Część 74
Mija tydzień odkąd jestem w domu. Po ostatnim przesłuchaniu, na policji byłam jeszcze raz. Tym razem towarzyszył mi Dean i Chris. Razem mieliśmy opowiadać o tym, co zostało w naszej pamięci. Skończyło się tak, że Dean ciągle mówił na zmianę z Chrisem, a ja tylko przytakiwałam. Dean stwierdził, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy przy wersji twierdzące o uwolnieniu mnie przez niego i Chrisa. Ojciec blondyna jest sędzią, a z kolei ojciec Deana głównym oficerem policji w sąsiednim stanie. Nie bali się o siebie, reszta chłopców mogłaby nie mieć tak lekko. Po przesłuchaniu Dean wyjaśnił mi, jakim cudem wiedział gdzie jestem. Sądził, iż się wścieknę, kiedy się dowiem o nadajniku w moim mikrotelefonie. Jednak nie miałam siły się złościć, zwłaszcza, że zawdzięczałam temu życie. Była jeszcze jedna sprawa, której jednak na razie postanowił mi nie wyjaśniać. A ja postanowiłam nie drążyć tematu.
Wypuszczam powietrze ze świstem, kiedy Lisa w końcu znika za drzwiami mojego pokoju. Jest teraz jedyną osobą w tym domu, na widok której chociaż staram się wymusić uśmiech. Obejmuję nogi rękoma i opieram brodę na kolanach. Siedzę w biustonoszu sportowym, czekając aż maść wchłonie się w moją skórę.
Wbijam wzrok w ścianę. Znowu obumieram, moje serce znów kamienieje. Otaczam się szklaną powłoką, znowu odcinam od świata. Od tygodnia nie powiedziałam ani słowa, nie okazałam żadnych emocji. Tłumię wszystko w sobie, aż przyzwyczaję się do cichego pomruku wszystkich wspomnień. Słyszę krzyk Thomasa z dołu, nie zbyt dobrze znosi moje milczenie. Przeraża mnie fakt, że wcale mnie to nie obchodzi.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł - ostry głos Willa przebija się przez moją zaporę. Co wieczór jest to samo, podobny tekst, niepewność, chęć wbicia noża w osobę stojącą przed nim. A w końcu i tak ulega. Sama nie wiem czemu. Mam dość czasu, aby się nad tym zastanowić, jednak moje myśli wciąż podążają w nieco innym kierunku.
- Nie.. Daj sobie z tym spokój, Will, daj sobie spokój z nią - zaciskam szczęki, słysząc szept Rony. Nie udaje mi się ukryć, że już nie darzę jej zbyt wielką sympatią. Jej zaborczość o Willa mnie przeraża. Traktuje go jak własność, słyszę jak nie pozwala mu do mnie wchodzić, po prostu być ze mną.
- Hej - zza uchylonych drzwi dochodzi słowo wypowiedziane przez Liama. Unoszę tylko na niego zmęczone oczy. Wchodzi, cicho zamykając za sobą drzwi. Siada obok i patrzy na mnie w milczeniu.
- Jak się czujesz? - pyta z grzeczności. Nawet nie spodziewa się usłyszeć odpowiedzi. Wzdycha ciężko i bierze laptopa z komody. - Może obejrzymy jakiś film? - zerka na mnie przelotnie, uruchamiając jednocześnie przeglądarkę. Wzruszam tylko ramionami i na zdrętwiałych nogach idę do łazienki. Opieram się o umywalkę i odnajduję swoje umęczone spojrzenie. Szare oczy są przeraźliwie matowe. Brakuje w nich tego stalowego połysku, który zawsze podziwiała mama. Czasem mam wrażenie, że odszedł wraz z nią.
