Część 45

- Postaraj się.. - szepczę gorączkowo, zbierając ciaśniej wodzę i bardziej pobudzam konia łydkami. Kieruję go ponownie na przeszkodę oraz staram się utrzymać rytm. Po raz kolejny ciężko odbijamy się od ziemi, a kiedy ponownie na niej lądujemy, słyszę stukot opadających drągów.

- Cholera... - klnę pod nosem, robiąc półparadę i przysiadając w siodło, dzięki czemu Akryl przechodzi do stępa. Migiem z niego zeskakuję i klepiąc go w szyję, nakazuje iść dalej. Szybko poprawiam wszystkie zwalone poprzeczki, a jest ich wyjątkowo wiele i ponownie znajduję się przy zwierzęciu, wskakując na nie z biegu.

Przymykam oczy i proszę go aby wydłużył krok. Chwila rozciągania, po której nierównomierny odgłos stępowania zamienia się w miarowy tętent kopyt galopującego konia. W momencie najazdu na przeszkodę zauważam Lukasa idącego wzdłuż ogrodzenia. Brak mojego skupienia odbiera Akrylowi pewność siebie, przez co wija kopyta w ziemię i przysiadając wpada w przeszkodę. Nie jestem na to przygotowana, tylko już robię delikatny półsiad, przez co robiąc przewrót w przód, ląduje na ziemi. Uderzam plecami w stojak, a na dodatek przygniata mnie drąg. Nie mogę złapać oddechu. Mam wrażenie, że płuca mi pękły i zalewają teraz całą moją klatkę piersiową palącą krwią. Dla pewności poruszam stopami i palcami dłoni. Są sprawne. Spokojna, powoli i ostrożnie pierwszy raz napełniam płuca tlenem. Wdech, wydech, wdech, wydech. Myśli jakby podpowiadają organizmowi co ma robić. Akryl obchodzi stojaki i pochyla się nade mną. Wyciągam rękę, wokół której zaplatam grzywę i z pomocą konia staję na nogi. Czekam aż wirowanie w głowie ustaje, następnie wybijam się i siadam w siodle. Ironiczny śmiech Luka odbija się echem w mojej czaszce. Kilka obelg wypływa z moich ust na tyle cicho, że słyszę to tylko ja i koń. Zbieram się w sobie i robię kółko kłusem i przechodzę do płynnego galopu, prosto na stacjonatę.

- Faith! - trzy foule od przeszkody czyjś krzyk zaburza moją równowagę. Akryla zatacza, w efekcie czego zatrzymuje się przed przeszkodą, po czym przeskakuje ją z miejsca. Zostaję brutalnie wyrwana z siodła przez prawa fizyki i niczym kłoda z całym impetem uderzam w ziemię kilka metrów od zdenerwowanego zwierzęcia.

Najpierw moje nogi uderzają w piaszczyste podłodze, a potem barki i głowa, zahaczając po drodze o wysoki stojak. Fala bólu przeszywa całe moje ciało. Kaszlę spazmatycznie, czując jak zapada mi się cała klatka piersiowa. Zaciskam dłonie na piasku, na który po policzku zsuwa się pojedyncza łza. Nie wykonuję żadnych ruchów, chcąc uspokoić organizm. Dopiero kiedy policjant dopada do mnie, obsypując piachem i gliną, powoli podnoszę się do pozycji siedzącej.

- Nic ci nie jest?! - panikuje, dokładnie mnie oglądając.

- Było... się bardziej... drzeć - dukam, przerywając co chwila chrząknięciem lub kaszlem. Wspieram się na nim i przeciągam, aby sprawdzić sprawność wszystkich mięśni i stawów. Krzywię się z bólu jednocześnie myśląc o siniakach, jakie mi zostaną po dzisiejszym dniu.

- Przepraszam! - krzyczy, najwidoczniej nie panując do końca nad sobą.

- Zamknij się!- warczę, widząc jak Akryl porusza się niespokojnie. - Rozstępuje go i koniec wrażeń na dziś... - wzdycham i z lekkim trudem dźwigam się na nogi.

