Część 66

Powoli otwieram oczy. Słońce bezceremonialnie atakuje moje źrenice, ostrymi promieniami wpadającymi przez okno. Odwracam głowę i spoglądam na pokój. Fotel stoi tuż obok łóżka, a w nim śpi Liam. Wygląda uroczo, kiedy włosy odstają mu we wszystkie strony, a twarz nie wyraża nic, poza spokojem. Mimo snu, cały czas trzyma mnie za dłoń. Uśmiecham się pod nosem, unosząc się na łokciu. Chłopak zrywa się szybko i patrzy na mnie z niepokojem.

- Nic mi nie jest, żyję - śmieję się cicho, bojąc się, że mnie ktoś usłyszy. Sądziłam, że jak zorientuje się, że nasze dłonie są splecione, to się speszy. Przeliczyłam się, ponieważ on siada obok mnie i bez żadnego skrępowania, przyciąga do siebie.

- Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem... I wolałem nie ryzykować, zostawiając cię samą - tłumaczy się, szepcząc mi we włosy. Chwilę się waham, zanim kładę dłonie na jego łopatkach.

- Dziękuję - mówię cicho, a jego bluza dodatkowo wycisza wydźwięk moich słów.

- Nie ma problemu - puszcza mi oczko i bierze tubkę maści z szafki. - Odwróć się - wydaje rzeczowe polecenie, przez co spoglądam na niego dziwnie, ale siadam do niego plecami. Dreszcz przebiega po całym moim ciele, kiedy jego palce znowu podwijają mój top do łopatek. Staram się uspokoić bicie serca. Ten dotyk znowu mnie paraliżuje, sprawia, że z trudem łapię każdy oddech. Pierwszy raz mam takie odczucia, jeśli chodzi o styczność z drugą osobą. I wcale mi się to nie podoba. Nie pasuje mi fakt, że ktoś zwykłym, nic nie znaczącym kontaktem fizycznym, potrafi wywołać we mnie tak duże emocje. Mam ochotę uderzyć się w twarz, jednak mogłoby to wyglądać dziwnie. Wreszcie moja koszulka opada na długość całych pleców. Oddycham z ulgą po raz pierwszy od kilku minut. Chłopak wypuszcza mnie z objęć i staje obok z wyciągniętą ręką. Unoszę pytająco brew.

- Wstań. Muszę zobaczyć, czy wszystko w porządku, bo najwyższy czas się zbierać - uśmiecha się szeroko, ukazując malutkie dołeczki w policzkach. Ujmuję jego dłoń i chwiejnie staję na nogach.

- Widzisz, kręgosłup mi działa - unoszę kciuk w górę i robię kilka kroków do przodu. Pierwszy raz biorę do ręki telefon. 26 nieodebranych połączeń od Deana. Przełykam ciężko ślinę i skupiam się na godzinie.

Jest wcześnie, dopiero po siódmej.

- Myślisz, że mogę teraz spokojnie wyjść i pozostań niezauważonym? - wyciąga szyję i zerka przez okno.

- Wszyscy zapewne jeszcze śpią. Zwłaszcza, że w końcu burza przeszła, czarownica odleciała na miotle - szczerzę się na samą myśl o tym, że nie będę zmuszona dłużej znosić Clary i Agathy.

- No to dobrze - otwiera skrzydło okienne z uśmiechem - Uważaj na siebie - chowa mnie na moment w swoich ramionach i ostatni raz spogląda mi w oczy. - Do zobaczenia - unosi zaciśniętą dłoń, jednak od razu ją opuszcza i odwraca się na pięcie. Siada na parapecie i spuszcza w dół nogi, szukając wystającego gzymsu. Staje na nim ostrożnie, trzymając się kurczowo ramy okna.

- Do zobaczenia - macham krótko i patrzę, jak zwinnie chwyta się gałęzi rosnącego obok drzewa, a następnie po niej schodzi na ziemię.

Odwraca się po raz ostatni i wybiega z podwórka.

- Tak? - przykładam telefon do ucha, jednocześnie wciągając na nogi czarne spodnie.

