Rozdział 5
Venceslaus
Nie sądziłem, że Roy da mój numer swojej siostrze, ale właściwie mogłem się tego spodziewać, skoro on dał jej numer mnie. Ale za cholerę nie przypuszczałem, że ona odezwie się już pierwszej nocy. Tą wymianę smsów traktowałem jak rozrywkę, nic innego. Dla mnie wciąż była gówniarą, siostrą szczeniaka. Nie ważne czy przyszywaną czy biologiczną.
Gdy wyszedłem na papierosa, nawet nie brałem pod uwagę, że ta cała Seraphine może obserwować mnie z okna. W ciemności i tak niewiele zobaczy. Nawet księżyc był schowany za chmurami, oświetlenie ulicy również nie współpracowało i nie zapowiadało się na to by było inaczej.
Krótka wymiana zdań. Właściwie nie wiedziałem czy mógłbym to tak nazwać, ale jedno było pewne. Skoro wychowała się z Brucem Royem, nie ma tak dużych jaj by zejść do mnie w środku nocy. Odepchnąłem się od maski samochodu i już miałem ruszyć w stronę drzwi, by wsiąść do środka, ale usłyszałem trzask. Trzask drzwi frontowych. Zdezorientowany skierowałem wzrok w tamtą stronę. Damska, ewidentnie wkurwiona sylwetka szła w moją stronę.
- Nie jestem dzieciakiem, Hall.
Rzuciła wściekła. Uniosłem kącik ust. Wyszła z domu, zaimponowała mi, ale zapewne wciąż nie ma odwagi by… Zmarszczyłem brwi gdy podeszła do miejsca w którym wyrzuciłem niedopałek. Podniosła peta i zdeterminowana ruszyła w stronę mojego challengera. To nic nie znaczy… Wciąż jest małe prawdopodobieństwo, że wrzuci go do auta.
- Nie radzę.
Wycedziłem z automatu przez zaciśnięte zęby, gdy zacząłem wątpić w swoje przekonania. Minęła mnie. Zamknąłem na moment oczy, gdy poczułem zapach wanilii. Otworzyłem powieki w momencie gdy chwyciła za klamkę. Podszedłem do niej pewnym krokiem. Chwyciłem jej nadgarstek, odwróciłem ją do siebie przodem i docisnąłem do auta. Czułem na swojej klatce jej szybki oddech. Spojrzałem w dół. Nie widziałem nic poza delikatnymi rysami jej twarzy i ciała.
- Zainwestuję w popielniczkę, ale bądź grzeczna, bo inaczej to nie tej dwójki będziesz musiała się obawiać.
Nie zrobiłbym jej kompletnie nic, stawka jest zbyt wysoka, ale zapewne Roy wspomniał jej, że mam trupa na koncie, więc mogłem ją trochę postraszyć. Nie odpowiadała przez chwilę, aż w końcu wyszeptała:
- Bruce wspomniał, że nawet palcem mnie nie dotkniesz… Uważaj, bo poskarżę się, że nie dotrzymałeś umowy, Hall…
Nie powiedziała to takim tonem jakby się bała, a jakby po prostu się drażniła. Przejechałem językiem po zębach, ale postanowiłem ciągnąć to co zaczęła.
- Zamiast się skarżyć, powinnaś nauczyć się radzić sobie sama, Seraphine. Nie zawsze brat będzie w stanie ci pomóc.
Zaczęła się śmiać. Ten śmiech był jak melodia dla moich uszu. Momentalnie poluzowałem uścisk palcy na jej nadgarstku, ale wciąż go nie puszczałem.
- Mogę się domyślić, że teraz to nie on będzie robił za superbohatera tylko ty, bo skoro do tej pory nie potrafili znaleźć czegoś na tą dwójkę, zapewne nie zrobią tego tak szybko.
Powiedziała rozbawiona. Uniosła drugą dłoń między nasze twarze, bo to w niej cały czas trzymała papierosa.
- Będę grzeczna, ale naprawdę radzę zainwestować w tą popielniczkę.
