Część 36
- Jak mam cię nazwać, co? - zadaję pytanie, gładząc ciemną głowę leżącej obok mnie suczki. Casper poprawia pysk spoczywający na moim kolnie i wzdycha głęboko. Pies wydobywa z siebie piskliwe jęknięcie. - Aria? - wymawiam na głos pierwszą myśl i o dziwo, brzmi całkiem nieźle. - No to Aria, witam w domu - śmieję się cicho, wstając w podłogi. Ku mojemu zdziwieniu brązowa, pręgowana suczka podnosi łeb i spogląda za mną nieco przymglonymi oczami. Uśmiecham się, widząc, że jej stan się poprawia.
-Powiesz mi w końcu co to za pies i co tu robi? - zaraz w wejściu do kuchni dociera do mnie pytanie ojca. Wzdycham cicho i siadam do stołu. Pewnie spoglądam na jego twarz i po raz pierwszy uderza mnie nasze podobieństwo. Przełykam ciężko ślinę i zbieram się na odwagę zaczęcia normalnej rozmowy.
- Bo jakiś facet się nad nią znęcał, kopał, szarpał, bił metalowym prętem... - mówię po chwili, decydując się nieco ubarwić tą opowieść. - Nie mogłam jej tak zostawić - wzruszam ramionami i powłócząc nogami ruszam do lodówki, z której wyciągam pitny jogurt.
- No tak, jak mogłabyś przejść obojętnie obok psa... - Thom mruczy pod nosem, na pozór tonem pełnym wyrozumiałości, jednak wyczuwam w jego wypowiedzi nutkę ironii.
- Bo ja nie potrafię zostawić kogoś, kto mnie potrzebuję - warczę w jego stronę, obserwując jak jego twarz przeszywa grymas... zawodu? Prycham cicho i czym prędzej wbiegam na górę.
Upadam z łoskotem na łóżko, przez co oba psy podnoszą się niespokojnie. Po raz kolejny zalewa mnie fala skotłowanych uczuć. Jestem taka sama jak ojciec i tak bardzo mnie to przeraża. Albo zaczynam popadać w paranoje, albo rzeczywiście coraz bardziej przypominam go nie tyle z charakteru, bo tu prawie różnic nie ma, co z wyglądu. Najgorsze jest to, że to już nie tylko kwestia koloru włosów. Niby moje oczy są dalej duże i szare, twarz wciąż jest owalna, kości policzkowe wystają, nos jest mały lekko zadarty, lecz już nie szczegóły, a całokształt owiany mahoniowymi włosami, przypomina bardziej ojca, niż mamę. Możliwe, że te pozory stwarza moja wyobraźnia, która najwidoczniej również ma dość towarzystwa Thomasa.
- Gdzie idziesz? -ostry ton zatrzymuje mnie w przejściu. Zaciskam zęby, żeby nie dać uciec kilku, ewentualnie kilkudziesięciu cenzuralnym słowom.
- Na zewnątrz - no to zagramy po mojemu.
- Gdzie? -ponawia pytanie z nadzieją na uzyskanie odpowiedzi.
- Poza mury tego domu - uśmiecham się chytrze, widząc jego niezadowolenie.
- O której wrócisz? - wzdycha, widząc że więcej mu nie powiem.
- Jak wrócę, to będę. Logiczne? Tak sądzę - przytakuję lekko głową i nie czekając na ciąg dalszy przesłuchania wychodzę.
Przyciskam palec wskazujący o szerokiego uśmiechu. Biorę głębszy oddech i z rozbiegu wskakuję na stojącego do mnie tyłem Aleksa. Mój plan nie kończy się powodzeniem, bo chłopak prawie się nie ugina, robi tylko minimalny krok do przodu.
- Eej, myślałam, że gorzej to zniesiesz - śmieje się wciąż wisząc na jego plecach.
- Jak się waży tyle co nic, to przez co mam się przewrócić? - odwraca głowę w moją stronę, wytykając język.
- Jakie nic! - udaję oburzoną, zeskakując na ziemię z założonymi rękami - Chociaż właściwie... żyje samymi jogurtami ostatnio... - przyznaję nieco zamyślona, uświadamiając sobie dopiero, że rzeczywiście niewiele czasu spędzam na jedzeniu.
- Dobra, przesądzone, po treningu idziemy na pizze - Chris klaszcze w dłonie, po czym bierze do nich jedną z leżących obok broni. Otwieram usta, żeby powiedzieć, że stanowczo odmawiam, Aleks szybko mi przerywa.
- Żadnych wymówek kochana - puszcza mi oczko i idzie w ślady Chrisa, podchodząc do blatu.
- Zaczynamy w końcu? Niech nasza gwiazda pokaże, na co ją stać? - Liam prycha głosem przesiąkniętym sarkazmem.
- Jasne, może się w końcu czegoś nauczysz - odgryzam się, biorąc ulubiony łuk do ręki, po czym przechodzę na otwarty teren.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top