26. Tylko moja skruszona idiotka.

#jasfanfic

Avianne

Pójdę z nim na ten pieprzony ślub. I jeszcze wyślę Shawnowi zdjęcie. Skoro ma zamiar obrażać się o coś takiego, choć to naprawdę tylko przyjacielska przysługa, to niech się obraża.

Nie spałam pół nocy i do takich wniosków doszłam. Czuję się jak trup. Zmęczony, smutny trup. Jestem na niego zła, ale bardziej niż zła, jestem smutna. Nie chciałam się z nim pokłócić. Przecież to z nim chcę być, a nie z Joshem. Myślałam, że to zrozumie.

Odwiózł mnie wczoraj do domu, a ja wysiadałam z samochodu, nawet się z nim nie żegnając. I od tego czasu nawet nie wysłaliśmy sobie SMSa. Przykro mi. Naprawdę.

Ale skoro on jest na mnie zły o taką głupotę, to trudno. Pójdę z Joshem na to wesele, bo on nie jest niczemu winny. Nie miał złych intencji.

Wchodzę do Starbucksa, w którym pracuję i uśmiecham się do Josha, który czyści blat. Odwzajemnia mój gest. Wchodzę za blat i zmierzam do naszej małej garderoby, żeby zmienić strój. Nie lubię przychodzić ubrana już w uniform, tak, jak robi to większość. Wolę się przebrać na miejscu. Robię to szybko i spoglądam na telefon. Serce bije mi szybciej, gdy widzę wiadomość. Od Shawna. Otwieram ją i, nie będę kłamać, czuję cholerny zawód, widząc jej treść.

Od: Shawn
próba w sobotę o 15.

Odpisuję jedynie, że będę i wrzucam telefon do kieszonki w fartuszku, wzdychając cicho. To nie była wiadomość, jaką chciałabym dostać. I w niczym nie przypominała tych, które dostawałam od niego wcześniej. Wszystko zepsułam. Nie chcę się z nim kłócić, no.

Wychodzę z pomieszczenia, starając się nie wyglądać na totalnie podłamaną, ale nie jestem pewna, czy mi to wychodzi.

- I jak? - To pierwsze, co słyszę od Josha, kiedy staję obok niego. - Pójdziesz ze mną?

- Pójdę - odpowiadam, choć już nie jestem tak pewna swojej decyzji.

Może powinnam przeprosić Shawna i nie iść z Joshem? To chyba byłoby bardziej odpowiednie. No, ale ja jestem Avianne, która zawsze potrafi zjebać sprawę.

- Naprawdę? Twój chłopak nie ma nic przeciwko?

- Szczerze, trochę się pokłóciliśmy, ale przejdzie mu.

Nie wierzę w to, co mówię, bo nie mam bladego pojęcia czy Shawnowi przejdzie, ale trudno. Nie może być tak, że będzie mnie ograniczał w tak głupiej sprawie, jak przyjacielska przysługa. Po prostu nie.

- Avi, na pewno chcesz tam ze mną iść? Jeśli macie się przez to kłócić, to...

- Nie, Josh - przerywam mu. - Pójdę z tobą. Kiedy jest to wesele? - pytam.

- Wiesz... przepraszam, że spytałem dopiero teraz, ale nie wiedziałem, jak to zrobić... - Patrzę na niego wyczekująco. - W piątek.

- Ten piątek? - dopytuję, a on kiwa głową. - Okej. Da się zrobić.

- Naprawdę? Jesteś wielka!

- Musisz mnie odebrać i odwieźć do domu - mówię poważnie, choć wiem że nie wygląda to wiarygodnie.

- Jasna sprawa.

Uśmiecham się do niego. To, że jest taki szczęśliwy, bo z nim pójdę, trochę maskuje mój smutek. Przynajmniej robię dla kogoś coś dobrego. A jeśli Shawnowi naprawdę zależy, to się dogadamy. Tak. Dokładnie tak.
***

Wracam do domu, zmęczona, ale zadowolona. Ten dzień nie był taki zły, jak myślałam, że będzie. Josh starał się poprawić mi humor, bo myślę, że nietrudno było zauważyć, że nie jestem zbyt wesoła. Nie wyszło mu to zbyt dobrze, ale przynajmniej próbował.

Nie wyszło mu, bo nie jest osobą, która naprawdę mogłaby poprawić mi humor. Nie jest Shawnem.

Naprawdę mam nadzieję, że się pogodzimy. Nie chcę, żebyśmy kłócili się o takie bzdety. Bo naprawdę mi na nim zależy. Ale nie odpuszczę. Pójdę na to wesele, bo w moim życiu nie dojdzie do sytuacji, gdzie facet będzie mną rządził. Jeśli on myśli, że tam będzie, to się myli. Serce będzie mnie bolało, jeśli to się rozpadnie już teraz, ale nic nie poradzę.

Zatrzymuję się w połowie kroku, gdy pod budynkiem, w którym mieszkam, zauważam znajomy samochód. Wzdycham cicho, gdy widzę wysiadającego z niego mężczyznę. Patrzy na mnie zrezygnowany. Wzrusza słabo ramionami, a ja zmuszam się do uniesienia kącików ust.

- Możemy porozmawiać? - pyta, a ja kiwam głową. - Wpuścisz mnie do środka czy jestem już skreślony?

- Chodź.

Uśmiecha się do mnie. Zamyka samochód i oboje ruszamy w kierunku wejścia. Serce bije mi w zawrotnym tempie. Czuję się szczęśliwa, że przyjechał, ale też przerażona, bo nie wiem, w jakim celu. Wchodzimy do budynku i wjeżdżamy na moje piętro. Nie odzywamy się do siebie, dopóki drzwi do mieszkania Izzy nie zamykają się za nim.

