15. Żyjesz?
#jasfanfic - ale się rozleniwiliscie:(
Avianne
Choć na tym nieszczęsnym wyjeździe nie było tak kolorowo, jak bym tego chciała i choć trzeciego dnia naprawdę marzyłam już o powrocie do domu, to czwartego, gdy planowałam walizkę, zdałam sobie sprawę, że powrót do domu to jednak jeszcze gorsza sprawa. Powrót do szarej rzeczywistości. Do matki.
Idealnie. Wręcz, kurwa, fantastycznie.
Rozglądam się po pomieszczeniu i upewniam, czy na pewno wszystko spakowałam. W końcu, po trzecim już takim sprawdzeniu, podnoszę ciężką klapę walizki i zarzucam tak, że mogę ją zapiąć. Poświęciłam trochę czasu na składanie ubrań, więc udaje mi się ją zamknąć bez zbędnego siadania na niej czy innych debilizmów. Co za szczęście.
Wczorajszy wypad był dość fajny. Daliah naprawdę zrezygnowała z wejścia z nami pod znak Hollywood i w sumie, możliwe, że z tego powodu ta wycieczka jednak nie była taka zła. Postanowiłam zignorować słowa Shawna i udawać, że to wyznanie nie miało miejsca. Było ciężko, ale nawet mi się udało. Trzymałam się Rachel i naprawdę dobrze bawiłam w jej towarzystwie.
Wróciliśmy chwilę przed siódmą i byłam na tyle zmęczona, że postanowiłam wziąć prysznic i odpocząć. Dołączyła do mnie Rach, która poszła tym samym tropem. Trochę porozmawiałyśmy i jeszcze bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jest naprawdę genialną osobą.
- Avianne! - Słyszę głos, a raczej wrzask, Gavina.
Wstaję z miękkiej wykładziny i zmuszam się do podejścia do drzwi. Chłopak jest na dole, więc najprawdopodobniej i tak nie usłyszałabym tego, co chce do mnie powiedzieć. Otwieram je i wychylam się odrobinę, co nie okazuje się być dobrym pomysłem, bo moja głowa uderza o czyjś tors.
Kurwa mać.
- O matko, przepraszam - mówi cicho Shawn, chwytając mnie za ramiona, żebym nie straciła równowagi. - Żyjesz? - pyta, a ja kiwam głową.
Podnoszę wzrok i czuję przebiegające ciarki po moim kręgosłupie, gdy nasze spojrzenia się spotykają. O matulu. Nie umiem się zachowywać przy nim normalnie, odkąd powiedział mi to, co mi powiedział. To chore. Spodobałam się mojemu trenerowi. Komuś, komu nie powinnam się była spodobać. Regulamin jasno tego zakazuje. Tak nie może być. I tyle.
Patrzymy sobie w oczy. Oddycham z coraz większą trudnością, a mój wzrok przez ułamek sekundy ląduje na jego rozchylonych wargach. Avianne, odwróć wzrok. Nic dobrego z tego nie będzie. Nic. Ale mam wrażenie, że jego twarz jest coraz bliżej mojej, a ja nie mam odwagi, żeby się odsunąć. Po prostu mam wrażenie, jakby panowanie nad moim ciałem zostało mi odebrane. Nie umiem się poruszyć.
- Do jasnej cholery, Avianne!
Krzyk Gavina jest jak kubeł lodowatej wody, który budzi mnie z transu. Wzdrygam się i odsuwam od Shawna, uśmiechając słabo. Mendes kręci głową i spuszcza wzrok na swoje białe buty.
- Co? - okrzykuję.
- Zrobiłem ci jedzenie, więc łaskawie pośpiesz swój chudy tyłek, zanim ostygnie! - drze twarz, a ja mam ochotę go uderzyć.
Gdyby nie on, Shawn by mnie pocałował? On mnie? Zrobiłby to? Biorę głęboki oddech i bez słowa mijam go, zanim zrobię coś cholernie głupiego. Zbiegam po schodach jak najszybciej, gdzie w kuchni czeka na mnie Gavin.
- Dlaczego tak długo? - pyta, podsuwając mi talerz z jajecznicą i grzanką.
Kręcę głową.
- Nie pytaj - mruczę, biorąc gryza chrupiącego chleba.
- Uuu... chcę wiedzieć, cokolwiek się tam stało. Już, już. Mów.
- Nieważne. Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
- Ale chcę, Avi, noo - jęczy, a ja wywracam oczami.
- Jak ci powiem, że gdyby nie ty, Shawn by mnie pocałował, to co zrobisz?
Patrzę na niego, a on rozdziawia usta. Po chwili zakrywa je dłonią i dusi w niej głośny pisk. Tak myślałam. Dokładnie tak myślałam.
- Gdzie mogę znaleźć jakiś pieprzony wehikuł czasu? - bąka, nadal trzymając rękę przy buzi. - Ja pierdolę, co ja zrobiłem? - Kręci głową, wyrzucając ręce w powietrze. Chce mi się śmiać, gdy go widzę. - Dobry Boże, jak to naprawić?
- Uspokój się. Przynajmniej mam ciepłą jajecznicę.
- I co z tego? Co ci po jajecznicy, jak mogłaś właśnie mieć język Shawna Mendesa w buzi! - piszczy, a ja mam ochotę go uderzyć.
- Ciszej. Nie wszyscy muszą słyszeć. Nikt nie powinien cię słyszeć.
Gavin kręci głową, podpierając się na łokciach. Nie ogarnia co wie dzieje. Tak samo jak ja nie wiedziałam jeszcze kilka minut. Nadal mam wrażenie, że to się nie stało. Był tak blisko mnie. Naprawdę chciał mnie pocałować? Dlaczego?
