He's proof that you can walk through hell and still be an angel

16 lutego 1994

godziny wieczorne

Doświadczenie nauczyło świat, że osoby bliskie tej, przeciwko której toczy się sądowe postępowanie, wezwane na świadków prawie zawsze kłamią – dokładnie z tego powodu wymyślono możliwość odmówienia składania zeznań, będąc z oskarżonym w bliskiej relacji. Diamentowa obrączka na palcu oznaczała, iż Dean był z Casem w zdecydowanie „bliskiej relacji". Dlatego nie pojechał do sądu na kolejną rozprawę, a właściwie nie poleciał samolotem, bo tym razem przesłuchanie miało się odbyć w Philadelphii, gdzie siedzibę miało Roman Enterprises.

Cas nie był z tego powodu zadowolony. Dłuższa podróż wiązała się z koniecznością przenocowania poza domem, a ponieważ Dean zostawał w Kalifornii – czekała ich noc osobno. Może i polecieliby razem, Dean mógłby przecież zaczekać na niego w hotelu, ale to był czas semestralnych egzaminów na uczelni, więc i tak latał już sporo, do Kansas i z powrotem, żeby zaliczać kolejne przedmioty. Cas płacił za wszystkie przeloty. Zwykle wracał jeszcze w ten sam dzień – raz przenocował u mamy w Lawrence. Pokazał jej pierścionek, przesiedzieli przy herbacie wiele godzin niemal do samego rana plotkując o Casie, i o ślubach, i o znajomych ludziach, których Dean nie widywał, odkąd zaczął się uczyć i pracować... I o Samie.

Daj mu czas, niech sam dojdzie do właściwych wniosków", Mary stwierdziła, wysłuchawszy jego relacji z dnia urodzin. „Nic na siłę."

Może miała rację. Nie zmieniało to faktu, że brak poparcia ze strony brata wkurwiał go i smucił.

Tym razem miało być inaczej, bo to Cas miał być nie u siebie, a Dean czekać na niego w rezydencji, rozłąkę spędza się łatwiej w znajomym sobie miejscu. Zawsze znajdzie się coś do roboty. „Będziesz za mną tęsknił?", blondyn spytał, przytulając się do Hammonda na pożegnanie, Castiel odburknął coś, chyba nie chciał się wylewnie żegnać. „To jedna noc", uznał w końcu, odchrząknąwszy, akurat. To on pierwszy zadzwonił, po dotarciu na miejsce i nie rozłączał się, długo z Deanem wieczorem rozmawiając, następnego dnia pojechał rano na przesłuchanie i z niego prosto na lotnisko, było już późno i ciemno, kiedy czarna audi przywiozła go pod dom.

– Pomóc panu? – szofer zaoferował mu ramię, machnął tylko ręką i odgonił go od siebie. Stanął na podjeździe o kuli.

– Poradzę sobie.

W domu paliły się światła. Cholernie dobrze było zobaczyć go po dobie nieobecności, zastanawiające, bo nigdy dotąd nie zauważył, żeby cieszył się z powrotu pod ten adres – a tym razem cieszył się i to bardzo, widok znajomych murów prawie niósł mu ukojenie. Ledwie przekroczył próg ktoś skoczył na niego i wpadli razem na ścianę holu, to był Dean, jasne, że on. Przywarł do Casa w zbyt dużym na siebie, raczej brzydkim swetrze, tylko czy on, ON, mógł naprawdę wyglądać w czymś brzydko? Castiel przytrzymał go przy sobie, o Boże kochany, stęsknił się za nim. Ścisnął w palcach materiał swetra na jego plecach, wtulił twarz w jego ramię, wdychając jego zapach.

To była jedna jebana doba. Nieco ponad dwadzieścia cztery godziny.

Dean obrócił się w jego objęciach, poszukał wargami jego warg i naparł na nie, poruszył biodrami, ocierając się o Casa, stęknął tęsknie, wplatając brunetowi palce we włosy, natarczywie, Cas roześmiał się w jego usta. O co chodziło?

– Dean, Dean – odrobinę ostudził jego zapał, zatrzymując go w miejscu. – Co z tobą, masz jakąś kurewską ruję czy co?

– Tęskniłem za tobą.

– Ja za tobą też.

– Masturbowałem się.

