Rozdział 1

Seraphine 

Tydzień temu miałam sesję zdjęciową i od tego czasu miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Nie czułam się bezpiecznie we własnym domu, a gdy wychodziłam, miałam dziwne przeczucie, że ktoś za mną chodzi, ale gdy oglądałam się za siebie nikogo konkretnego i podejrzanego nie widziałam. Mimo to, czułam niepokój który wzrastał z każdą minutą.

Peter Larson, fotograf z którym byłam umówiona, zachorował i umówił mnie na sesję ze swoim znajomym po fachu. Od początku sesji, nie czułam się dobrze w towarzystwie Erica, ale nie mogłam zrezygnować. Poza tym, byli tam też inni ludzie. Stylistka, makijażystka, czy facet od oświetlenia. Nie mogłam zrezygnować i wyjść na mięczaka. To źle by wyglądało w tym wielkim świecie, a zależało mi by w końcu ktoś mnie zauważył i by zaproponowali mi wybieg, mimo niskiego wzrostu i nieco więcej krągłości niż zwykła modelka.

Może powoli popadałam w paranoję i to tylko moja bujna wyobraźnia? 

Z zamyśleń wyrwało mnie pstrykanie palcami przed moją twarzą. Zamrugałam kilka razy orientując się, że odpłynęłam i nie jestem sama. Melody patrzyła na mnie z politowaniem, uniosłam brew chcąc by powiedziała o co jej chodzi. Westchnęła, przełknęła kawałek ciasta który miała w ustach i wycelowała we mnie małym widelczykiem.

- Nie słuchasz mnie.

Zauważyła, a ja nie miałam zamiaru się z nią kłócić czy udawać, że to nie prawda i doskonale wiem co mówiła. 

- Przepraszam… Po prostu nie czuje się zbyt dobrze.

Przytaknęła w geście zrozumienia.

- Uważam, że czytasz za dużo książek i zaczynasz wariować… Ale skoro tak cię to ruszyło, może powinnaś porozmawiać z Brucem? Pracuje w policji, na pewno coś doradzi i będziesz spokojniejsza.

Jęknęłam żałośnie. Bruce Roy był moim starszym przyszywanym bratem. Między nami była różnica jedenastu lat, zawsze traktowaliśmy się jak rodzeństwo i wiedziałam, że na pewno mi pomoże, ale nie chciałam go mieszać w swoje sprawy, bo co jeśli się okaże, że naprawdę to mój umysł płata mi figle, a ja zawracam mu głowę? 

- Nie chcę wyjść na wariatkę, jeśli…

Przyjaciółka nie pozwoliła mi dokończyć.

- Dlatego nie mów za wiele, po prostu powiedz, że twoja kariera się rozwija, twoje zdjęcia są w magazynach i nie chcesz by cię napastowano gdy ktoś wieczorem rozpozna cię na ulicy. Wymyślisz coś.

Przygryzłam policzek i zrezygnowana oparłam się o oparcie krzesła. 

- Bruce jest praktycznie cały czas w pracy i…

Próbowałam znaleźć wymówkę, ale ona znała mnie zbyt dobrze. Wiedziała, że próbuje się wywinąć.

- To jedź na komisariat i z nim porozmawiaj, inaczej zacznę myśleć, że potrzebujesz atencji, a nie jakiejkolwiek ochrony.

Otworzyłam usta w szoku, nie wierząc, że to powiedziała. Znałyśmy się od czasów szkolnych, znała mnie lepiej niż własną kieszeń, a i tak powiedziała coś takiego. Wyciągnęłam z torebki portfel, a z niego kilka dolarów i położyłam na stoliku.

- Dziękuję, to był naprawdę dobry wypad na kawę.

Powiedziałam nawet na nią nie patrząc. Podniosłam się z krzesła i ruszyłam w stronę wyjścia z kawiarni. Lubiłam być sama, nie potrzebowałam atencji i tym bardziej być od kogoś zależna. Ledwo wyszłam za próg i poczułam uścisk dłoni Melody na nadgarstku. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.

- Dobrze wiesz, że nie szukam i nie potrzebuję atencji. Nie kłamie, czuję, że jest coś nie tak. 

Wycedziłam wściekła przez zaciśnięte zęby.

- Wiem o tym, bo od trzech dni nie wychodziłaś z domu.. Martwię się i naprawdę powinnaś porozmawiać z Royem. On na pewno coś wymyśli, a ty będziesz spokojniejsza. 

Kiwnęłam głową, ale nic nie odpowiedziałam.

- Pojedziesz do niego?

Zapytała łagodnie. Wiedziałam, że z nią nie wygram i i tak ona uprze się na swoim, nawet jeśli będzie miała zaprowadzić mnie do Bruce siłą.

- Pojadę.

Rzuciłam zrezygnowana, a rudowłosa uśmiechnęła się szeroko.

- Więc baw się dobrze. 

Zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc. Melody przewróciła oczami.

- Jedziesz na komisariat, zapewne będzie tam kilka przystojnych, wygłodniałych poli..

Mówiła jakby to było oczywiste. Parsknęłam śmiechem, bo to było w jej stylu.

