Część 43
Przeczesuję palcami włosy, lekko nimi przy tym potrząsając. Chcę się pozbyć z nich tym ruchem ostatnich kropelek wody. Następnie ubieram krótkie, czarne szorty oraz kilka rozmiarów za dużą koszulkę. Otwieram okno i wdycham przez chwilę nieco mroźne powietrze. Noce powoli zaczynają zwiastować zimę. Na mojej skórze pojawią się 'gęsia skórka', więc pocierając ramiona zatrzaskuję skrzydło okienne. W pokoju zrobiło się chłodniej, lecz oddycha się o wiele lepiej.
- Jak tam dzieciaczku? - pytam Arii, kucając przy jej kocu, służącym tymczasowo za posłanie. Suczka podnosi głowę i liże moją dłoń. Zaczyna wracać do dobrej formy, co niezmiernie mnie cieszy. Casper rozciąga się, zakładając przy tym ogromne łapy na kufę. Śmieję się cicho i przynoszę im z garderoby po kawałku wędzonego mięsa.
Zerkając co chwila jak się zajadają, wdrapuję się na łóżko i biorę laptop na kolana. Kilka minut upływa, zanim włączam skype'a, gdzie Kaylee była już dostępna.
- No nareszcie! - ganią mnie pierwsze słowa wypowiedziane przez przyjaciółkę, kiedy tylko jej wizerunek pojawia się na ekranie.
- Myłam się, tak?! - śmiejąc się, ustawiam komputer na szafce obok łóżka - I coś zatrzymało mnie na dole... Dokładniej to ojciec się o coś burzył, że niby w przeciągu krótkiego czasu powtórzyło się to kilka razy...- marszczę czoło, przypominając sobie sytuację z kuchni.
- Nie wiesz nic szczególnego na ten temat? - przyjaciółka po moich słowach szybko przyjmuje poważny ton.
- Właśnie nie... Chociaż myślę, że ponownie chodzi o firmę. Niedawno też jakiś problem był... - odpowiadam po chwili zastanowienia.
- Jeśli jest tak jak ci się wydaje, to chyba nie powinnaś się przejmować, co? - mruga szybko, szczerząc zęby.
- No właściwie prawda, to nie moja sprawa - uśmiecham się szeroko i naprawdę szczerze, od dawna.
- To opowiadaj co u ciebie, jak Casper, Akryl, jeździcie coś, szukałaś jakiś zawodów? - wyrzuca z siebie słowa niczym karabin maszynowy, przez cały czas uśmiechając głupkowato.
- Casper fajnie, dalej nie schudł. Mam drugiego uratowanego psa, Arię. Właściciel się nad nią znęcał. Akryl już się przyzwyczaił, ja nie. Ale jeździmy zazwyczaj coś luźnego, jeszcze nie koniecznie mam głowę do poważnych treningów... - wzdycham ciężko, uświadamiając sobie, że miałam tyle planów związanych z zawodami.
- To się sprężaj! Ja chcę już niedługo was zobaczyć na parkurze! - klaszcze w dłonie, po czym zaciera je chytrze.
- Wariatka - puszczam jej oczko i poprawiając się, siadam wyciągając nogi przed siebie. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie dostaję w głowę paczką chipsów. Nie zdążam nawet zareagować bo sekundę później coś ciężkiego ląduje na moich nogach.
- Will! - wrzeszczę, spychając go z kolan, które nienaturalnie wygięły się w drugą stronę - Moje nogi, zejdź cholero jedna, złaaaaaaaaaź! - piszczę, nie mogąc uwolnić kończyć spod śmiejącego się chłopaka. W końcu uwalniam jedną nogę i pomagając nią sobie, zrzucam go na podłogę.
- Kuźwa! Pukać nie umiesz?! - rzucam w niego poduszką, czego od razu zaczynam żałować, bo po chwili mam ją na głowie oraz w bonusie, jego ręce na talii, bezlitośnie łaskoczące mnie w żebra. Parskam śmiechem, nie mogąc pozbyć się natręta.
- Dość! Dość... Proszę - jęczę, pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu. Blondyn na całe szczęście nie torturuje mnie długo. Odpuszcza z zadowoloną, zwycięską miną.
- Chciałem tylko zapytać jaki film obejrzymy - szczerzy się do mnie, siadając wygodniej.
- Jesteś... IDIOTĄ! - wołam, uderzając go kilkakrotnie w głowę poduszką, po czym chowam twarz w dłoniach, chcąc stłumić chichot. Odrywam palce od policzka i wskazuję na chłopaka.
- Kaylee... Poznaj Willa! - mruczę w nadgarstek, kręcąc głową w niedowierzaniu.
