Część 81

* tydzień później *

Po raz kolejny wertuję w głowie listę rzeczy, które powinnam zabrać. Dłonie mi się trzęsą, więc zaciskam je i rozluźniam. Po kilku powtórzeniach dochodzę do wniosku, że to nic nie daje, więc zaczynam naciągać palce, aż zaczynają strzelać mi kostki. Spoglądam za okno. Słońce leniwie buja się nad horyzontem, dopiero zaczynając myśleć o wstaniu. Mam jeszcze niecałą godzinę do wyjazdu. Przełykam ciężko ślinę, słysząc swobodne rozmowy płynące z kuchni. Szybkim ruchem przecieram spocone ręce o białe bryczesy. Od dawna nie towarzyszyło mi, na swój sposób przyjemne, uczucie tremy i adrenaliny. Wychodzę z salonu i ze zdziwieniem odnotowuję fakt, iż Clara i Agatha już nie śpią. Nie odzywam się jednak, czuję że w danym momencie nie dam rady wykrztusić słowa. Kiwam tylko głową do uśmiechniętego Liama z kanapką w dłoni. Tata kończy kawę, przeglądając na szybko papiery z firmy. Lisa w zwolnionym tempie smaruje chleb cienką warstwą masła. Wszystko dzieje się naturalnie, a we mnie trwa burza, strzelająca piorunami na oślep. Opieram się dłońmi o stół i chowam głowę między barkami. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech... Muszę się skupić na chociażby najmniejszej czynności, bo za moment eksploduję na miliony kawałeczków i nici z półfinałów stanowych.

Z mojego wyimaginowanego transu wyrywa mnie skowyt psa, jakby połączony z warczeniem, a tuż po tym rozlega się płacz dziecka. Prostuję się raptownie, na co przed oczami tańczą mi mroczki.

Zerkam na czerwone przedramię Clary i przestraszoną Arię, podkulającą pod siebie ogon. Agatha wszczyna alarm i wielki lament dziewczynki jeszcze się pogłębia.

- Coś ty jej zrobiła?! - warczę w jej stronę, doskakując do psa.

- Ona?! To ten pies ją zaatakował! - rzuca się do mnie ciotka, wyrzucając ręce w górę.

- Ten pies jest w trakcie resocjalizacji - syczę, uspokajając jednocześnie suczkę. Agatha mruczy odpowiedź pod nosem i pewnie bierze zamach na zad psa. Chwytam ją za przegub w ostatnim momencie i podnoszę się, stając z nią twarzą w twarz.

- . Gdyby mi ten bachor nadepnął na ogon, to bym mu rękę odgryzła, nie tylko odstraszyła, więc jakby nie patrzeć, mój pies wykazał się ogromną wspaniałomyślnością. Na przyszłość, skoro nie potrafi pani upilnować swojego dziecka, proszę uprzedzać miesiąc wcześniej przed przyjazdem, abym miała czas na barykadę lub przeprowadzkę - odpycham jej rękę, na co ona uderza mnie z otwartej dłoni w policzek.

- Suka - syczę jej w twarz i wołając psy, wybiegam na dwór.

Wypadam na świeże powietrze i kilkakrotnie uderzam pięścią w ścianę budynku. Skóra zaczyna mnie piec, jednak w tym momencie czyjeś łagodnie dłonie obejmują moje nadgarstki.

- Już, uspokój się - Liam przyciąga mnie do siebie, a ja z całej siły zagryzam wargę, aby tylko się nie rozpłakać.

Opieram czoło o jego klatkę piersiową i biorę głęboki oddech.

- Możesz pójść po moje rzeczy i pojechalibyśmy już do stajni? - wzdycham cicho, nie chcąc już wracać do domu.

