Allosaurus
Przedarcie się przez tropikalny gąszcz zajęło Deanowi, Casowi i Claire całą noc. Nad ranem las zrobił się rzadszy, zniknęły zarośla, wraz z pierwszymi promieniami słońca wędrowali już tylko pomiędzy wielkimi drzewami z wielkimi korzeniami, na które nierzadko, by je przekroczyć, koniecznym było się wspinać. Podłoże stanowił w większości piasek.
– Mama mieszka w Lawrence, w Kansas – Dean kontynuował historię swojego życia, prowadząc Casa dalej przez jego własną wyspę. Gadał i gadał w dobrej wierze, próbując zająć myśli bruneta czymś innym od bólu promieniującego z rannej nogi na całe ciało, fakt, że kiedy człowiek czuł się tak fatalnie, jak Cas w tamtym momencie, nawet bierne słuchanie przychodziło trudno. Było mu niedobrze. Mdliło go okropnie. – Tata umarł lata temu na zawał. Brat studiuje prawo, jest całkiem dobry, w przyszłym semestrze jedzie nawet na wymianę studencką do Anglii.
Westchnięcie.
– Ciotek, do cholery, nie masz?
Wciągnął gwałtownie powietrze, szedł przed siebie, pokonywał kilometr za kilometrem, ale nie bez przystanków. Deanowi trudno było orzec, co byłoby ostatecznie lepsze, gonienie Hammonda byle dotrzeć do doków jak najprędzej, gdy z drugiej strony każdy gwałtowniejszy ruch przyśpieszał przepływ krwi przez jego organizm i roznosił po nim zakażenie? Nie miał na to dobrej odpowiedzi, więc zwyczajnie przystawał z nim ilekroć Castiel tego potrzebował.
– Usiądź – pomógł mu klapnąć na piasku. – Jesteś koszmarnie blady. – Niedopowiedzenie. Cas wyglądał jak śmierć, jakby umierał w męczarniach, to, że w końcu straci przytomność, nie ulegało wątpliwościom. Dobrze, że Dean starał się utrzymać go w świadomości jak najdłużej się da, nawet opowiadaniem pierdół. Hammond miał czoło mokre od potu, oczy załzawione. Od spotkania z t-rexem minęło wiele godzin. – Chciałbym móc dać ci się napić, ale kurwa, nie mam z czego. Przykro mi.
Cas poszukał wzrokiem swojej bratanicy.
– Claire, nie oddalaj się.
– Nie oddalam się – odpowiedziała mu, weszła na wielki korzeń i zeskoczyła z niego na drugą jego stronę. Zniknęła im z oczu.
– Nigdy nie byłem w tym dobry – Castiel parsknął krótko, boleśnie. – W radzeniu sobie z małolatami. Nie mam do nich podejścia. Nie śmiej się – warknął na Deana, który uśmiechnął się tylko, wypuszczając przez nos krótkie „hm". – Ty się do nich też zaliczasz.
– Nie wydawało mi się, żebyś nie potrafił sobie ze mną poradzić – blondyn przysiadł się do niego, zajął miejsce koło niego na piasku. Normalnie sięgnąłby do głowy, by zdjąć z niej kapelusz, zawsze tak robił, siadając na chwilę na wykopaliskach. Tyle że nie miał już kapelusza. Został w samochodzie. – Albo nie miał do mnie podejścia. Okej, pokąsaliśmy się następnego dnia rano, ale to nie znaczy, że nie było miło, po prostu nie miałem okazji powiedzieć ci tego wprost. – Popatrzyli na siebie. – Było miło.
Prychnięcie.
– Przestań. Jestem dla ciebie za stary.
– Serio? To ma być twój argument, nasza wiekowa różnica? Kiedy jest ich między nami dużo, dużo więcej? Mnie nie przeszkadza, ile masz lat. Wcale mnie to nie interesuje.
– Teraz tak ci się zdaje. Ale za dwadzieścia lat to ty będziesz ich miał czterdzieści, i będziesz wyglądał ekstra, a ja będę starcem. Z amputowaną nogą – dodał, z przekąsem. Dean patrzył na niego chwilę, bez słowa.
– Masz czterdzieści lat?
– Trzydzieści dziewięć.
– O czym ty w ogóle do mnie mówisz, nie wiemy, czy będę żył tak długo, żeby dożyć czterdziestki, a ty sześćdziesiątki, po co miałbym się tym martwić? Kiedyś będzie co będzie, ja myślę o tym, co jest teraz. A teraz chodzi mi po głowie, że było mi z tobą w łóżku zajebiście, i że nie jesteś taki zły, za jakiego się uważasz. W porządku, sporo nas dzieli. Tak samo, jak pewne rzeczy łączą, w końcu znaleźliśmy się tu jakoś, o jednej porze, w jednym miejscu. No tak czy nie?
