Rozdział 24
Venceslaus
Oglądając na małym monitorze zdarzenia ze środka domu, czułem wiele emocji. Wkurwienie, strach, niemoc. Wkurwienie przez to co tam się działo. Strach, bo bałem się o Seraphine jak cholera. Niemoc, bo nie mogłem zrobić kompletnie nic, bo te dwa gnojki zamknęły mnie w samochodzie. A teraz, czułem ulgę, gdy ratownicy zajmowali się raną postrzałową Quinn. Wiedziałem, że wydobrzeje. Seth wiedział gdzie strzelić by nie zrobić jej większej krzywdy, chociaż dziura na wylot nie brzmiała i wyglądała zbyt dobrze. Dali jej również zastrzyk przeciwbólowy. Stałem obok karetki i patrzyłem na każdy ruch lekarza, chociaż wiedziałem, że nie zrobi jej nic złego. Odwróciłem głowę w stronę drzwi wejściowych domu gdy kątem oka zobaczyłem dwie męskie sylwetki. Harris był blady jak ściana, Seth również nie wyglądał zbyt dobrze, ale jakoś się trzymał. Mogłem się domyślić, że zeszli na dół i co tam zastali. Reid spojrzał na mnie i kiwnął głową w bok.
- Zaraz przyjdę.
Powiedziałem do Seraphine, a ona przytaknęła lekko. Zanim podszedłem do mężczyzn, wszyscy funkcjonariusze policji wraz z wolnymi ratownikami ruszyli w stronę domu. Odszedłem na bok i zatrzymałem się koło Setha i Luciena.
- Twoja siostra…
Zaczął Reid jakby nie wiedział czy powinien ruszać jej temat. Kiwnąłem głową zachęcając do dalszego mówienia, bo nie miałem pojęcia do czego dąży.
- Może zabrzmi to okrutnie, patrząc na to jak umarła… Ale w tym przypadku, ciesz się, że została potraktowana właśnie tak, bo to co zobaczyłem na dole…
Uważał na każde wypowiedziane słowo, ale Lucien się nie pierdolił i rzucił:
- Ich ciała są w stanie rozkładu, gniją i są żarte przez robaki. Nie są w stanie ich zidentyfikować.
I w tym momencie w duchu naprawdę się cieszyłem, że mogłem pochować Celine w jednym kawałku.
- Wyjedziemy z Miami za około trzy dni. Musimy się spakować i załatwić kilka spraw.
Zmieniłem temat bo temat Celine uznałem za zamknięty. A tematu tych kobiet nie chciałem ciągnąć, skoro czekała na mnie moja kobieta. Reid spojrzał na Seraphine, jednak po chwili wrócił do mnie wzrokiem.
- Obserwuj ją i opiekuj się nią. Nie wiem jak wpłynęło to na jej psychikę, a w razie kłopotów zawsze możesz dzwonić. Proponuję już jechać jeśli lekarz z nią skończył, zapewne zaraz będą wychodzić z czarnymi workami.
Otworzyłem usta by podziękować, ale poklepał mnie po plecach i wskazał na Seraphine która już stała obok karetki.
- Jedź już. Jeśli będę potrzebował pomocy w sieci, z pewnością się odezwę.
Nie odpowiedziałem już nic. Po prostu ruszyłem do blondynki. Od razu wtuliła się w mój bok, a ja pocałowałem jej czoło.
- Opatrunek powinien być często zmieniany by nie wdało się zakażenie. Niech bierze leki przeciwbólowe, bo jak zastrzyk przestanie działać, to będzie naprawdę boleć.
Odezwał się lekarz, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Dziękuję.
Ruszyłem z Seraphine do swojego auta którym tutaj przyjechała. Otworzyłem jej drzwi od strony pasażera, a gdy wsiadła zamknąłem je. Zająłem miejsce kierowcy i ruszyłem w stronę domu. Co chwilę zerkałem w jej stronę. Widziałem jak bije się z myślami.