– Whoah, powoli – Cas odsunął go od siebie, drzwi frontowe wciąż były otwarte. Sięgnął, by je zamknąć. – Daj mi chociaż zdjąć płaszcz. No co się z tobą dzieje? – zaśmiał się, ponownie, Dean na powrót się do niego przysunął i złapał go zębami za ucho, wcisnął Casa w ścianę, od której dopiero co zdołał się oderwać. Jego dłonie błądziły Hammondowi pod płaszczem. – Dean, błagam cię. Pozwól mi się rozebrać.

Przestał lizać go po uchu i szyi, ale nie dał mężczyźnie swobody, o jaką się upominał. Oparł podbródek na jego piersi i spojrzał w górę.

– Mogę przejechać się twoim ferrari? Z garażu.

Cas nie zrozumiał.

– Co?

– Pytam, czy mogę wziąć twoje auto z garażu i się nim przejechać.

– Przejechać się, po co? Teraz?

– No tak.

– Przecież właśnie przyjechałem. Wszedłem do domu, stwierdziłeś, że za mną tęskniłeś. I nagle pytasz, czy możesz wyjść?

Dean parsknął śmiechem, bardzo... niepodobnym do niego śmiechem. To był nerwowy, udawany śmiech, jakby został na czymś przyłapany. Cas zmarszczył brwi, przyglądając mu się, blondyn przewrócił oczami i chwycił go obiema dłońmi za dupę, za oba cholerne pośladki.

– Tylko na chwilę, rozpakujesz się za ten czas i przebierzesz. Co ty na to, może tak być?

Westchnięcie.

– Może być. Rozbiłeś coś? Zepsułeś?

– Nie! Niby dlaczego?

Dlatego, że tak się właśnie zachowywał – jak dziecko odwracające uwagę od ściany pomalowanej kredkami. Coś narozrabiał, Cas nie wiedział jeszcze, co i szczerze nie był pewien, czy po locie z Pensylwanii miał siłę się tego dowiadywać. Wzniósł oczy ku sufitowi, czasem odnosił wrażenie, że odczułby satysfakcję z dania temu dzieciakowi pasem po tyłku. Patrzył, jak cmoknąwszy go w usta odchodzi holem, a potem potrząsnął głową i przesunął rękami po tyle spodni, po tych miejscach, za które złapał go Dean. Ze zgrozą uświadomił sobie, że nie ma portfela.

Kurwa, Dean zabrał mu go, czy zgubił go w drodze z lotniska? Jeśli zabrał, po jaką cholerę, czyżby mało dawał mu pieniędzy? Przecież dostawał na wszystko, o co prosił, czemu miałby go okradać? Żołądek drgnął mu raz jeszcze, na myśl, że skurczybyk zrobił coś z obrączką. Nie zauważył, czy miał ją na dłoni.

Decydując się nie wszczynać alarmu powlókł się na górę, kulę zostawił na dole, opartą o schody. Usłyszał, jak ferrari z warkotem wyjeżdża z garażu i wyjrzawszy przez okno na piętrze zobaczył je, odjeżdżające w las. Ruszył do sypialni.

– Dobry wieczór panu – Edwin skłonił mu się w korytarzu, stary, dobry Edwin.

– Witaj, Edwin – odpowiedział mu, utykając bez podpórki, noga dokuczała mu przez cały wyjazd z powodu długo zachowywanej pozycji siedzącej w samolocie, był w swoim pokoju hotelowym zupełnie sam i nie było przy nim nikogo, kto mógłby mu ją pomasować lub choć go po niej pogłaskać; gdyby był z nim Dean, z pewnością by o to zadbał.

Sypialnię zastał nienagannie zaścieloną i wywietrzoną, przystanął... na widok pary szpilek wciśniętej pod łóżko, nie było ich tu, kiedy wyjeżdżał. Dean powiedział, że się masturbował. Cas przełknął ciężko, sięgnąwszy do krocza, by je sobie zasłonić, to był odruch, bezsensowny, bo w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć jego erekcję. Kutas urósł mu w spodniach na wizję chłopaka obciągającego sobie samotnie w tym łóżku, z tym obuwiem na nogach.

Tak go to rozkojarzyło, że mało brakowało, a nie dostrzegłby stosu książek na stoliku, wszystkie były identyczne, w twardej, czarnej oprawie. Wziął jedną do ręki i popatrzył na przód.

Organizacja stadna raptorów, studium autorstwa Deana Winchestera".

Książka Deana, gotowa do sprzedaży. Musiał przyznać, że prezentowały się dobrze, proste, estetyczne, z czarno-białymi poglądowymi ilustracjami, przyjemną w odbiorze czcionką – na okładce, pod tytułem, mieniła się na złoto wytłoczona w oprawie sylwetka welociraptora. Pasowała do błyszczących liter. Otworzył książkę, trzymając ją nad łóżkiem, jego wzrok natrafił na tekst na pierwszej stronie.

