Część 3
Zamykam ciężkie powieki, nieporadnie analizując informacje. Każdą myśl przytłacza szum, każda jakby śnieży, przez co nie mogę jej ułożyć w logiczną całość. Furia odeszła w zapomnienie, nadszedł czas na ogromne przytłoczenie. Czuję, jakby moją głowę zdeptano dziesięć tysięcy razy, a potem kazano trzymać poziom i spójnie myśleć.
- Masz jakąś bliską rodzinę, u której możesz się zatrzymać? - pyta, siedzący naprzeciw mnie komisarz. Patrzę na niego i staram się dobrze przeanalizować jego słowa. Widzę jego oczy, widzę poruszające się wargi, a dopiero po chwili obraz łączy się z dźwiękiem. Potrzebuję sekundy zastanowienia, aby finalnie przecząco pokręcić głową.
- A ojciec? - rzuca szybko, z dozą ciekawości lub ponaglenia w głosie, albo tylko odnoszę takie wrażenie. Ponownie zaprzeczam. Wzmianka o ojcu powoduje, że kula smutku, która urosła w moim wnętrzu zostaje zepchnięta w głąb, a nad nią pojawia się iskra gniewu, żalu i złości, którą zręcznie tłumiłam od lat, a teraz, przebiegła wykorzystuje moją niemoc i ponownie wychodzi na światło dzienne.
- Zwariowałeś?! Ona dostała silne leki uspokajające, na dodatek jest w szoku, a ty próbujesz ją przesłuchać? Nie pracujesz tu od wczoraj do cholery, żeby nie wiedzieć, że tak się nie robi. Masz dostępną całą bazę danych, wystarczy okazać minimum współczucia i takie informacje zwyczajnie sprawdzić w systemie - warczy z wyrzutem młodszy policjant, wchodząc do gabinetu. Podaje mi kubek z parującą herbatą i posyła mi przepraszający uśmiech.
- Dramatyzujesz dzieciaku, dramatyzujesz - mruczy Roosen i wzdychając głęboko, wychodzi z pomieszczenia.
- Chcę wrócić do domu - szepczę, nie spuszczając wzroku z zamkniętych przed sekundą drzwi. Jedyne o czym teraz marzę, to zasnąć i spać, spać, spać, aż przeminie ten smutek, ten ból, ogień przestanie trawić mi wnętrzności, aż zniknie mgła zasnuwająca mi umysł i zapomnę, że to kiedykolwiek się wydarzyło.
- Będziesz tam sama? - podkomisarz unosi jedną brew, patrząc na mnie z niepewnością w oczach.
- Zadzwonię po przyjaciółkę. Poradzę sobie -odpowiadam pewniej, staram się brzmieć mocniej, jednak głos mi drży, a odpowiedź uzyskuje żałosny, mało wiarygodny, a do tego szorstki wydźwięk.
- Nie wątpię, że sobie poradzisz - unosi brodę, patrzy na mnie z góry. To chyba jedna z policyjnych sztuczek, mam wrażenie, że stara się ukryć, że uraziłam go swoim tonem. - Oferuję ci pomoc, a ty traktujesz mnie jak intruza - wyrzut w jego głosie niemal mnie bawi, kiedy siada przede mną na biurku. Ego. Najważniejsze, nieważne w jakich okolicznościach.
- Nie traktuję Cię jak intruza, co to za głupota. - marszczę czoło, ta wypowiedź zupełnie nie pasuje mi do jego funkcji zawodowej. Nie silę się na zwracanie do policjanta per Pan, wnioskując po wydźwięku poprzednich słów nie wydaje mi się, aby to nawet zauważył. - To twoja praca. Tylko praca. Sytuacji takich jak moja dzieje się wiele, a Twoim zadaniem jest bycie uprzejmym, cała filozofia. Zdaję sobie sprawę, że personalnie niewiele Ci do tego, co czuję i myślę w danej chwili, więc spokojnie możesz sobie odpuścić te formułki, nie sprawią, że magicznie poczuję się po nich lepiej. Teraz przepraszam, ale naprawdę chce jedynie zadzwonić do przyjaciółki i wrócić do domu - staram się przybrać ostry ton głosu, jednak stężenie leków, które otrzymałam w szpitalu nie ułatwiają mi tego, przez co brzmię zaskakująco słabo. Odstawiam nietknięty kubek z napojem obok siedzącego Woodrow'a, przykładam telefon do ucha i po kilku sygnałach słyszę, jak Kay odbiera połączenie.