- Avi... jak bardzo nawaliłem? - pyta, a ja po raz kolejny wzruszam ramionami.

- Nie wiem. Nie chcę się kłócić o takie coś. To tylko wesele.

- Tak. Masz rację. Niepotrzebnie się pokłóciliśmy. Przecież spytałaś mnie o zdanie. Przepraszam.

Uśmiecham się słabo i rozkładam ramiona, a on robi duży krok w moim kierunku i zamyka mnie w szczelnym uścisku. Jego ręce gładzą moje plecy, a oddech owiewa skórę na mojej szyi.

- To z tobą chcę być. Nie z nim. Naprawdę - szepcę.

- Wiem, kochanie. Przepraszam. Po prostu... nie chcę, żebyś szła z innym chłopakiem na takie romantyczne coś.

- Nie bądź zazdrosny. Proszę. To tylko jeden wieczór. Między mną, a nim niczego nie ma.

- Chwila... - Odsuwa mnie od siebie na odległość jego ramion. - Zamierzasz iść?

Przełykam ślinę. Czyli znowu wracamy do punktu wyjścia?

- Tak, zgodziłam się. Coś nie tak? - Unoszę brew.

Puszcza mnie i wcale mi się to nie podoba.

- Avianne, nie chcę, żebyś tam z nim poszła.

- Ale dlaczego? Nie rozumiem cię!

Wzdycha głośno i przeczesuje te swoje idealne włosy palcami.

- Bo to ślub. Będą tam sobie wyznawać miłość, przysięgać wierność, a wy się wzruszacie na takim czymś. A mnie nie będzie obok, kiedy ty się wzruszysz. Będzie on. Jak mam nie być zazdrosny, Avianne?

- Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że wpadnę mu w ramiona, bo usłyszę jak jakaś para, której nawet nie znam, wyznaje sobie miłość? Shawn, czy ty się słyszysz?

- No właśnie, nawet ich nie znasz! Po co chcesz tam iść?

- Idę tam ze znajomym z pracy, jako osoba towarzysząca, bo mnie, do cholery, poprosił!

Oboje już na siebie krzyczymy i to wcale nie przypomina tej rozmowy sprzed kilku minut. Chce mi się płakać, bardzo.

- A ja cię proszę, żebyś nie szła. Zdecyduj sama, która prośba jest dla ciebie ważniejsza.

Uśmiecha się do mnie słabo, po czym odwraca się i wychodzi z mieszkania, zostawiając mnie samą.

Co to było?

Biorę głęboki oddech. Co ja mam zrobić? Nie chcę go stracić, ale nie chcę też, żeby myślał, że ugnę się pod wszystkim, czego on ode mnie chce. Myślałam, że się dogadamy.

To wszystko jest cholernie zakręcone. Może nie powinnam się w ogóle ładować w ten układ z Shawnem? To na pewno byłoby łatwiejsze. Ale nie wiem czy lepsze. Bo ja naprawdę coś do niego czuję. To najwspanialsze uczucie, kiedy trzyma mnie w ramionach i mówi piękne słowa. Uwielbiam, kiedy mnie całuje. Ale nie mogę pozwolić na to, żeby mną rządził.

Co ja mam zrobić?

***

Nie spałam całą noc z środy na czwartek. Cholernie mnie to męczyło. Shawn się nie odzywał, ja zresztą też nie i... było mi źle. Ale nie mogłam odmówić Joshowi dzień przed weselem. Dlatego postanowiłam, że pójdę.

I dlatego właśnie stoję przed kościołem, ubrana w sztywną sukienkę i czując się totalnie nie na miejscu. Shawn miał rację. Co chwilę podbija do nas ktoś z rodziny Josha, a on z zakłopotaniem musi im tłumaczyć, że nie jesteśmy razem, choć oni wcale nie są przekonani. Także niezbyt fajnie.

Wolałabym być teraz z Shawnem, przytulona do niego i oglądać jakieś durne rzeczy w telewizji. Milion razy bardziej bym to wolała. Chcę do Shawna.

- Może wejdziemy do środka? - pyta, a ja spoglądam na niego.

- Ja... nie wiem, czy powinnam była tu z tobą przychodzić - mówię ostrożnie, a on jedynie kiwa głową.

- Zastanawiałem się, kiedy się wycofasz. Nie musisz tu ze mną zostawać.

- Nie obrazisz się na mnie?

- Nie. Tylko przekaż temu chłopakowi, że jest cholernym szczęściarzem, że cię ma. Ja chyba obudziłem się za późno.

Ignoruję to ostatnie zdanie. W głowie mam tylko to, że muszę przeprosić Shawna i mam nadzieję, że on już mnie nie skreślił.

Dziękuję Joshowi za wyrozumiałość i zostawiam go tam samego. Łapię taksówkę i proszę kierowcę, żeby zawiózł mnie do Shawna. Serce bije mi z zawrotną prędkością. Boję się, że on już nie będzie chciał mnie widzieć. Tego bym chyba nie przeżyła.

Kiedy wjeżdżam na piętro, na którym mieszka, mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wysiadam z windy, podchodzę do odpowiednich drzwi i wciskam dzwonek, prosząc w myślach, żeby mnie nie olał. Otwiera je i patrzy na mnie zaskoczony.

- Czy przyjmiesz skruszoną idiotkę? - pytam, uśmiechając się słabo.

- Pod warunkiem, że to tylko moja skruszona idiotka.

***

PRZEPRASZAM!

Przepraszam, ze taki krótki i trochę bez ładu i składu, ale nie będę przeciągać:/ następne będą dłuższe, obiecuję!

Czekam na wasze opinie!

Buzi,

mrsgabrielleexx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top