Część 16


Czuję doskonale, jak każdy mój mięsień się rozluźnia. Zdaję sobie sprawę z tego, jaką właśnie awanturę zrobiłaby mi mama. Zduszam jednak rosnące poczucie winy w zarodku i rozkoszuję się każdą chwilą, kiedy ostry, tytoniowy dym drażni moje płuca.

Wypuszczam powietrze przesączone nikotyną, które tworzy symetryczne, siwe okręgi. Przypominam sobie, jak długo się tego uczyłam. Z uśmiechem odtwarzam w myślach moment, kiedy piękne, równe koło wyszło mi po raz pierwszy. Sama nie wiem, czemu zdecydowałam się żeby kiedykolwiek spróbować palić. Samo przyszło. Ale pamiętam to rozczarowanie rodzicielki, kiedy znalazła paczkę w mojej torbie. Później, mimo moich obietnic, przez moją nieostrożność udało jej się odkryć zapalniczkę w mojej kurtce, której nigdy nie odkładałam do szafy, więc robiła to za mnie.

Wzdycham cicho, zaciągając się po raz kolejny. Obserwuje podjeżdżający pod dom samochód ojca. Nie zwracając na to uwagi, wypuszczam dużą porcję dymu przez okno. Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w garnitur staje na podjeździe. Widzę, że jest zamyślony, więc nawet nie ma mowy o tym, żeby mnie zauważył.

Zwracam uwagę na ciemno brązowe włosy, wpadające w mahoniowy odcień. Byłyby identyczne jak moje, gdyby wykluczyć ich siwiejące końce. Thom jest wysoki, zdecydowanie nie odziedziczyłam po nim tych genów. Byłam jedynie odrobinę wyższa od mamy. Szybko tworzę w głowię listę rzeczy w których jestem podobna do mamy, a w których do taty. Szare, duże oczy, delikatne rysy twarzy, twarz owalna, mały nos, pełne usta... To wszystko sprawiało wrażenie, jak gdyby było metodą kopiuj -> wklej przeniesione z mamy na mnie. Jedynie ciemne, falowane włosy, sięgające mi nieco za łopatki, przypominają włosy ojca. Z drobniejszych szczegółów, to można wspomnieć o długich i gęstych rzęsach, które również mam po nim. Za nie, to mogę mu podziękować, bo dzięki temu nie koniecznie muszę się malować.

Potrząsam głową, kończąc rozmyślania na temat swojego wyglądu. Gaszę papierosa na parapecie, po czym spuszczam go w toalecie. Zaczyna mi się nudzić, więc przychodzi mi do głowy pewien pomysł.

Ubieram czarne, mocno podarte spodnie, a do tego czarny top, wycięty tak, że po bokach widać  czarny, koronkowy stanik. Na dodatek wiążę dół koszulki w supeł tuż nad pępkiem.

Następnie łapię włosy w roztrzepanego koka, który dodaje mi uroku. Uśmiecham się zadziornie do swojego odbicia, po czym powoli schodzę na dół. Przedstawienia ciąg dalszy, myślę, uśmiechając się do siebie. Z gracją pokonuję ostatnie stopnie, oczywiście na tyle, na ile pozwala mi przeklęty gips.

- Faith, czekaj! - zatrzymuję się wpół kroku, słysząc głos Willa. Biorę głęboki wdech, aby przyjąć naturalny wyraz twarzy. Nie chcę, aby chociaż przemknął po niej cień ujawniający mój podstęp. Chłopak zatrzymuje się przede mną, ale zamiast od razu coś powiedzieć, najpierw uważnie lustruje mnie wzrokiem. W duszy uśmiecham się szeroko, zadowolona z pierwszego efektu.

- Chyba się nie obraziłaś, co? - reaguje, kiedy moje palce pstrykają tuż przed jego oczami. Kręcę tylko głową w odpowiedzi.

- To dobrze, choć cię przedstawię - uśmiecha się delikatnie, chwytając mnie za nadgarstek. Niby niechętnie podążam za nim do salonu.

- To jest moja przybrana siostra, Faith, a to Nathan i Daniel - informuje, pokazując kolejno dłonią kolegów. Zakładam ręce na piersi, przygryzając wnętrze policzka. Nie mówiąc nic, czekam na ich reakcję. W pierwszej chwili, zupełnie jak blondyn, pozwalają zapanować nad swoim ciałem zmysłem, którym mężczyźni posługują się najpewniej. Wzrokiem.

- Uhm - chrząka Nathan, zwracając na siebie uwagę - wiesz no, sorry za tamto. Średnio wyszło - mówi nieco zakłopotany drapiąc się w kark. Przez chwilę wciąż nie pokazuję żadnych emocji, jednak nie trwa to długo i uśmiecham się do nich czując, że w tej kwestii już zwyciężyłam.

- Nie ma sprawy, już zapomniałam - uspokajam ich, opierając się bokiem o framugę drzwi, przez co odsłania się większy kawałek mojego ciała.

- Faith! - słyszę za sobą krzyk Thomasa. Odwracam głowę w jego stronę, nic nie mówiąc.

- Jak ty wyglądasz?! - Mówi podniesionym tonem, żywo gestykulując rękoma.

- Ładnie - odpowiadam śmiertelnie poważna, dusząc w sobie chichot.

- Ładnie?! Jakoś kojarzy mi się z panią lekkich obyczajów! - warczy, przygniatając mnie wzrokiem.

- Co? To już nie jestem dziwką? Kiedy ci się słownictwo pozmieniało? - marszczę czoło, a po chwili unoszę wskazujący palec, dotykając nim delikatnie skroni - A! Bo w domu są obcy ludzie? - wykrzywiam wargi w uśmiechu, którego nie mogę dłużej powstrzymać. - Skoro dla ciebie jestem dziwką, to po co mam się ubierać inaczej? Stwierdziłeś, że jest tak, a nie inaczej, to utwierdzam cię w tym przekonaniu - wzruszam ramionami, widząc, jak przez jego twarz przebiega cała paleta barw, zaczynając od zieleni, kończąc na purpurze. Robi krok w moją stronę, lecz reaguję na to natychmiast.

- Casper! - zdążam wypowiedzieć to imię, a już słyszę, jak pies niemal toczy się ze schodów. Zatrzymując twarz niedaleko mnie, pociąga nosem, marszcząc brwi.

- Paliłaś! - podnosi rękę niebezpiecznie wysoko, ale przede mną staje Will.

- Paliłam? Nie. Ja się tylko zaciągałam - uśmiecham się szeroko, z radością patrząc na jego złość.

- Paliłaś?! - odwraca się w moją stronę blondyn, ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Dobra, następnym razem wyjdę na dwór - wywracam oczami.

- Nie! - charczy ojciec.

- To mam palić w domu? Zdecydujcie się do cholery! - jęczę , udając, że nie rozumiem przekazu - To wy się zastanówcie, czego właściwie oczekujecie, a ja się przewietrzę. Coś mnie w gardle drapie, za mocne te fajki... - mruczę na koniec, po czym zapinam psa na smycz i chwytając polarową bluzę opuszczam dom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top