11. Za wasze durne marzenia.
#jasfanfic
Avianne
Po tym wspólnym wieczorze z Izzy i Daliah, stwierdziłam, że ten wyjazd może nie będzie taki zły. Jeśli reszta drużyny jest tak samo pozytywna i sympatyczna, jak Daliah, to być może ta integracja nie skończy się katastrofą.
Miałam zamiar spakować tylko najważniejsze rzeczy, ale Izzy dorzuciła mi jeszcze kilka bardziej imprezowych ciuchów i całą masę kosmetyków. Tak, fajnie, tylko na co mi to, skoro nie umiem się nimi posługiwać tak, żeby nie skrzywdzić się do reszty. I są drogie. Bardzo. Więc muszę bardziej pilnować kosmetyczki, niż samej siebie. Ekstra.
Na lotnisku okazuje się, że nasz szanowny mentor, trener, czy jak tam powinnam go nazywać, nie leci z nami. Dotrze do nas dopiero jutro, z jakichś niewyjaśnionych przyczyn. Oczywiście nasi panowie zaplanowali już, że wieczorem się wszyscy porządnie sponiewieramy i w końcu poznamy porządnie.
Cóż. Będzie się działo.
Lot jest przyjemny. Siedzę obok Rachel. Jest najstarsza z naszej piątki. Jest już na pewno po trzydziestce, ale nie wygląda na typ mamuśki. Wręcz przeciwnie. Ma... fioletowe włosy. Znaczy, wpadają w fiolet, to bardziej refleksy, ale tak czy siak, wyglądają genialnie. Jej czoło przykrywa grzywka ścięta na prosto. Ma dość specyficzne obcięcie, bo jej włosy sięgają do ramion, ale są postrzępione na końcach i pocieniowane. To tworzy taki fajny, punkowo rockowy wygląd.
Dolna powieka jest podkreślona czarną kredką, a na górnej widnieje gruba, granatowa kreska zrobiona eyelinerem. To naprawdę fajne połączenie. Nie u każdego będzie wyglądało to dobrze, ale u niej zdecydowanie wygląda.
- Nienawidzę latać - odzywa się jakoś pod koniec lotu, gdy wyjmuje słuchawki z uszu.
Wzdrygam się i odrywam wzrok od jej twarzy. Cóż, pewnie wypadłam nieźle, gapiąc się na nią. Kiwam słabo głową.
- Ja nawet lubię. O ile nie ma turbulencji.
- Jak są, to ja mogłabym równie dobrze wyskoczyć przez okno. - Obie śmiejemy się cicho. - Ty chyba też nie jesteś zachwycona tym wyjazdem, prawda?
- Niezbyt - krzywię się.
Nie widziało mi się zostawianie małego samego z matką. Oczywiście jej też nie. Nakrzyczała na mnie i pokłóciłyśmy się, ale zostanie w domu i pokazanie jej, że wygrała, było ostatnią rzeczą, jaką miałam zamiar zrobić.
- Masakra. Ale to tylko cztery dni. A dziś zapowiada się jakaś impreza. Chłopcy jutro będą umierać.
Potakuję, a ona uśmiecha się leniwie, odwracając wzrok w kierunku okna. Ma lepiej, niż ja, bo siedzi przy oknie. Też chcę.
- Masz śliczne włosy - mówię, a ona spogląda na mnie i uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Dziękuję. Gdy mój mąż je zobaczył, myślałam, że wyrzuci mnie z domu. - Chichocze pod nosem, chwytając między palce jeden kosmyk. - Ale jedynie mnie pocałował i powiedział, że kręcę go jeszcze bardziej.
- Masz męża?
- Nie wyglądam na taką, co?
Jest bardzo uśmiechnięta, i jak się okazuje, całkiem inna, niż mi się wydawało. Kiedy się na nią patrzy, ma się poczucie, że to osoba, która buduje wokół siebie mury i morduje kotki po nocach.
- Mam. I dwie córeczki. Bliźniaczki.
Wytrzeszczam oczy. Wszystkie moje przypuszczenia okazały się być ciulowe. I to w ciągu kilku minut. Nieźle, Avianne. Nieźle. Umiesz wyciągać wnioski.
Nie odzywamy się już do siebie, bo proszą nas o zapięcia pasów, gdyż będziemy podchodzić do lądowania. Nienawidzę tego momentu. Po prostu nienawidzę.
Wysiadamy z samolotu, odbierany bagaże i szukamy mężczyzny, który ma na nas czekać przed lotniskiem. Pierwsza dostrzega go Daliah, która idzie kilka kroków przede mną i Rachel, a za nami włóczą się Archie i Gavin.