* * *

- Parkur jest trochę skomplikowany, jednak myślę, że niczego nie pomylę. Pierwszy pojadę bardziej treningowo, zobaczę czy uda mi się coś wyłapać na drugi - mówię do szatyna stojącego obok mnie. - Przeszkody nie wydają się takie przerażające jak na P. Mam nadzieję, że Akryl nie zwróci większej uwagi na murek... - wypuszczam powietrze ze świstem, zataczając malutkie kółka wokół uszu konia. Kiedy czuję, jak się uspokaja, zaraża mnie swoją energią. Kątem oka widzę Liama, który zaczyna siodłać karego. Kończę masaż i zdejmuję ogłowie z wieszaka. Jasnobrązowa skóra z diamencikami na naczółku idealnie współgra z karmelowym siodłem. Do tego biały czaprak i ochraniacze, wspaniale prezentują się na karym koniu. Ostatni raz pociągam szczotką po gorącej szyi i podciągając się, wskakuję w siodło.

Po rozprężalni porusza się kilka koni, jednak jest miejsce do spokojnego rozgrzania się. Robię kilka kombinacji w kłusie, następnie w galopie i kilkukrotnie kieruję konia na przeszkody. W momencie zorientowania się w sytuacji, że jesteśmy na zawodach skokowych, uszy Akryla radośnie stoją do przodu. Parska cicho z zaciekawieniem rozglądając się po hali. Gładzę go po łopatce i wyjeżdżamy przed parkur.

Żołądek mi się skręca, kiedy słyszę swoje imię i nazwisko wypowiadanie przez komentatora. Poganiam konia i stępem wmaszerowujemy na plac. Czekam, aż poprzedni zawodnik wyjedzie za płot i kłaniam się delikatnie. Układ przeszkód mam zakodowany w głowie, więc po głębokim wdechu popędzam Akryla do galopu. Ruszamy przed siebie, śmiało atakując pierwszą przeszkodę. Decyduję się na ostrzejszy zakręt przed okserem, jednak na koniu nie robi to większego wrażenia i z lekkością przefruwa nad drągami, ledwie muskając jeden z nich. Nim zdążam się obejrzeć, cały przejazd mamy za sobą, a powietrze nieco uchodzi z mojej klatki piersiowej. Czeka nas jeszcze jeden przejazd w klasie P i ogłoszenie wyników. Zsuwam się na piasek, klepiąc parskającego Akryla po szyi.

- Było pięknie - chwali nad Liam, całując mnie szybko w usta.

- Oby następny przejazd też był piękny - ocieram twarz wierzchem dłoni i przyglądam się chłopakowi, który na kasztance zrzuca poprzeczkę z drugiej stacjonaty szeregu.


Biorę głęboki oddech i wskakuję na grzbiet konia. Spocone dłonie ukrywam we wnętrzu rękawiczek i pewnie chwytam wodzę. Liam łapie mnie za udo, więc schylam się i całuję go szybko, uśmiechając się nerwowo.

Adrenalina wybucha w moich żyłach, kiedy słyszę swoje imię wypowiadane przez komentatora. Akryl parska wesoło, wchodząc na parkur. Chrząkam cicho, chcąc się pozbyć guli w gardle. Przekładam palcat do prawej dłoni i wykonuję delikatny skłon. Zbieram wodze i przykładam łydki mocniej do boków konia. Przelatujemy dokładnie nad środkiem pierwszej stacjonaty i suniemy w stronę oksera. Zaraz po nim, nieco ryzykując, skaracam zakręt i daję zwierzęciu impuls, na co wystrzela spode mnie w stronę muru. Pokonujemy go bez problemu i już między uszami majaczy mi szereg. Akryl sprawia wrażenie, że żadne straszaki nie robią na nim większego wrażenia. Ponownie staram się skrócić czas, przez co koń niemal robi zwrot na zadzie. Agresywnie kontynuuje galop i odważnie wybija się tuż przed dość pokaźnym okserem. Po bezbłędnym przejeździe czuję jak uchodzi ze mnie napięcie, a nuta radości wkrada się w moje wnętrze. Szczery uśmiech wpełza mi na twarz, kiedy padam na mokrą szyję zwierzęcia, głaszcząc je radośnie. Unoszę prawą rękę w górę, machając publiczności i opuszczam plac. Zsuwam się z siodła prosto w ramiona Liama.

