Część 86

Już kiedy parkuję przed stadniną, dobiega do mnie przeraźliwe rżenie. Z trzaskiem zamykam drzwi samochodu i wbiegam do wewnątrz. Przy boksie stoją dwie osoby. Koń kręci się po niewielkiej przestrzeni, zadzierając łeb, parskając i rżąc co chwila. Podskakuję w miejscu, gdy uderza tylnymi kopytami w drewniane drzwi, a jedna z desek pęka z trzaskiem.

- Jest po wstępnej narkozie. Chyba będzie trzeba podać mocniejsze środki uspokajające - informuje mnie mężczyzna, zapewne weterynarz, ubrany w ciemne spodnie robocze i białą koszulkę. Kiwam tylko głową i podchodzę bliżej drzwi. Akryl błyska białkami, odsuwając się w najdalszy kąt. Zbiera mi się na płacz, więc mocno zaciskam szczęki. Oboje ucierpieli w tym wypadku. Akryl pod względem psychicznym, Faith fizycznym. Zdaję sobie sprawę, że jedyną osobą, która jest w stanie mu pomóc jest właśnie ona. Wchodzę do środka i proszę o zostawienie mnie samego. Siadam przy ścianie i opieram brodę na rękach. Po ciągnących się w nieskończoność kilkunastu minutach, koń wreszcie zaczyna oddychać spokojniej. Po kolejnym upływie czasu rusza się i ostrożnie podchodzi do mojej wyciągniętej dłoni. Wtula chrapy w moje palce, na co wzdycham z ulgą. Jego pysk wygląda inaczej niż zawsze, zionie smutkiem i przerażeniem. On wie, że wydarzyło się coś, co nie powinno się wydarzyć. Wie, że ma w tym duży udział Widzę to w jego oczach, a nie potrafię mu pomóc. Biorę jedynie apteczkę zostawioną przez weterynarza i dezynfekuję ranę na jego łopatce. Dolewam kropli dr. Bacha do wody, aby choć trochę się uspokoił. Zostawiam go znów samego, a kiedy podchodzę do wyjścia słyszę piskliwe rżenie. Rżenie, które rozdziera mi serce.

* * *

Mijają dni, a stan Faith się nie poprawia. Ujmuję jej dłoń, wciąż siedząc przy łóżku. Na jej twarzy maluje się spokój, za którym tak bardzo tęskniła. Maska tlenowa, kroplówki z masą leków, gips na nodze i przedramieniu, ogromny plaster na środku czoła, sczerniałe zasinienia klatki piersiowej, nóg i rąk. Wszystko wygląda tragicznie, lecz twarz jest spokojna. Spędzam kolejny dzień opowiadając jej o wszystkim co się dzieje. Czasem tylko odchodzę, aby coś zjeść lub przespać się godzinę. Podstawowym składnikiem mojego menu jest kawa, którą jako jedyną mogę przyjmować bez odruchów wymiotnych. Wyjątkiem moich wizyt są jeszcze wyjazdy do Akryla. Każdy nowy dzień przynosi coraz gorsze samopoczucie zwierzęcia. Coraz bardziej staje się rozdrażniony, nie pozwala się już nikomu do siebie zbliżyć. Ciągle wystawia łeb ponad drzwiami boksu i wypatruje jednej, jedynej osoby którą chce zobaczyć. Psy, podobnie jak ja, schudły. Stały się osowiałe, ograniczają się do podstawowych czynności. Za każdym razem, kiedy ktoś otworzy drzwi zrywają się w szaleńczym pędzie z nadzieją, że ujrzą właśnie swoją panią.

Lekarze mówią, że trzeba czekać. Ale jak? Jak czekać, kiedy uczucie pustki pochłania cię od środka? Jak bezczynnie czekać, kiedy cały twój świat balansuje na krawędzi między niebem a ziemią?

Jak sobie z tym poradzić, jak nie popaść w histerię, jak nie dać się zepchnąć w odmęty najgorszej w życiu depresji? Jak?

Wiem, że jeśli się obudzi, będzie zdruzgotana jeszcze gorzej niż ja w tej chwili. Już nic nie będzie takie samo, każda chwila będzie tylko kolejnym ciosem zadanym prosto w brzuch. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak pobudka ze stanu nieświadomości będzie dla niej bolesna. Ale nie mogę się pogodzić z myślą, że już z nią nie porozmawiam. Że już nie zobaczę jej uśmiechu, nie usłyszę głosu, nie wezmę w ramiona. To samolubne, egoistyczne, ale jak, do cholery, mogę sobie wyobrazić dalsze życie, pozbawione największego sensu? Pozbawione powodu, by każdego ranka otwierać oczy, zmagać się z przeciwnościami losu, powodu by oddychać. Teraz jak o tym myślę, nie mam pojęcia jak ja kiedyś funkcjonowałem. Tak, funkcjonowałem to dobre słowo. Funkcjonowałem, lecz nie żyłem. Dopiero gdy zobaczyłem niewielką osóbkę, gotową swoim charakterem i marzeniami zwojować świat, coś we mnie pękło. Zakochiwałem się w niej z każdym dniem coraz bardziej, coraz mocniej, choć sam wypierałem to do samego końca. Dziewczyna, która wpadła w moje życie z ciężkimi butami, nie pukając ani nie zdając się na żadne 'przepraszam', przewróciła cały mój światopogląd do góry dnem i nawet nie zdaje sobie sprawy, jak jestem jej za to wdzięczny. Nigdy nie powiedziałem jej otwarcie, jak bardzo ją kocham. A teraz, ona może już nigdy ze mną nie porozmawiać, nigdy nie otworzyć oczu i nie popatrzeć na mnie hipnotyzującymi, szarymi tęczówkami. Już mogę nie mieć okazji jej tego powiedzieć. I naprawdę nie wiem, cholera, jak miałoby wyglądać moje życie bez niej.

Zaciskam oczy z bólu, który rozrywa mi klatkę piersiową. Obsypuję pocałunkami każdy centymetr jej drobnej dłoni, modląc się w duchu, żeby zrobiła cokolwiek zacisnęła palce, wyrwała dłoń lub mnie uderzyła. Cokolwiek,, żeby tylko dała znak, że wciąż walczy.

___

Udało się zdać testy,  dziękuję za kciuki :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top