- Hej! Dzisiaj mamy trening na strzelnicy, za pół godziny przyjadę po ciebie - Aleks wyrzuca słowa niczym karabin maszynowy i czym prędzej się rozłącza. Dlaczego on mi to robi i zawsze wybiera najmniej odpowiedni moment. Nieco przyspieszam tempo, jednak wciąż odbiega ono od stanu normalności.

Po raz pierwszy wchodzę do łazienki i z przerażeniem spoglądam w lustro. Nakładam na twarz podkład, żeby choć trochę ukryć oznaki zmęczenia. Pociągam rzęsy tuszem i na sztywnych nogach schodzę z psami na dół.

W kuchni zastaję tylko Willa.

- Hej - całuje mnie w policzek, po czym siada przy stole.

- Hej, co tak pusto? - marszczę brwi, starając się jak najluźniej pokonać odległość do lodówki.

- Mama ma dyżur, a Tom... Właściwie nie wiem. A ty, wybierasz się gdzieś? - mierzy mnie wzrokiem, przełykając kęs kanapki.

- Tak. Aleks zaraz po mnie przyjedzie. Do ciebie Rony nie wpada? - upijam łyk jogurtu pitnego, opierając się o blat wyspy kuchennej.

- Nie, za jakąś godzinę jedziemy do kina - kręci głową i podnosi kubek z herbatą.

- To miłego popołudnia, do później - na dźwięk dzwonka do drzwi macham mu delikatnie i wychodzę z pomieszczenia. Dopiero za ścianą krzywię się, czując ogromny dyskomfort spowodowany bólem okolic lędźwiowych.

- Ciebie chyba zawsze trzeba stawiać przed faktem dokonanym, co? - Aleks śmieje się, trzaskając drzwiami od samochodu.

- Nie rób tak więcej, bo się zabunkruję w pokoju - fukam, idąc za nim.


- Udało się ją tu przetransportować - chłopak woła radośnie do reszty zgromadzonych. - Chyba będę po nią jeździł za każdym razem - szczerzy się, przyciągając mnie do swojego boku. Staram się uśmiechnąć, mimo wrażenia, że pękły mi plecy. Zaciskam szczękę, prostując się w miarę możliwości.

- Em, tak. Aleks, masz broń i zapas kulek. Dzisiaj pobawicie się w paintball - wyjaśnia szybko Liam, chcąc odciągnąć ode mnie szatyna.

- Super! Faith, możesz zacząć się bać - krzywię się na samą myśl o kulkach farby, rozbijających się o moją skórę.

- Ona nie gra. Ominęła wiele treningów, musi popracować z łukiem. Wy jesteście do przodu, możecie się pobawić - zaprzecza Liam, chwytając łuk leżący na stole. Wzdycham z ulgą.

- Uuu widzisz, było przychodzić regularnie! - Nathan grozi mi palcem.

- Taak, następnym razem z wami zagram - udaję, że jestem zawiedziona, choć tak naprawdę, jedyne na co mam ochotę, to uściskać Liama w podziękowaniu.

- Miłej zabawy, ty chodź ze mną - brunet odsyła chłopaków na polanę, obok placu z tarczami. Wciskam ręce do kieszeni i powoli ruszam za nim. Podaje mi łuk i staje obok. Wyciągam jedną strzałę i podejmuję próbę naciągnięcia cięciwy. Nie jestem w stanie aż w takim stopniu odchylić barku. Liam staje za mną i przykrywa swoją dłonią moje drobne palce, zaciskające się na nasadce. Pomaga mi się odpowiednio ustawić i wystarczająco naciągnąć cięciwę, aby nadać strzale dobry tor lotu. Opiera podbródek o moje ramię, przykładając tym samym policzek do mojego. Przełykam ciężko ślinę, starając się skupić na wykonywaniu zadania.

Za którymś razem ból przestaje być zauważalny. Po kilkukrotnym naciągnięciu odpowiednich mięśni, przyzwyczajają się do tego wysiłku. Ponownie udaje mi się samodzielnie trafić w sam środek tarczy.

- Wystarczy na dziś! - uderza we mnie krzyk Liama, kiedy strzała wbija się w drewnianą powierzchnię.

