Rozdział 15 "Nie żegnaj się ze mną, Louis, nie rób tego!"
- Na pewno działają te podsłuchy? - oczywiście, tak jak przypuszczałem, w drodze na spotkanie z tą pieprzoną mafią (to nawet brzmi abstrakcyjne!) zacząłem panikować.
Kiedy Zayn kolejny raz mi przytknął, głos wziął ojciec Harry'ego. - Naprawdę myślicie, że oni tego nie sprawdzą? - spytał. - Nie bądźże naiwny, Zayn. Będziemy mieć jeszcze bardziej przejebane.
- Jakoś ostatnim razem, gdy widzieliśmy się z tym chujem, nawet nam się dobrze nie przyjrzał. - odpowiedziałem mu oschle.
- Tym razem my jesteśmy z wami, a oni na pewno wiedzą, że z kimś działacie. - ciągnął Desmond. - Zabiją nas, was również, ponieważ za dużo już wiecie i widzieliście.
- Des, stary, zamknij pysk. - przerwał mu mój ojciec. - Mówiłeś tak przed każdą akcją trzydzieści lat temu i nadal dychasz, stary koniu.
- Wow, chyba się zacznę do ciebie powoli przekonywać. - mruknął ironicznie Liam i nawet ja parsknąłem śmiechem.
- Za każdym razem ta maruda wkurza mnie tak samo. - przewrócił oczami, machając ręką. - Mogli ci roztrzaskać czachę w osiemdziesiątym siódmym. Nie miałbym teraz tylu problemów.
- Jesteście dla siebie tak mili i życzliwi zupełnie jak ja dla Harry'ego. - powiedział rozbawiony Nick.
- Nie widzieliśmy się trochę, muszę się z nim podrażnić. - argumentował Troy, opierając się wygodnie o fotel. - To on wciągnął mnie w to bagno lata temu. Nudziło ci się?
- Myślałem, że laski na to lecą! - tłumaczył się.
- Chyba takie z rozepchanymi jak wiadro pizdami. - burknąłem.
- Nie wiem co matka w tobie widziała, przysięgam. - westchnął Harry. - I ona naprawdę cię pokochała.
- Gdy jeszcze byłem młody i piękny, wyglądałem prawie tak samo jak ty, więc myślę, że Louis potwierdzi moje powodzenie. - mruknął, z małym uśmiechem.
- Harry jest przystojniejszym mężczyzną niż ty w jego wieku, ponieważ ma geny Anne, palancie. - Troy trzepnął Desa w czoło. - Boże, tęskniłem za tym. Za każdym razem siada tak samo, odbijając dźwięk pustki. - zaśmiał się lakonicznie. - Teraz skręcamy w prawo, później będzie długi zjazd w dół. Szczerze, myślałem, że to miejsce jest już zburzone. - powiedział, patrząc na zdjęcie w swoich dłoniach.
Ja i Harry wymieniliśmy się ukradkowymi, rozkojarzonymi spojrzeniami przez to jak lekko, nawet po tylu latach rozmawiali ze sobą nasi ojcowie.
- Za to ja uważam, że Louis powinien dziękować Bogu, że większość cech wyglądu ma po Johannah'ie, a nie po tobie. - odgryzł się Des.
- Oh, spierdalaj stary kapciu. - prychnął mój ojczulek, przez co zupełnie mnie rozbawił. - I tak wiem, że uważasz, iż jestem piękny i mnie uwielbiasz. To jest oczywiste.
- Jak ty jesteś piękny to ja mieszczę się w rozmiar "s". - stary Styles przewrócił oczyma, a ja nawet nie potrafiłem już powstrzymać ukradkowego śmiechu. - Jedyne co Louis ma po tobie co jest ładne do oczy. I w sumie uśmiech macie taki sam.