- Yyym... Cześć? - rozbawiona dziewczyna patrzy na nas zdziwionymi oczami. Podnoszę wzrok, zatrzymując go na chłopaku. Robi mi się gorąco, kiedy orientuje się, że jest on w samych spodniach od dresu.
- Dlaczego ty nie jesteś do końca ubrany?! -wyrzucam mu, nie wiedząc czy się cieszyć, czy płakać.
- Bo brałem prysznic i mi gorąco... - tłumaczy się, lecz szeroki uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Nie poczuł się ani trochę zażenowany, ja - wręcz przeciwnie.
- Słyszałaś? Gorąco mu! Nie wierzę...- zamykam oczy i padam twarzą na pościel.
- Hej, jestem Will - radośnie wita się z moją przyjaciółką, a następnie podnosi mnie za ramiona do pozycji siedzącej.
- Hej, Kaylee - z monitora odpowiada mu roześmiana dziewczyna. Dziwność tej sytuacji przerasta mnie na tyle, że dołączam do śmiejącej się dziewczyny.
Otwieram z trudem oczy, czując jakbym miała w nich co najmniej tonę piasku. Poddaje się po zaledwie kilku sekundach i ponownie przykładam twarz do poduszki. Jednak mokry, zimny nos nie pozwala mi zasnąć i tkwi przyciśnięty do mojej skroni.
- Yaughh... Casper litości - mruczę pod nosem, nie wiedząc dokładnie co się dzieje. Staram się nie pokazywać psu, że zamierzam wstać, jednak ten się nie poddaje i poprzedzając swoje zamiary ostrzegawczym szuraniem łap o podłogę, rzuca mi miskę na głowę. Z grymasem na twarzy podnoszę się na łokciach i rozglądam nieprzytomnie po pokoju. Laptop stoi otwarty na szafeczce obok łóżka, a ja mam na talii czyjąś rękę. Szeroko otwartymi oczami przyglądam się przez moment śpiącemu Willowi.
Na siłę staram się przypomnieć sobie ostatni wieczór.
- Cholera, przecież jest poniedziałek.... WILL! - wołam prosto do jego ucha i obserwuję niezadowolenie kwitnące na jego twarzy. Chwytam dwoma palcami kawałek jego dłoni i pospiesznie odrzucam w bok.
- Jezuuu... Co się dzieje? - blondyn bełkocze, nawet nie otwierając oczu.
- Jaki Jezu, wystarczy Faith. A teraz WSTAWAJ! - piszczę, szturchając go jednocześnie - Do szkoły idziemy dzisiaj! Filmów ci się zachciało... - uderzam dłońmi o koc, po czym podnoszę się z łóżka i przeciągam się leniwie.
- O faktycznie... poniedziałek - jęczy pod nosem, dodatkowo zakrywając twarz dłońmi.
- No wow! WSTAWAJ! - wrzeszczę, zmierzając do garderoby, widząc, że nawet nie drgnął.
- Dziewczyno ciszej, błagam... - mamrocze, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem.
- Nie będziesz mi życia układał - wytykam mu język i wbiegam do małego pomieszczenia, skąd wracam z jedzeniem dla psów.
- Wyjdź mi stąd, ale JUŻ! - wołam ze śmiechem, wpatrując się w chłopaka wciąż leżącego na moim łóżku. - Grr... Jak wrócę, ma cię tu nie być! - wyrzucam ręce do góry i odwracam się na pięcie w stronę garderoby. Ku mojemu zdziwieniu, zegarek nie wskazuje zbyt późnej godziny. Do rozpoczęcia pierwszej lekcji zostało jeszcze pół godziny, więc na spokojnie biorę prysznic i w szlafroku wracam do pokoju, który na całe szczęście jest pusty. Will może w końcu zrozumiał, że idziemy do szkoły. W tym momencie uświadamiam sobie, że niepotrzebnie go budziłam. Wcale nie uśmiecha mi się iść do tego...miejsca. Potrząsam głową, pozbywając się zbędnych myśli i wchodzę do garderoby. Ubieram szybko dekatyzowane czarne spodnie, czarny top, na który zarzucam luźny szaroczarny sweter w typie kardiganu. Do tego w ekspresowym tempie zasznurowuję glany i wciskam na nadgarstek kilka rzemieni. Wracam do łazienki, gdzie suszę włosy i naturalnie falowane, puszczam na ramiona.
