Część 5

- Akryl! - wołam, opierając się o płot. Koń rży radośnie, ruszając w moją stronę. Zwalczam wzbierającą we mnie falę smutku. Wszystko tu jest tak zwyczajne, normalne, zupełnie jakby wczoraj nie zawalił mi się świat. Kątem oka widzę zatrzymującego się obok Michela.

- Brudasie - gładzę chrapy konia i przyglądam się jego poobklejanej sierści. Głęboki oddech. Przełykam gule w gardle. Nie mam już siły płakać. Bez słowa ruszam do stajni. Muszę się czymś zająć, skupić myśli na czymś innym, niż tragizmie, który pochłonął moje życie. Kurczowo chwytam się myśli, że dopóki będę funkcjonować, działać, nie dopuszczę do pogrążenia się w żalu, to jeszcze przez chwilę będę w stanie udawać, że nic się nie zmieniło. Mam wrażenie, że jeśli pozwolę sobie na choć moment zadumy i smutku, to on pochłonie mnie całą, nakryje mój umysł płachtą żałoby, i nie mam pewności kiedy, ani czy w ogóle, będę w stanie się spod niej wygrzebać.

Wracam z torbą wypełnioną sprzętem do czyszczenia. Rutyna, codzienność, tylko to utrzyma mnie na powierzchni, jeszcze przez kilka dni. Wyciągam plastikowe zgrzebło i szczotkę z długim włosem. Dreszcz przebiegający mi po plecach jest jedyną formą dyskomfortu, jaki przypomina mi, że wczoraj wydarzyło się naprawdę.

- Orientuj się - ostrzegam, rzucając w chłopaka dwiema szczotkami. - Nie będziesz stał bezczynnie, skoro już tu jesteś - próbuje wymusić z siebie uśmiech, jednak wzruszenie ramion i grymas to jedyne, na co mnie stać. Patrzę na jego niezdecydowaną minę, kiedy obraca w dłoniach szczotki. Przypominam sobie o oddychaniu, mimo bólu, który tłamsi moją klatkę piersiową. Staram się brzmieć naturalnie, zachowywać się jak ja, nie pozwolić, aby cała gorycz, którą udaje mi się tłamsić w sobie, zaczęła sączyć się na zewnątrz. Wiem, co dzieję się ze mną w czasach kryzysu. Wiem i dlatego usilnie się staram, aby jak najdłużej utrzymać się w ryzach.

- Nie jestem pewien, czy umiem - rzuca niepewnie, od kilku minut patrząc na konia i szczotki. Mam ochotę parsknąć śmiechem, widząc jego zmarszczone brwi. 

- Szczotkowanie nie jest wybitnie skomplikowaną czynnością, wyższe studia nie są wymagane. Myślę, że każdy przeciętny policjant powinien sobie poradzić z takim zadaniem - marszczę nos, otwarcie z niego kpiąc. 

- Zabawne - prycha pod nosem, starając się wyglądać na urażonego. Jednak bez kolejnych komentarzy, zakłada szczotki na dłonie, zerkając na moje ruchy.

- Najpierw tym plastikowym czeszesz te najbardziej posklejane fragmenty, a potem poprawiasz to drugą szczotką. Ot, cała filozofia -  tłumacze, pokazując jednocześnie. Wzruszam ramionami i odsuwam się, robiąc mu miejsce.

- Tylko nie  pod włos - zatrzymuję go, chwytając za nadgarstki. Jednak tak szybko, jak je łapie, tak wypuszczam z uścisku, zdając sobie sprawę, że nie będzie to zbyt komfortowe. - O tym zapomniałam wspomnieć. Nie czeszemy pod włos - chrząkam, uciekając spojrzeniem. Podkomisarz patrzy na mnie i uśmiecha się lekko. 

Wzruszam ramionami, po raz kolejny w tym dniu i przechodzę na drugą stronę konia. Karcę się w duchu za moje zachowanie i nerwowość, która nie jest dla mnie oczywista. Przypominam sobie, z jakiego powodu policjant w ogóle tu jest, a wraz z tym, myśli przygniatają mnie niczym ogromne głazy. Przymykam powieki, cieszę się, że stoję za barierą w postaci Akryla i nikt nie da rady zauważyć, że szklą mi się oczy. Nie sądziłam, że kiedyś doświadczę tego, że każdy oddech będzie bólem.