- Ale całokształt jego buzi to wykapana mama. Zawsze śmiałem się z niej, kiedy się złościła, że wygląda jak naburmuszony piesek. - zaczął wspominać. - Była niezwykle piękną kobietą i Louis jest naprawdę przystojny dzięki niej. Ja potrafię to przyznać, a ty Des, myślisz, że jesteś Bogiem wdzięku i seksu. Może kiedy miałeś dwadzieścia trzy lata byłeś znośny, ale wtedy miałeś dużo włosów i mniej pryszczy na dupie. Czasy się zmieniły.
Atmosfera w aucie na tą krótką chwilę znacznie się rozluźniła, gdy wszyscy zareagowali na ostatnie zdanie jego wypowiedzi głośnym śmiechem. Ja zakryłem nawet usta dłonią.
- W końcu wiem po kim mam to super poczucie humoru. - pisnąłem, patrząc na Troy'a. - Dziękuję za nie, tato. - zaśmiałem się, przez następną chwilę tylko uśmiechając w ciszy, kiedy uświadomiłem sobie, że naprawdę nazwałem go... tatą, a nie Troyem. Tomlinson posłał mi łagodny wyraz twarzy, ja wtuliłem się w Harry'ego.
- O kurwa, czy skończę na starość tak jak mój ojciec? - nagle na twarzy Harry'ego dało się zobaczyć strach. - Ja nie chcę!
- Przecież Louis wciska w ciebie codziennie masę tych kremów. - Liam przewrócił oczami patrząc na niego.
- Bo w niektórych miejscach robią ci się powiększone pory, o tutaj. - dotknąłem palcem miejsca na jego policzku obok nosa. - Dbam o elastyczność twojej skóry, kochanie. - pocałowałem to miejsce.
- No niestety, Hazz, już niedługo dostaniesz zmarszczek, wkrótce stuknie trzydziestka i po tobie. - mówił ze złośliwym uśmieszkiem Grimshaw.
- A ja nadal będę młody i gładziutki. - teatralnie pogłaskał swoją twarz palcami, przymykając powieki i uśmiechając się promieniście.
- Nie rób sobie nadziei, słońce. - zagruchał brunet, szczypiąc z uśmiechem mój policzek. Była to bardzo miła odskocznia od tego co miało się lada moment stać.
- Mówisz tak bo zazdrościsz mi że mam jeszcze "dzieścia" lat a ty zbliżasz się do "dzieści". - Harry przez moje słowa obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem. - No nie grymaś i tak cię kocham, Hazza!
Aby to jeszcze bardziej podkreślić, objąłem jego policzki dłońmi, następnie całując szybko, aczkolwiek namiętnie. Czułem na sobie wzrok Troy'a.
- Przysięgam, że nigdy nie przewidziłbym, że mój i mojego przyjaciela syn będą razem. - odparł z dziwnym podekscytowaniem. - Wyglądacie na szczęśliwych razem, więc... jestem z tym w porządku, wiecie. Nigdy nie byłem homofobem.
- No twoja reakcja gdy zdałeś sobie z tego sprawę wczoraj, należała właśnie do tej homofobicznej. - prychnąłem.
- Ja nie... ja. - nie potrafił zacząć. - Po prostu nie wiedziałem jak zareagować, w porządku? Cały czas przyswajam do siebie, że nie masz już czternastu lat - zaśmiał się. - Nie róbmy tej poważnej atmosfery, wolałem moment, gdy mogłem obrażać Desmonda! - parsknął, widząc twarz starego Stylesa. - Pozwól mi się poruszać małymi krokami, Louis.
Nie wiem co, ale coś sprawiło, że chciałem mu to umożliwić.
*
- Słabo mi... - przyznałem, w momencie, w którym oddaliliśmy się już trochę od auta, gdzie zostali nasi przyjaciele.
- Musisz dać radę, Lou. Teraz nie ma odwrotu, niedługo będzie po wszystkim. - mówił mi Harry.
Oddychałem spokojnie i głęboko, próbując (nieskutecznie) rozluźnić się w kojących ramionach kochanka.
- Tajlandia - powiedziałem nagle do niego.
- Nie rozumiem.
