#6
Ben spojrzał się na mnie ponownie. Kątem oka widziałam jak jego dłoń zbliża się do mojej twarzy. Czułam w srodku jak by motyle. Nagle spuścił wzrok. Wyglądał jak by się poddawał. Ponownie podniósł wzrok ale tym razem uciekał od moich oczu. Przetarł delikatnie moje usta, i powoli się odsunął mówiąc
- Miałaś tu coś.
Po czym się odwrócił i powolnym krokiem zaczął iść w stronę restauracji. Yyy Okaj? Dobra, co się właśnie stało? Wzięłam głęboki wdech, po czym poszłam za nim. Wchodząc do restauracji ujrzałam Bryana, który stał za barem.
- Jak leci?
- Jestem strasznie głodny.
- Eh ja też. Zjadła bym konia z kopytami. Co polecasz?
- Mamy polędwice, zupy, potrawy wegetariańskie...
- Po prostu zamów frytki.
- To dwa razy poprosimy.
- To usiądźcie, bedą gotowe za jakieś piętnaście minut.
Oznajmił nam Bryan wchodząc do kuchni. Bez słowa ruszyliśmy w poszukiwaniu jakiegoś wolnego stolika.
Znaleźliśmy miejsce koło okna. Powiesiłam moją kurtkę na wieszaku, a Ben odsunął mi krzesło, po czym sam usiadł i zapadła cisza. Ymm, wow. To była mega niezręczna cisza, która była spowodowana tym co się stało przed restauracja. Po okolo 10 minutach Bryan przyniósł nam frytki, i dosiadł się do nas, czym też zniszczył tą niezręczna ciszę.
- Czym macie zamiar dojechać do mamy?
Zapytał Bryan.
- Autem. Zostałem do tego brutalnie zmuszony.
Powiedział Ben na co wszyscy się zaśmialiśmy. Po chwili złapałam kontakt wzrokowy z Benem, a w jego ciemnych oczach pojawiły się migoczące iskierki, po czym Bryan kontynuował rozmowę a ja wpatrywałam się w Bena. Chodź to zazwyczaj jest na odwrót. Moje myśli zaprzątała sytuacja z przed restauraji nie mogłam myślec o niczym innym. Jego oczy. Jego bliskość. Cholera co się ze mną dzieje? Myślenie przerwał mi głos Bryana.
- Żyjesz?
Natychmiast otrząsnęłam się i spojrzałam rozkojarzona na brata.
- Co?
- Mówię do ciebie od jakiegoś czasu, a ty nic.
- Przepraszam zamyśliłam się.
- Pytałem się czy jesteś pewna że mama będzie w domu?
- Tak, niby gdzie miała by być? Przecież jak gdzieś wyjeżdża zawsze nas zabiera ze sobą.
- Może i masz racje, a masz wystarczająco kasy?
- Tak ale zawsze możesz mi dołożyć.
Zaśmiałam się.
- Niech ci będzie a co jak będziesz się źle czuła?
- Boże Bryan nie martw się wszystko będzie ok, jadę z Benem co miało by się stać?
- Sam nie wiem. Może trochę przesadzam.
- Trochę?
- Uważaj se młoda.
Po czym wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Chłopacy zaczęli gadać o podróży, i o czymś jeszcze ale nie potrafiłam się skupić. Miałam mętlik w głowie. Poczułam nagłą potrzebę przewietrzenia się. Wstałam i wyszłam z restauracji. Usiadłam na ławce na tyle restauracji. Ładny był stąd widok na las. Miałam ochotę zapalić. Wyciągnęłam jednego papierosa i przeplatałam go pomiędzy palcami. W końcu obiecałam Benowi że nie będę palić. Cholera. Spuściłam wzrok i pogrążyłam się w myślach. Co to znaczy kochać? Czy ja kocham Lucasa? I co miała znaczyć na sytuacja przed restauracja? A może po prostu ja ją źle zinterpretowałam? Ugh. Nagle poczułam jak moje dłonie zaczynają drżeć, a moje serce zaczyna bić szybciej. Zawsze tak mam gdy się denerwuje.
- Co ty robisz z tą fajką młoda?
Przerwał mi bardzo znany głos. Podniosłam wzrok. Ujrzałam Bena. Patrzał się na mnie, i chyba był trochę zły.
- Nic, ja po prostu tak jakoś-
Nie dokończyłam gdy Ben wyciągnął rękę w moją stronę. Cieżko westchnęłam i mu podałam fajkę.
- Grzeczna dziewczynka.
Powiedział na co posłałam mu sarkastyczny uśmieszek. Usiadł obok i mnie objął. Spojrzałam się ponownie na moje dłonie. Już nie drżały. Były spokojne, i ja też. Zaciągnęłam się głęboko świeżym, wieczornym powietrzem, po czym oparłam głowę o jego ramie.
- Powiesz co się stało?
- Nie rozumiem?
- Czemu wyszłaś tak nagle?
- Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Tylko?
- Tak.
- Kłamczucha. Nos ci rośnie.
Zaśmiał się Ben. Walnęłam go w ramie po czym sama się zaśmiałam. Nie znam kogoś kto by potrafił kłamać lepiej ode mnie. Ale jak na złość nigdy nie potrafię kłamać gdy rozmawiam z Benem. Jeszcze raz wszystko se szybko przemyślałam.
- Po prostu musiałam o czymś pomysleć.
- Dokładniej?
- Nic, nic. Postanowiłam że musze coś zrobić.
- Mogę wiedzieć co?
- Nie.
- No mów.
- Zmuś mnie.
Zaśmiałam się, na co on podniósł prawą brew, a na jego buzi pojawił się łobuziarski uśmieszek, jak by podjął się wyzwania, po czym zaczął mnie gilgotać. To jest najgorsza rzecz jaką można zrobić. Nie mam szans gdy ktoś mnie gilgocze. Zaczęłam się śmiać i piszczeć jak głupia. Wyrwałam się z jego objęć i pobiegłam przed siebie. Gdy się obejrzałam Ben był blisko, prawie mnie złapał, więc piszczałam. Wbiegłam do lasu, nagle poczułam dłoń Bena na moim nadgarstku, złapał mnie, a ja zaczęłam krzyczeć pomocy i się śmiać. Przygwoździć mnie do drzewa, a ja ponownie zamarłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top