Za mężczyzną z dużym kartonikiem z logo programu stoi kamerzysta, co jakoś szczególnie mnie nie dziwi. Na lotnisku w Toronto też był jeden. Ale, na całe szczęście, nie wsiadł z nami do samolotu. Przynajmniej na chwilkę mogłam się nie martwić tym, jak wyglądam.
Los Angeles w styczniu to nic fantastycznego. Co prawda dzisiaj jest piętnaście stopni, więc w porównaniu z Toronto, to tropiki, ale i tak, to nie to LA z telewizji. Mokro i pochmurno.
- Są wszyscy? - pyta facet, a Daliah kiwa głową.
Jest strasznie podekscytowana, ale w końcu to Daliah. Z tego, co zauważyłam zauważyć, ona ekscytuje się masą rzeczy. Przeważnie aż za bardzo.
Pakują nas do busa, w którym jest miejsce dla sześciu osób, nie licząc kierowcy i pasażera z przodu. Więc jest ciut ciasno, jeśli wziąć pod uwagę dużą kamerę.
- Chce mi się spać - jęczy Gavin, opierając głowę o moje ramię. Śmieję się cicho i głaszczę go po włosach. - O, uwielbiam cię.
- Masz miłe włosy.
- Wiem. Płacę dużo za odżywkę. Obraziłbym się, gdybyś mi tego nie powiedziała - mruczy.
Dojeżdżamy do naszego 'domku' czterdzieści minut później. O ile to można nazwać domkiem. To raczej rezydencja. Duży, nowoczesny dom.
Wysiadamy z samochodu i każdy z nas bierze swój bagaż. Ciągnę za sobą walizkę i idziemy za Daliah, która, jak zwykle, wystrzeliła do środka. Wnioskując po jej pisku, stwierdzam, że wnętrze jest piękne.
Wchodzimy do środka i wtedy już wiem, dlaczego pisnęła. Jest pięknie. Wszystko jasne i gdzie to tylko możliwe, przeszklone. Uwielbiam takie wnętrza. Może dlatego, że w moim mieszkaniu jest malutko okien i wszystko jest w najróżniejszych kolorach.
- Sypialnie są na pietrze. Jedna jest oznaczona dla Shawna i tam nie możecie spać. Reszta do waszej dyspozycji - informuje mężczyzna, kładąc klucze na stół.
- A kiedy przyjdzie Shawn? - pyta Archie, odstawiając swoją walizkę i wsuwając jej uchwyt do środka.
- Nie wiem. Raczej jutro. Dzisiaj wypadł mu jeden wywiad i musiał na nim być. Kazał wam przekazać, że macie bawić się dobrze, ale nie za dobrze. Barek jest w salonie.
Mruga do nas, a ja mam wrażenie, że chłopcy zaraz posikają się z zachwytu. W końcu wychodzi, razem z kamerzystą, a ja znowu czuję, że mogę przestać wciągać brzuch.
Wszyscy od razu ruszamy na piętro bez naszych bagaży, żeby zająć nasze sypialnie. Archie i Gavin przepychają się jak dzieci i są wniebowzięci, gdy udaje im się zająć swoje wymarzone pokoje. Ja idę na końcu, bo i tak każda opcja będzie lepsza, niż najlepsza w moim domu.
Daliah wybiera pokój obok sypialni Shawna, co wcale mnie nie dziwi, a Rachel i mi zostają dwie sypialnie naprzeciw siebie, na samym początku korytarza.
Jest bardzo ładna. Z dużym oknem, które prezentuje widok na wjazd i ulicę. Łóżko jest ogromne i bardzo miękkie, więc cieszy mnie to, bo mojego nienawidzę. Mój kręgosłup odpocznie przez te cztery dni. I to są dla mnie najważniejsze aspekty - łóżko i okno. No, może jeszcze łazienka, która jest tylko dla mnie.
Raj.
- Avi? - Gavin wchodzi po cichu do środka, a ja spoglądam na niego. - Z Archiem postanowiliśmy być dżentelmenami i przynieść wam walizki. Tobie też?
- Byłoby miło. Dziękuję.
- Jasne. Idziemy ogarnąć okolice za godzinę, a potem mamy zamiar się sponiewierać. Wchodzisz w to? - Unosi brwi i uśmiecha się szeroko, a ja kiwam głową. - Świetnie!
Wychodzi, a chwilę później słyszę, jak zbiega po schodach. Wzdycham cicho pod nosem i rzucam się na łóżko. Cudownie tu. Przymykam oczy i oddycham spokojnie, rozkoszując się spokojem. Mój spokój trwa całe dwie minuty, bo Gavin przynosi mi walizkę i przypomina o wyjściu. Ta, super.