- Pytałeś ostatnio gdzie bym chciał z Tobą pojechać. Odwiedźmy Tajlandię, proszę.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, a jego oczy rozbłysły rozczulonym blaskiem, gdy powoli mnie pocałował, abym na pewno nie upadł w związku z moim złym samopoczuciem za naszymi ojcami.
- Ej, wy, mamy w ogóle jakiś plan? - spytał Desmond, gdy na naszym widoku pojawiły się już blaszane magazyny.
- Cóż, nie mamy przecież zielonego pojęcia co tamte pojeby wykombinują i co powiedzą. - wzruszyłem ramionami. - Wy znacie ich lepiej, więc to na was spoczywa cała odpowiedzialność.
- Chłopaki będą cały czas w okół budynków, jeśli coś się stanie będą reagować. Z resztą, my przecież mamy bronie, racja? - powiedział Harry. - Louis świetnie strzela. Lepiej niż ja.
- On przesadza. - wtrąciłem się od razu zaprzeczając jego słowom. - Na strzelnicy jestem skupiony i mam nieruchomy cel, to nie to samo co działanie w akcji...
- Jesteś zbyt skromny. - odparł, pocierając moje ramię. - A ty, dziadku? Pamiętasz jeszcze jak się używa broni? - zwrócił się do swego ojca.
- Zdziwiłbyś się. - odparł, zerkając na niego zza ramienia. - Mógłbym zgolić ci pociskiem czubek głowy nie trafiając nawet w skórę.
- Jednak wolę żebyś nie próbował. - Harry zaśmiał się. - Którędy mamy wejść? - spytał ciszej, kiedy po kilku chwilach zbliżyliśmy się do miejsca.
- Chodźcie za nami. - odpowiedział mu równie cicho Troy, a ja, momentalnie odczuwając grozę sytuacji, schowałem się odrobinę za Harrym.
- Jesteś tu ze mną, pamiętaj. - powiedział brunet, trzymając mnie cały czas. Myślałem tylko o tym, że to niedługo się skończy, wtedy będziemy wolni.Tylko nie mogłem wiedzieć czego ci ludzie chcą od naszych starych. I to mnie przerażało.
Jak się okazało, budynek ze zdjęć był obskurną, praktycznie rozpadającą się już kamienicą gdzie nie dało się dostrzec ani jednej, żywej duszy. Dwójka mężczyzn pokierowała nas do wnętrza, idąc w stronę piwnicy.
- Ah, wspomnienia. - westchnął Desmond, mrużąc oczy i rozglądając się. W tym momencie usłyszałem w malutkiej słuchawce, która była niewidocznie zamieszczona w moim uchu głos Zayna.
- Otoczyliśmy budynek. Jesteście bezpieczni, ale on jest cholernie wielki...
Szliśmy na dół, w ciemnościach oświetlanych jedynie światłem latarki którą zapalił ojciec Stylesa. Patrzyłem uważnie pod nogi, ponieważ schody były bardzo strome.
Przeraziłem się nagle, kiedy na jednej ze ścian ujrzałem dużą, czerwoną plamę, ciągnącą się w dół. Bałem się, że schodząc coraz niżej nie będę miał czym oddychać.
- O mój pierdolony Boże, czy ja dobrze widzę? - wzdrygnąłem się razem z Harrym gwałtownie kiedy usłyszałem, niestety poznany już przez nas głos nim zdążyłem zauważyć mężczyznę.
Nagle dotarł do mnie trzask, a ja uświadomiłem sobie, że drzwi, którymi się tu dostaliśmy, zatrzasnęły się. Zacząłem oddychać szybciej ze świadomością, że jestem tu zamknięty z mordercą.
Desmond natychmiast oświetlił latarką stojących pod ścianą dwóch facetów w podobnym wieku, którzy wpatrywali się naszym ojcom z pozytywnym na twarzy szokiem. - Kopę lat... - przywitał się znowu.
Widziałem, że mój ojciec natychmiastowo zacisnął szczękę oraz dłonie w pięści, natomiast Styles cały czas miał kamienny wyraz twarzy. - Boutler, to serio ty. - odezwał się, używając nazwiska jednego z mężczyzn. - Dalton, ciebie również miło tu widzieć.