Ochlapuję twarz zimną wodą. Rozcięta warga już prawie nie jest widoczna. Kość policzkowa jeszcze mieni się zielono-żółtymi barwami. W najgorszym stanie wciąż są moje żebra i brzuch. Okazało się, że jedno żebro mam pęknięte, więc kolory i opuchlizna nie zejdą tak szybko. Przestałam już zwracać na to uwagę, zadziwiające, jak człowiek szybko potrafi przystosować się do bólu. Wracam na swoje poprzednie miejsce. Ponownie podciągam kolana pod brodę, pod którą dodatkowo wsuwam mały jasiek. Zanim zdążam oprzeć plecy o ścianę, chłopak szybko podkłada mi poduszkę. Rzucam mu wdzięczne spojrzenie i przytakuję niemo na pierwszą lepszą propozycję filmu. Patrzę, jak odstawia laptop i zajmuje miejsce obok. Nie rozumiem ani jednego zdania z dialogów bohaterów. Zagryzam wargi, myśląc tylko o ostatnich wydarzeniach. Nie zauważam, kiedy zaczynam bujać się wprzód i w tył. W pewnym momencie przestaję wyraźnie widzieć. Dłoń Liama wędruje wzdłuż mojego policzka. Orientuję się, że ściera z niego łzy. Odwracam się na moment. Jego smutne spojrzenie przenika mnie na wskroś. Sprawia, że czuję się cholernie winna. Jeszcze mocniej, niż do tego momentu.
- Nie musisz tego robić - chrypię, wydobywając z siebie głos po raz pierwszy od tygodnia. Odnoszę wrażenie, że moja krtań nieco zapomniała jak to jest pracować.
- Co? - wyrzuca, zszokowany że wydałam z siebie jakikolwiek dźwięk. Odrywa plecy od poduch, odgradzających go od ściany. Pochyla się, szukając mojego wzroku.
- Nie musisz tu ze mną siedzieć. Widzę to... - urywam, nabierając powietrza w obolałe płuca. Nie przerywa mi, jednak zauważam, jak jego oczy gasną z każdą sekundą coraz mocniej. - Widzę, jak cierpisz - zaciskam usta w wąską linię. Mój głos drży, zupełnie tak samo jak dłonie.
- Cierpię, bo ty cierpisz... - odpiera miękko, siadając bliżej. Zamykam oczy na moment, chcąc powstrzymać łzy. - A ja nie potrafię ci pomóc - uśmiecha się smutno, ujmując moją twarz.
- Nikt nie może mi pomóc. - przełykam rosnącą gulę w gardle. - To jest za dużo, jak na jedną osobę, Liam. Mam wrażenie, że rozsypałam się na tak wiele części... że już nie będę w stanie się pozbierać... bo wiele z nich odeszło wraz z tamtym życiem, z mamą... Już chyba nie potrafię stać się sobą - podbródek niebezpiecznie zaczyna mi drżeć. Jeszcze tak wiele słów ciśnie mi się na usta. Jednak wiem, że nie powinnam pozwolić usłyszeć ich komukolwiek, choć tak bardzo bym chciała. Chciałabym powiedzieć, że czuję się tak, jakbym tonęła. Jakby ktoś żywcem zakopywał mnie w ziemi, odcinając dopływ powietrza. Że całe moje wnętrze wypełnia strata, pustka i strach. Strach, że tej pustki w sercu nie da się już wypełnić i to, że już dłużej nie da się z nią funkcjonować.
- Potrafisz. Wszystkim pokażesz, że potrafisz. Musisz tylko dać sobie czas i zrozumieć wreszcie, że nie ma ani trochę twojej winy w żadnym z tych nieszczęsnych wydarzeń -przerywa krótkotrwałą ciszę, posyłając mi pocieszający uśmiech i rozkłada ramiona. Z lekkim wahaniem przytulam twarz do jego piersi. Odnoszę wrażenie, że łatwiej mi złapać oddech. Uśmiecham się nieznacznie, przymykając powieki.
Podrywam się do pozycji siedzącej, zakrywając usta obiema rękoma. Jeszcze przez kilka sekund krzyk, niczym taran, uderza w zaporę z moich palców. Jestem sama w pokoju. Patrzę na zwiniętą pościel i ściągnięte prześcieradło.
