Część 76
Zaczynam się dusić, cienki pasek zaciska mi tchawicę. Otwieram szeroko oczy, jednak widzę tylko czarny materiał. Przerażenie chwyta mnie w objęcia. Czyjaś dłoń przesuwa się w dół mojego brzucha. Próbuję wierzgać nogami, jednak ciasne więzy na kostkach ograniczają mi możliwości. Czuję, jak spodnie stają się luźniejsze za sprawą rozpiętego guzika. Pociągam nosem i poznaję zapach Michela. Zaczynam wrzeszczeć...
Podrywam się do pozycji siedzącej, wciąż krzycząc. Głowa mi pęka.
- Jezu, Faith... Co się stało? - Liam wyrwany ze snu szybko idzie w moją stronę, potykając się o psa. Równocześnie patrzymy na zmiętą pościel i przekrzywiony materac.
- Koszmar - chwytam się za serce, zaciskając wargi.
- Już dobrze - przyciąga mnie do piersi, obejmując ramionami. Słyszę, jak wali mu serce, a oddech jest zbyt szybki. Przestraszył się. Jak ja... Zaczynam się niekontrolowanie trząść. Gładzi moje plecy, starając się uspokoić i mnie, i siebie.
- Trzeba to poprawić - zabiera ręce z mojego ciała, aby chwycić materac. Zagryzam mocno wargę, histerycznie zakleszczając dłonie na jego koszulce. - Hej, spokojnie. Jestem tu - pochyla głowę i patrzy w moje załzawione oczy. - Wstań na chwilę - prosi spokojnie. Podnoszę się zamroczona, wciąż mając kłopoty z oddychaniem. Obserwuję, jak układa pościel na dawne miejsce i unosi jeden jej róg. Wślizguję się pod nią, wciąż szczękając zębami. Przygląda mi się badawczo.
- Co się dzieje? - siada na brzegu łóżka.
- Boję się... Boję się odwrócić. Boję się, że on tam będzie, że to się powtórzy... Nie chcę tak, nie chcę ciągle się bać Liam... Nie chcę- chrypię, chowając twarz w kołdrze. Nie mam odwagi znowu na niego spojrzeć. Tak bardzo nienawidzę osoby, którą się stałam. Nienawidzę tego, że tak często płaczę, tego, że nie potrafię sobie sama ze sobą poradzić. Pragnę jedynie być znowu sobą, pewną siebie, niezależną, wiedzącą czego chcę od życia. To wszystko nie tak miało być...
Patrzę na jej drżące ciało. Poczucie bezsilności rozrywa mnie od środka. Nie wiem, jak mogę jej pomóc. Kiedy widzę ją tak zdruzgotaną, zastanawiam się, jak dobrze się maskuje. W szkole zawsze była pewna siebie, zadziorna, nie bała się niczego. A przecież cały czas nosiła przyssaną do pleców, niczym pijawkę, żałobę po ogromnej stracie. Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo ją za to podziwiam. Wciągam nogi na łóżko i obejmuję ją ramieniem. Zaskoczony odnotowuję fakt, że przylega do mnie. Całuję ją w głowę i wzdycham ciężko. Po dłuższej chwili jej oddech staje się równy i spokojny. Delikatnie kładę ją na materac i zajmuję miejsce obok. Odwraca się na bok, więc przytulam się do jej pleców.
- Cholera - jęczę, unosząc się na łokciu. Od razu opadam na miejsce, czując ostrze siekiery rozbijające mi czaszkę. W ustach mam dziwny posmak. Nie mogę skupić myśl i dłużej, niż kilka sekund.
- Jak się czujesz? - słyszę zaspany głos Liama. Zasłaniam usta dłonią i zrywając się, ruszam do łazienki. Opadam przy sedesie, wyrzucając z siebie resztkę alkoholu i kwasy żołądkowe. Odruchy wymiotne powracają kilkukrotnie, jednak nie mam czym zwymiotować. Myję zęby dwa razy i wracam do pokoju ze zbolałą miną.
- Kac morderca - szatyn nabija się ze mnie, wygładzając pościel na swoich nogach. Wskazuje głową na szafkę. Chwytam butelkę wody i dwie tabletki. Połykam je szybko i zachłannie przysysam się do plastiku.