Odwracam się i przyglądam schodzącym z pola chłopcom. Popychają się, podcinają sobie nogi, uderzają łokciami. Uśmiecham się na ten widok, choć jest nieco nieadekwatny do ich wieku.

- Będę miał sińce wszędzie, ale Faith, żałuj! - wydusza Aleks, ściągając maskę ochronną, całą pokrytą żółtymi kleksami.

- Żałuję - wykrzywiam usta w podkówkę, podając łuk Liamowi.

- Przebiorę się i jedziemy - potrząsa głową i przeczesując palcami włosy, rusza z resztą do szatni. Wyglądają jak po wielkim malowaniu. Nie szczędzili siebie ani odrobiny. Nie wątpię, że ich skóra na drugi dzień przybierze fioletowy odcień.

- Jak się czujesz? - głos bruneta wyrywa mnie z zamyślenia. Odwracam się w jego stronę i patrzę, jak czyści rękojeść łuku.

- Nie najgorzej. Mówiłam, że mi przejdzie, ta maść działa cuda - uśmiecham się lekko, wciskając dłonie do kieszeni.

- Może wpadnę i pomogę ci nią posmarować plecy... tak jakoś wieczorem? - uśmiecha się cwanie, zerkając na mnie przelotnie.

- Kimże bym była, odmawiając takiej ofercie! Ale... nie - opieram się o blat, wyczekując już powrotu do domu.

- Zawsze tak jest, jak człowiek chce pomóc - wzdycha ciężko i podchodzi do gabloty. Skradam się do niego i ściszam głos do szeptu.

- Och, przykro mi - mówię tuż za jego plecami, na co odwraca się gwałtownie. - Ale jestem pewna, że znajdziesz sobie ciekawsze zajęcia - wspinam się na palce i zagryzam wargę, szepcząc tuż przy jego ustach. - Do jutra - dodaję radośnie i w miarę możliwości, szybko idę w kierunku chłopaków, opuszczających szatnię.

- Ej! Nieładnie tak! - Liam woła za mną ze smutną miną. Parskam śmiechem i doganiając Aleksa, biorę go pod ramię.

* * *

Mozolnie wypełzam z ciepłego łóżka. Plecy po wczorajszej strzelnicy bolą jeszcze gorzej niż przedtem. Z jękiem, przeplatanym stękaniem, przemierzam drogę biegnącą przez garderobę do łazienki. Ubieram czarne jeansy, grafitową bokserkę i czarną koszulę. Nie mogę zbyt długo wytrzymać w zgiętej pozycji, więc zamiast glanów, ubieram najzwyczajniejsze botki z płaską podeszwą. Przeplatam długie włosy u dołu głowy, tworząc mix koka i kucyka, a po bokach wypuszczam kilka pasm.

Schodzę z psami do kuchni, gdzie daję im jeść i sama zajmuję się robieniem kanapek. W połowie pracy do pomieszczenia wchodzi zaspany Will.

- Jak się spało? - pytam, nie przerywając smarowania chleba.

- Spało świetnie. Wstawało gorzej - ziewa, opierając czoło o blat z głuchym stuknięciem.

- Rozumiem aż za dobrze - śmieję się pod nosem, biorąc talerz do ręki. - Smacznego - dukam już z pełnymi ustami.

- Wracamy razem, więc czekaj na mnie przed szkołą - informuje mnie Will, całując przy tym w policzek. Przytakuję tylko i sztywno ruszam w swoją stronę. Skręcam w korytarz prowadzący do klasy geografii i po kilku krokach, niczym deja vu, ktoś odwraca mnie raptownie, popychając na ścianę. Uderzam z ogromnym impetem, nie spodziewając się takiej sytuacji. Pulsujący ból zaczyna rozlewać się jak wrząca lawa, po całej okolicy kręgosłupa.

- Ładnie to tak nie odbierać telefonu? Mnie nie się nie ignoruje, królewno - Dean zaczyna groźnie, przywierając do mnie dobrze zbudowanym ciałem. Łzy stają mi w oczach i osuwam się na kolana czując, że nagle przestały ze mną współpracować. Zawziętość w oczach chłopaka ustępuje, a na jej miejsce wskakuje wyraz zmieszania.

Połykam haust powietrza, chcąc choć odrobinę schłodzić ciało rozgrzane do granic możliwości.