- No widzisz! Jak chcesz to potrafisz! - klaszczę cicho, wychodząc na korytarz prosto przed Willa. Casper przebiega obok mnie, trącając lekko moje nogi. Aria nieśmiało wystawia łeb zza drzwi i powoli podchodzi do nas. - Potrafiłeś udźwignąć ciężar takich obowiązków, jak ubranie się! Jestem pełna podziwu! - szczerzę zęby do chłopaka, zakładając ręce na biodra.
- Zobaczymy czy udźwignę twój ciężar - uśmiecha się szeroko, patrząc na mnie podejrzanie.
- Czekaj, co ty.... Aaaaaahahahahah! - nie zdążam z zadaniem pytania, bo już wiszę zgięta wpół przez bark chłopaka, śmiejąc się w głos. - Puść mnie, puuuść! - parskam śmiechem, uderzając lekko pięściami w jego plecy.
- Jesteś pewna? Okay - wzrusza ramionami, wystawiając mnie za poręcz schodów.
- Wielki Boże, nie - piszczę przywierając ponownie do jego szyi i ramienia, nie mogąc przestać się śmiać.
Całą drogę do kuchni spędzam na siłowaniu się z nim, aby wreszcie postawił mnie na podłogę. Cel osiągam dopiero przed wejściem do pomieszczenia, gdzie wchodzimy, a raczej wpadamy, bijąc się wzajemnie.
Will szybciej niż ja orientuje się, że obserwują nas dwie pary oczu.
- Hej - szczerzy się do Thoma, lecz zerka na drugą osobę i mina mu rzednie - Eee... zapomniałem... tego, no zaraz wracam - i ze śmiechem wybiega na korytarz. Szybko poprawiam koszulkę i chrząkam, chcąc opanować duszący się we mnie śmiech.
- Yhm... Cześć - obchodzę stół i kładąc dłoń na bark podkomisarza, całuję go lekko w policzek, przez co ten zacina się na moment. Widzę złość malującą się w oczach ojca. Nie dbam o to i jak gdyby nigdy nic, podchodzę do blatu kuchennego, włączając czajnik i sypiąc dwie łyżeczki kawy do filiżanki.
- Co tu robisz? - pytam, opierając się tyłem o meble. Policjant przez chwilę wpatruje się we mnie z otwartymi ustami.
-Emm...No mówiłem...Yyy.. Wczoraj mówiłem, że przyjadę po ciebie - przypomina, odzyskując mowę.
-Mhm... - mruczę tylko, nie chcąc mu teraz zadawać pytań po co i dlaczego ma mnie zawieźć do szkoły, przy czym, odwracam się, aby zalać kawę.
- Więc jaki jest powód tego, że jedziemy razem? - rzucam przez ramię, zapinając jednocześnie pasy.
- Taki, że w związku z twoim zachowaniem muszę zobaczyć się z dyrektorką szkoły - odpowiada, zerkając na mnie przelotnie.
- Moim zachowaniem?! - obruszam się, wbijając się mocniej w oparcie fotela.
- Tak moja droga, twoje. Było się nie bić na środku korytarza - kręci głową, lecz na jego ustach błąka się nikły uśmiech.
- Należało jej się.. - prycham, zakładając ręce na piersi.
- Ty nigdy nie odpuszczasz, prawda? - spoglądam na niego zmrużonymi oczami i ściągam usta. Postanawiam nie odzywać się przez resztę drogi.
Wyskakuję na podjazd i demonstracyjnie trzaskam drzwiami.
- Hej! Panuj nad emocjami jeśli nie chcesz, żebym bywał tu częściej! - Michel zwraca mi uwagę, wkładając kluczyki do kieszeni spodni.
- Teraz opcja zamkniętego klasztoru stała się całkiem obiecująca - wytykam mu język i poprawiam plecak.
- Jaka ty jesteś niemiła - udaje oburzenie, dorównując mi kroku. Rozkładam ręce w bezradnym geście i wertuję wzrokiem dziedziniec szkoły. Masa oczu zwrócona jest w naszą stronę. Większość dziewczyn patrzy na mnie zazdrośnie. Po raz pierwszy tego dnia zwracam uwagę na wygląd mężczyzny. Przestaję się dziwić, że większość osobników płci żeńskiej dookoła, aktualnie rozbiera go wzrokiem. Ciemne jeansy, glany, czarna koszula widoczna spod rozpiętej kurtki od munduru nadają mu męskości, której wielu chłopcom teraz brakuje. Tłumaczę mu jak dojść do gabinetu dyrektorki, po czym udaje się pod klasę. Jak zawsze wszyscy obdarzają mnie spojrzeniami pełnymi pogardy. Wywracam oczami i osuwając się po ścianie, siadam na podłodze w oczekiwaniu na nauczyciela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top