Wzdrygam się, gdy słyszę kroki na schodach. Dość charakterystyczne kroki, które trudno pomylić z kimkolwiek innym. Wchodzi do kuchni i staje za mną.
- Gavin, zostawisz nas na sekundkę samych? - pyta, a ja patrzę na chłopaka, prosząc go wzrokiem, żeby tego nie robił.
A on jedynie kiwa głową. Co za zdrajca. Kręcę głową, zaciskając szczękę, a on jedynie uśmiecha się do mnie i znika. Mam ochotę go udusić. On nigdy nie współpracuje. Zero wyczucia. Zero.
- Avianne... - Odwraca mnie na krzesełku (niech to szlag, że są obrotowe), na którym siedzę, w jego stronę. - Przepraszam.
- Za co? - Marszczę brwi, nie rozumiejąc sensu jego słów.
Za co mnie przepraszał? Za to, że mnie prawie pocałował? Przeprasza się za rzeczy, których się żałuje. Żałował?
- Za to, co się stało do góry. Ja wiem, że jesteś tu, żeby walczyć o spełnienie swoich marzeń, a nie żeby szukać chłopaka. Pewnie czujesz się osaczona moim zachowaniem.
Kręcę głową. Nie czuję się osaczona. Zdecydowanie nie czuję się osaczona. Czuję się... zagubiona. Nie wiem dlaczego ja. Nie wiem, co on ma na myśli, gdy robi to, co robi. Nie wiem, po prostu nie wiem. Nie mam nawet żadnej pewności czy to nie jakaś durna gra.
- Nie musisz przepraszać. Ja.. ja nic do ciebie nie czuję, traktuję naszą relację czysto zawodowo.
Widzę po jego oczach, że nie podoba mu się moja odpowiedź. Ale ona jest szczera. Nie czuję nic do niego. Może przez te cztery dni go odrobinkę polubiłam, ale to nie jest żadne z uczuć, które przyzwalałoby mi na całowanie go. Zdecydowanie nie.
Robi pół kroku w tył i unosi swoje kąciki ust do góry, choć nie wydaje mi się to zbyt szczere. Widziałam u niego szczersze uśmiechy. Zdecydowanie.
- Okej. I obiecuję ci, że to, że ja ci się nie podobam, w żaden sposób nie wpłynie na twój los w programie.
- Mam nadzieję.
***
W domu jestem dopiero o siódmej. Po locie, podczas którego siedziało za mną jakieś totalnie przerażone i płaczące dziecko, jestem zmęczona bardziej, niż po wejściu i zejściu spod znaku Hollywood, przysięgam. Taksówka odwozi mnie pod sam dom i dopiero, gdy patrzę na blok, w którym mieszkam, zdaję sobie sprawę, że ten dzieciak to był pikuś w porównaniu z moją matką.
Koniec urlopu.
Wzdycham głośno i ostatni raz patrzę na okno na trzecim piętrze. To salon. Światło jest zaświecone, więc moja, pożal się Boże, mamusia, jest w domu. Tak obstawiam.
Wchodzę do budynku i wjeżdżam windą na nasze piętro. Szczęściem w nieszczęściu w związku z tym, że urodził się Eddy, było nowe mieszkanie, za które płacił jego ojciec. Koleś był naprawdę dziany i dzięki alimentom mogliśmy się przeprowadzić do lepszego mieszkania, a mama nie musiała pracować. Cóż, głupi ma zawsze szczęście.
Mam klucze i umiem korzystać z dzwonka do drzwi, ale zanim skorzystam z którejś z tych opcji, kontrolnie naciskam na klamkę i, ku mojemu zdziwieniu, drzwi otwierają się. Nie zamknęła się od środka? To dziwne.
Wchodzę do mieszkania, stawiam walizkę i zamykam za sobą drzwi. Kucam, żeby zdjąć buty i odwieszam kurtkę.
- O, moja kochana córeczka wróciła! - słyszę jej krzyk.
Patrzę na nią. Uśmiecha się z odrazą, dzierżąc w ręce butelkę wódki. Zajebiście. Po prostu zajebiście. Lepiej być nie mogło.
- Piłaś? - syczę, choć odpowiedź jest śmiesznie oczywista.
Jednak ona wybucha śmiechem i kręci głową, po czym pociąga niewielkiego łyka. Cholera, ostatni raz tak chlała, zanim na świecie pojawił się młody. Potem przestała.
- No co ty, zrobiłam sobie tylko małego drinka na rozluźnienie. Wyluzuj.
- Małego drinka? - prycham. - Gdzie Eddy?
- Śpi. Byłam z nim dzisiaj na placu zabaw i wrócił zmęczony. Nie musisz się o niego martwić. Jestem dobrą matką, rozumiesz?
Wymachuje tą butelką, plącząc się we własnych słowach. Ta kobieta jest tak bardzo żałosna. Dlaczego nie mogę mieć normalnej matki? Czy proszę o tak wiele?
- Tak, jasne. Idę spać, też jestem zmęczona. A ty się nie zachlej, to będzie dobrze.
Zabieram walizkę, mijam ją i już mam wejść do mojego pokoju, gdy zatrzymuje mnie jej głos:
- Jasne, jasne. Zmęczona. Ciekawe, co tam robiłaś. Pewnie na miejsce w tym programie trzeba sobie zapracować, co? - śmieje się.
Czuję cholerny wstręt. Wstręt do kobiety, która jest moją matką. Tak nie powinno być. Zdecydowanie nie. A jednak jest.
***
Krótszy, ale wole nie przeciągać!!
Jak wam się podoba? Czego się spodziewacie?
Kończę ferie wiec proszę teraz o wyrozumiałość!
Buzi,
mrsgabriellee xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top