- Wiem, że po takiej dawce leków przeciwbólowych możesz czuć się jak na haju, ale nie zamykaj się na mnie. Masz mówić co chodzi ci po głowie, nawet jeśli są to jakieś głupoty.
Jej oczy zaczęły się szklić, a dolna warga drżeć. Bez zastanowienia zjechałem na pobocze. Odsunąłem fotel, wciągnąłem ją na swoje kolana i ją przytuliłem.
- Płacz ile chcesz, nie powstrzymuj się.
Gładziłem dłonią jej plecy. Wtuliła się we mnie i zaszlochała. Czy jej się dziwiłem? Nie. Dzisiejszego południa straciła resztę swoich bliskich, bo poniekąd cały czas nimi byli. Melody i Bruce. Chyba nie idzie tak z dnia na dzień, skreślić kogoś z kim się spędziło tyle lat. Nawet jeśli robili tak okropne rzeczy. Dałem jej czas. Nie mówiłem, żeby się uspokoiła. Musiała to wypłakać i pozbyć się złych emocji.
Dopiero po paru minutach, przestała płakać. Wytarła dłonią mokry policzek, a drugim wciąż przylegała do mojego torsu.
- Czy one… Te kobiety…
Mówiła powoli, a ja nie miałem zamiaru jej okłamać.
- Prawdopodobnie wszystkie nie żyją.
Odpowiedziałem, a ona lekko skinęła głową. Milczała dłuższą chwilę jakby trawiła to co powiedziałem, aż w końcu się odezwała.
- Chciałabym zostawić Miami za sobą i nie wracać do tego miejsca. Chciałabym sprzedać dom, bo wiem, że nawet jeśli tutaj wrócę, nie wejdę tam… Nie mogę cię nawet prosić czy proponować, żebyś sprzedał swój bo nie wiem co będzie z nami jutro al…
Momentalnie jej przerwałem.
- Jutro pojedziemy spakować resztę twoich prywatnych rzeczy i to co chcesz zabrać. Pojedziemy do sklepu po rzeczy dla psów i po te sierściuchy. Gdy wrócimy, ja się spakuję i kolejnego dnia będziemy mogli jechać, gdzie tylko będziesz chciała.
Wiedziałem, że jej słowa były swoją rodzaju metaforą, ale chciałem by wiedziała, że nie mam zamiaru jej zostawiać. Pocałowałem czubek jej głowy.
- Załatwię kogoś kto zajmie się sprzedażą mojego i twojego domu. Chyba pora poszukać innego miejsca na ziemi.
Uniosła się i spojrzała w moje oczy.
- Sądziłam, że się nie będziesz chciał go sprzedać, że…
Urwała, a ja wzruszyłem lekko ramionami.
- Raz w roku chciałbym przyjechać do Miami by odwiedzić grób Celine. Nie musi być to w dniu jej śmierci czy urodzin. Po prostu chciałbym ją odwiedzać. Ty wtedy będziesz mogła iść do rodziców.
Wyjaśniłem spokojnie. Pocałowała lekko moje usta i uśmiechnęła się przy nich.
- Zgoda.
Widziałem, że jest zmęczona i potrzebuje snu, ja również. Zarwana nocka i ten dzień dały w kość. Nie musiałem się nawet odzywać, by ona usiadła na fotelu obok. Ruszyłem w dalszą drogę.
- Może Rocky i Coco?
Wypaliła po chwili.
- Rocky doberman, a Coco chihuahua? Pasuje.
Prychnęła.
- No właśnie na odwrót. Jakby miał odgryźć komuś nogę, najpierw zawołamy Rockyego i jak ktoś zobaczy chihuahue, nie będzie się spodziewał, że Coco to doberman.
Powiedziała zadowolona z siebie, a ja się zaśmiałem.
- Wiesz, że tak naprawdę myśląc o sierściuchu, ani razu nie myślałem na poważnie, że mógłby odgryźć komuś noge?
Zapytałem bo domyśliłem się, że nawiązywała do moich wcześniejszych słów. Zerknąłem na nią. Zmarszczyła lekko brwi, na co znów parsknąłem śmiechem.
