And then one day, there you were, shining brightly
Showing me that I wasn't meant to stay in the dark.
I oto byłeś, pewnego dnia, lśniąc jasno – a ja nie byłem już skazany na tkwienie w ciemności.
Zespół wazowagalny. Stwierdzono go Deanowi na dzień przed Sylwestrem, to była prosta przypadłość polegająca na skłonności do omdlewania w sprzyjających temu warunkach – stres, wysiłek fizyczny, wysoka temperatura i duża wilgotność powietrza, ogólne osłabienie organizmu przez brak snu i zmęczenie. Wszystkie te rzeczy się do nich zaliczały. Tego się nie leczyło, należało nauczyć się z tym żyć. Zapobiegać sytuacjom mogącym do takiej krótkiej utraty przytomności prowadzić. Castiel zmarszczył na tę diagnozę czoło i spytał, jak to możliwe, że Dean nie zemdlał na Nublar, lecz on wiedział, że było inaczej. Prawie zemdlał. W samochodzie, kiedy Betty wywróciła jeepa na dach, wtedy był pewien, że zostanie znokautowany. Później najwyraźniej trzymała go na nogach adrenalina.
Z jednej strony ucieszył się, że nie jest chory na nic śmiertelnego, z drugiej – chyba wolałby zażyć właściwe lekarstwa i pozbyć się problemu, niż walczyć z wiatrakami. W sylwestrowy wieczór Castiel siedział w salonie, na krześle w rogu koło kominka i pił koniaka od Deana, w kominku znów się paliło. Dean przyszedł do salonu, podszedł do niego i z uśmiechem zarzucił mu ręce na szyję, cmoknął go w policzek.
– Zacząłeś pić za Nowy Rok beze mnie?
– Za to mam jeszcze czas pić, zdążę.
– Nie najebiesz się?
– Mam mocną głowę. – Chłopak wcisnął mu się na kolana, w sumie na jedno kolano, wciąż obejmując go za kark i podał mu coś do rąk. Cas zerknął na to, zmrużywszy oczy. – Skończyłeś?
– Nie musisz czytać od razu całej, byłoby miło, jakbyś przebrnął dziś przez wprowadzenie i pierwszy rozdział, żebyś mógł mi powiedzieć, co sądzisz. Cały ten draft jest w podobnym tonie. – Przewertowali razem plik białych kartek, zapełnionych czarnym drukiem. Dean skończył pisać książkę, a to była jej najwcześniejsza wersja. – Mam nadzieję, że ci się spodoba, jeśli tak, zaraz po Nowym Roku wysyłam ją mojemu profesorowi.
„Organizacja stadna raptorów, studium autorstwa Deana Winchestera". Wreszcie ukończone. Nie zostałoby, gdyby nie Henry Wu i jego badania, Dean studiował je godzinami, wyciągał z nich wnioski i formułował zdania przyswajalne nie tylko dla obeznanych z tematem, ale i laików. Oto efekt. Ten egzemplarz, jego egzemplarz. Włożył w niego tak wiele energii i tak bardzo... był z siebie z tego powodu dumny. Dokonał czegoś, o czym jeszcze parę miesięcy temu nawet by nie marzył, to była jego własna praca na temat fascynujący go od zawsze. Praca porównywalna do książki Alana Granta.
– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedział, szepcząc Casowi do lewego ucha, znowu byli sami, bo Mary wróciła do Kansas rano dwudziestego siódmego grudnia. Odwieźli ją razem na lotnisko. – Spodoba ci się – zamruczał, zaczepnie łapiąc go zębami za ucho. Cas uciekł mu spod zębów, obrócił głowę i spojrzał na niego.
– Doprawdy?
– Yhm. Przeczytaj, ile zdążysz i za pół godziny bądź w sypialni.