- Kaylee? - pytam dla pewności, choć nigdy nie zdarzyło się, żeby to nie ona odebrała telefon.
- Faith? Coś się stało? - zdziwienie w jej głosie wyczuwam od razu.
- Możesz przyjechać po mnie na komisariat, ten niedaleko szpitala? - ignoruje jej pytanie, nie chcę, aby jechała zdenerwowana i w pośpiechu, już dla jednej osoby dziś się to źle skończyło.
- Co? Faith, coś się stało?! - zaczyna panikować, wiedziałam, że mimo wszystko jest to nieuniknione.
- Przyjedź po mnie, proszę... - szepczę, łamiącym się głosem. Oczywiście, oczywiście, że jej głos musiał tak na mnie zadziałać.
- Ja cię odwiozę, niech przyjedzie do twojego domu - wtrąca się Michel, przysuwając gtwarz do mojego telefonu, aby dziewczyna go usłyszała.
- Dobrze, za chwilę wyjadę - rzuca, po czym słyszę dźwięk kończonego połączenia.
Wciskam telefon do kieszeni bluzy, po czym bez słowa ruszam do drzwi. Adrenalina i leki, które trzymały mnie w ryzach, właśnie przestają działać, jeszcze chwila, a zwinę się na podłodze w kłębek bólu, przetkany potokami łez.
- Hej, czekaj! - podkomisarz zeskakuje z blatu i podbiega do drzwi. - Powiedziałem, że Cię odwiozę - otwiera mi drzwi, mam wrażenie, że zaczynam go irytować. Nie reaguję, wymijam go pospiesznie i kieruję się do wyjścia. Jeśli za chwilę nie wyjdę na świeże powietrzę, zacznę się dusić.
W ciszy dochodzimy do samochodu. Po drodze chłopak kilka razy próbuje zacząć rozmowę, jednak ja uparcie milczę. Mam wrażenie, że jeśli wydam z siebie choćby jeden dźwięk, pociągnie on za sobą krzyk rozpaczy, który dusi mnie w piersi.
Wysiadam pod domem, a w moich oczach pojawiają się łzy. Przełykam gulę zalegającą w gardle i zaskoczona patrzę na podchodzącego do mnie policjanta. Rzucam mu pytające spojrzenie.
- Muszę sprawdzić, czy nie będziesz sama - wyjaśnia, idąc za mną pod drzwi.
- Poważnie? Miałeś mnie odwieźć do domu, a nie zatrudniać się na etacie opiekunki. Poradzę sobie - marszczę brwi, nie zależało mi, aby być nieprzyjemną, jednak ta sytuacja zaczyna przerastać moje oczekiwania. Tym razem, zamieniamy się rolami i to on ignoruje moje pytanie. - Mhm.. - mruczę pod nosem i wzdycham ciężko, przekręcając klucz w zamku. Wchodzę do środka, gdzie wraz z zapaleniem światła, w korytarzu pojawia się zaspany Casper. Na widok obcej osoby reaguje ostrzegawczym warknięciem.
- Casper, nie - mówię, podchodząc do niego. Patrzę w duże, uduchowione, psie oczy, po czym obejmuję go za szyję i pozwalam, aby łzy swobodnie popłynęły po moich policzkach. Mija chwila, pies tkwi nieruchomo, cierpliwie czekając na rozwój sytuacji. Zbieram się w sobie i ponownie staję na prostych nogach i biorę głęboki oddech.
- Muszę iść nakarmić do konia - rzucam w przestrzeń, nie wiem dlaczego, informuję o tym policjanta, może dlatego, że nadal sterczy w przejściu i nie chcę go wyminąć bez słowa i zamknąć za sobą drzwi? Ocieram policzki wierzchem dłoni i nie czekając na odpowiedź, wychodzę z domu. Nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, iż mężczyzna idzie za mną.
Zapalam światło w stajni i słyszę przyjazne rżenie. Mimo bólu rozdzierającego mi serce, uśmiecham się delikatnie, kiedy słyszę, że tu nic się nie zmieniło. Idę do paszarni, nabieram miarkę owsa na pół z paszą, dodatkowo kroję na plastry marchewkę i jabłko. Przecież byliśmy dzisiaj na zawodach, choć wydaje mi się, jakby to było wieki temu, koń zdecydowanie zasłużył na smaczny dodatek do kolacji. Wychodząc z małego pomieszczenia zauważam jak chłopak gładzi łeb konia.