– Nie wiem, czemu próbujesz się upierać – Cas pokręcił głową. – Ale mam podejrzenie. Podoba ci się, że mam pieniądze.
– Cham z ciebie niesamowity. Gówno mnie obchodzą twoje pieniądze.
– Nie wierzę ci.
– No dobra, przeszło mi przez myśl, że byłoby fajnie mieć bogatego faceta, na pewno byłoby mi w życiu lżej. I mojej mamie, bo ma tylko pracę na etacie i coś po ojcu, służył w marynarce wojennej. I to wszystko! Pomyślałem o tym. Przyznaję się. Ale kurwa mać, nie dlatego teraz z tobą siedzę! Nie jestem taki. Trochę byłem wtedy na ciebie zły, kiedy to planowałem... No wiesz, uwiedzenie cię, żebyś mnie sponsorował. – Cas prychnął ponownie. – Już nie jestem. I nie próbuję zrobić z siebie sugar baby.
– DEAN! – krzyk Claire przerwał im tę rozmowę. Rozejrzeli się za nią równocześnie, wołanie dochodziło zza drzewa. – DEAN, CHODŹ TUTAJ!
Wśród korzeni coś usypało z piasku pagórek, a w nim zrobiło wgłębienie. Białe skorupki po jajach były na piaszczystym tle doskonale widoczne.
– Gniazdo majazaury – Dean podniósł skorupkę i przyjrzał się jej, była inna, niż skorupka jaja kurzego. Miększa. Bardziej plastyczna. – Jednak się rozmnażają – spojrzał przez ramię na Casa. W las prowadziły od gniazda ślady małych łapek.
– Niemożliwe. Jak? Same samice?
– Żaby – Oczywiście to normalne, że po milionach lat zachowany kod genetyczny nie będzie kompletny, dlatego wypełniamy dziury genami innych zwierząt, głównie żab. – Powiedziałeś mi, że uzupełniacie braki w DNA genami żab. Jeśli wzbogacacie kod dinozaura, to może zupełnie nieświadomie nadajecie mu przez to cechy zwierząt do tego wykorzystywanych. To są ulepszone dinozaury. Zmutowane genetycznie poprzez dodawanie do nich składników pochodzących z innych organizmów. Niektóre żaby zmieniają płeć w warunkach, w których w środowisku brakuje im partnera do rozrodu... Życie jest cwańsze, Cas – uśmiechnął się, sam do siebie. – To ono wymyśliło nas, nie my je. – Upuścił skorupkę. Popatrzył dookoła siebie, ze zmarszczonym czołem. – Pytanie, gdzie podziały się majazaury.
W połowie lat siedemdziesiątych w Montanie odkryto pozostałości setek gniazd oddalonych od siebie o nie więcej niż siedem metrów, a zatem o odległość mniejszą, niż wynosiła długość dorosłego osobnika. Mowa oczywiście o majazaurze. Ten gatunek pilnował swoich gniazd i młodych często w takich właśnie wielkich koloniach i nie porzucał ich z byle powodu. Skoro majazaury zniknęły, opuściwszy gniazdo, coś musiało się stać.
– Jest ich więcej! – Claire stanęła na splątanych korzeniach nieco dalej i pokazała ręką w dół. – Tutaj następne!
– Coś je wystraszyło – Dean wstał, w kolanach mu strzyknęło. Był głodny, zmęczony, marzył o wzięciu prysznica i drzemce. – Coś dużego. Cas? Jakie jeszcze duże drapieżniki tu macie?
– Żadne – wzruszenie ramionami. – Tylko t-rexa.
– Jakieś ogrodzenie! – Claire zostawiała ich w tyle. – Płot!
Dotarli na granicę lasu, dalej wznosiły się trawiaste wzgórza. Wypatrzona przez Claire klatka kończyła się razem z puszczą, stali na jej rogu, po zewnętrznej stronie – iść wzdłuż niej, nie zdając sobie z tego sprawy, musieli już od jakiegoś czasu.
W tym ogrodzeniu... ziała dziura. Ogromna.
– Cas? – Nie zważając na stan Hammonda Dean stanął tuż przed nim, chwycił go za ramiona i potrząsnął nim, mocno. – Co było tu zamknięte, mów prawdę! No mów! Co? – nachylił się ku niemu, bo Castiel wymruczał coś niezrozumiale. – Nie rozumiem! Mów wyraźniej.
Ilość skruchy w niebieskich oczach, załzawionych niebieskich oczach, wyczerpanych, przestraszyła go bardziej niż ta wyrwa w tym do niedawna elektrycznym płocie, aż cofnął głowę. Cas świetnie wiedział, co się wydostało, i wiedział też, co to dla nich oznaczało – to stąd ta skrucha. Bo to coś miało teraz na nich polować, ponieważ ON SAM umieścił to na Isla Nublar.