Dean dał mu całusa prosto w usta i zlazł z niego, zostawiając go ze swoją książką, w kwestii seksu – nikt nie powiedział mu, że jego choroba oznacza celibat, nie oznaczała go. Mogli się kochać, tak długo jak Cas jako jego partner miał świadomość jego smutnej przypadłości i pomagał mu dbać o to, by jej skutki odczuwane były przez blondyna możliwie jak najmniej. Żaden z nich nie chciał, by Dean czuł się źle, to oczywiste. „Mogę po prostu... słodko posuwać cię wolno aż do śmierci", Cas zaproponował, w trakcie rozmowy, zamierzenie czy też nie sugerując równocześnie, iż BĘDĄ ze sobą „do śmierci". „Możemy robić to, cóż, po misjonarsku i tylko tak." „Nie mam zamiaru kochać się w jednej pozycji do końca życia, chyba zwariowałeś", Dean oburzył się, jakby propozycja Casa go obraziła. „Nie będę rezygnował z pikanterii, bo mam coś takiego. Absolutnie nie."
W przewietrzonej sypialni było zimno, kiedy Cas zjawił się w niej o umówionej porze, Deana nie było nigdzie w zasięgu wzroku, ale z łazienki, zza nie do końca przymkniętych drzwi wylewała się strużka ciepłego światła. Rozpiął koszulę, podchodząc do nich, do drzwi, przystanął przy nich i nasłuchiwał przez chwilę.
– Dean? – odezwał się, co on tam do cholery robił? Nie było słychać lejącej się wody.
– Idź na łóżko, Cas – dotarło do niego, w odpowiedzi. – Połóż się.
Przewrócił oczami.
– Kim ty jesteś, Winchester, żeby tak mną rządzić?
– Twoim przyszłym narzeczonym, mężem? – Dean przytrzymał drzwi i wyjrzał zza nich wychylając samą głowę, by nie pokazać reszty. – Za mało? Do łóżka, Hammond.
Czyżby to były jeszcze jedne majtki, jak u Lockwooda? Z pewnością miało to jakiś związek z ubiorem, skoro schował się za drzwiami, żeby się nie zdradzić; Castiel westchnął i poszedł położyć się tak, jak blondyn zakomenderował, czy zamierzał dać mu się porwać i uprawiać z nim sylwestrowy seks? „Chciałem, żebyś miał niespodziankę, jeśli lubisz takie rzeczy. Nie znam cię od tej strony." Cas nie wiedział, czy „lubi takie rzeczy". Nigdy nie miał okazji zdefiniować pod tym względem swoich preferencji. Wiedział za to co innego, bielizna, którą zobaczył wtedy na przyjęciu na pośladkach Deana była BEZBŁĘDNA. Może dlatego, że Dean, który był młody, szczupły i wyjątkowo ładny jak na chłopca zwyczajnie do niej pasował.
Opadłszy na łóżko rozpiął pasek od spodni, zdjął go i rzucił na ziemię, klamra uderzyła głośno o podłogę. Ostatnio czuł się bardziej zmęczony i nadwerężony, noga przypominała o sobie niekoniecznie wtedy, kiedy by sobie tego życzył. Wyłożył obie przed sobą na pościeli i położył głowę na poduszce, Dean stanął przed drzwiami, chyba gotowy do wyjścia, bo jego ciało przysłoniło strużkę światła.
– Leżysz? – spytał.
– Leżę – Cas odpowiedział mu, Dean wyszedł z łazienki, w cieniutkim szlafroku, coś zastukało miarowo, gdy postawił parę kroków, Casowi... zasłaniało łóżko. Dźwignął się, nie wierząc własnym uszom, rozpoznawał ten dźwięk, nie chciało mu się jednak wierzyć, iż niespodzianka Deana mogłaby polegać NA TYM. Kurwa mać. Chłopak miał na nogach szpilki, przepiękne damskie buty w klasycznej czerni, lśniące. Nowiutkie. Jego nagie pod szlafrokiem nogi wydłużały się w nich optycznie o dobrą jedną czwartą. Przystanął, zatrzymując się w takim miejscu, że rama łóżka nie stała już dłużej Castielowi na drodze. Widział go jak na dłoni. Szlafrok opadł, odsłaniając cudowne ciało Winchestera, nie miał na sobie nic poza satynowymi czarnymi panties z maleńkimi kokardkami na bokach, po jednej na każdym biodrze.
