Część 35
Zagryzam wargę, zastanawiając się gdzie zgubiłam siebie. Przecieram dłonią zmęczone oczy, po czym skupiam się na drodze. Lekko się gubię, Chicago nie jest małe, a ja no cóż, miasta prawie nie znam.
Wytężam wzrok, skupiając go na postaci postawnego mężczyzny. Po chwili zauważam leżącego obok niego psa. Zwierzę jest przerażone, okazuję najwyższą uległość.
- Hej! Zostaw go! Zostaw! - wrzeszczę, biegnąc ile sił w nogach. W kilka sekund dopadam do faceta, z rozbiegu w niego wpadając. Tracąc równowagę robi kilka kroków w bok.
- Pojebało cię dziewczynko? - warczy na mnie, chcąc mnie onieśmielić swoimi rozmiarami.
- Mnie?! Chyba ciebie! Co ty robisz temu psu! - wciąż krzyczę, upadając na kolana przy lekko zakrwawionym psie. Całe jego ciało drży, białka oczu są mocno widoczne. Oddech jest zdecydowanie zbyt szybki i płytki. Gładzę delikatnie jego bok, czując jak pod moim dotykiem napinają się jego mięśnie.
- Co on ci zrobił?! - łkam, nie wiedząc kiedy moje policzki zrobiły się mokre.
- Głupi kundel, nawet na smyczy nie potrafi iść, skacze jak pojebany - prycha mężczyzna, ocierając nos dłonią. Przyglądam mu się przez chwilę. Wysoki, krótko ostrzyżone, ciemne włosy, ciemne oczy, lekki zarost i pokaźne mięśnie, rysujące się nawet przez okrywającą je bluzę.
- Idiota! - wołam odrobinę za głośno. Wiem, że nie powinnam się tak odzywać, bo w konfrontacji z nim, nie będę mieć szans. Jednak nie odezwę się do niego grzecznie, nie potrafię tak.
- Było kurwa ruszyć mózgownicą i nauczyć tego psa chodzenia przy nodze, oraz tego, żeby na ludzi nie skakał! A teraz za swoją ułomność umysłową karcisz biedne zwierzę! - podnoszę się na miękkich nogach, stając tuż przed nim. - Psa zabieram i jeśli chcesz, żeby obyło się bez policji, radzę oddać go po dobroci - syczę, patrząc na jego zdziwioną minę. - Bohater się znalazł, tylko na słabszych potrafisz się rzucać? Żałosne... - fukam, kucając obok skopanego psa, po czym delikatnie wsuwam ręce po jego ciało. Napina się cały, jednak jest tak obolały, że nawet nie próbuje się wyrwać. Podnoszę go z zadziwiającą łatwością, zważając na to, że pies nie jest wcale taki mały. Na oko sięga mi do kolan, wygląda na mieszankę boksera.
- I brawo. Zabieraj stąd tego bezużytecznego kundla... - facet prycha pod nosem, jednak ja zamiast nim, zajmuje się ponad dwudziestokilogramowym psem obciążającym moje ramiona.
Po wizycie u weterynarza w końcu znajduję się przed domem. Czuję, że całe ręce mi drżą od ciężaru psa, który sam ledwo stoi na nogach. Z trudem przekraczam próg domu i o mało nie rzucam psem w sufit, kiedy zaraz po wejściu naskakuje na mnie ojciec.
- Gdzie ty byłaś?! Masz szlaban po tym, co zrobiłaś w szkolę, a ty co?! Chodzisz sobie po mieście i gdzieś masz mnie i moje zasady! - wybucha, ledwo kierując na mnie wzrok. Kiedy największe skupisko emocji z niego ulatuje, w końcu skupia uwagę na tym, co ledwo trzymam na rękach.
- Co to jest? - mruży oczy, wskazując zwierzę ruchem głowy.
- To pies. Pies, który zaraz do końca roztrzaska kości na kafelkach, jeśli dłużej mnie tu będziesz zatrzymywał - wyduszam, poprawiając delikatnie ledwo przytomnego mieszańca, na którego działają jeszcze środki uspokajające.
- Idź, później mi wyjaśnisz - Thom wzdycha ciężko i machając ręką wraca do kuchni.
- Casper waruj - syczę, czując, że moja siła jest na wyczerpaniu. Mastiff na całe szczęście szybko reaguje na polecenie i nie przeszkadza mi w odłożeniu psa na posłanie. Opadam bezsilnie na podłogę, dokładnie czując zdrętwiałe mięśnie.
- Za co mnie to wszystko spotyka... A teraz to mi jeszcze ręce odpadną - mruczę do siebie, nie wykonując nawet najmniejszego ruchu. Przymykam oczy, ziewając jednocześnie. Czuję pod sobą chłód paneli, jednak w danym momencie przynosi mi to swego rodzaju ukojenie.
- Faith? - słyszę pytanie od strony drzwi, jednak nie mam siły nawet podnieść powiek.
- Hym? - mruczę tylko, dalej pozostając w tej samej pozycji. Słyszę kroki i po chwili czuję jak Will siada obok mnie.
- Co to za pies? - pada kolejne pytanie, na które z moich ust wydobywa się cichy jęk.
- Nie wiem - odpowiadam po części zgodnie z prawdą. Staram się mówić szybko, bo mam wrażenie, że każde słowo zabiera mi kolejną dawkę cennej energii. Blondyn chichoczę pod nosem, po czym wbija mi palec między żebra.
- Yaaaugh... - jęczę, przewracając się na bok. - Człowieku, przeszłam pół miasta z tym psem na rękach, nie mam siły myśleć, a ty mnie torturujesz. Za co... - zakrywam twarz dłońmi, po czym posyłam mu zmęczone spojrzenie.
- Ah.. no tak, a wcześniej jeszcze się biłaś - stara się mówić poważnie, jednak widzę cień uśmiechu przemykający po jego twarzy.
- Jestem tak zmęczona, że nawet nie mogę wymyślić dobrej riposty - mrużę oczy, spoglądając w jego niebieskie tęczówki. Opieram czoło o podłogę, po czym patrzę na leżące za mną, nieruchome zwierzę. Jego klatka piersiowa miarowo się unosi, oddech jest zdecydowanie spokojniejszy niż wcześniej.
- Co ci zrobiła ta cała.. Lilly?- Will kładzie się obok mnie, podkładając ręce pod głowę.
- Żyje - mruczę, delikatnie się rozciągając. - A tak naprawdę nazwała mnie dziwadłem, później dziwką. Nie pozwolę, żeby ta pusta lala mnie obrażała - wzruszam ramionami, ponowne ziewając.
- Widzę, że trafiła w czuły punkt... - chłopak śmieje się pod nosem.
- No, jak Thomas - prycham cicho, zakrywając twarz dłonią.
- Oj Faith, nigdy mu tego nie odpuścisz nie? - zadaje pytanie, mimo tego, że wie jaka będzie odpowiedź. Odwraca głowę w moją stronę, a ja tylko kręcę przecząco głową z cwaniackim uśmiechem, przez co ten tylko zaczyna się śmiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top