- Naprawdę długo nad tym myślałam, więc będzie tak jak ja chcę.
Zgodziłem się bo wiedziałem, że z nią nie wygram, nawet nie chciałem się kłócić o taką drobnostkę.
- Będzie tak jak chcesz.
Zatrzymałem się na podjeździe. Wyszliśmy z auta i weszliśmy do domu. Seraphine od razu poszła w stronę sypialni, a ja za nią. Weszła do łazienki próbowała jedną ręką ściągnąć sukienkę, ale na marne. Stanąłem za nią i pomogłem jej się rozebrać.
- Jak mam się wykąpać, żeby nie pomoczyć opatrunku?
Jęknęła zrezygnowana.
- Pomogę ci.
Chwyciłem za zapięcie jej stanika, rozpiąłem i zsunąłem ramiączka z jej ramion. Potem sięgnąłem do materiału jej majtek i zacząłem je zsuwać. Zadrżała lekko, uważnie mnie obserwując.
- Możesz być na mnie zła, ale nie dotknę cię dzisiaj w ten sposób. Dziś po prostu będę cię tulił, bo mimo wszystko wiem, że teraz tego potrzebujesz.
Ściągnąłem swoją koszulkę i zabrałem się za rozpinanie spodni.
- Nie przekonałam cię w samochodzie, zmianą tematu, co?
Zapytała cicho, wyraźnie zmieszana. Pokręciłem głową na boki. Rozebrałem się do końca. Wszedłem z nią do kabiny prysznicowej, włączyłem natrysk, ale by woda leciała w znacznie mniejszej ilości niż zazwyczaj. Chwyciłem gąbkę i nalałem trochę płynu waniliowego. Zacząłem myć jej ciało uważając by nie pomoczyć opatrunku.
- Po śmierci rodziców miałem tylko Celine. Nie miałem z kim porozmawiać o tym co czuję po jej stracie. Nie miałem kogo przytulić, komu się wypłakać. A wierz mi, po tym jak w furii zdemolowałem cały dom, zacząłem płakać jak dziecko. Długo nie byłem w stanie sobie z tym poradzić i nie jestem pewien czy kiedykolwiek poradzę sobie z jej śmiercią. Przy mnie nie było nikogo i wiem jak paskudnie to przechodziłem, będąc sam… Dlatego chcę żebyś wiedziała, że masz mnie i możesz powiedzieć mi o wszystkim co siedzi w twojej głowie.
Zacząłem spłukiwać pianę z jej ciała. Nie spieszyłem się z jej myciem, tak samo jak z pozbywaniem się piany.
- Robili okropne rzeczy, więc dlaczego miałabym przejmować się ich śmiercią..
Wyszeptała z nutką niepewności w głosie.
- Doskonale wiem co robili, słyszałem całą rozmowę. Byli naprawdę złymi ludźmi, Seraphine. Ale Melody kilka dobrych lat była twoją przyjaciółką, a Bruce starał się odgrywać rolę brata. Na pewno masz z nimi tyle dobrych wspomnień, do których chciałabyś wracać i będzie ci żal, że należą właśnie do nich, bo zrobili tyle złego… Ale to wciąż będą dobre chwile i to one będą cię zżerać od środka. To one przyniosą tą rozpacz z którą możesz nie poradzić sobie sama. Dlatego chcę, żebyś wiedziała, że jestem.
Spojrzałem w jej oczy. Bez wahania znów się do mnie przytuliła. Co z tego, że cała moja ostrożność podczas mycia poszła na marne bo weszła pod strumień wody. Objąłem ją, a brodę ułożyłem na jej głowie.
- Jeśli będziesz chciał kiedykolwiek porozmawiać o Celine… Chcę żebyś wiedział, że też jestem.
Uśmiechnąłem się delikatnie na jej słowa.
- Dobrze.
Powoli zbliżamy się do końca...🫣 Myślę, że kolejny rozdział we wtorek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top