Była pewna swoich słów. Świdrowałem wzrokiem po jej twarzy, chcąc dopatrzyć się czegoś więcej.
- Weźmiesz tego peta czy naprawdę mam go wrzucić do twojego auta?
Zapytała. Puściłem jej nadgarstek i sięgnąłem po niedopałek, gdy już miałem go chwycić, latarnia obok nas zaczęła migać lekkim światłem przez co mogłem zobaczyć jej twarz, a ona moją. Pierwszym co zobaczyłem były jej duże brązowe oczy. Potem zgrabny nos. Pełne, malinowe usta. Już teraz mogłem stwierdzić, że gdy się uśmiecha ma dołeczki w policzkach. Miała długie blond włosy. Była śliczna, była tak piękna, że mógłbym do końca życia oglądać tylko ją i nigdy by mi się nie znudziła. Wróciłem wzrokiem do jej oczu. Odchrząknąłem po dłuższej chwili, przypominając sobie co miałem zrobić. Papieros, weź tego pieprzonego peta i wracaj do samochodu. Spojrzałem na jej dłoń w której wcześniej był niedopałek, ale musiał jej wylecieć. Skierowałem wzrok na jezdnię. Papieros leżał koło mojego samochodu.
- Pójdę już.
Wyszeptała. Nagle jej pewność siebie gdzieś uleciała. Odsunąłem się natychmiast, bo to jak wygląda, połączone z jej głosem i zapachem, naprawdę uderzyło mi do głowy. Odepchnęła się lekko od auta i szybkim krokiem udała się do domu. Była niska, drobna, ale miała krągłości, ubrana była w dwuczęściową satynową piżamę. Cały czas ją obserwowałem, nie spuszczałem z niej wzroku, a ona? Odwróciła się. Spojrzała na mnie zza ramienia i gdy zorientowała się, że została przyłapana na gorącym uczynku, niemal wbiegła do domu. Stałem jeszcze chwilę jak ten kołek, aż w końcu wyciągnąłem fajki z kieszeni i odpaliłem jednego.
Mam ją pilnować dwadzieścia cztery na siedem, do momentu, aż nie będą mieli twardych dowodów na tych skurwysynów. Nie raz włamałem się do ich komputerów czy komórek, ale nie było tam kompletnie nic, za co mogliby ich wsadzić.
Z jednej strony. Chrzanić wolność, mógłbym zrezygnować z tego układu, bo wiem, że ona odbierze mi możliwość logicznego myślenia.
Z drugiej strony. Jeśli teraz zrezygnuję, będę pluł sobie w pysk jeśli coś jej się stanie.
Uderzyłem otwartą dłonią o dach auta. Jestem w czarnej dupie.
Kucnąłem i sięgnąłem po wcześniejszy niedopałek. Wstałem, podszedłem do studzienki i to tam wyrzuciłem oba pety. Wróciłem do samochodu. Wsiadłem na miejsce kierowcy i zaraz usłyszałem dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Oczywiście, że to ona.
Seraphine: Dziękuję.
Zmarszczyłem brwi nie wiedząc o co chodzi.
Ja: Za?
Seraphine: Zrobienie popielniczki ze studzienki, a nie mojego trawnika.
Skoro widziała gdzie wyrzuciłem pety… Pochyliłem się w stronę kierownicy i zobaczyłem, że jest w tym samym oknie co wcześniej. Zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że mnie obserwowała. Chyba też zorientowała się, do czego się przyznała, bo momentalnie się schowała.
Ja: Jeśli chcesz bawić się w chowanego lub kotka i myszkę… Możesz powiedzieć, jestem otwarty na propozycje.
Seraphine: Spieprzaj, Hall.
Ja: Szkoda, bawiłbym się naprawdę świetnie.
