi brodę, stawiając się dalej.
- To wypierdalaj stąd! - wołam i czuję, jak czyjeś palce zasłaniają mi usta.
- Faith, opanuj się! - Max szepcze mi do ucha.
- Jak ty się odzywasz do mojej córki! - oczywiście, do maleńkiego pomieszczenia, trzy metry na dwa, wpada kolejna osoba. Agatha. Wyrywam się z uścisku chłopaka i podbiegam do drzwi.
- Proszę stąd wyjść. TERAZ - pokazuję ręką na korytarz.
- Jesteś...
- Tak, wszyscy to wiemy, PROSZĘ STĄD WYJŚĆ - dodaję, tym razem ostrzej. Skutkuje i zostaję sama z Maxem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top