- Było bezbłędnie! - chwali mnie, obracając się kilkakrotnie dookoła własnej osi.

- Mam nadzieję, że sędziowie też tak uważają - przecieram czoło wierzchem dłoni, zdejmując kask.

- Spróbowaliby uważać inaczej - dźwięczny śmiech chłopaka wywołuje u mnie przyjemny dreszcz, zbiegający mi w dół pleców.

Kończę kawę, kiedy ostatni zawodnik zjeżdża z parkuru.

- O Jezu... - jęczę, czując jak wypity płyn podchodzi mi do przełyku.

- Będzie dobrze - silna dłoń szatyna spoczywa na mojej talii. Słowa spikera docierają do mnie jak przez mgłę i nie do końca słyszę wynik.

- ... do finałów stanowych przechodzi Faith na koniu Akryl i Daniela na Nivette! - ostatnie słowa uderzają mnie niczym piłka lekarska prosto w głowę. Otwieram szeroko usta, nie mogąc wykrztusić słowa.

- Faith! Runda! Szybko!- Liam podciąga popręg wałachowi, który przestępuje z nogi na nogę. Podciągam się za łęk i wsuwam w siodło. Szybko odzyskuję orientację i zbierając konia, podążam do wjazdu na plac.

Razem z dziewczyną na kasztance robimy dwa okrążenia dookoła przeszkód. Akryl czując radość z gnania przed siebie i zdając sobie sprawę z obecności drugiego konia za nami, zaczyna się ze mną siłować i radośnie brykając, przymierza się do wyścigu z klaczą. Na szczęście Daniela wykazuje się rozwagą i ledwo kończy drugie okrążenie i zatrzymuje konia, powoli prowadząc go do wyjścia. Mój koń orientując się, że zabawa się skończyła i zostaliśmy sami, rozczarowany parska cicho. Wywracam oczami, wciąż się uśmiechając.

* * *

Powoli otwieram oczy, wciąż odczuwając ogromne zmęczenie. Unoszę kąciki ust w momencie, kiedy dociera do mnie nasz wczorajszy sukces. Unoszę się lekko na łokciu, zerkając na śpiącego chłopaka. Jego rysy twarzy podczas snu wyraźnie złagodniały. Wzdycham bezgłośnie i najdelikatniej jak potrafię, ściągam jego rękę ze swojego brzucha. Na palcach wychodzę do łazienki. Spoglądam w swoje przekrwione, roześmiane oczy. Oblewam twarz lodowatą wodą, chcąc choć trochę opanować emocje. Myję szybko zęby i klepie się w policzki z nadzieją, że wytrącę z nich ciągłą chęć do szczerzenia się. Widząc, że to nie pomaga, zrezygnowana wracam do sypialni. Wpełzam ponownie pod kołdrę, nie chcąc tak wcześnie obudzić Liama. Przyglądam się jego zmierzwionym przez sen włosom, delikatnemu zarostowi, pełnym ustom i wyraźnym liniom szczęki. Jasno oznajmiłam w domu, że nie wrócę, dopóki Agatha albo nie wyjedzie, albo mnie nie przeprosi za to, że mnie uderzyła. Wciąż nie mogę pojąć, że zdobyła się na coś takiego. O wiele mogłam ją posądzać, ale nie sądziłam, że posunie się tak daleko.

Liam przekręca się na bok, zarzucając mi rękę na wcięcie w talii i przyciąga mnie do siebie, nie otwierając oczu. Śmieję się, całując go w czubek nosa.

- Dzień dobry - odchylam głowę, by móc na niego spojrzeć. Zasłaniam mu usta ręką, kiedy nachyla się aby mnie pocałować. - Nie! Do łazienki umyć zęby! - grożę mu palcem w powietrzu, na co tylko z niedowierzam kręci głową i z jęknięciem dźwiga się z łóżka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top