– Allozaur – wyszeptał, cicho. Nie musiał tłumaczyć niczego więcej, nie Deanowi. – To była klatka allozaura, Dean.
♥
– Roman i jego asystent nie żyją. Znaleźliśmy po nich same resztki.
– A pozostali?
– Uciekli do lasu. – Muldoon patrzył przez chwilę na Jo, opróżniającą naraz z wody całą butelkę z eko-plastiku. W zaawansowanej apteczce w centrum kontroli znalazła środki uspokajające, po powrocie wozem Hardinga z terytorium triceratopsów okazało się, że ogrodzenia są wyłączone. Pojechali, ona i Muldoon, pod wybieg t-rexa, z nadzieją, iż nie jest jeszcze za późno... Było. Na miejscu zastali pobojowisko. – Ślady butów trzech osób zaprowadziły nas pod puszczę, wtedy wróciła.
Betty. Goniła ich jeepa do granicy swojego terenu, potem odpuściła.
– Co teraz? – Jo wyrzuciła butelkę do kosza. Była mokra, potargana, roztrzęsiona. Tabletki nie zaczęły jeszcze działać. – Co teraz! – powtórzyła, z większą złością. Owszem, przepełniała ją kurewska złość, bo z powodu niedopatrzeń ludzi, którzy mieli czuwać nad ich bezpieczeństwem, jej przyjacielowi groziło teraz śmiertelne niebezpieczeństwo. Strach pomyśleć, jak pracownicy parku mieli zamiar opiekować się tysiącami turystów. – Oni są tam sami, mogą zginąć!
– Statek przypłynie w poniedziałek. Nie wezwiemy helikoptera bez telefonu.
– Moglibyśmy... wyłączyć system – Arnold pogrążony był w głębokiej zadumie, jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Oddychając ciężko prędko wznoszącą się i opadającą piersią Jo wyobrażała sobie obracające się w jego głowie trybiki. – Całkowicie go wyłączyć, do zera. Możliwe, że zresetuje się w ten sposób i uruchomi ponownie bez wprowadzonych przez wirusa zmian.
– „Możliwe"? – Jo powtórzyła po nim, nie wierząc w to, co słyszy. – Nie wie pan, co się stanie?
– Nie miałem okazji tego przetestować, nie było ku temu potrzeby. Może się wcale nie dać włączyć.
Prychnęła, ruszając przed siebie, krążąc po pomieszczeniu jak nabuzowana osa. No dobrze, Dean uciekł Betty, ale co z innymi dinozaurami? Niedaleko od wybiegu tyranozaura znajdowały się przecież te dla dilofozaurów. Co, jeśli stanie oko w oko z paroma dilofozaurami? Na miłość boską, nie chciała nawet o tym myśleć.
– Mielibyśmy telefon, moglibyśmy wezwać pomoc? Ogrodzenia znów zaczęłyby działać?
– Teoretycznie tak.
Włączenie ogrodzeń nie oznaczało, że zwierzęta wrócą do swoich klatek, wręcz przeciwnie. Te, które już się poza nie wydostały, zostałyby na wolności – ale przecież jedna potężna bariera, ta, w której tkwiła ta wielka prowadząca do dżungli brama, wciąż oddzielała park od centrum dla zwiedzających. Wystarczyłoby, żeby to ona działała, byliby bezpieczni.
– Więc zróbmy to – zadecydowała, przystając. Arnold i Muldoon spojrzeli na siebie. – Ruszcie te dupska. Ratujmy ich!
♥
Gdy w okresie jury roślinożerne dinozaury stawały się coraz większe, polujące na nie drapieżniki siłą rzeczy również przybierały olbrzymie rozmiary – jednym z największych z nich był wówczas krwiożerczy allozaur, gabarytowo przypominający tyranozaura, a jednak lżejszy od niego i szybszy, z długimi i masywnymi (w przeciwieństwie do t-rexa) przednimi łapami uzbrojonymi w potężne szpony. Kostne wypustki nad oczodołami tworzyły charakterystyczne rogi. To był łowca, wyspecjalizowany w tropieniu i pościgu za zdobyczą, wyjątkowo zdeterminowany. Bardzo wytrzymały.
– Allozaur – Dean prychnął pod nosem, wspinając się na wzgórze wkurwionym krokiem, Casa prowadziła teraz Claire. Odwrócił się do niego, do Hammonda i w złości wycelował w niego palcem. – Jednak powinny cię zeżreć, wiesz? Przeżuć i wypluć, bo pomysły masz absurdalne! Co następne? Godzilla?
– Dean – Claire puściła Casa, na moment zostawiając go samego. Dogoniła blondyna. – To chyba nie jest dobry pomysł, iść tak otwartą przestrzenią i wystawiać się temu jaszczurowi na widok?