- Dzięki - mruczę, wślizgując się ponownie pod kołdrę. Przymykam powieki. Wiem, że mnie obserwuje, sprawiając tym, że czuję się niezręcznie.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - pyta, przerywając zalegającą dookoła ciszę.
- Żyć. - odpowiadam bez namysłu - Jakoś żyć... - dodaję szeptem, nie wyobrażając sobie nawet tego. Już ma coś powiedzieć, kiedy moja komórka zaczyna wibrować.
- Tak?
- Tak bardzo cię przepraszam, Faith. Starałem się coś zmienić, ale nie udało mi się zbyt wiele. Jedynie ojciec Chrisa załatwi jeszcze zakaz zbliżania się. Ale to tak niewiele... Nie wiem, czego się spodziewałem. To pierdolony gliniarz... Ale do cholery! Pięć lat w zawieszeniu na dwa?! To chore - czekam, aż Dean skończy monolog. - On będzie bezkarnie chodził ulicami, a jego koledzy będą gnić w więzieniu. Gdzie tu sprawiedliwość?! Jak wszyscy, to wszyscy... Przepraszam, naprawdę - kończy, ściszając głos.
- Nie przepraszaj. To nie twoja wina, jakoś to będzie, Dean. Ale teraz muszę odpocząć... Dziękuję ci, za wszystko - wyczuwam we własnych słowach lekkie drżenie. Szybko kończę połączenie i odkładam telefon.
- Jakoś to będzie - Liam powtarza moje słowa, unosząc nieznacznie kąciki ust.
Mijają dni, a ja wciąż nie wracam do szkoły. Na bieżąco nadrabiam zaległości. Thom wytłumaczył moją nieobecność poważną chorobą. Moja egzystencja ostatnimi czasy ogranicza się do niewielu rzeczy.
Stajnia, psy i dom, którego prawie nieodłączną częścią stał się Liam. Tata poprosił go, aby sypiał w moim pokoju. Tylko kiedy był obok, nie zrywałam się z wrzaskiem, zlana potem. Oczywiście do pomieszczenia wstawiono drugie łóżko, jednak po kilku nocach, kiedy spał po drugiej stronie pokoju, a złe sny i tak męczyły moją świadomość, przeniósł się bliżej mnie. Z materacem. Wystarczyło tylko, że wstał i usiadł obok, czekając aż przerażenie minie.
Z kolei ja poprosiłam ojca o coś innego. Poprosiłam, aby zatrudnił Liama u siebie, tłumacząc, że poniekąd jego problemy z finansami są moją winą. Ku mojej uldze, za wsparcie jakie mi okazywał, Thomas nie widział zastrzeżeń.
Alex i chłopcy z strzelnicy są stałymi bywalcami w moim domu. Bardzo przypadli sobie do gustu z Willem, więc dużo czasu spędzam w ich towarzystwie. Jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa, spora dawka pozytywnej energii, jaka od nich bije, pomaga mi podąrzać do przodu, mimo uczucia, że brodzę w wodzie do kolan.
Unoszę kciuk w górę, przyglądając się jak Liam podnosi poprzeczkę przeszkody. Jak na koniec marca jest wyjątkowo ciepło. Staram się wykorzystać ostatni wolny dzień na konkretny trening. Od następnego dnia czeka mnie zderzenie z rzeczywistością i coś czuję, że będzie to bolesne spotkanie. Poprawiam dosiad i poganiam konia do kłusa, prowadząc go dookoła wybiegu. Nieco podupadłam na kondycji, a mając na uwadze rozpoczynający się sezon, wypada wziąć się w garść. Z gracją pokonujemy pierwszą przeszkodę. Mimo przerwy, Akryl wciąż bawi się skokami i nie sprawiają mu one większego wysiłku. Przejeżdżamy przez stacjonatę i okser, następnie kierując się na szereg. Przy ostatnim elemencie koń stuka w drąg, przez co twardo ląduje na ziemi, a ja, niczym szmaciana kukiełka, spadam na szyję zwierzęcia. W ostatnim momencie przytrzymuję się grzywy i wsuwam stopy do zgubionych strzemion. Krzywię się, czując kłujący ból w okolicy naruszonych żeber. A już prawie zapomniałam, że kiedykolwiek mnie bolały.