- Chcesz jeszcze na niego wsiąść?! - wytrzeszcza oczy, asekurując mnie przed ewentualnym upadkiem.

- Nie zrozumiesz... - odpowiadam wymijająco i odbijając się od ziemi, wskakuję w siodło.

- Podwieziesz mnie na strzelnicę? Muszę z kimś porozmawiać... - zerkam z dołu na mężczyznę, jednocześnie ściągając ochraniacze z nóg konia. Szybko pocieram miejsce po nich, chcąc przyspieszyć krążenie w kończynach. Prostuję się i przerzucam popręg przez siedzisko, po czym chwytam siodło razem z nieodpiętym czaprakiem.

- Jasne... ale na pewno wszystko w porządku? - słyszę to pytanie po raz kilkunasty w przeciągu pół godziny.

- TAK! Nie pytaj już o to, bo z tobą nie będzie w porządku! - podnoszę głos, na co kilka koni wystawia łby ponad drzwiczkami boku i wlepia we mnie wielkie oczy. Próbuję być poważna, jednak uśmiech wkrada się na moją twarz.

- O ty! Grozisz funkcjonariuszowi policji?! - udaje oburzonego i wyrywa mi ogłowie z rąk.

- Pff co to dla mnie - prycham pod nosem, śmiejąc się cicho. Chwytam kask i szczęście umyka ze mnie, zabierając ze sobą uśmiech. Palce mi drżą. Nie chcę tego pokazać, więc odwracam się plecami do Michela. Gładzę opuszkami palców nierówną powierzchnie. Pękł. W kilku miejscach... Przesuwam dłonią po wewnętrznej stronie i wyczuwam ostrą krawędź.

- O-odniósł byś siodło? - spoglądam na podkomisarza przez ramię, siląc się na uśmiech.

- Pewnie - ochocza odpowiedź przynosi mi pewną ulgę.

- Przynieś mi jeszcze smar do kopy z szafki - wymyślam szybko, aby na dłużej o czymś zająć i rzucam mu kluczyk. Zerkam ukradkiem na oddalającą się postać i mocnym szarpnięciem rozrywam podszewkę kasku. Dziwne, że mi się to udało. Wyciągam z wnętrza warstwę gąbki i odrywam do końca odstający element z grubego plastiku. Przełykam ciężko ślinę, widząc ostry koniec formujący się w kształt sztyletu. Dociskam czubek lekko palcem i szybko po nim przesuwam. Kilka rdzawych kropel pojawia się na liniach papilarnych. Uniknęłam śmierci... Przekładam mniej więcej orientacyjne położenie owego morderczego końca na swoją głowę. Wypada tuż przy skroni.

- Jezu Chryste... - wyrywa się z moich ust, kiedy oczyma wyobraźni widzę kawał plastiku wbity w moją czaszkę.

Kiedy ja ostatnio wymieniałam kask? Ile czasu minęło? Zbyt dużo! Gani mnie podświadomość. Fakt, dawno, a upadków było wiele. Przy prawie każdym powstają mikropęknięcia... Głupia!

Stajnia zaczyna niebezpiecznie wirować, więc przytrzymuję się boku Akryla.

- Proszę - jak spod ziemi wyrasta przede mną Michel z pojemniczkiem i pędzlem.

- Dzięki - szepczę, szybko odbierając przedmiot. Serce tłucze mi się w piersi na samą myśl o śmiertelnym zagrożeniu. Bieleją mi koski dłoni od nieświadomego zaciskania jej wokół buteleczki.

- Przyjechać po ciebie? - wysiadając słyszę jeszcze pytanie podkomisarza, rozglądającego się po jezdni.

- Nie dam radę - uśmiecham się, mając nadzieję, że posłuży to jako podziękowanie.

- Jak coś to dzwoń, dzięki tobie zabawie tu jeszcze trochę - szczerzy zęby, zmieniając bieg.

- To dobrze, czy źle? - pytam, mrużąc oczy.