Przez chwilę nie rozumiał, na co patrzy. Aż wreszcie zrozumiał.

Dla Castiela H., z którym przeszedłem piekło. Dosłownie i w przenośni.

Dedykacja. To była pieprzona dedykacja w pieprzonej książce, Dean słowem nie odezwał się, że zamierza umieścić w swojej pracy coś takiego! Cas poczuł, że wstrzymuje oddech, teraz już wiedział, czemu Winchester wsiadł w auto i odjechał, no tak, nagle stało się to oczywiste. Nie był pewien, jak Cas zareaguje, był za to świadom, że zrobił źle, nie pytając go w takiej kwestii o zdanie – więc zostawił książki Casowi do znalezienia i opuścił dom, żeby emocje zdążyły Hammondowi opaść, zanim się ze sobą skonfrontują. Tak bardzo bał się, że te dwie linijki zdenerwują jego faceta... No cóż. Cas wolałby chyba zostać uprzedzony o tym, że jego imię znajdzie się w publikacji w takim kontekście, ale był to bardziej szok niż złość. Czuł się zaskoczony. Odetchnął, żeby przetrawić to na spokojnie. Przewertował książkę dalej i nie znalazł w niej (zapewne na szczęście dla siebie) niczego więcej w tym stylu. Dalej Dean pisał zwyczajnie o raptorach.

Usiadł na krawędzi łóżka, przeczytane zdanie odbijało mu się w głowie echem. Dla Castiela H. Minęło pół roku, odkąd poznał Deana, odkąd przeleciał go w hotelu w Kostaryce i z każdym dniem od tamtej pory jego zlodowaciałe serce topniało, ilekroć wpatrywały się w niego zielone oczy, a teraz w końcu, wraz z tym pokrętnym wyznaniem miłości, innym niż dotychczas, bo spisanym na papierze, stopniało całkowicie, do ostatniego lodowatego odłamka. Roztopiło się od ciepłego uczucia, którym Dean obdarzył go, choć była to prawdopodobnie rzecz nie mniej śmiała od zagwizdania na t-rexa. Dean nie poddał się, odpychany przez niego na początku i jego upór opłacił się, bo przebił się przez skorupę.

Przebił się do castielowego wnętrza. I zawładnął nim, stuprocentowo nim zawładnął.

Poczekał, aż wróci z „przejażdżki" i kiedy wbiegł po schodach złapał go na ich szczycie w ramiona, wpił mu się w wargi, całując go, zachłannie, pchnął nim na balustradę otaczającą piętro, Dean wydał z siebie śmieszny dźwięk. Jakby kwiknęła świnka. Cas nie pozwolił mu się odezwać, choć wyraźnie próbował, w końcu blondyn ustąpił i zmiękł w jego objęciach, wpuszczając go z językiem w swoje usta, rany boskie, jeszcze trochę, a Hammond wcisnąłby mu ten język do gardła. Silna ręka przytrzymała go w pasie.

– Cas – spróbował ponownie, uciec głową, od nieoczekiwanej pieszczoty zaczerwieniły mu się policzki. Zielone tęczówki lśniły. – Teraz to ty masz ruję.

Brunet pociągnął go ku sobie i przycisnął nos do jego gorącej szyi, wyczuwszy na niej tętnicę przesunął koniuszkiem wzdłuż niej, wydychając Deanowi na skórę ciepłe powietrze.

– Zadedykowałeś mi swoją książkę.

Blondyn spiął się pod nim, wyczuł to wyraźnie.

– Przeczytałeś dedykację?

– Owszem. Dean – Cas zostawił jego szyję w spokoju. Odsunął głowę i spojrzał na niego. – Zostawiłeś mnie... trochę bez słów. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.

– Może na początek odsuńmy się od tej barierki, bo nie chciałbym wypaść przez nią do holu. – Jego lęk wysokości. Castiel zupełnie o tym zapomniał, cofnął od balustrady ich obu. – Dziękuję. A co do dedykacji... Jeśli uważasz, że to okej, żeby tam została, w książce, to możesz powiedzieć po prostu, że mnie kochasz.

– Kocham cię – bez zastanowienia. To było szybkie.

– Nie jesteś zły? Sądziłem, że będziesz.