- Jeśli mam być szczerzy to nie sądziłem, że wasi synalkowie was tu rzeczywiście przyprowadzą. - powiedział, jak wywnioskowałem Boutler.
- Możecie już powiedzieć dlaczego wciągnęliście nas do piwnicy, która wygląda jak więzienie? - spytał mój zniecierpliwiony ojciec. Domyśliłem się, że zrobił to po to, by dać odpowiedź Zaynowi na jego pytanie, mówiące "gdzie jesteście?".
- Żeby mieć pewność, że nie zwiejecie. - odparł bezceremonialnie, powodując, że zadrżałem. - Jestem dumny, że podołaliście niełatwemu zadaniu, dzieci.
- Wypuść ich i zostaw nas. - powiedział Desmond, patrząc bez żadnych emocji na faceta, który jak podejrzewałem, jest głównym szefem tych wszystkich ludzi. - Po co ci te dzieciaki? Chcesz przecież nas, nie?
- Jest jeden problem, moi starzy druhowie. - delikatnie siwiejący już mężczyzna pokręcił głową, patrząc na mnie i Harry'ego tak, że o mało nie wywiercił w naszym ciałach dziur. - Wasi synowie wiedzą za dużo.
Przełknąłem ślinę, przypominając sobie, że bardzo podobne słowa wypowiedział ojciec Harry'ego w samochodze. Zrobiło mi się tak niedobrze, że mógłbym zacząć wymiotować.
- Co? - Boutler zmarszczył brwi w konsternacji po chwili uśmiechając się w obrzydliwy sposób.
- Naprawdę sądziliście, że puszczę gówniarzy wolno, aby zapomnieli o tym co się działo?
- Masz ich wypuścić do chuja.
- warknął Des. Nie miałem pojęcia, że ma tyle siły w swoim głosie. Zayn w tym momencie kazał wyciągnąć bronie.
Ja oraz Harry od razu go posłuchaliśmy wyciągając z kieszeni pistolety, które wycelowaliśmy w stronę trzech mężczyzn. Wszyscy wybuchli histerycznym śmiechem.
- Jakie to urocze...
Wiedziałem, że jesteśmy skończeni. Nie mamy z nimi szans, z profesjonalną mafią i jeśli przez chwilę naprawdę czułem pewność siebie, to właśnie przepadła.
- Panowie, kończymy zabawę. - Boutler zwrócił się, ku mojemu zaskoczeniu w stronę przeciwnej, całkowicie zaciemnionej ściany w piwnicy.
Uchwyciłem się mocno Harry'ego, kiedy nagle światła zgasły. Pistolet który trzymłem w ręce został mi bardzo mocno wyrwany. Nie widziałem kompletnie nic, panowała wokół stuprocentowa ciemność. Usłyszałem strzały, mieszające się z moim płaczem, kiedy ktoś szarpał mną, prowdząc gdzieś.
- Harry, gdzie jesteś?! - krzyknąłem, jednak moje usta zasłoniła czyjaś silna, męska dłoń. Próbowałem się wyrwać, cicho płacząc.
Ktoś szarpał za moje ubrania, nagle otwierając drzwi, przez które wpadła odrobina światła. Wyrywałem się i szarpałem. Używałem wszystkich znajomych mi chwytów, byle powstrzymać trzymającego mnie mężczyznę, ale on nagle pchnął mnie tak, że zacząłem staczać się ze stromych schodów w dół, aż w końcu moje chude ciało zderzyło się z jakąś twardą nawierzchnią.
- Kurwa... - syknąłem, oddychając ciężko przez pulsujacy w moich dolnych partiach ciała ból. Usłyszałem zamykane szybko ciężkie drzwi.
- Harry! - krzyczałem, dławiąc się swoim szlochem, gdy wszystko bolało mnie strasznie mocno, a w pomieszczeniu było zimno. Byłem pewien, że z moich ust leciała para. Nie widziałem nic, a z oczu lały się gorące łzy, które piekły w moje policzki.