- Przy tobie? Nie wiem co jeszcze wymyślisz - porusza zabawnie brwiami, przez co parskam śmiechem i trzaskam drzwiami, machając mu lekko. Kiedy samochód znika mi z pola widzenia obejmuję dłońmi skronie i biorę głęboki oddech, po czym ruszam na posesję Johna, właściciela strzelnicy.

- A kogo to moje piękne oczy widzą! - ledwo wchodzę na plac i dobiega mnie głos Aleksa. Zaraz po tym rozbrzmiewa śmiech Nathana, Josha i Chrisa. W sekundę ulatują ze mnie resztki przerażenia po sytuacji w stajni.

- Zapomniałam o was na trochę, wiem... Przepraszam - robię smutną minę i wyciągam zza pleców pudełko czekoladek.

- O jak miło - Chris wyciąga przed siebie ręce i udaje, że obejmuje pudełko palcami. Przez to wypada mu ściskany pod ramieniem, słynny karabin AK-47 Kałasznikow.

- Idioto! Jak masz zamiar się wygłupiać, to wiesz gdzie są drzwi - warczy Liam, wychodząc z małej komórki.

- Po co się tak spinasz? To nie porcelana - blondyn wywraca oczami i podnosi broń z ziemi. Unoszę brwi i prycham pod nosem, obrzucając Liama pogardliwym spojrzeniem.

- No to opowiadaj gdzie byłaś, kiedy cię nie było? - Aleks szczerzy się do mnie, zupełnie ignorując naburmuszonego szatyna.

- Nigdzie. Niewielkie... problemy, że tak powiem. Nie miałam głowy do wielu spraw, chociaż teraz myślę, że strzelnica byłaby dobrym rozwiązaniem... ale cóż - spoglądam na niego wymownie, biorąc łuk do jednej ręki.

- Rozumiem - szczerzy się, nie pokazując, że dostrzegł w mojej twarzy cokolwiek. - To pokaż czy nie zapomniałaś jak to się robi - porusza brwiami i siada na stole, radośnie wymachując nogami, a reszta chłopców podąża jego śladem- nie licząc Liama, rzecz jasna, on woli pokazać swoją złość i znika ponownie w małym magazynie.

- Duże dzieci - śmieje się pod nosem i z lubością przebiegam dłonią po ramieniu łuku. Przyciskam cięciwę wraz ze strzałą do policzka wpatrując się w tarczę. Strzała przecina powietrze i wbija się kilka centymetrów od czerwonego koła pośrodku tarczy. Klnę cicho i wyciągam kolejną strzałę.

- Księżniczka wyszła z formy? - zajadliwy ton dobiega do moich uszu. Odwracam się szybko i niechcący wypuszczam koniec strzały spomiędzy palców. W ułamku sekundy widzę tylko jak ostrze wbija się w łydkę Liama.

- Wielki Boże... - jęczę i rzucając łuk na ziemię podbiegam do niego, padając na kolana obok jego nogi. Na spodniach pojawia się już krwawy ślad. Twarz chłopaka wykrzywia grymas bólu i zaskoczenia.

Jednym ruchem wyrywam zakrwawiony ostry koniec z jego nogi.

- Yyy... Aleks przynieś mi wodę i jakiś czysty materiał... Szybko - wydaje szybko polecenie i nacinam nieco róg nogawki, po czym rozrywam ją do czasu, aż widzę głęboką na około trzy centymetry ranę kłutą. Naciągam skórę i moim oczom ukazuje się kawałek kości. Serce podchodzi mi do gardła.

- Co ty robisz?! - szatyn wrzeszczy z pretensją w głosie.

- Hmm.. no nie wiem, może próbuję opatrzyć ci nogę?! - podnoszę głos, piorunując go spojrzeniem i w tym momencie staje nade mną Aleks z butelką i śnieżnobiałą koszulką.

