Część 30

Naciągam kaptur na głowę, po czym otwieram zeszyt udając, że czegoś w nim szukam. Masa spojrzeń wypala we mnie jeszcze większą dziurę. Czuję się źle. Drażni mnie wszystko, nawet to, że wszędzie jest jasno, a na dworze jest piękna pogoda. Najchętniej siadłabym w pokoju z pozasłanianymi roletami i butelką alkoholu w ręku. Nie ważne jakiego, ważne, żebym na chwilę zapomniała.

Wzdycham głęboko, zakładając torbę na ramię. Spuszczam głowę najbardziej jak mogę, nie chcę pokazać, że płaczę. Mogłoby to wyglądać nieco dziwnie, dziewczyna w czarnych, podartych rurkach, czarnej, za dużej bluzie na zamek, glanach i  z kapturem naciągniętym niemal na oczy - płacze. Z wierzchu na pozór tak idealna, tak silna... Prycham pod nosem na własną myśl. Końcem rękawa staram się osuszyć policzki, jednocześnie nie zacierając oczu. Niepotrzebnie jednak to robię, po chwili sytuacja się powtarza. Skupiam wzrok na moich militarnych butach, posuwających się szybko na tle jasnej podłogi.

Mój umysł chwilowo się wyłącza, przez co nie słyszę całego panującego dookoła mnie zgiełku.

Ta cisza jest inna, nadzwyczajna... najcichsza jaką znam. Przynosi upragnioną błogość i ulgę, sama nie wiem dlaczego, jak i nie wiem, jak to zrobiłam. Jednak ktoś wytrąca mnie z tego wspaniałego stanu, uderzając mnie w ramię. Odwracam się i wzrokiem przepełnionym wyrzutem odprowadzam jakiegoś chłopaka, który nawet nie wie, że zburzył mój chwilowy, idealny świat.

Podnoszę głowę i przez pierwszy moment staram się wyostrzyć wzrok oraz skupić go na czymkolwiek.

Dostrzegam idącego w moją stronę Liama i Luka. Liam jak zawsze wygląda dość niechlujnie, lecz na swój sposób uroczo. Szara koszulka polo ukryta jest pod szaro-czarną koszulą w kratkę, której jeden z rozpiętych końców, spoczywa w czarnych spodniach. Widzę, że chłopak patrzy prosto na mnie z cwanym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Ponownie chowam twarz w cieniu kaptura i czym prędzej skręcam w boczny korytarz. Nie liczy się to, czy spóźnię się na lekcje, czy w ogóle na nią dotrę. Liczy się to, że moja dusza dzisiaj jest obecna, owszem, ale w milionie malutkich kawałeczków. Nie mam nastroju, ani chęci na gry z nim.

Jednak on nie odpuszcza łatwo. Podbiega do mnie i chwyta mnie za łokieć. Ja jednak nie reaguję, nie mogę podnieść zapłakanych oczu. Hardo podążam na przód, nie zważając na trzymającego mnie chłopaka.

- Czyżby znudziła ci się chęć pogrywania ze mną? - śmieje się głośno, szybkim ruchem pociągając mnie za bluzę, czym powoduje, że staję tuż przed nim. Unoszę wysoko brodę, patrząc w jego zielone tęczówki. Momentalnie z jego ust znika uśmiech, a w oczach maluje się zszokowanie. Bez słowa wyrywam rękę i ponownie ruszam przed siebie, nawet nie wiem dokąd prowadzącym, o dziwo pustym, korytarzem.

- Hej, hej... - szepcze, a jego dłoń oplata moje ramię.

- Zostaw - szarpię się, czując jak słone krople wędrują mi po kościach policzkowych. Jednak do szatyna nie docierają moje słowa i wciąż uparcie zaciska palce na mojej skórze. - Zostaw, rozumiesz, zostaw mnie w spokoju - staram się warknąć na niego, ale wychodzi mi tylko histeryczna prośba.

- Co się stało, Faith? - zadaje pytanie, ignorując moje słowa. Kiedy nie chcę na niego spojrzeć, łapie mnie za nadgarstki i zmusza do kontaktu wzrokowego.

- Puść... Proszę - połykam łzy, decydując się na ostateczność, czyli prośbę. Czuję w sobie jakąś blokadę, coś co zabiera mi siłę i nie pozwala na nic więcej, jak płacz. Ponawiam próbę odejścia, szarpiąc rękoma na wszystkie strony. Kaptur spada mi z głowy, jeszcze bardziej ukazując mój nędzny stan.

Chłopak przez chwilę szuka w moich oczach odpowiedzi na zadane pytanie, jednak ja resztką siły psychicznej i fizycznej staram się uwolnić i najzwyczajniej w świecie odejść. Taka prosta rzecz, a w tej chwili wydaje się tak odległa i nieosiągalna.

- Uspokój się, uspokój! - podnosi lekko ton, po czym zaraz zamyka mnie w swoich ramionach. Nie daję za wygraną, chcę uciec, schować się, chcę, aby mnie zostawił w spokoju. Po dłuższej chwili tracę siły i już kompletnie nie wstrzymując łez, wybucham niczym zbyt mocno napompowany balon, tyle, że we mnie, zamiast dwutlenku węgla, jest ogrom kotłujących się emocji. Silne ręce Liama wokół moich ramion wydają się być chwilową oazą, a jego dłonie wędrujące równomiernie po moich plecach, starają się uspokoić szalony galop mojego serca.