Cas nie odzywał się długo. Tak długo, że w końcu Dean również wywrócił gałami i przestąpił z nogi na nogę, jak jakaś primadonna.
– Zdjąć je?
Brunet potrząsnął głową.
– Nie bądź śmieszny. Chodź tu.
Wskoczył na łóżko, Dean oczywiście, z takim entuzjazmem, że materac ugiął się pod nimi dwoma, lekko podskoczyli na nim, obaj. Dean przysiadł Casowi klatkę, wyciągając jedną obutą w szpilę stopę przed siebie i stawiając mu ją koło ucha, na poduszce.
– Chcę mieć je na sobie, przez cały czas jak mnie będziesz posuwał.
– Kurwa, Dean – Cas zawarczał, zwierzęco, wbijając mu paznokcie w nagą skórę na udzie. – Mieliśmy zastanowić się, jak uważać, żeby nie robiło ci się niedobrze i słabo, a ty... ty, kurwa, kupiłeś właśnie to? Buty na obcasie?
– Jak ci się nie podobają, mogą zniknąć.
– Nie – gardłowe charknięcie, przytrzymał go za rękę, patrzyli sobie w oczy. Dean mógł się z nim przekomarzać, ale znał już prawdę i tak, Casa podniecały te buty, i podniecały go jego majtki. W tych błękitnych tęczówkach wszystko było wypisane aż zanadto wyraźnie. Zaryzykował, ponownie, kupił coś, założył to i trafił w dziesiątkę. Wnętrze jego faceta rozpalone było do czerwoności. – Powtórzę się, ciesz się, że nie możesz mieć dzieci, bo na pewno byś z jednym dzisiaj został.
– Hm – Dean zaśmiał się i pochylił, dotknął nosem policzka Casa, jego szczęki, ucha. – Weź mnie w nich, Cas – wyszeptał mu wprost w nie, silne ramiona Hammonda rzuciły nim na materac, tak, jak to sobie zawsze wyobrażał, Castiel zawisł nad nim, położył się na nim.
– Jesteś taki ciepły – westchnął, dłońmi przesuwając po ciele chłopaka wzdłuż jego boków, Dean westchnął z rozkoszą. – Taki miękki.
– A ty całkiem napruty. – Cas otworzył usta i naparł nimi na jego goły brzuch, chłopak przytrzymał go przy sobie za włosy, bardzo delikatnie. – Cas – zarost kochanka podrapał go po skórze. – Ziębiłem w tej sypialni, zanim poszedłem powiedzieć ci, że coś planuję. Nie chcę przejmować się tym, co mi powiedzieli, tym, że muszę być ostrożniejszy, nie chcę być ostrożny. W Wigilię spanikowałem, dziś zmieniam zdanie. Jeśli mam zemdleć, kochając się z tobą, proszę bardzo. Zrobiłem, co się dało i teraz chcę z tobą uprawiać seks, jakby nic się nie stało.
– Popełniliśmy błąd, że kazałem ci pochylić się głową w dół, a ty się na to zgodziłeś. W dodatku to ty siedziałeś na mnie, ujeżdżałeś mnie, jak miałbyś nie zmęczyć się i nie odlecieć? Powinieneś leżeć, tylko leżeć, z rozłożonymi nogami, a ja cię będę pieprzył, zobaczymy, czy to coś da. Na pewno zmęczysz się mniej.
– Słuchałeś, co do ciebie powiedziałem? Nie dbam, czy się zmęczę.
– Ale ja dbam. Dean – potrząśnięcie głową. – Twoja książka jest... naprawdę dobra. – Podniósł się, ściągnął koszulę i sięgnął dłońmi do zapięcia spodni. – Oczywiście zdołałem przeczytać parę stron, były w porządku. Wiesz, że nie mówiłbym tego, gdybym tak nie uważał. Jesteś świetny w tym, czym się zajmujesz.
