Część 50

Odgarniam włosy z czoła i siadam na jednym z parapetów. Wpatruję się w przestrzeń przed sobą, powoli obracając jabłko w dłoni. Niesamowite, ile śniegu napadało w ciągu jednej nocy. Pojedyncze, białe płatki spokojnie kołyszą się w powietrzu, aby docelowo opaść na tysiące innych, podobnych sobie drobinek.

Jest mróz, któremu towarzyszy przepiękne słońce. Jego promienie jakby zapalają każdy, nawet najdrobniejszy obiekt pokryty lodem. Nasyca je niezliczoną ilością drobinek światła i blasku. Kiedy patrzę na biały puch zbyt długo czuję, jak łzawią mi oczy. Lecz nie mogę odwrócić wzroku. Jestem zauroczona tym widokiem. Jest przepiękny z perspektywy miejsca, w którym się znajduję. Od mroźnej aury dzieli mnie szyba, a pode mną znajduje się grzejnik. Więc nic dziwnego, że całość mi się podoba.

Po raz kolejny podrzucam owoc, lecz tym razem nie spada w moje dłonie.

- Przyniosłaś mi jabłko? To miłe! - zamykam oczy, słysząc obok siebie ten głos. Głęboki oddech i powoli odwracam głowę.

- Oddaj to - mam wrażenie, że głos wydobywający się ze mnie, wcale do mnie nie należy. Jest zbyt spokojny, a jaw środku cała wrze. Nie szukam kłopotów, więc dlaczego, do diabła, one to robią?!

Z kamienną twarzą patrzę na bawiącego się owocem Lukasa. Uśmiecha się. Jest cholernie pewny siebie. Lily stoi tuż obok ze swoim klonem. Nie wiem kto to, nie rozpoznaję ich. Liam stoi z tyłu. Opiera się o ścianę z założonymi rękoma. Przyszedł na przedstawienie. Nie zrobię im przysługi. Nie wścieknę się. Nie zacznę ich obrażać. Nie zrobię nic.

Zeskakuję na podłogę i podnoszę torbę.

- A właściwie... weź je sobie - macham ręką i odwracam się do okna. Wyciągam drugie jabłko z uśmiechem.

- Popatrzcie, skończyła się odważna dziewczynka. Teraz nawet boi się wziąć, co jej - blondyn parska śmiechem, a zaraz dołącza do niego chórek. Spokojnie. Tylko spokój może przynieść efekt... słyszę słowa dudniące mi w głowie. Zastanawiam się chwilę. Nie... nie tylko spokój. Nie zgadzam się z wewnętrzny głosem. Spoglądam w dół, na zaciśnięte pięści. Działam instynktownie. Odwracam się szybko i wymierzam szybko cios prosto w środek twarzy chłopaka.

- Nie boję się - poprawiam go - Po prostu czasem nie warto sobie brudzić rąk czymś... takim - wskazuję na niego brodą, kiedy zgina się w pół i osłania nos dłońmi.

Szybko spoglądam na Liama. Kąciki jego ust są lekko uniesione. Prycham pod nosem i łapiąc jabłko z torbą w jedną dłoń, odchodzę.

- Czy myślisz, że możesz robić co ci się podoba?! - uderzam plecami w ścianę z dużą siłą. Owoc wypada mi z dłoni i toczy się wzdłuż korytarza. Lukas przyciska mnie ciałem do zimnej powierzchni. Kątem oczu widzę jego palce po obu stronach mojej głowy. Przyrżnęłam również potylicą, dopiero czuję, jak zaczyna pulsować. - To moja szkoła - cedzi przez zęby, przyciskając wargi do mojego ucha. Dreszcz obrzydzenia przebiega mi po plecach. Nienawidzę go. Nienawidzę. Mam ochotę skoczyć mu do gardła. Teraz wydaje się to wyjątkowo kuszące.

- Twoja? Jakiś akt własności? - mój głos jest ochrypnięty. Palą mnie płuca od silnego uderzenia. Nie mogę wziąć głębokiego oddechu, ciało chłopaka za bardzo przygniata moją klatkę piersiową.

- Nie żartuj - wali dłonią w ścianę. Wzdrygam się lekko i wykorzystując okazję szybko zerkam w dół.

- Lukas, to konieczne? Odpuść - Liam mocno chwyta go za przegub. Widzę jego zbielałe kostki i zaczerwienione palce, zaciskające się na materiale bluzy. To rozprasza na moment uwagę chłopaka. Wystarcza. Dziękuję Bogu, że ubrałam glany. Z dużą siłą nadeptuję na jego stopę, w miejscu łączenia kości, a zaraz po tym, metalowym czubkiem kopię go w piszczel. Odrzuca go prosto w bruneta.