- Faith, wszystko dobrze?! - Thom wbiega do pokoju, a za nim zjawia się Will. Kiwam głową i obejmuję ją dłońmi. Ojciec szepcze coś pod nosem i wychodzi. Blondyn zatrzymuje na mnie spojrzenie swoich przenikliwych, niebieskich oczu. Wzdycham tylko i ujmuję opuszkami palców grzbiet nosa.
Z zamkniętymi powiekami czekam na skrzypnięcie zamykanego zamka. Kiedy w końcu następuje, poprawiam bałagan powstały na materacu łóżka. Wołam psy do siebie i wtulam się w szeroką szyję Caspera. Mimo wszystko, nie udaje mi się zasnąć. Strach przed kolejnym snem wpełza mi pod skórę i zagnieżdża się w niej na dobre. Boję się ponownie odejść do krainy snu. Boję się, bo wiem, że to się powtórzy. Wiem, że znowu zobaczę ten scenariusz. Wiem, że znowu ja będę winna. Wiem, że znowu ją stracę. I znowu, i znowu, i znowu. Po raz kolejny mój świat się zawali, moje poprzednie życie rozbryźnie się na milion kawałków. Nie mam pojęcia, dlaczego to jest tak realistyczne i nie mam pojęcia jak to zatrzymać.
Najgorsze są wieczory. Świadomość, wdzierająca się do każdej komórki ciała. Świadomość tego, że dzisiejsza noc nie będzie inna. Będzie taka sama. Tak samo brutalna, tak samo niewyrozumiała.
Opieram czoło o kolana i bujam się powoli do przodu i do tyłu. Szczęk drzwi przedziera się do mojego umysłu.
- Cześć - radosny, lecz spokojny głos koi mój wyostrzony słuch. Nie odpowiadam, tylko podnoszę głowę i obserwuję, jak Liam z tacą kanapek i dwiema butelkami soku siada obok mnie. Żołądek zaciska mi się w pięść, mam wrażenie że jest ciasno obwiązany nicią dentystyczną. Przełykam ciężko ślinę, mocniej oplątując nogi ramionami.
- Wiesz, że musisz to zjeść, prawda? - chłopak unosi jedną brew i podsuwa mi tacę.
- Pomożesz mi, prawda? - odpowiadam pytaniem, z niechęcią patrząc na ciemny chleb i górę warzyw na nim.
Parska śmiechem i odkręca mi sok pomarańczowy. Zwalczając w sobie chęć zwymiotowania kwasem trawiennym, zmuszam się do wypicia połowy zawartości butelki i przeżucia dwóch kanapek. Ku mojej uldze bruneta zadowala taki wynik, więc opadam ciężko na poduszki oparte o ścianę.
- Byłem u Akryla. - oznajmia po dłuższej chwili milczenia. Nie przerywam mu, czekając na rozwinięcie. - Wziąłem go na jazdę. Lekko go ruszyłem, żeby jutro nie miał za dużych zakwasów - posyła mi delikatny uśmiech.
- To dobrze, dawno nie chodził - przytakuję krótko. - Dziękuję... - dodaję po krótkiej przerwie, wpatrując się w swoje paznokcie.
- Nie ma za co - widząc moje spojrzenie, ujmuje moją dłoń. - Zawsze do usług - przypomina i sięga po laptop.
- Jakiś film? - unosi brwi w pytającym geście. Wzruszam tylko ramionami, siadając wygodniej.
- Może być ten - chrypię, wskazując na pierwszą pozycję na liście. Liam mruży oczy.
- Oglądaliśmy go wczoraj...- przypomina, a ja zagryzam wargi i wybieram inny tytuł.
Staram się skupić na fabule z nadzieją, że mnie zainteresuje. Otrzymuję efekt odwrotny, nawet nie wiem, kiedy zasypiam.
Unoszę raptownie głowę, czując jak serce tłucze mi się o żebra. Ze zdziwieniem rejestruję fakt, że obudziłam się nieco spanikowana, jednak bez krzyku.
- Wszystko w porządku? - wzdrygam się na dźwięk zaspanego głosu. Z wytrzeszczonymi oczami zerkam przez ramię na leżącego za mną Liama.