Mimo fatalnego stanu psychicznego idę na strzelnicę. Doskonale wiem, że jak zostanę w domu i będę siedzieć sama, cały czas spędzę na płakaniu. Nie chcę tego robić po raz kolejny, więc biorę się w garść i opuszczam mury, które przygnębiają mnie jeszcze bardziej. Z całej siły przygryzam dolną wargę, aby skupić się na delikatnym bólu cielesnym, zamiast psychicznym.

Do ośrodka docieram w jednym kawałku, nie płacząc po drodze. Jakiś postęp. Jeszcze jeden głęboki wdech i wchodzę na posesję. Zaraz po przekroczeniu progu budynku, dociera do nie gwar rozmów i śmiechu. Czyli chłopcy już są. Przyodziewam maskę z szerokim uśmiechem. Nie chcę wzbudzać zainteresowania i litości.

- Hej - wołam, podchodząc do siedzących osób.

- Oh! Jest i część piękna zespołu - odzywa się pierwszy, jak zawsze uśmiechnięty, Aleks.

-Przestań, bo się jeszcze zarumienię - śmieję się cicho, starając się mówić naturalnym głosem.

- Cześć mała - Josh puszcza do mnie oczko, zeskakując jednocześnie ze stołu. Spoglądam przelotnie na Liama, który momentalnie stracił humor. Wzruszam niezauważalnie ramionami i witam się z Nathanem i Chrisem.

- Dobra, koniec! Teraz zmieniamy taktykę... - oznajmia Aleks, obmyślając nowy plan ćwiczeń - Liam idziesz od frontu z Chrisem, Nathan pójdziesz tam, a ja z Fai, zajdziemy.... - mówi dalej, jednak wcale go nie rozumiem. Zamiera mi dech w piersiach, a oczy zachodzą łzami. Po raz pierwszy od śmierci mamy, ktoś zdrobnił tak moje imię... tak jak ona zawsze to robiła. Zdrobnienie krąży mi w myślach, co raz na nowo wbijając sztylety w moje serce. Fala wspomnień burzy moją barierę ochronną i z całą mocą wdziera się do mojego umysłu. Chwiejnie robię krok do tyłu, czując jak nogi się pode mną uginają.

- Faith! - jak przez mgłę słyszę głos Aleksa, a po chwili czuję jak czyjeś ramiona chronią mnie przed upadkiem na ziemię. Za wszelką cenę staram się skupić na danej chwili. Wytężam wzrok, dzięki czemu po chwili znikają mi sprzed oczu czarne plamki.

- Co się stało? - szatyn potrząsa mnie lekko za ramiona, intensywnie się we mnie wpatrując.

Łapczywie łapię haust powietrza, próbując wrócić do normalności. Mrugam kilkakrotnie, po czym spoglądam na zatroskaną twarz Aleksa i reszty chłopców.

- Prze-przepraszam - dukam, zastanawiając się co powiedzieć. - Już dobrze.. - wzdycham cicho, zatrzymując głęboko w sobie negatywne emocje. - Wracajmy do ćwiczeń - uśmiecham się blado, starając się brzmieć normalnie.

- No chyba zwariowałaś! Nie ma mowy, koniec na dzisiaj - naskakuje na mnie Josh, po czym odkłada moją broń d gabloty. Oni nie maja pojęcia o co tak właściwie chodzi, sądzą, że coś mi jest. Jednak nie mam zamiaru powiedzieć im, co się wydarzyło ostatnio w moim życiu. Nie chcę wymuszać na nikim litości. Reszta grupy podąża śladami Josha i odkłada sprzęt, po czym kierujemy się do drzwi wejściowych budynku.

- Odwiozę cię - Liam niespodziewanie szepcze mi do ucha, obejmując jedną ręką w talii. Sama nie wiem dlaczego, ale odskakuje jak oparzona, a w moich oczach ponownie zaczynają błyszczeć łzy. Czuję, że przerażenie maluje się na mojej twarzy i za wszelką cenę nie mogę się tego pozbyć. Spoglądam na Aleksa, a że muszę wyglądać żałośnie, ten podchodzi do mnie powoli i chwyta delikatnie za ramię.

- Odwieźć cię do domu? - pyta głosem przesiąkniętym spokojem. Wciąż czuję jak serce zbyt szybko pompuje mi krew, przez co żyły na dłoniach stają się bardziej widoczne. Powoli kiwam głową, po czym przecieram twarz dłońmi. Chłopcy patrzą na mnie z niemałym zdziwieniem i przerażeniem w oczach.

- Nic mi nie będzie, spokojnie - uśmiecham się delikatnie, obdarzając każdego z nich spojrzeniem. Przełykam ciężko ślinę i staję przy boku Aleksa.

- Do jutra - szatyn żegna się z chłopakami unosząc rękę w górę. Łapię mnie pod ramię i szybkim krokiem ruszamy w stronę wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top