- Jak chcesz mnie przestraszyć, próbuj dalej! - warczę w jego stronę i niekoniecznie się spiesząc, skręcam w inny korytarz.

Wciąż jestem wściekła, choć minęło kilka godzin. Mam ochotę w coś uderzyć, kopnąć. Tak, żeby się rozpadło na drobne kawałeczki. Uderzam pięścią w drewniane drzwi boksu, a z moich ust wyrywa się zduszony krzyk. Nad moim ramieniem pojawia się łeb konia, który wypuszcza mi powietrze we włosy.

Oddycham głęboko, nie mogę pozostać w takim nastroju. Nie dam rady czegokolwiek zrobić z uczuciem pożaru powoli pochłaniającego moje wnętrzności. Siłą woli muszę sprawić, aby ponad burzą ciskającą piorunami zaczął padać deszcz. Wyobrażam to sobie... Jak zalewa płonącą krew, gasi pomarańczowe płomienie z sykiem i daje uczucie chłodu, ulgi. Wdech, wydech, wdech, wydech. Opieram czoło o chropowate drewno. Przesuwam dłonią po desce, czując jak pojedyncze drzazgi stają pionowo po moim dotyku.

- Już dobrze - odwracam się do Akryla i ujmuję jego pysk w dłonie. Wysuwa język i drażni moja skórę jego krawędziami. Uśmiecham się. Mimowolnie, jak zawsze kiedy jestem przy nim, a w powietrzu unosi się zapach siana, końskiej sierści i pasty do skórzanych rzeczy. Przykładam usta do miejsca między jego chrapami. Jeszcze jeden duży haust powietrza i podnoszę szczotki z podłogi. Chwytam je mocniej i szybkimi, zwinnymi ruchami oczyszczam boki zwierzęcia z pojedynczych sklejek błota i kurzu. Szybko kończę, ponieważ brudu nie ma zbyt dużo.

- Dzisiaj pobawimy się inaczej... - mruczę cicho, wsuwając halter na głowę karego konia. Z trudem utrzymuję się na nogach, kiedy ściągam siodło westernowe ze ścianki boksu, a cały jego ciężar opiera się na moich ramionach.

Dopinam wszystkie sprzączki skostniałymi dłońmi. Ktoś otworzył oba wrota stajni, przez co nawet tu docierają lodowate podmuchy wiatru. Nie ubieram kasku, tylko czarną czapkę a na nią wciskam kapelusz, wypuszczając czarny warkocz z boku głowy. Przypinam wodze do kantara sznurkowego i popychając drewniane drzwi, wychodzę na korytarz stajni.

-Wow! Super! - przekrzykuję wiatr wdzierający się we mnie przez otwarte usta. Robimy idealne okrążenie, dookoła stojącej pionowo beczki. W duchu dziękuje, że ta stadnina posiada tyle ujeżdżalni, a każda przystosowana jest do innej dyscypliny. Ojciec Lukasa musi mieć masę pieniędzy, jak i również zarabiać na tej placówce dużo. Z tego co zdążyłam zauważyć, wolnych jest zaledwie kilka miejsc. Nic dziwnego, że chłopak uważa się za jeszcze ważniejszego niż jest.

Pogoda jest tak samo piękna jak rano. Słońce świeci, napawając blaskiem całe otoczenie. Jedynie plac jest odśnieżony, wszystko inne pokryte jest grubą, białą warstwą. Czuje się cudownie, wszystkie dławione emocje ze szkoły wylatują ze mnie szybko, teraz sprawiają wrażenie głupich i błahych, zupełnie niepotrzebnych. Przymykam oczy i poganiam konia do galopu wzdłuż dłuższej ściany ujeżdżalni. Wyrywam ręce na boki, chcę poczuć wiatr smagający mi przestrzeń między rozwartymi palcami, otoczonymi delikatnym materiałem rękawiczek. Moje biodra kołyszą się wraz z ruchem konia. Unoszę brodę i śmieję się w głos. Tak porostu się śmieje. Na czubku mojego nosa rozchodzi się chłód. Zaraz po tym na policzkach, wargach, powiekach. Zgaduję, że zaczyna prószyć śnieg, ale nie śmiem otworzyć oczy, żeby to sprawdzić. Czuje się idealnie, czuje się wolna od wszelakich zmartwień. Akryl parska, przez co otwieram oczy. Moją uwagę przykuwa ubrana na ciemno postać stojąca przy płocie. Chwytam wodze i przysiadam mocniej w siodło. Koń zwalnia, a ja głaszczę go po szyi i kieruję w stronę mężczyzny.