- Usiądź - warczę, popychając go w stronę ławki. Tym razem bez sprzeciwu wykonuje moje polecenie. Możliwe, że widok zakrwawionej nogi i trawy barwionej bordowo-czerwoną cieczą go do tego przekonuje. Oblewam ranę czystą wodą i z zadziwiającą siłą rozrywam materiał na dwie części. Przykładam go pod rozcięciem i ponownie strumień wody obmywa krew. Kiedy krwawienie częściowo ustaje, czystym kawałkiem koszulki obwiązuje łydkę. Mimo, że udało mi się w miarę opanować sytuację, nie mogę dźwignąć się na nogi. Przecież mogłam mu zrobić dużo większą krzywdę. Tępy, pulsujący ból przeszywa moje skronie. Za dużo gwałtownych ruchów. To na pewno to. Chłopcy rozmawiają między sobą, jednak niewiele rozumiem. Z trudem staję prosto i czuję jak coś cieknie mi po twarzy. Przesuwam wierzchem dłoni w okolicy ust. Wytrzeszczam oczy na widok świeżej krwi. Zakrywam szybko nos, łapiąc oddech przez usta.

- Faith? Wszystko dobrze? - głos Aleksa obija się w mojej głowie.

- Ej, nic się nie stało, spokojnie - Liam chwyta mnie za ramiona, ustawiając w pozycji pionowej.

- O matko... - jęk rozpaczy wydobywa się z ust Nathana. Pokazuje palcem na kawałek pozostałego materiału.

- Nie! Przyniosę nową! - ledwo słyszę te słowa i widzę Chrisa biegnącego do magazynu. Krew przelewa mi się przez palce i skapuje na zgniłozieloną trawę. Siadam na ławce i już po chwili przyciskam do twarzy czystą, kolejną koszulkę a do karku przykładam zimną butelkę z resztą wody. Trzymając głowę miedzy kolanami, dokładnie czuję, jak rośnie mi tętno.

- Dzwonię na pogotowie... - drżący głos Aleksa dobiega do mnie jakby zza szklanej ściany.

- Nie! Tylko nie na pogotowie... - dyszę, wciąż zatykając nos koszulką - To... nic takiego... przejdzie zaraz - kończę ciężko, spoglądając na nich z dołu.

- Nic takiego?! Krew leci ci z nosa jak z kranu! - widzę, że blondyn zaczyna panikować.

- To... wstrząs mózgu - szepczę, po czym wstaję powoli, kierując się do małej umywalki w komórce.

- Wstrząs mózgu?! Jezu, dzwonie na pogotowie... - łatwo wyczuwam rozpacz w jego głosie.

- To nie pierwszy raz, uspokój się! Muszę się tylko umyć i zawieź mnie do domu - patrzę na niego wymownie i widzę trwającą w nim walkę. Jego mina mówi wyraźnie, że się poddał. Wzdycha cicho i kręci głową, patrząc na pozostałych.

Wyglądam koszmarnie. Małe, zabrudzone lusterko oddaje to równie dobrze, jak zrobiłoby to ogromne lustro w pięknej łazience w domu. Wystające z warkocza włosy pozlepiane są krwią, kurtkę zdobią rdzawe plamy. Pod oczami dawno nie miałam aż takich zsinień. Obmywam wszystkie ślady czerwonej cieczy zimną wodą.

-Hmm.. teraz wyglądam jakbym wpadła do wiadra z wodą. Zawsze jakaś poprawa - mruczę pod nosem, na wszelki wypadek przykładając ponownie malutką chusteczkę pod nos.

- Jedziemy? - trzaskam drzwiami, patrząc na ich przerażone miny. Bardziej się wystraszyli niż ja. Faceci.

- Tak... Już. Ubierz to - Aleks podaje mi swoją czarną bluzę, którą biorę jedną ręką, rzucając mu pytające spojrzenie.

- Masz ubranie we krwi. Chcesz tak wejść do domu? - unosi jedną brew, chowając jedną dłoń do kieszeni spodni.

- Fakt... Dziękuje - szybko naciągam zbyt dużą, czarną bluzę na ramiona i zapinam zamek pod samą szyje. - Do zobaczenia. Nic mi nie jest, nie przejmujcie się już - puszczam oczko do Chrisa, Natana i Josha, oraz obrzucam pogardliwym spojrzeniem Liama, po czym opuszczam razem z Aleksem posesję.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top