[3] książę kłamca
Było w tym coś obcego - coś paskudnego. Nigdy przedtem jej to nie spotkało. Kłamstwo. Nie rozumiała jak mógł jej to zrobić. Nienawidziła kłamstwa. Nie rozumiała sensu kłamania. Było jej tak źle. Została okłamana i to w tak okrutny sposób. W tak ważnej sprawie. Jak mógł to zrobić? Jak mógł?
Łzy rozpaczy i wściekłości zbierały się pod jej powiekami. Nie mogła ich powstrzyma.
Beatrice i Elise przygotowywały jej piżamę. Robiły to w milczeniu, w pośpiechu. Jedynie co jakiś czas wymieniały się spojrzeniami. Czuły że dzieje się z nią coś niedobrego ale taktownie milczały. Nie zamierzały o nic pytać.
Gdy wyszły a drzwi się za nimi zamknęły, z głośnym hukiem wszedł właśnie ten którego nie chciała widzieć. Loki.
- Książę kłamca! - krzyknęła gdy dostrzegła jego postać wychodzącą z ciemności. Był sam. Nie było Thora, z jakiego powodu czuła się pewniej gdy drugi z książąt był nieobecny. Nie bała się aż tak jak przy Thorze. - Jesteś zwykłym kłamcą!
Nigdy nikogo tak jawnie nie obrażała, ale to co jej powiedział było zbyt brutalne i okrutne. Była taka smutna. Musiała go obrazić. Chciała, aby jej ból odszedł. Myślała że to pomoże. Ale nie, po tym poczuła się jeszcze gorzej. Natychmiast zapragnęła przeprosić.
- Słucham? - wyglądał na wstrząśniętego. Brwi zmarszczył a twarz wypełniła powaga.
- To znaczy przepraszam - musiała go przeprosić, bo nie chciała go urazić, ale była tak smutna i tak.. zła, co było dla niej obce. Chciała odreagować - Ale, okłamałeś mnie.
Loki szybko zrozumiał.
- A tak - przytaknął - Bo widzisz, jestem Bogiem kłamstw i kłamanie to hmm.. to właśnie to co robię - zbliżył się do niej. Jego oddech musnął jej szyję - Nieustannie.
- W takim razie jak mogę Ci zaufać?
Głos jej się łamał a w oddechu tliła się nadzieja. Chciała płakać, ale nie chciała aby to widział więc cierpliwie czekała aż zostanie sama.
- Widzisz ja nie potrzebuje twojego zaufania - prychnął odsuwając się od niej. Jego oczy nagle zaszły mgłą, stały się mniej puste. Coś w nich było.
Odwrócił się na pięcie i zamierzał wyjść ale zatrzymała go.
- Kiedy.. kiedy mnie wypuścisz? - pytała z nadzieją. Spojrzał na nią na nowo z oczami pełnymi lodu.
- Nigdy - krótko odpowiedział - Jesteś moją własnością.. już zawsze tu będziesz - przez chwilę Mirabeli wydawało się że nic go nie obchodzi. Jej uczucia. Jej krzywda. Jej potrzeby.
- Ale, ale nie chcę - jęknęła. Coś w jego oczach błysnęło. Mógł to być żal. Tak jej się wydawało - Chcę wrócić do domu.
- Posłuchaj - brzmiał delikatnie, zupełnie nie pasowało to do słów które chwilę później opuściły jego usta - Nie dbam o to czego chcesz.
Patrzyła na niego. A on patrzył na nią. Potem przestał. Opuścił wzrok pełen czegoś obcego. Mirabela widziała to. Widziała jego cierpienie i nie mogła o tym nie myśleć. On cierpiał. Bolało. Bolało go. A ona to czuła. W jego oczach. W jego pulsującej żyle na szyi. W jego drżącej wardze. Wszystkie te niezauważalne momenty których nikt nie widział. On taki nie był. On nie był zły. I być może była naiwna, ale czuła to.
- Przestań - prawie warknęła. Miała ostry ton, pod jego wpływem nawet on się wyprostował. To do niej nie podobne.
- Co? - nie rozumiał o czym mówiła.
- Przestań udawać - odpowiedziała wstając i wyciągając w jego stronę swoją ciepłą dłoń. Widziała że zrozumiał o co jej chodziło. Już prawie dotknęła jego policzka ale szybko pokręcił głową i przerażony wybiegł z jej komnaty. Nie mogła zapomnieć o strachu w jego oczach. Nigdy nie widziała tak krótkiego i potężnego strachu. Bo Loki tylko na chwilę pozwolił sobie na szczerość - na odrobinę prawdy w swoich oczach. I choć był to zaledwie moment ona to zapamiętała. Już na zawsze.
Tej nocy nie płakała, ale nadal cierpiała. Nie nad swoim bólem, a nad jego. Był więźniem oczekiwań innych. Był więźniem swojego serca. Nie chciał, ale musiał być właśnie takim jakim być nie chciał.
Rankiem dzień rozpoczął się pięknie. Mirabela opuściła komnatę i choć nie znała tego miejsca i nie wiedziała gdzie się kierować, odnalazła swoje ulubione miejsce. Ogród pełen czerwonych róż i białych lili. Odnalazła parę żółtych słoneczników. Na ich widok wzruszyła się. W domu było ich pełno. Natychmiast chciała je dotknąć, poczuć, ale nie zrywać. Nie. Zerwany kwiat umiera, a na to nie mogła pozwolić.
- Cześć - odezwała się na widok jednego z mniejszych słoneczników. Jeszcze nie całkiem rozwiniętego. Maluch - pomyślała i nachyliła się nad nim. Był prześliczny więc dotknęła jego płatków. Nie wiedziała że z okna swej komnaty obserwuje ją książę Loki i nie może się nadziwić temu jak piękna i dobra ona jest. Kogoś takiego jeszcze nigdy nie spotkała. Nie w jego świecie.
Blondynka opuściła rękę i skupiła się na kolejnym z kwiatów. Loki widział że swą uwagę poświęca jedynie słonecznikom. I zapamiętał to.
- Muszę już iść - pożegnała kwiaty krótkim uśmiechem i powolnym krokiem wróciła do siebie. Nie chciała aby ktoś zobaczył ją poza komnatą. Nie chciała aby to Thor ją zobaczył. Bała się go i nawet nie statrała się tego ukrywać, bo i tak by nie potrafiła. Strach był tka potężny. A Thor był wielkim księciem, mógłby ją zniszczyć w zaledwie chwilę.
- Nie uciekaj - zatrzymał ją głos. O nie - pomyślała, ale natychmiast się odwróciła i spojrzała na rozmówcę. To była Frigga więc jej sercu mimowolnie ulżyło. To nie był Thor.
- Tak? - zapytała delikatnie z serdecznym uśmiechem. Kobieta odpowiedziała jej tym samym. Była piękna a Mirabela czuła się przy niej jak obdartus, choć królowa nie dawała jej ku temu powodów.
- Chciałam cie przeprosić, bo widzisz Thor jest zupełnie jak jego ojciec. Choć kiedyś nie, kiedyś był zupełnie inny. Był łagodny i uczuciowy. Gdybyś spotkała go jako dziecko.. pewnie obdarowałby Cię milionem kwiatów i chciał pomóc we wszystkim. Ale jego ojciec wychował go na takiego. Nie możesz go winić.
- Nie nie, nie winię - mówiła prawdę. Nigdy przenigdy nawet po cichutku w myślach go nie obwiniała. Nikogo nie obwiniała. Zawsze siebie.
- Jesteś dobrą dziewczyną i Loki to wie - uśmiechnęła się tajemniczo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top