- Jasne, z pewnością jakiegoś przygrucham.

Przytuliłam ją i pocałowałam w policzek. Wiedziałam, że obiecała swojej schorowanej ciotce, że pojedzie z nią na zakupy, więc wiedziałam, że obie powinnyśmy się zbierać.

- Odezwę się wieczorem. 

Wsiadłam do samochodu który zaparkowałam przed kawiarnią i odjechałam w stronę komisariatu. 

Droga nie była długa, bo komisariat znajdował się trzy przecznice dalej. Zaparkowałam na jednym z pustych miejsc. Wyszłam z samochodu i naciągnęłam top, a podciągnęłam nieco wyżej spodenki by nie było widać mi kawałka brzucha między ubraniami. Nigdy nie byłam na komisariacie i wydawało mi się, że nawet taka odrobina “nagości” jest tutaj niestosowna, ale nie chciało mi się jechać na drugi koniec miasta by się przebrać. Ruszyłam w stronę wejścia i modliłam się pod nosem, by Bruce był na miejscu, a nie w terenie. Pracował niemal non stop, więc musiał być tutaj i dziś. 

Otworzyłam duże drzwi, te zaskrzypiały, przez co wzrok wszystkich skierował się w moją stronę. Przysięgam, nigdy nie miałam mandatu, nic nie ukradłam, a poczułam się jakbym była winna i miała sporo brudu za uszami. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę jedynej kobiety którą tutaj widziałam. Patrzyła na mnie dziwnie. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy mam coś na twarzy. 

- Bruce Roy jest na miejscu czy w terenie?

Zapytałam od razu, gdy tylko znalazłam się przed nią. Wyglądała jakby oświecenia dostała, co nieco zbiło mnie z tropu.

- Jest i jeśli jesteś Seraphine, to masz niezłe kłopoty. 

Zmarszczyłam brwi w dezorientacji. Jak to kłopoty? O czym ona mówi? Zanim zdążyłam się odezwać, usłyszałam głos przyrodniego brata z drugiego końca pomieszczenia.

- Seraphine Quinn, chyba musimy poważnie porozmawiać. 

Przełknęłam ślinę i wolno przeniosłam wzrok w jego kierunku. Nie dość, że brzmiał na wściekłego, to też nie wyglądał inaczej. Wiedziałam, że mam przechlapane, ale nie wiedziałam dlaczego. Skierowałam się w jego stronę. Otworzył drzwi swojego gabinetu na oścież, minęłam go i weszłam do środka, zdając sobie sprawę, że to będzie najdłuższa rozmowa w moim życiu.

Jak tylko weszłam w głąb pomieszczenia, Roy zamknął drzwi. Nie, nie zamknął ich. Trzasnął nimi tak mocno, że cały komisariat mógł to usłyszeć.

- Do tej pory nie nauczyłeś się korzystać z klamki?

Zapytałam chcąc rozładować napięcie. 

- Siadaj i mnie nie denerwuj.

Powiedział przez zaciśnięte zęby. Jego ton głosu mówił jasno, żebym mu się nie sprzeciwiała, więc zrobiłam tak jak chciał. Usiadłam przy biurku, a on po jego drugiej stronie i czekałam jak na skazanie. Na szczęście moje męki nie trwały długo, bo zaczął gadać jak nakręcony.

- Rozumiem, kurwa, że chcesz trafić na wybieg, ale do cholery Peter Larson i Eric White? Naprawdę, kurwa? 

Rozchyliłam lekko usta, właściwie nie wiem po co. Nie wiedziałam co miałabym mu odpowiedzieć, skoro nie wiedziałam do czego pije. Wycelował we mnie palec wskazujący i zaczął tłumaczyć już nieco spokojniej.

- Od jakiegoś czasu, mamy podejrzenia, że oboje wykorzystują modelki z którymi pracują. Nie mamy na to dowodów, bo żadna z kobiet nie chce się przyznać, a ty tak po prostu umawiasz się z nimi na sesje zdjęciowe? Pojebało cię?

Oczy miały wylecieć mi z orbit, bo tego się nie spodziewałam. Mogłam się domyślić, że wygadała się Melody na temat fotografów i tego jak się czuje od tygodnia, ale nie sądziłam, że sprawa z nimi może być tak gruba.

- Wiedziałeś od początku do czego dążę, więc powinieneś mi powiedzieć “Quinn, ale od Larsona i White trzymaj się z daleka”, ale nie, oczywiście, że nie. 

Wyrzuciłam ręce do góry. Dlaczego tego nie zrobił? Przecież wiedział, że chodzę na sesję i..

- Do cholery, jako policjant nie mogę się z tobą wszystkim dzielić. A na pewno nie tym, na kogo polujemy.

Przerwał moje przemyślenia.

- Oczywiście to ma sens, ale..

Tym razem przerwał mi w połowie zdania.

- Nie ma żadnego “ale”, Seraphine. Masz przestać na jakiś czas, przynajmniej do momentu aż nie będziemy mieli na nich dowodów i nie pójdą siedzieć. Cholera wie, ile fotografów wykorzystuje modelki, a mają kilka znajomych w branży.