Nagle poczułem dłoń na swym kolanie, a drugą na karku. Od razu poderwałem ręce do twarzy mojego chłopaka, który również płakał.
- G-gdzie moja słuchawka? - tuląc się do niego, sięgnąłem dłonią do mojego ucha, zaczynając się trząść coraz bardziej.
Wzdrygnąłem się nagle słysząc, że coś w pomieszczeniu zaczęło się... ulatniać. Dopiero po chwili zrozumiałem, że w pokoju pojawia się dym. - Cholera, Louis. Posłuchaj mnie teraz. - mówił Harry, trzymając moją twarz dłoniach. - Wstrzymuj cały czas oddech, słyszysz? Nie wdychaj gazu i schowaj twarz. Chodź. - pociągnął mnie na koniec kwadratowego pokoju. Syknął przy poruszaniu się, jego kostka mogła być nawet złamana, musiał na nią upaść. Znleźliśmy się na samym końcu pomieszczenia, gdzie gaz jeszcze nie dotarł. Harry schował mnie w swoich objęciach. Płakałem mocno, trzęsąc się. Wielkie łzy spływały w dół, mocząc wszystko wokół. - Kochanie... - Harry wplątał palce w moje włosy. - Musimy spróbować wyważyć drzwi.
- Przecież one są kurwa metalowe Harry! - załkałem głośno. - W dodatku na pewno ktoś teraz pod nimi stoi i... i to już koniec... - schowałem twarz między udami które przyciągnąłem do klatki piersiowej.
- Musisz się we mnie schować, słyszysz? - powiedział, obejmując całe moje ciało. W końcu skończyliśmy leżąc.
- Tak bardzo cię k-kocham Harry.
- Nie żegnaj się ze mną, Louis, nie rób tego!
- Nie mów mi co mam robić, kutasie. - wymamrotałem, wciskając twarz w jego szyję, moczac jej skórę moimi łzami.
- Musimy przeżyć Louis. - zapłakał. - Musimy, kurwa, mamy plany na całe życie. Zobaczysz, że nam się uda. - zaczął całowac mój policzek.
- Kocham cię, nigdy nikogo tak nie pokochałem... - kontynuowałem swoje wylewne wyznanie, starając nie udusić własnym płaczem.
- Kocham cię tak strasznie Louis. Czekałem na ciebie całe życie, dupku. - zaśmiał się, głaszczą moje włosy. - Jesteś moim skarbem, moim kochaniem i moim chłopczykiem już na zawsze, do cholery.
- Gdybym wiedział, że to skończy się tak szybko i gwałtownie, to na pewno nie marnowałbym tak czasu na moje pierdolone rozterki wewnętrzne...
- Nie mów tak, to nie jest koniec! - trzymał przy swoim. - Chłopaki nas znajdą-
- Harry, wcale nie. Nie mamy już najmniejszych szans! Nie wyjdziemy już nie na zewnątrz, za chwilę się udusimy jak w jebanym Auschwitz, kurwa! - pociągnąłem nosem, jeszcze mocniej obejmując bruneta.
- Wtul się we mnie i oddychaj. Musisz przestać płakać. Masz przeżyć do cholery, nie pozwolę ci umrzeć, nie możesz myśleć, że umrzeć. - powiedział. Wcisnąłem swoją głowę w jego klatkę piersiową. - Kocham cię, kocham cię. - mówił coraz bardziej sennie.
- A j-ja kocham ciebie... - wymamrotałem, a mój głos został stłumiony przez to jak mocno wciskałem nos w szyję chłopaka. Powoli, bardzo niechętnie przymknąłem powieki.
- Kocham cię. - usłyszałem jeszcze, a ostatnią rzecz którą poczułem były usta chłopaka, przyciśnięte do moich. Wykonałem dwa, najcenniejsze ruchy moimi wargami na tych chłopaka, następnie wtulając się w niego i zasypiając. Wtedy to naprawdę był koniec.
Nie bijcie, proszę...
Zgadnijcie kto miał być dzisiaj na koncercie Ari 🤡🤡🤡
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top