Znów skierowałem wzrok na okno. Zsunęła firankę i faktycznie zniknęła. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wszedłem we wiadomości z Brucem i pobrałem mmsa w którym wysłał mi jej zdjęcie. Zdecydowanie mieli inne geny i to było widać na pierwszy rzut oka. Uniosłem wzrok gdy samochód przejechał obok domu Seraphine. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dochodziła druga w nocy i auto nie miało włączonych świateł. Intuicyjnie zsunąłem się nieco na fotelu i jasność ekranu w telefonie zmniejszyłem do minimum. Coś mi mówiło, że to nie jest przypadek i przejedzie tutaj jeszcze raz. Nie musiałem długo czekać. Zaraz znów przejechał ten sam samochód. Do trzech razy sztuka. Chrzanić to. Jak tylko skręcił w ulicę, by zapewne zrobić kółko, wyszedłem z auta i wybrałem numer blondynki.
- Naprawdę nie mam ochoty bawić się w cho…
Zaczęła jak tylko odebrała telefon. Ruszyłem na tył jej domu, bo zapewne tam były drugie drzwi prowadzące na zewnątrz.
- Będziesz musiała. Zejdź na dół i wyjdź tylnymi drzwiami.
Wytłumaczyłem starając się trzymać nerwy na wodzy.
- Chyba sobie jaja robisz… Nie mam pojęcia co ci strzeli do głowy.
Próbowała brzmieć na wkurzoną, ale już zdążyłem się przekonać, kiedy naprawdę jest wkurwiona, jak darła się do mnie z okna. Usłyszałem dźwięk silnika, ciszę i za moment trzask drzwi samochodowych. Jest za późno żeby zeszła na dół. Chyba usłyszała dokładnie to samo, bo rzuciła poddenerwowana:
- Nie zdążę.
Spojrzałem w górę, chcąc zorientować się jak wysoko jest z piętra.
- Idź do innego pokoju, czekam na tyłach domu.
- Mam skakać?
Zapytała zszokowana.
- Może wyglądasz jak anioł, ale podejrzewam, że nie potrafisz latać, więc tak do cholery, masz skakać.
Powiedziałem ciszej i rozłączyłem się. Wpatrywałem się w okno mając nadzieję, że zaraz ją tam zobaczę. Odsunąłem się gdy okno powoli zaczęło się otwierać. Seraphine wysunęła głowę i dopiero gdy się upewniła, że jestem na dole, usiadła na parapecie. Zacisnęła powieki i pokręciła głową na boki, uparcie trzymając się brzegów.
- Złapie cię.
Wyszeptałem, a ona znów zaprzeczyła ruchem głowy.
- Skacz, dzieciaku.
Miałem przeczucie, że to określenie ją odpali i znów wyprowadzi z równowagi. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie wściekle. Uśmiechnąłem się dumnie, a ona zeskoczyła, wpadając od razu w moje ramiona.
- Anioł bardziej mi się podoba.
Wypaliła przez zaciśnięte zęby. Postawiłem ją na podłodze i oparłem ją o ścianę między jej oknami i sam znalazłem się przed nią.
Znów. Ta. Pieprzona. Wanilia.
Oparłem dłonie po obu stronach jej głowy i patrzyłem prosto w jej oczy.
- Chyba powinniśmy uciekać…
Szepnęła, a ja zaprzeczyłem ruchem głowy. Jeśli teraz zaczniemy biec, albo nas usłyszą, albo zobaczą.
- Dlacz…
Położyłem dłoń na jej ustach by się zamknęła, bo przez jej gadanie nie słyszałem nic dookoła. Zmarszczyła brwi. Pochyliłem się do jej ucha.
- Zamilcz, albo naprawdę to źle się skończy.
Czułem jak lekko zadrżała. Równie delikatnie pokiwała głową przez co odsunąłem dłoń od jej ust. Nie było słychać nic poza naszymi ciężkimi oddechami, albo to ona na mnie tak działała i nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Odsunąłem głowę w bok by nie wdychać jej zapachu, ale jak tylko to zrobiłem, usłyszałem za sobą przeładowanie pistoletu.
- Uciekaj, dzieciaku.
Wyszeptałem. Jest drobna, więc wiedziałem że bez problemu może się schylić pod moją ręką i uciec. Ale było za późno. Usłyszałem strzał i krzyk Seraphine:
- Nie!
To się porobiło. Trochę szybko, ale mus to mus.🤷🏻♀️
Widzimy się w sobotę.😇
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top