Westchnęłam, ale ostatecznie musiałam się zgodzić. Wiedziałam, że Bruce chce mnie chronić, a ja nie byłam na tyle głupia by się postawić i robić wszystko na opak. Gdyby nie było zagrożenia, z pewnością by o tym nie mówił.

- Rozumiem. 

Wymamrotałam pod nosem i opuściłam wzrok. Bruce milczał dłuższą chwilę, ja również nie odezwałam się słowem. W końcu wziął głęboki oddech, otworzył szafkę i zaczął coś układać na blacie biurka.

- Dzwoniła Melody i wspomniała, że masz wrażenie, że ktoś cię śledzi, więc masz tutaj gaz pieprzowy, kastet i pistolet. 

Spojrzałam na biurko i zaraz na niego. Nie przypuszczałam, że dostanę od niego taki zestaw. Skierował wzrok na moje dłonie i uniósł brew. 

- Chociaż nie wiem, czy kastet jest ci potrzebny, skoro masz masę pierścionków na palcach.

Rzucił zaczepnie i chwycił broń.

- Nie powinienem ci go dawać, więc się nie chwal.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, on zaczął coś majstrować przy pistolecie.

- Tak wyciągasz magazynek, tak go wkładasz. Tak zabezpieczasz pistolet, tak odbezpieczasz, przeładowujesz i strzelasz.

Tłumaczył pokazując kolejno wspomniane czynności. Próbowałam wszystko zapamiętać, ale w duchu miałam nadzieję, że nie będę musiała go używać. 

- Strzelasz tylko w samoobronie. 

Dodał, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.

- Szkoda. Miałam zamiar iść do centrum Miami i strzelać do kogo popadnie. 

Żartowałam chcąc by się trochę rozluźnił, ale ten znów rzucił mi mordercze spojrzenie.

- To naprawdę nie są żarty, Seraphine. 

Skoro sprawa była na tyle poważna, że Bruce daje mi spluwę, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, ale to zamiast mnie uspokoić, tylko potęgowało moje nerwy. 

- Dziękuję, to wszystko?

Zapytałam skruszona chcąc jak najszybciej stąd wyjść.

- Porozmawiam ze znajomym by miał na ciebie oko. Tak na wszelki wypadek, załatwię firmę by założyli ci kamery w domu i przed nim, bo jeśli faktycznie to Larson albo White, chce mieć wszystko na nagraniach by w końcu mieć twarde dowody.

Zaśmiałam się na jego słowa. Oczywiście rozumiałam go, że chce ich dopaść, ale tutaj nie było nic logicznego.

- Bruce, czy ty się słyszysz? Chcesz założyć kamery w moim domu, które zapewne będą widoczne zza płotu. Będę miała na karku policjanta i myślisz, że oni nie odpuszczą? Spłoszą się jak sar…

Pokręcił głową i mi przerwał.

- Hall nie jest policjantem, po prostu często nam pomaga... Ma sporo za uszami, ale jest dobry w kilku kwestiach które są bardzo przydatne, więc mamy mały układ. A kamery będą wyglądać jak typowe straszaki, ale cały czas będą działać. 

Prychnęłam.

- Idąc tym tropem myślenia, nie będę miała za plecami dwóch czubków tylko trzech, cudownie.

Wstałam z krzesła i zaczęłam pakować “prezenty” od Burce do torebki.

- Nie będziesz miała z nim większej styczności, będzie jak cień, ale w razie potrzeby zareaguje. Zaznaczę też, że jesteś nietykalna i…

Spojrzałam w jego oczy i uniosłam brew.

- Co zrobił?

- Co?

Udawał głupiego.

- Skoro ma sporo za uszami, zapewne powinien siedzieć w pierdlu, ale jest przydatny. Chcę wiedzieć co zrobił, skoro mam mieć z nim styczność, mniejszą bądź większą.

Roy zrezygnowany przejechał dłonią po twarzy. Doskonale wiedział, że nie odpuszczę.

- Zabił człowieka i jest hakerem, tak kurwa zajebistym, że nawet nasz informatyk przy nim wymięka.

Nie mogłam w to uwierzyć.

- Nasyłasz na mnie pieprzonego mordercę?

Wysyczałam wściekła, ale on wydawał się tym nie przejmować.

- Zabił człowieka który i tak za swoje przewinienia dostałby karę śmierci, Seraphine. Nie będę ci wszystkiego tłumaczyć, ale przysięgam, że nawet palcem cię nie dotknie.

Pokręciłam głową, bo to wciąż mnie nie przekonywało, ale nie miałam ochoty na dłuższą rozmowę. Zamknęłam torebkę i ruszyłam w stronę wyjścia.

- Dzwoń jeśli będzie coś nie tak.

- Nawet jeśli nie zadzwonię, z pewnością doniesie ci wszystko Melody, a ponoć to ty robisz za psa.

Dogryzłam na odchodne i wyszłam z biura. Musiałam porozmawiać z Saylor, zdecydowanie miała za długi język.

Rozdziały będą pojawiać się co trzy dni.
Widzimy się w czwartek.🤭❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top