Leżę jeszcze chwilę i zmuszam się do otworzenia oczu. Muszę się przyszykować. Wysyłam do Izzy wiadomość, że jestem już na miejscu i wszystko jest super, po czym kucam przy walizce i rozpinam zamek. Odrzucam klapę, żeby ją otworzyć i zaczynam przerzucać ubrania w poszukiwaniu czegoś, co mogę ubrać.
Wyciągam jasne dżinsy z wysokim stanem i czarną koszulkę z dekoltem w serek. Do tego dorzucam szary kardigan. Będzie ok. Przebieram się i postanawiam sięgnąć po te cuda od Izzy. Dała mi ponoć swoje najlepsze kosmetyki. Zmywam makijaż, który mam już na sobie i spryskuję twarz mgiełką, której zawsze używam jako pielęgnacji. Siadam przy toaletce i spoglądam w lusterko. Nie jest aż tak tragicznie. Nakładam trochę korektora, podkreślam brwi i maluję rzęsy.
Wyglądam ładnie. Jak na mnie ładnie.
Zbieramy się w salonie czterdzieści minut później. Najdłużej musimy czekać na Gavina, ale odstawił się tak, że wcale mnie to nie dziwi. Wychodzimy grupą z domu, a odpowiedzialną za klucze zostaje Rachel. Sama się zgłosiła na ochotnika, zapewne widząc, z jakim towarzystwem ma do czynienia.
- Jak myślicie, jaką piosenkę wam wybrali do następnego etapu? - pyta Daliah, gdy wychodzimy poza teren posesji.
Okolica jest ładna... i bogata. Wszystkie domy są warte, w mojej opinii, przynajmniej milion dolarów i nie sądzę, żebym się myliła.
- Liczę na coś podobnego do Bruno Marsa. Lubię takie klimaty - stwierdza Gavin.
- Mi się marzy zaśpiewać jakąś piosenkę Shawna. Lubię jego utwory. Mógłby dołączyć i... - zaczyna rozmarzona Daliah, ale przerywa jej Rachel, która parska śmiechem.
- Kochana, ale wiesz, że regulamin jasno zastrzega, że między uczestnikiem, a jego trenerem nie może być niczego więcej, niż czysto zawodowych relacji, prawda? - Gasi jej entuzjazm, a ona spogląda na nią zaskoczona. - Studiowałam prawo, pierwsze co zrobiłam, to przeczytałam regulamin. Wy też powinniście to zrobić.
Oh, kolejna rzecz, której się po niej nie spodziewałam.
- Ale nie zrobiliśmy. Czyli z dzikiego romansu z Shawnem nici, tak? - upewnia się Gavin, a kobieta potakuje.
- A szkoda - jęczy Daliah.
Ona naprawdę na niego leci. Bardzo, bardzo. I w sumie, ona też mogłaby się mu spodobać. Tak sądzę. Szczupła blondynka, która ma wszystko, co powinna mieć. I w dodatku, jest utalentowana.
- Ale po programie to chyba legalne, prawda? - dopytuje Archie, a nasza pani prawnik kiwa głową. - Widzisz, Dal? Nie łam się.
- Nie zamierzam. Ale taki sekretny romansik byłby super, nie sądzicie?
- Zakazany owoc smakuje najlepiej - stwierdza Gavin, ale wcale nie patrzy na nią.
Patrzy na mnie. Marszczę brwi, a on jedynie uśmiecha się szeroko. Dziwak. Kręcę głową i odwracam od niego wzrok.
Temat potencjalnego romansu Shawna i Daliah urywa się, a Archi zaczyna planować nasze dzisiejsze wieczorne picie. Podobno sprawdził już barek i jego zawartość zdecydowanie może być dla nas powodem do radości. Ale to jego słowa. Mi tam bez znaczenia, co wypiję. I tak będzie kac, i tak. Niezależnie od tego, ile dolarów w siebie wleję.
Wracamy do domu, gdy Daliah, która ubrała tylko bluzkę na długi rękaw, zaczyna robić się zimno. Niby temperatura jest dość wysoka, ale wieje. A to już nie jest takie przyjemne. Nasi organizatorzy (tak określili się Archie i Gavin) od wejścia przyznają każdemu jakieś zadanie.
Rachel i ja ogarniamy jedzenie, Daliah ma ogarnąć sprzęt i włączyć jakąś przyjemną muzykę, a oni... zresztą, czym innym, jak nie alkoholem, mogłaby się zająć ta dwójka pijaków?