– Przypomnieć ci, co uważałeś o mnie pół roku temu?
Winchester jęknął, pociągnięty w dół za kostki, Cas szarpnął nim zdecydowanie bardziej w celu jedynie podroczenia się, niż jakiejkolwiek faktycznej zmiany pozycji; popchnął spodnie w dół, razem z bokserkami, z powodu obolałej nogi rozebranie się do naga zajęłoby mu chwilę, nie miał na to ochoty. Zsunął spodnie i bokserki tylko do ud, tyle wystarczało. Przysunął się do Deana, chłopak objął go łydkami, łącząc kostki nisko na jego plecach. Obcasy czarnych szpilek ucisnęły Casowi mięśnie – och, jeśli zerżnie go w tych butach, skończy nimi dosłownie okaleczony. Deanowi chciało się mdleć na samą myśl, jak mocno mógłby powbijać mu je, dochodząc pod nim.
– Powiedz, że mnie kochasz – poprosił, szurając mu tymi obcasami, przez plecy tam i z powrotem, w górę i w dół. – Powiedz, Cas, proszę.
– Nie marudź. Umawialiśmy się, że nie będziesz naciskał.
– No wiem, ale... ale kochasz mnie, prawda? Nie musisz mówić. Możesz kiwnąć głową.
– Dean, poważnie?
– No co? Nie każę ci klepać miłosnych poematów. Po prostu fajnie byłoby to usłyszeć... W końcu – sapnął, bo Cas nacisnął nosem i ustami na jego obciągniętą materiałem majtek męskość, to trochę bolało, a trochę było przyjemne w chuj. Podobnie jak bycie obdzieranym butami na obcasach. – Ough, Cas – wcisnął głowę w poduszkę, Cas zsunął się tak nisko, że teraz trzymał nogi splecione gdzieś na jego karku.
Pierwszy raz, odkąd się poznali Castiel zrobił mu loda. Czarne seksowne majtki zdjął z niego i wyrzucił poza łóżko, wylądowały na jego koszuli – w tym wielkim domu, niemal zamku, byli jak król i jego księżniczka, nigdy przedtem nie czuł równie silnie, iż CHCE dzielić się z Deanem swoim bogactwem, wszystkim, co ma, podarował mu kartę kredytową, diamentowy kompas, tym razem czuł nisko w brzuchu, że to on powinien wybrać kolor następnych majtek, że PRAGNIE to zrobić. Kupić Deanowi bieliznę i następnym razem oglądać ją na nim z myślą, iż jest od niego. Ssał blondyna, rosnąc samemu od rozmyślania, jakie ma szczęście, że ten chłopak znajduje się w jego łóżku, nagle potrzeba, by zadbać o niego najbardziej jak to możliwe wydała mu się przytłaczająca. Jakby musiał poddać się jej w tej sekundzie, inaczej rozsadzi go od środka, mimo iż przecież „dbał" o niego w tamtej chwili z całych sił, językiem pieszcząc mu jądra i długi, smukły kształt, Dean jęczał w poduszkę.
Jęczał tak cudownie, TAK DOBRZE, gdy Cas w niego wchodził, poczuwszy go w sobie dychnął, bezradnie i mocniej zacisnął na nim nogi, obcasy szpilek zakłuły ostrym, z jakiegoś powodu podniecającym bólem. Cas posuwał go, wolno, nie zważając na jego zapewnienia, że „jest okej" i żeby „ruszył się, do cholery", nie miał zamiaru go słuchać. Nie chodziło wcale o deanowe zdrowie. Podobała mu się ta pozycja i ten wolny seks, chciał penetrować go bez pośpiechu.
– Cas, na miłość boską, szybciej – usłyszał i pchnął jego rękę na poduszkę, w celu wyegzekwowania posłuszeństwa.
– Spokój. Spokój, powiedziałem – warknął na niego, wbijając się w niego i wysuwając się, Dean nie potrafił leżeć bez ruchu. Powinno się go było przed takimi przyjemnościami wiązać. – Ja decyduję. Przestań się tak wiercić.