- Michel! - wołam radośnie, rozpoznając jego uśmiech. Na jego widok po moim ciele rozlewa się miłe ciepło.

- Hej. Świetnie to wyglądało - kiwa głową w stronę Akryla. Przyglądam się przez moment. Nawet w oczach czają mu się wesołe iskierki.

- Ale co? - pytam, nie wiedząc ile widział. Zazwyczaj kiedy jestem w siodle, tak bardzo mnie to pochłania, że nie zwracam uwagi na otoczenie. Bardzo się to przydaje podczas zawodów.

- To, jak byłaś radosna. Powinnaś częściej się uśmiechać - wyjaśnia, opierając się o zaśnieżoną balę płotu.

- Ach... tak, chyba powinnam - spuszczam wzrok i wpatruję się w splecione palce na wodzy. Nie wiem jak się zachować, zawsze przyjmowanie komplementów sprawiało mi problem. O ile to był komplement.

- Długo jeszcze? - zmienia temat. Możliwe, iż widzi moje zakłopotanie. Tak czy inaczej, jestem mu wdzięczna.

- Tylko go rozstępuje - odpowiadam po chwili namysłu, przejeżdżając dłonią po czole. - Może chcesz to zrobić?- szczerzę się do niego. Chciałabym go zobaczyć w siodle.

- Nie... Wiesz, znaczy... - chrząka, zaczynając kręcić młynek kciukami.

- Ty się boisz - stwierdzam, przygryzając wargę. Nic nie odpowiada, więc uznaję to za potwierdzenie.

- Chodź tu - wołam go, dusząc chichot w gardle. Zmieszany rzuca mi pytające spojrzenie. Wypuszczam ze świstem powietrze. - No wejdź na tą ujeżdżalnie no - ponaglam go gestem ręki. Robi to z małym oporem. Kiedy każę mu usiąść za sobą, szczęka opada mu niemal do ziemi. Wykonuje jednak moje polecenie i zadziwiająco lekko siada na tylnej części grzbietu. Jednak w tym momencie jego swoboda się kończy. Momentalnie obejmuje mnie w talii i ściska tak mocno, że ledwo mogę złapać oddech.

- Jak mnie udusisz to ci nie pomogę - dyszę, chwytając lewą ręką jego splecione dłonie i jedną z nich kładę na krawędzi swojego pasa. Z ulgą biorę głęboki wdech. Tuż przy uchu słyszę wychrypiane 'przepraszam'. Spoglądam w bok i widzę twarz policjanta na moim barku. Jest blady jak papier.

- Dlaczego on jest taki wysoki - z trudem przełyka ślinę. Jego silne ręce są tak napięte, że czuję, jakby drewno przylegało do mojego ciała. On się nie boi. On jest przerażony.

- Michel - odzywam się spokojnie, starając się ignorować to, jak bardzo mi niewygodnie. Nie zwraca na mnie uwagi, tylko wytrzeszczone oczy wlepia w ziemię.

- Michel! - podnoszę głos, wbijając mu łokieć miedzy żebra. - Rozumiem, że można mieć lęk wysokości, ale bez przesady. Weź głęboki oddech. Nic ci nie będzie, tylko trzymaj się kolanami, tak? - odwracam głowę na tyle, na ile pozwala mi podbródek chłopaka, wbity niemal w mój obojczyk.

- Co ty mi zrobiłaś! - śmieje się nerwowo, ciągle kurczowo się mnie trzymając.

- Faceci... Dobra, ruszamy, nie krzycz tylko - wywracam oczami i przykładam łydki do boków konia. Po dłuższej chwili słyszę, jak policjant z ulgą wypuszcza wstrzymywane powietrze. Stopniowo się rozluźnia, dzięki czemu mam więcej swobody. Zaczynam z nim luźno rozmawiać, chcąc go skupić na czym innym niż panikowaniu.

Kiedy opuszczamy czworobok i zmierzamy w stronę stajni, na mojej talii spoczywa już tylko jedna ręka. Mogę bez problemu się ruszać i co najważniejsze, oddychać. W wejściu stoi Lukas i Liam. Ten pierwszy wygląda na wściekłego. Znowu go ośmieszyłam. Uśmiecham się szeroko i schylając się nieco, wjeżdżam do stajni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top