- Liam! Co ty tu robisz?! Thomas cię zabije! - syczę, podnosząc się na łokciu. Chłopak ziewa spokojnie i rozwiera szerzej powieki.
- Spokojnie. Sam kazał mi zostać - uśmiecha się szeroko, nieco bardziej już rozbudzony. Marszczę brwi, czując się tak oszołomiona, jakbym przed momentem dostała w twarz.
- Powiedział mi, że co noc budzisz się z krzykiem. Wczoraj jak oglądaliśmy film trochę nam się przysnęło. Twój tata, przyszedł do pokoju koło trzeciej z miną wyrażającą złość i zdziwienie jednocześnie. Był zszokowany, że do tej godziny jeszcze się nie budziłaś, zważając na to, że zawsze działo się to już godzinę po zaśnięciu. Wczoraj koszmary przyszły do ciebie niedługo po moim wyjściu, więc Thomas chciał sprawdzić czy to czysty przypadek - podpiera twarz dłonią, wcale niezrażony tym, że trzyma rękę na mojej talii. Przekręcam się w bok i kładę na plecach. Podążam spojrzeniem za okno. Jest już nieco jaśniej, zapewne wielkimi krokami zbliża się ranek.
- Nie wiem, czy to kolejny przypadek, ale wydawałaś się spokojna podczas snu - lustruje moją twarz z uniesionymi kącikami ust.
- Jezu, patrzyłeś jak śpię - naciągam kołdrę do czoła. Odnotowuję jednak w głębi duszy, iż jestem dziwnie wyspana, jakbym faktycznie odrobiła ostatnie noce.
- Nie wygłupiaj się, tylko powiedz, co cię obudziło - ściąga nakrycie mojej głowy i patrzy na mnie wyczekująco.
- Sen... Koszmar... ale nie był aż tak... realny - zagryzam wnętrze policzka, niewiele rozumiejąc.
- To chyba dobrze - uśmiecha się subtelnie - To teraz opowiedz mi o czymś, co pomoże ci porzucić ten temat. Opowiedz mi o... jeździe konnej. Nie boisz się tyle ryzykować? - poprawia się na miejscu, wciąż nie zabierają ręki z mojego brzucha. Czuję, jak mrowi mi skóra w tym miejscu. Zupełnie, jakby przepływały przez nią tysiące ładunków elektrycznych. Jeśli się szybko nie opanuję, zacznę się cieszyć jak głupi do sera.
- Dobrze - zgadzam się szybko, chcąc skupić się na czym innym. - Jazda konna opiera się na partnerstwu, zaufaniu. Uczysz się działać zgodnie z naturą, zamiast z nią walczyć. To bardzo ryzykowny sport, owszem, ale również bardzo satysfakcjonujący. Zdajesz sobie sprawę, że siedzisz na zwierzęciu dziesięć razy cięższym od siebie, a ono cię słucha i chcę z tobą współpracować... to piękne. Jeżdżąc konno odpoczywam, jestem tylko ja i koń, poza nami nie liczy się nic, wszystkie smutki, zmartwienia, przyziemne sprawy idą na bok, najważniejsza jest chwila. Świat jest koszmarnie hałaśliwy, a kiedy siedzę w siodle potrafię wyłączyć umysł na wszystkie inne dźwięki niż tętent końskich kopyt... To cudowne, naprawdę - przymykam powieki, odczuwając przyjemne ciepło rozlewające się po moim wnętrzu.
- Cudowne... - powtarza szeptem, szukając mojej dłoni. Zerkam na jego zaspany wyraz twarzy. Nawet nie wiem kiedy zagryzam dolną wargę.
- Śpij jeszcze, przez to czuwanie przy mnie jesteś wykończony. Może i mi uda się zasnąć - uśmiecham się niemrawo, pierwszy raz od jakiegoś czasu. Dyskretnie obserwuję jak zasypia i czekając chwilę, przewracam się na bok. Wciąż splatając nasze palce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top