Blondyn syknął, kutas Casa w jego wnętrzu trafił go w dobre miejsce. W pokoju przestało być chłodno, zrobiło się gorąco, od ich rozgrzanych ciał, od ich oddechów – namiętność rozgrzała powietrze, to było bardzo, bardzo namiętne, każde pchnięcie w ciało Deana Winchestera i każdy wymieniany z nim mokry pocałunek. Cas całował go, nie pozwalając mu mówić, Dean jęczał więc tylko w te pocałunki, z pewnym niezadowoleniem, zgubnie zapewne przekonany, że szybszy seks daje lepszy orgazm. Gówno prawda. Szybki seks to szybszy, nie lepszy orgazm. Szczyt uderzał mocniej, gdy był wypracowany. A Castiel, cóż, Castiel konsekwentnie pracował, by tak się w rzeczywistości okazało.
– Cas – Dean gwałtownie ściągnął jedną stopę nieco w dół, obcas buta poharatał brunetowi skórę, zostawiając na niej czerwony ślad.
– Wszystko w porządku? – Cas zdążył zapytać, Dean nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo doszedł, zamknął oczy i otworzył je, moment później, na sekundę zakrztusiwszy się własną śliną. Zamrugał, bardzo wyraźnie siłą swojego dojścia oślepiony, dokładnie o to chodziło. Nie zemdlał.
Sperma wylała się z Casa na pościel, cofnął się bowiem z chłopaka, by spuścić się ręką centymetry od jego pulsującego wejścia, nogi łagodnie opadły Deanowi na łóżko, wciąż w tym dziwkarskim obuwiu. Cas strzepnął brudną rękę, czystą przejechał sobie po włosach.
– Dean, w porządku? – powtórzył, oddychając ciężko, nie odpowiadał, Cas pogłaskał go więc po skroni. – Kręci ci się w głowie? – Blondyn kiwnął, twierdząco. – Otworzę drzwi.
W rogu sypialni, koło drzwi do łazienki znajdowało się wyjście na balkon. Podciągnąwszy spodnie, schowawszy do nich wiotczejącego penisa Cas podszedł do niego i otworzył, zimny powiew wtargnął do środka, przemykając po kostkach i odsłoniętych ramionach; spojrzał na Deana, chłopak oddychał w łóżku, przewrócony w nim lekko na prawy bok, nagi, w samych tylko czarnych butach. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Nie zawładnęły nim mdłości.
Odnieśli sukces.
♥
jedenaście minut przed północą
Dean zasnął Casowi w ramionach, brunet potrząsnął nim na niecały kwadrans do północy, żeby go obudzić; zdjął mu buty, leżały na całej stercie ich ubrań na podłodze, bo Cas w końcu ściągnął z siebie spodnie.
– Yhm – Dean wymamlał, marszcząc czoło. Nie chciał być teraz potrząsany. – Nie budź mnie.
– Dean, za dziesięć minut kończy się stary rok i zaczyna nowy. Myślałem, że mieliśmy za niego wypić.
– Uhm. Jutro.
Zegar tykał, odmierzając czas do definitywnego końca roku 1993 – nim Casowi udało się ocucić blondyna, zostały cztery minuty. Wyciągnął go z łóżka, on także miał niespodziankę, o której Deanowi nie powiedział. Musieli iść na balkon. Kazał chłopakowi zawiązać szczelnie szlafrok i założyć na niego płaszcz, na zewnątrz trzymał mróz, było bardzo rześko, bardzo bardzo, po ciepłym łóżeczku w cieplutkiej sypialni. Rześkość ta rozbudziła Deana, podszedł do zasypanej śniegiem barierki. W dole ciągnęło się jezioro i las, ośnieżone sosny pod granatowym, rozgwieżdżonym niebem.