- W porządku? - chłopak przechodzi nad płotem i zmierza w moim kierunku.
- Mhm... Ale chyba wystarczy na dzisiaj - uśmiecham się smutno, poprawiając kask. Ciężko mi przyznać samej sobie, że nie wróciłam do dawnej siebie, a co gorsza, nie mam pewności, czy kiedykolwiek wrócę. Rozstępowuję konia i zsuwam się na ziemie.
- Nie uważasz, że za wysoko stawiasz poprzeczkę? Nie lepiej wrócić do niższej kategorii? Może wrócisz do P? Myślę, że C czy nawet N* na ten moment to za dużo... - sugeruje ostrożnie, podciągając jedno ze strzemion.
- Może - wzruszam ramionami, wiedząc, że po części ma racje. Z drugiej strony obawiam się, że jak teraz zacznę się cofać, później każdy krok wyżej będzie mi przychodził z trudem.
- Nie boisz się? Przecież wiesz co ryz...
- Tak, wiem. - Przerywam mu ostro. Nikt nie musi mnie uświadamiać, jakie ryzyko ponoszę za każdym razem, kiedy siadam w siodło. - I tak, boję się. Ale to kocham. Jakbym przestała jeździć, to tak, jakbym przestała oddychać. Tak czy tak, umrę - rzucam mu przelotne spojrzenie i zaczynam iść w stronę stajni.
- Fajna odpowiedź, tylko chyba zacznę się o ciebie bać - równa się ze mną ramionami. Marszczę czoło i spoglądam w jego twarz. - No wiesz... straciłbym pracę - szczerzy się, na co moje serce przyspiesza dwukrotnie.
- Dzięki - prycham, wywracając ze śmiechem oczami.
Przyłapuję się na tym, że bacznie obserwuję otoczenie stajni, mimo tego, że obok mam Liama. Nawet kiedy wsiadamy do samochodu, moje tętno nie jest normalne. Całą drogę na pytania chłopaka odpowiadam półsłówkami, niewiele rozumiejąc z tej dziwnej rozmowy. Cień niepokoju wciąż czai się gdzieś z tyłu mojej głowy i zastanawiam się, jak długo mi będzie towarzyszył. Nie wyobrażam sobie żyć w ciągłym strachu, z tym, że każdy mój krok będzie musiał zostać przypieczętowany odwróceniem głowy do tyłu, czy aby nikt za mną nie idzie. Przecieram czoło zewnętrzną stroną dłoni i ze świstem wypuszczam powietrze, kiedy w końcu dojeżdżamy pod bramę.
Zaraz po otwarciu drzwi wejściowych, do moich uszu wpada gwar rozmów z salonu.
- Szykuje się wieczór filmowy - zwracam się do szatyna, wchodzącego za mną do przedpokoju.
- Nie pijesz! - ostrzega mnie szeptem, w natychmiastowej reakcji na moje słowa.
- Ej! - marszczę brwi, wydymając usta. Chwyta mnie za łokcie i staje przede mną.
- Nie dyskutuj... - mruczy mi do ucha, pochylając się w moją stronę. Dreszcz przebiega mi po plecach, paraliżując kończyny. Wypuszczam wstrzymywane powietrze, kiedy puszcza mnie i ze śmiechem idzie do salonu. Fukam pod nosem i biegnę za nim.
Przygotowawszy wygodne miejsce do oglądania filmu,całą szóstką zasiadamy przed telewizorem. Kończy się paniką nad piwem rozlanym na kanapie Lisy i szybkiej akcji ratowania jasnego materiału. Przed samym zakończeniem filmu, który zupełnie nie jest w moim guście, zaczynam rzucać popcornem w Alexa. Ten nie pozostaje mi dłużny i natychmiast oddaje.Rozpoczynamy tym walkę na prażoną kukurydzę, ku uciesze psów, które niczym odkurzacze biegają po salonie i zbierają to, co wyląduje na podłodze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top