#10
*Następnego dnia*
Obudził mnie dźwięk kroków, który dobiegał z korytarza. Spojrzałam na zegarek, godzina zaledwie stała się szósta, a cały szpital już na nogach, tętnił życiem- trochę ironiczy tok myślenia. Rozglądnęłam się po sali, Bena nie było. Gdzie on mógł pójść? I jak mógł mnie zostawić samą w tym nudnym miejscu. Nagle drzwi od sali sie otworzyły a w nich stanął wysoki, może po trzydziestce ciemno włosy lekarz razem z Bryanem.
- Przebudziłaś się.
Powiedział Bryan pełen zachwytu, jak bym zmartwych wstała. W jego oczach widziałam jak strach zanika a pojawia się szczęście. Podeszli powolnym krokiem obydwoje, po czym lekarz zaczął mówić spokojnym głosem.
- Dzień dobry Amando, jak się czujesz?
- Chyba dobrze.
Powiedziałam niepewnie. Nic mnie nie boli więc chyba jest okej.
Lekarz przyjrzał się swojej karcie głęboko wciągając powietrze po czym ciężko je wypóścił i zwrócił się spokojnym głosem do mnie ponownie.
- Z powodu incydentu jaki zaszedł dwa dni temu, dość poważnie uszkodziłaś głowę, ale z wyników badań wynika że wszystko idzie w dobrym kierunku. Niestety gorzej jest z twoimi płucami. W tedy o mało co się nie utopiłaś, a do twoich płuc trafiło dużo brudnej wody, która je osłabiła. I której oczywiście się pozbyliśmy. Lecz robiąc badania zauważyliśmy kilka rzeczy o które się trochę martwię. Wytłumaczę to tak, w najbliższym okresie czasu nie wolno ci się mocno denerwować, wpadać w panikę, lub mocny płacz. W takich momentach mogło by dojść do zakłucenia pracy twoich płuc. Jak wiesz gdy wpadasz w panikę, płacz, czy tym podobne, twoja potrzeba oddychania narasta, staje się silnijesza, a twoje płuca nie są na to jeszcze gotowe. Przepiszemy ci leki, które będziesz musiała zarzywać dwa razy dziennie, powinny pomóc. Zakładam że po około roku wszystko wróci do normy.
Siedziałam przez chwilę w ciszy. Musiałam uważnie przeanalizować co on właśnie powiedział. Jest gorzej niż myślałam. Cholera, wszystko przez Lucasa. Nigdy w życiu nie pomyślałabym że mógł by tak ostro zareagować na zerwanie. Z resztą teraz wiem że pomiędzy nami nic nie było. Nikt nie potrafiłby zrobić czegoś takiego osobie którą się kocha. Myślenie przerwał mi głos brata który zwrócił się do lekarza.
- Dobrze się składa. Za dwa dni jedzie z przyjacielem do mamy na tydzień na ferie. Będzie mogła odpocząć.
- Zdecydowanie dobrze jej to zrobi.
Powiedział lekarz przewracając papiery w swojej karcie. Spojrzał sie ponownie na mnie i powiedział spokojnym tonem.
- Jutro będę mógł cię wypóścić. A teraz zostawie cię z bratem.
Po czym wyszedł. Bryan uśmiechał się szeroko do mnie, podszedł i usiadł na krańcu łóżka, i zaczął mówić.
- Nawet nie wiesz jakiego stracha mi narobiłaś.
Po czym się zaśmiał siadając trochę bliżej. Uśmiechnęłam się po czym zaciekawiona zapytałam.
- A tata gdzie?
Uśmiech na Bryana twarzy rozpłynął się. Zmarszczył brwi i powiedział.
- Znasz go. Wiecznie zajęty pracą.
Widziałam w jego oczach że ma mu to za złe. Ja po części też. Szczerze mówiąc wydawało mi się że jeszcze jego dzieci są ważniejsze od pracy, ale skoro nie przyjechał do szpitala, to oznacza że chyba się myliłam. Chcąc poprawić mu humor powiedziałam niby obojętnie.
- Oj tam, nic mi się takiego nie stało.
Po czym usiadłam obok niego, a on mnie objął. A właśnie, Ben.
- Gdzie się podział ten zdrajca?
Bryan nie do końca wiedząc o kim mówię uniósł prawą brew.
- No Ben. Zniknął gdzieś bez słowa i zostawił mnie tu.
- Nie wiem, obudził mnie lekarz zanim weszliśmy do ciebie, i już go nie było.
Powiedział Bryan na co westchnęłam ramionami. Lepiej żeby miał jakiś poważny powód żeby mnie tu zostawić. Po kilku minutach Bryan musiał iść do pracy, więc zostałam sama jak palec w tym pustym pokoju. Wyciągnęłam telefon z pod poduszki, a na ekranie ujrzałam nieodebrane połączenia od Lucasa i kilka wiadomości. Otworzyłam je.
Lucas
Dotarły mnie słuchy, że jesteś w szpitalu, szkoda, nikomu nie jesteś potrzebna, i tylko byś oszczędziła każdemu problemu. Pozdro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top