– Tak ładnie widać stąd gwiazdy – stwierdził, zrzucając z barierki śnieg, żeby móc się na niej oprzeć. Para szła mu na zimnie z ust. – Prawie jak na pustyni. – Coś huknęło za nim, obejrzał się; Cas otworzył szampana.
– Masz szczęście, że wyszedłeś z tego łóżka – nalał go do dwóch lampek i podał jedną Deanowi. – Ta butelka kosztowała trzy tysiące.
– To więcej, niż moje majtki.
– Żebyś wiedział.
– Już nie bądź takim gburem – Dean powąchał szampana. Pachniał bąbelkami. – Jak spędziłbyś ten wieczór, gdyby nie ja? Pewnie waliłbyś sobie do laptopa. Jesteś cholernym pragmatykiem, ale okej, było fajnie – westchnął, żałując, że nie zerżnęli się mocniej, no dobrze, przynajmniej nie miał ochoty rzygać na koniec. – Nie mogliśmy wypić go w domu? Tu jest strasznie zimno, mam na sobie pod tym płaszczem tylko szlafrok.
Co za pieprzona maruda. Cas przechylił się przez barierkę, machnął komuś ręką, Dean powiódł za nim wzrokiem, nie rozumiejąc – w promieniu wielu kilometrów nie mieszkał absolutnie nikt, komu on do cholery machał? Odpowiedź wystrzeliła ze świstem w powietrze, zielono-niebieskie iskry rozbłysły nad ich głowami, zaraz potem kolejne fajerwerki podążyły tym śladem, żółte. Czerwono-pomarańczowe. Więcej żółtych i w końcu srebrne, rozbiły się, a rozsypane w kwiat iskry zasyczały i zamigotały, efektownie się spalając.
Dean zamarł z otwartą buzią, następnie jakby puścił w nim jakiś hamulec, rzucił się, by sprawdzić, czy ktoś jest w ogrodzie.
– Kto je puszcza? – zapytał, wychylając się przez barierkę, Castiel przytrzymał go z westchnieniem, za płaszcz.
– Edwin. Chodź tutaj, bo wypadniesz.
– Kupiłeś dla mnie fajerwerki? – odwrócił się od barierki, łapiąc z nim wzrokowy kontakt, w blasku bijącym od roztrzaskujących się na niebie sztucznych ogni jego twarz przybierała najróżniejsze barwy, pomarańczowe, różowe, jego oczy błyszczały. Piękne oczy.
– Owszem, za kolejnych parę tysięcy. To puszczenie pieniędzy z dymem, najgłupsza inwestycja świata... Może poza parkiem.
Ale gdyby nie park, nie poznałby go. Gdyby nie fajerwerki, nie zostałby przez niego pocałowany, na balkonie, pod rozświetlonym, sylwestrowym niebem, w noc z ostatniego grudnia na pierwszego stycznia, z szampanem w dłoni. Dean położył mu wolną rękę na karku i przywarł do niego, całując go, „Cas", wyszeptał czule, jego imię, miał absolutną rację. Gdyby nie to, że byli tego wieczoru razem Castiel nawet by minięcia północy nie zauważył. Nigdy dotąd nie zauważał. W zeszłym roku leciał o tej porze z Singapuru, gdzie załatwiał sprawy z inwestorem. W święta Bożego Narodzenia patrzył, na wpół śpiąco, jak Ray Arnold klnie, usiłując przeprogramować system karmienia pachycefalozaura. Nie jadał świątecznych obiadów. Nie kupował sztucznych ogni. Po co? Dla siebie? Jemu nie były do niczego potrzebne. W tym roku zjadł obiad i kupił fajerwerki... dla Deana.
– Kocham cię – palnął, nieoczekiwanie. Chłopak odsunął się od niego, zdziwiony.
– Co?
– Słyszałeś. Drugi raz tego nie powtórzę.
Upili z lampek po łyku. Fajerwerki wybuchały, na pewno były piękne – Dean tak sądził, choć już na nie nie patrzył. Może odrobinę, za pośrednictwem błękitnych tęczówek Casa, w których się odbijały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top