- Hej, co się dzieje? - silne palce zaciskają się na moich barkach, podciągając mnie do góry.

- Spierdalaj! - warczę, z wyraźną pretensją w głosie.

- Nie przesadzaj... - znowu przyjmuje obojętny ton.

- Nie przesadzaj?! Ja przesadzam! Jakim trzeba być skurwysynem, żeby się zachowywać tak jak TY?! Gówno mnie to obchodzi, za kogo cię uważa cała przyćmiona społeczność w tej szkole, dla mnie jesteś kolejnym chłopczykiem z wygórowanym ego! Odpierdol się w końcu ode mnie i przestań ciągle na mnie naskakiwać! Nie jestem, kurwa, ze stali żeby mnie to nie ruszało! - wybucham, uderzając go z otwartej dłoni w twarz. Pewny siebie wzrok, wyrażający nic więcej, poza miłością do samego siebie, napakowane ciało, służące za atrybut i obstawa. To smutne, że wystarczy odrobina pewności swoich czynów, aby podporządkować sobie otaczających półgłówków. Wymijam go szybko, na moment zapominając o bólu, który znika w cieniu buzującej adrenaliny.

- Ej! Zaczekaj! - nie reaguję na jego wołanie - Powiedziałem stań! - dodaje ostrzej, stosując swoją typową metodę. Kładzie mi dłoń na ramieniu i, tym razem, powoli odwraca do siebie.

- Nie dotykaj mnie, albo zacznę wrzeszczeć - syczę, na co posłusznie zabiera rękę.

- Co masz teraz? - pyta, oddychając ciężej niż zwykle.

- Geografię - odpowiada za mnie jeden z jego towarzyszy.

- To pójdziesz z nami - informuje mnie, jakby to było coś normalnego.

- Chyba sobie żartujesz - prycham, chcąc go obejść.

- Przystopuj i przestań się stawiać, bo moja cierpliwość nawet względem ciebie ma swoje granice - chwyta mnie za nadgarstek z taką siłą, że aż przestawiają mi się kości. Milknę, decydując jednak, że mam dość obrażeń ciała na ten tydzień.

- Imponujesz mi coraz bardziej. Nie wiem, czy dzisiaj miałaś to na celu, ale udało ci się - przyznaje z uznaniem, zakładając ręce na piersi.

- Miałam na celu to, żebyś się ode mnie wreszcie odpierdolił. Przeliterować? - unoszę brwi.

- Nie trzeba. I tak tego nie zrobię. Spodobałaś mi się i teraz, wybacz, ale nie odpuszczę. To dla ciebie - wyciąga przed siebie dłoń z małym, czarnym przedmiotem. Marszczę nos, patrząc na niego zdziwiona.

- Na prosty rozum, to mikro telefon. Tylko ma jedną funkcję. Dodzwonisz się tylko do mnie, a ja mogę przyłączyć do rozmowy któregoś z nich. Coś w stylu łącznika, ale tylko między nami. Jest jeden warunek. Musisz go mieć ZAWSZE przy sobie, w takim miejscu, w którym nikt by niczego nie szukał. I wiesz kto może wiedzieć, że to masz? - pyta, ale nie zamierzam mu odpowiadać. - Ty. Tylko i wyłącznie - mówi powoli, jakby chciał podkreślić wagę tej informacji.

- Dobra. Ale po co mi to? - pocieram czoło wierzchem dłoni.

- Dbam o swoich ludzi i wolę mieć z nimi zawsze możliwość kontaktu - wyjaśnia takim tonem, jak najoczywistszą rzecz na ziemi.

- Swoich ludzi? Ale co ja mam do tego? - udaję głupią, aby się upewnić w swoich przypuszczeniach.

- Naprawdę nie zrozumiałaś? Jesteś teraz jedną z nas. My troszczymy się o ciebie, a ty starasz się pomagać nam. Chyba proste, a teraz chodźmy na lekcję i rada na przyszłość. Nie ignoruj mnie więcej, zwłaszcza teraz. Jeśli nie będziesz odbierać, będzie to równoznaczne z zagrożeniem, pamiętaj - mruczy, idąc już w stronę budynku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top