– Nie jestem. Zaskoczyło mnie to, ale ostatecznie uważam, że wykonałem na tyle dużo pracy w tym zakresie, to znaczy, ożywiłem dinozaury, żebyś ty mógł o nich napisać – wspomniał, przekornie. Dean zaśmiał się. – Że chociaż jedna strona twojego cholernego „studium" mi się należy. Prawda?

– Pewnie tak. Dużo myślałem, kiedy cię nie było – Winchester splótł dłonie z tyłu na jego karku. – Dokładnie o tym, o tym, że gdyby nie ty spędziłbym życie jak głupi na wykopaliskach i snuł swoje teorie nie mając pojęcia, jakie były naprawdę, te zwierzęta... Prezent, jaki dostałem od ciebie na Nublar, już na początku przebijał diamenty, Cas. Pokazałeś mi żywe stworzenia. Pokazałeś mi dinozaury. Chyba to właśnie w tamtym momencie się w tobie zakochałem.

Bo w jakimże innym mógłby, chłopak zafascynowany dinozaurami i ktoś, kto mógł mu je dać.

– Mhm, twój brat raczej nie podziela twojego zdania. Zabrałem cię na wyspę pełną maszkar, które mogły cię zeżreć.

– Wiesz, że świat nie jest czarno-biały. Jak poszło przesłuchanie, czemu nic nie mówisz?

– Nie ma o czym – oderwali się od siebie, Cas przesunął dłonią po karku. – Skończy się na gigantycznych odszkodowaniach, Jimmy wycofał pozew, więc zostają tylko Roman Enterprises i narzeczona Valentego. Arnold nie miał rodziny, Muldoon rozwiódł się z żoną dawno temu. Jak chcesz ten ślub w Vegas, to lepiej bierzmy go jak najprędzej, bo za niedługo możemy nie mieć za co.

Dean zmarszczył czoło.

– Możesz zbankrutować?

– A co, bo może trzeba będzie sprzedać ferrari? – Cas zażartował. – Nie, Dean, jestem właścicielem firmy z zaawansowaną bioinżynieryjną technologią, nie zbankrutuję. Co nie oznacza, że nie uderzy mnie to po kieszeni. Mówiąc o czym – spoważniał, trochę. – Zabrałeś mi portfel? Dlaczego? Wiesz dobrze, że kupię ci wszystko, o co poprosisz – pomyślał nad tym. – W granicach rozsądku – dodał. – Nie musisz zabierać mi pieniędzy. Przez chwilę miałem zawał, bo pomyślałem, że zgubiłem portfel na lotnisku.

– Przepraszam – Dean pokręcił głową. – Chciałem wziąć tyle, ile potrzebuję i oddać ci go, myślałem, że może się nie zorientujesz. Nie mogłem poprosić, bo nie powinieneś wiedzieć, co mam zamiar kupić, to ma być niespodzianka.

– Twoje niespodzianki wpędzą nas w bankructwo.

– Ale lubisz je.

– Powiedzmy.

– Czyli zgodziłbyś się?

– Na co?

– Na ślub w Vegas.

– A chciałbyś tego?

– Bardzo – przysunął się do niego, znowu się do niego przysunął. Coś ciężko było im się od siebie tego wieczoru odkleić. Dean uśmiechnął się, szczerząc zęby i przesuwając wzrokiem od oczu Casa do jego ust. Obrączka błyszczała na jego dłoni, obawy, iż mógłby ją zgubić lub w jakiś sposób uszkodzić, okazały się niepotrzebne. – I noc poślubną w Luxorze. Posuń mnie w piramidzie, mój Harrisonie Fordzie.

Na odwrocie książki wydawca zamieścił zdjęcie autora. Dean wyglądał na nim na nieco starszego, niż w rzeczywistości, przy tym był to wygląd inteligentny, Castiel był dumny – wpatrywał się w fotografię na długo po tym, jak chłopak zasnął na jego piersi, uśpiony namiętnym seksem na powitanie i naprawdę był dumny.

Mam po tym rozdziale parę rzeczy, które chciałabym Wam zostawić, otóż na pewno hotel Luxor w Las Vegas, o którym mówi Dean - jest to luksusowy hotel z kasynem w kształcie piramidy i stylizowany na Starożytny Egipt. Zbudowano go w 1993 roku, więc w momencie, w którym dzieje się opowiadanie, faktycznie już istnieje.

Podzielę się też z Wami zdjęciem, które mogłoby znaleźć się na okładce książki Deana:

I czymś, co znalazłam przy okazji, nie wiem czy kojarzycie ale to jest autentyczna scena z spn :D Nie pamiętam dokładnego sezonu ani odcinka:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top