W lodówce jest wszystko, co jest potrzebne do zrobienia jakiejś sałatki, a szafki są pełne przekąsek. Więc obie kroimy warzywa, przyglądając się panom, którzy są naprawdę podekscytowani na myśl upicia się w Los Angeles w tak cholernie drogiej chacie.
- Daliah chyba naprawdę się zadurzyła - stwierdza Rachel, gdy wrzucam pomidorki do sałatki. Spoglądam na nią. - No w Shawnie.
- Ach, tak. Totalnie. Pasowaliby do siebie.
- Nie mówię, że nie. Ale jakby sprawa się rypła podczas trwania programu, mieliby spore problemy. Lepiej niech zaczeka.
Kiwam głową. Ma rację. Lepiej niech na razie da sobie spokój. Jeśli się jej spodobał, może wykorzystać czas programu na lepsze poznanie go. Nie musi brać z nim od razu ślubu.
- Dodać soli? - pytam.
- Aha. I trochę pieprzu.
***
Jako pierwsza wypita została duża butelka wina. Głównie przeze mnie i dziewczyny, bo dla mężczyzn to zbyt słaby trunek. Namówiłyśmy ich na pół lampki, a potem sięgnęli po zero siedem. A że butelka z winem była pusta, nie odmówiłyśmy.
I tak po trzech kolejkach i połowie dość mocnego drinka, byłyśmy już wstawione i wesołe. O chłopcach nie wspominam. Najlepiej trzymała się Rachel, która z nas wszyskich miała zdecydowanie najmocniejszą głowę.
- Myślałam, że się posikam ze szczęścia, gdy mnie wylosował. Dosłownie. Tak chciało mi się sikać, że od razu po nagraniach pobiegłam do łazienki - wyznaje Daliah, a my wszyscy wybuchamy śmiechem.
Kręcę głową i upijam kolejnego łyka. Już się prawie nie krzywię, gdy przełykam alkohol. Tylko przyjemnie pali.
- A ja nie chciałam być w jego drużynie. Nie lubię go. Coś z nim musi być nie tak.
- O, też o tym myślałem! - dołącza Archie. - Z pozoru pan idealny. Może prowadzi jakieś walki kogutów albo coś? No niemożliwe, żeby wszystko było z nim okej!
- Żal wam dupę ściska i tyle. Normalny facet - mruczy Rachel.
- Mi ściska. Ale dlatego, że on wolałby przelecieć Avianne, niż mnie - jęczy niezadowolony Gavin, a ja patrzę na niego.
Stul twarz, debilu. Wywracam oczami, a między nami zapanowuje cisza. I po co się odzywał?
- O tak. Zdecydowanie - dorzuca Daliah. - Ale ona nie chce, a ja mogę być drugą opcją, nie ma problemu! - krzyczy i unosi szklankę z drinkiem do góry.
Kręcę głową, ale to jest na tyle zabawne, że śmieję się pod nosem. Może i dobrze, że jestem pijana. Normalnie bym spaliła się ze wstydu, a wtedy ogarnęliby, że coś musi być na rzeczy.
A nie ma! No nie ma i tyle.
- Słuchajcie. Mam w pracy takiego gościa. Grecki Adonis. I gdyby chciał, mógłby mnie rzucić na blat w tym pieprzonym Starbucksie, a ja byłabym jego. Ale szanowny pan Mendes może sobie jedynie pomarzyć.
Wszyscy są zdziwieni moimi słowami, ja w sumie też, ale jedyne, co robią, to wiwatują na słowa Gavina, który unosi szklankę do góry i krzyczy:
- Za Avianne i tego gościa. I za blat. Biedny blat.
- I za mnie i Shawna. Może też mnie wziąć na blacie, gdziekolwiek - dorzuca Daliah.
- Oj, dzieciaki. Za wasze durne marzenia.
Wywracam oczami na słowa Rachel. Nie wierzy w to, że Josh mógłby mnie chcieć? Phi.
- Jak już zrobimy to na tym blacie, to ci powiem i będzie ci głupio. - Wystawiam język, a ona śmieje się w głos.
- Kto i co będzie robił na blacie, hmm?
Niemalże podskakuję na tej pieprzonej kanapie, gdy widzę sylwetkę Mendesa, który stoi kilka metrów od nas, wyraźnie rozbawiony i najwidoczniej oczekuje odpowiedzi.
***
2211 słów.
Dwa razy tyle, co zwykle, so macie rozdział za wtorek i środę! Przepraszam, musiałam to wszystko poukładać.
Ale liczę, że się wam podoba! Teraz będzie już więcej Shawna i Avianne! Jakiś shipname?
Czekam na wasze opinie!!
Buzi,
mrsgabriellee xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top