- Jest piękny... - zwraca się do mnie, odrywając na chwilę wzrok od zwierzęcia. Kiwam głową bez słowa, po czym otwieram boks. Koń robi mi miejsce, a kiedy wchodzę do wnętrza boksu, idzie za mną, trzymając mi łeb nad ramieniem. Po wsypaniu jedzenia do wiadra, nie liczy się już nic. Przechodzę pod końskim brzuchem, bo całkowicie zatarasował mi przejście i kiedy już zajął się jedzeniem, nie mam ochoty się z nim przepychać.
- Zastanawiałaś się kiedyś nad ryzykiem płynącym z tego? Bałaś się? - pyta Michel, obserwując mnie. Oczywiście, czymże byłby jeździecki świat bez tego typu pytań.
- Tak, myślałam o tym. Czy się bałam? Nie raz, a teraz myślę, czy taka śmierć nie byłaby dla mnie dobrą opcją.. - stwierdzam po chwili namysłu. - Jeszcze to do mnie nie dociera, ale już nie mam nikogo - szepczę, bardziej do siebie niż do niego. Nawet nie zauważam, jak moja twarz zmienia się w wodospad. Wiadro wypada mi na podłogę, a dłońmi zakrywam twarz.
- Nie możesz tak mówić. Rozumiesz? Nie mów tak - łapie mnie za nadgarstki, patrząc w moje zapłakane oczy. Po tych słowach, płaczę jeszcze mocniej. Każda łza pali mnie w policzki, mam wrażenie, że skóra płonie mi żywym ogniem. - Dasz sobie radę, jesteś silna, poradzisz sobie, na pewno - mówi hardo, przytulając mnie do siebie. Poddaje się temu i któryś raz z kolei chowam się w jego ramionach. Nie obchodzi mnie to, że wcale go nie znam, że to tylko jego praca, bo potrzebuję teraz kogoś, kto po prostu przy mnie będzie. Nie ważne kto, nie ważne, że nie ma pojęcia o czym mówi, że nie zna mojej sytuacji, ani nawet nie liczy się to, że mówi to, co, jak uważa, właśnie powinnam usłyszeć. Najchętniej przytuliłabym się teraz do mamy, powiedziała jej jak bardzo ją kocham, jak bardzo przepraszam ją za wszystko.
- Faith! - słyszę wołanie, po czym do stajni wpada moja przyjaciółka - Boże, Faith co się stało?! - pyta, widząc mnie zapłakaną. Bez słowa odrywam się od chłopaka i przylegam do dziewczyny.
- A ty to...? - nie zadając mi więcej pytań, zwraca się do Michela. Oddycham głęboko, czuję delikatny zapach szamponu do włosów i słodką nutę żelu pod prysznic. Podnoszę wzrok i zauważam, że włosy dziewczyny są mocno wilgotne, a twarz jest pozbawiona resztek makijażu. Wyciągnęłam ją spod prysznica.
- Podkomisarz Michel Woodrow - policjant przybiera służbowy ton i pokazuje jej odznakę policyjną.
- Podkomisarz? Co się stało.. - jęczy Kaylee, głaszcząc moje plecy. Nadal obejmuję ją ramionami, czuję jak bardzo napina mięśnie.
- Mama Faith miałą wypadek i ... - urywa, uważnie mnie obserwując. Zanoszę się jeszcze mocniej płaczem, cieszę się, że nie wypowiedział tego na głos, może jeśli nie będę tego mówić głośno, choć przez chwilę będę mogła udawać, że to się nie wydarzyło.
- Nie, nie wierzę... - Kaylee szepcze, robiąc się sino-blada. Czuję, jak uchodzi z niej powietrze.
- Boże dziewczyny, zaraz was obie trzeba będzie ratować - Michel krzywi się i asekuracyjnie podchodzi do Kay.
- Jak to się stało? - moja przyjaciółka odsuwa mnie od siebie i pyta tak cicho, że gdybym nie widziała ruchu jej warg, nie jestem pewna, czy usłyszałabym wszystkie słowa.
- Nie teraz - chłopak kręci głową i obejmując mnie w talii, wyprowadza ze stajni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top