- Michel! - męski krzyk odwraca moją uwagę. Oboje odwracamy się w stronę, z której dochodzi dźwięk. Obserwuję, jak komisarz Roosen zmierza w nasza stronę.

- Co ty do cholery robisz?! Siedzisz tu, a my zasuwamy! To twoja sprawa, więc z łaski swojej zajmij się nią wreszcie na poważnie! - krzyczy Daniel, żywo gestykulując, choć nadal dzieli go od nas spora odległość. 

-Pół nocy siedziałem nad papierami i myślałem, jak to zakończyć. Przysługuje mi jakiś odpoczynek! I doskonale wiem, co należy do moich obowiązków - warczy towarzyszący mi podkomisarz, patrząc na niego złowrogo. Nie odzywam się, choć nie umknęło mojej uwadze, że młody policjant faktycznie spędził tu zadziwiająco sporo czasu.

- No pewnie, że wiesz. Tylko, że dziewczyna miała być pół godziny temu w zakładzie pogrzebowym! - wyrzuca mu, a ja czuję, jak gula w gardle rośnie mi do niewyobrażalnych rozmiarów. Nicość wdziera mi się do wnętrza, skupiam się a oddychaniu, aby chwycić się czegoś, co pozwoli mi nie rozpaść się na kawałki. 

- Zapomniałem ... - Michel krzywi się i pociera twarz dłonią, podchodząc w stronę komisarza. - Dlaczego nie dzwoniłeś? - unosi jedną brew i sięga po telefon do kieszeni. - Rozładowany, przepraszam - grymas na jego twarzy rysuję się jeszcze wyraźnej, kiedy patrzy na swojego przełożonego. 

-  Zbierajcie się i to już - rozkazuje komisarz, odchodząc pospiesznie w stronę samochodu. Biorę głęboki oddech, ponownie puszczam konia na padok i ruszam śladem policjantów.  Zdecydowanie nie jestem gotowa na dzisiejszy dzień. 

* * * 

Po powrocie ledwo wchodzę do domu. Nierzeczywistość tej sytuacji wyprała mnie z emocji. Poza łzami sunącymi po mojej twarzy nie czułam wiele więcej. Oczy mam tak spuchnięte, że mrugam z wielkim trudem. Daję mastiffowi gryzak, po czym siadam przy oknie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś w moim wnętrzu umarło, jeden fragment duszy odłamał się i przepadł. Łapczywie łapie oddech, czuję się jakbym tonęła, z każdą chwilą woda coraz mocniej mnie pochłania, a ja nie jestem w stanie zaczerpnąć wystarczającej ilości powietrza. Po moich policzkach łagodnymi stróżkami nadal płyną łzy. Do tej pory nie wiedziałam, że człowiek jest w stanie tyle ich wyprodukować. Staram się zignorować nieustannie wibrujący telefon, lecz doprowadza mnie to do szału.

- Tak? - dukam łamiącym się głosem, odbierając w końcu połączenie.

- Faith! Czemu nie odbierałaś? Od zmysłów odchodzę, myślałem, że coś ci się stało! - słyszę, jak Michel stara się, żeby jego głos brzmiał mocno, nieco złowrogo, abym wiedziała, że jest na mnie zły. Nie musi być, nie rozumiem, dlaczego w ogóle się przejmuje. Może ta sprawa jest kluczowa w jego karierze? Może niewiele brakuje mu do awansu i stąd to zainteresowanie?

- Przepraszam - szepczę, ocierając rękawem policzki.

- Zaraz kogoś do ciebie wyślę, nie zostaniesz na noc sama - mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu. Paradoks jego słów dźwięczy mi w głowie. Sama na noc? Zostałam sama na całe życie, ta jedna noc niczego nie zmienia. 

- Nie trzeba - próbuję negocjować, mimo wszystko. Jednak brzmię tak żałośnie i słabo, że sama bym sobie nie uwierzyła. 

- Trzeba. Za dziesięć minut ktoś przyjedzie - oznajmia, po czym się rozłącza. Dobrze wiedzieć. 

Wzdycham głęboko, zdając sobie sprawę, że jutro dzień pogrzebu. Dzień, który będzie zwiastunem końca tego, co znane. Na samą myśl, po moim ciele przebiega dreszcz. Smutek przeszywa mnie całą. Zaczyna naprawdę do mnie docierać, że zostałam sama. Na tym cholernie niesprawiedliwym świecie, jestem już całkiem sama i nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top