[4] klatka zbudowana cierpieniem

Cały dzień spędziła w łóżku. Nie zeszła na śniadanie ani na obiad, choć Beatrice przychodziła parę razy, raz nawet w obecności Mateo. Próbowali wszystkiego, ale nic nie działało. Mirabela bała się że Thor znów ją zrani. Jej ciało zdobiły odciski jego dłoni. Miała siniaki. Czuła się jak śmieć lub jak nieporządany gość.
   Skończyło się gorzej niż Beatrice przypuszczała. Loki we własnej osobie wparował w towarzystwie dwóch strażników. Nie dbając o nic, przerwał im rozmowę i wyszarpał Mirabele za jej nadgarstek. Beatrice aż podskoczyła. Blondynka wydawała się przerażona.
   - Panie, ona źle się czuła - zaczęła ją tłumaczyć służąca, ale Loki jedynie zatrzymał ją ręką. Nie miał ochoty tego słuchać. Mirabela się sprzeciwiła i zasłużyła na karę.
   - Wychodzimy - podniósł głos, gdy Mirabela złapała się dłońmi za ramię łóżka. Nie chciała z nim iść, gdziekolwiek chciał ją zabrać.
   - Zasłużyłaś więc przyjmij to z godnością - warknął jeden ze strażników i zamierzał pociągnąć ją za ramię. Był zmęczony jej zachowaniem. Ale w jednej szybkiej chwili Loki go odepchnął.
   - Nie dotykaj jej - ton jego głosu był ostry ale i opiekuńczy. Jakby chciała ją ochronić przed strażnikiem. Tak myślała. I tak też było. - Nikt nie ma prawa jej tknąć - dodał, patrząc na każdego z osobna. Widok przerażonej Mirabeli, nie był jego celem. Nie chciał aby się go bała. Chciał aby go zrozumiała. I rozumiała, ale tego wiedzieć nie mógł.
   Mirabela złapała wyciągniętą dłoń Lokiego i skierowała się z nim w kierunku schodów na dół.

To co działo się w jego głowie było jak potężne pobojowisko. Odyn rozkazał zesłać ją do lochu, dziewczyna go poniżyła - odmówiła przyścia na posiłek. Thor go poparł więc Loki nie miał wyjścia. Musiał posłuchać ojca. Musiał wypełnić jego rozkaz.
   - Chodź - pospieszył ją, ciągnąc mocniej za dłoń. Była ciepła, inna od niego. Poczuła jej ciepło. Zrobiło mu się gorąco. Była jego. Nie mógł przestać tak myśleć. Bo była, choć tego nie chciała. A on tak bardzo tego pragnął - posiadać ją, mieć na własność. I miał.
   - Gdzie? - miała taki łagodny, wystaszony głos. To przez ten głos nie mógł trzeźwo myśleć.
   - Do lochów - warknął ostro. Czuł się winny. Dlatego był zły. Zły na siebie i odreagowywał na niej. Taki był, to przychodziło mu z łatwością. To go uspokajało.
   - D-dlaczego dlaczego? - czuł jak dłoń zaczęła jej drżeć a czoło oblał pot. Była w panice. Oddech ugrzązł jej w gardle. Nie chciał tego. Ale co on mógł? Absolutnie nic.
   - Bo jesteś idiotką - krzyknął zatrzymując się. Jak mogła odmówić? Nie rozumiała swojego położenia? Nie rozumiała jak to wszystko działa? - Nie masz prawa odmawiać a stale to robisz. I co ci to dało?! Chwilę satysfakcji? Jesteś taką idiotką - nie panował nad sobą i nad tym jak machał jej ręką w przypływie złości.
   - Nie, ja.. ja, tylko to..dlatego że.. - spróbowała mu wyjaśnić, ale on nie pozwolił jej mówić.
   - Zachowaj to dla siebie - wściekł się i popchnął ją przed siebie. Widział jak próbuje uciec, jak szuka drogi ucieczki, ale żadnej nie odnalazła. Nie pozwolił jej na to. I bolało go to, że nie mógł jej pomóc. - Tu - wprowadził ją do środka jednej z celi. Zza krat wyglądała smutno. Nie pasowała do tego miejsca. - Żegnaj, Mirabelo - rzekł ostro starając się na nią nie patrzeć. Jego to bolało.

Było ciemno i dużo zimniej niż na górze. Uderzył ją chłód i ten mrok. Nienawidziła ciemności. Bała się jej. Zza sąsiednich cel słyszała płacz i krzyki. To towarzyszące jej cierpienie było nie do wytrzymania.
   - Nie, proszę - wyszeptała - Nie zostawiaj mnie, proszę - prawie błagała. Nie umiała wytrzymać tej bolesnej myśli, że tu zostanie. Że nie będzie nikogo przy niej. Że otoczy ją mrok i nie puści.
   - Nie mogę - jego głos zmienił się. Takim nigdy wcześniej go nie słyszała. Był pełen emocji. Walczył ze sobą. Jej oczy śledziły jego i nie mógł się im oprzeć - Dopóki nie zaśniesz - wyszeptał siadając przed jej klatką. Klatką zbudowaną cierpieniem.
   Nic nie powiedziała. Jedynie uśmiechnęła się, ale to mu wystarczyło. Był to szczery, piękny uśmiech jakiego dawno nie widział. Jakim nikt go nie obdarzał. Niewielu patrzyło na niego w ten sposób. Z dobrocią, z uczuciem. Wszyscy patrzyli oczami, a nikt sercem.
   Położyła się na twardym łóżku polowym. Wiedział że nie jest jej wygodnie, ale nie mógł nic na to poradzić. To była jej kara. I wierzył że naprawdę na nią zasłużyła, choć odrzucał od siebie tą myśl jak długo potrafił.
   Patrzyła na niego i ani razu nie przerwała spojrzenia. Jego widok ją uspokajał, w pewnym sensie dodawał jej pewności. Coś w nim było co nie pozwalało jej go opuścić. Mogła tak na niego patrzeć jak długo była w stanie. Otóż jej serce było przepełnione dobrem. Dla wszystkich. To było jasne że nawet gdyby Thor przed nią stanął ona dałaby mu cześć swojego serca. Nawet jemu. A może tym bardziej jemu.
   Zasnęła a on nieustannie się w nią wpatrywał.

Na poduszce jej więziennego łóżka leżał wielki słonecznik. Pozostawiony prezent. Dotknęła jego łodygi i westchnęła. To był miły prezent ale widok zerwanego kwiatu wydał jej się dziwnie dołujący.
   Złapała go i wtuliła w swoją pierś. Zęby jej szczękały z zimna.
   - Wiesz kto go zostawił? - zapytała gdy dostrzegła idącego w jej kierunku Lokiego. Musiał tu być całą noc. Musiał zobaczyć właściciela kwiatu.
   - Pomyślałem że będzie do ciebie pasować - lekko się uśmiechnął.
   - Dziękuję - nie starała się o uśmiech ale była wdzięczna. To miło z jego strony - Ale to co zerwane - umiera.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top