– Oczywiście, że nie. – Winchester stanął na szczycie wzgórza. Położył sobie ręce na biodrach. – I proszę bardzo – machnął ręką na ciągnącą się przed nimi dolinę. – Stegozaury. Jakoś inaczej wyobrażałem sobie tę chwilę.
Cas dotknął dłonią nogi, była gorąca jak diabli, paliła, jak gdyby trzymał ją w ogniu. Krew odpływała mu z głowy, czuł to, czuł, że już niedługo i zemdleje, tak byłoby lepiej, przynajmniej dla niego – zemdleć i niech robią sobie z nim, co im się żywnie podoba. Nie cierpiałby, nie świadomie. Nie odeszli od skraju lasu daleko, wyszli na zieloną połać, za nimi jednak ciągle wznosiła się w zasięgu wzroku ściana drzew. Dziwnie poczuł się, puszczając Deana i Claire mimo uszu, wzdłuż kręgosłupa przeszły mu dreszcze, jakby ktoś stał za nim i gapił mu się na plecy.
To było dokładnie takie niekomfortowe uczucie. Powoli odwrócił głowę, oglądając się sobie przez ramię.
– Tam jest zagajnik.
– I bardzo dobrze, zatrzymamy się w nim, pomyślimy, jak z tego teraz wybrnąć. Cas i tak będzie potrzebował znowu przerwy. Idziemy do zagajnika – Dean popatrzył za brunetem. – Cas, rusz... – zamarł, w pół zdania.
Na granicy lasu i zielonego trawnika stał dinozaur. Wstrzymali oddechy. Rogaty łeb, bestia na dwóch umięśnionych nogach – a zatem allozaur nie opuścił pobliża swej klatki. Jego żółte ślepia wlepione były w ich trójkę.
– Ani drgnijcie – Winchester syknął przez zęby, instrukcja totalnie bez sensu, bo zauważeni zostali dawno i tak. Pytanie brzmiało, kto wykona pierwszy ruch.
– Dean – Castiel był tego świadom. – On już nas widzi.
Od zagajnika, niewielkiego lasku na lewo od przecinającej dolinę rzeki dzieliła ich odległość zbyt duża, by zdążyli dobiec tam, nim allozaur zamknie na którymś z nich paszczę – do stadka pasących się nad wodą stegozaurów mieli bliżej. To mogła być na tej otwartej przestrzeni ich jedyna szansa.
– W stado – Dean poinstruował swoich towarzyszy, ledwo poruszając ustami. – Za mną. Już!
Rzucili się do ucieczki, wszyscy trzej, nawet Cas, któremu kopa dał w sytuacji zagrożenia życia zastrzyk adrenaliny – właśnie biegł sadzając susy makabrycznie zoraną nogą, adrenalina pomagała mu po prostu niewyobrażalny ból ignorować na tyle, by się nie zatrzymywał. Allozaur zaryczał i ruszył za nimi, tąpnięcie za tąpnięciem, podobnie jak tyranozaur, tyle że ten gad był smuklejszy, a przez to poruszał się sprawniej. Ewolucja przystosowała go do pogoni lepiej niż t-rexa. T-rexowi nie uciekł. A teraz dodatkowo utykał.
Stegozaury podniosły łby. Zrobiło się zamieszanie, jak tylko zorientowały się, co się dzieje, kilka z nich wyrwało do przodu, niemal Deana i Claire tratując. Plan podziałał, ściągnęły na siebie uwagę drapieżnika, którego nie mogło już dłużej absorbować coś tak drobnego jak człowiek – nie gdy szarżowało na niego pięć dorosłych stegozaurów. Reszta stada uformowała krąg, mur, za którym schronili się najmłodsi członkowie grupy.
Dean przystanął, obejrzał się za siebie, w momencie dzięki Bogu idealnym, bo właśnie wtedy kontuzjowana kończyna odmówiła w końcu Casowi dalszego posłuszeństwa i pociągnęła go w dół na trawę. Blondyn wrócił po niego błyskawicznie, rzucił się na ziemię, na sekundę przysłaniając go całym swoim ciałem; ogon stegozaura, najeżony kolcami minął ich o włos. Zwierzę uderzyło nim o grunt, kolce zaorały trawnik, w demonstracji siły.
– Cas, wstawaj – Dean pociągnął Hammonda do góry. – Wstawaj!
Allozaur zatrzymał się, wyhamowany przez dzielnie stawiające mu się stegozaury. Ryknął, krótko, stegozaury odpowiedziały, cofnął się więc na tych imponujących kończynach do tyłu, nie odwracając się do roślinożerców plecami. Kłapał dziobem, jakby próbował się z nimi przegadywać, stegozaury odpowiadały swoje, nie rozluźniając formacji. Za dużo ich było, nawet na tak spore bydle.
Claire pierwsza przecięła linię zagajnika, jak tylko Dean i Cas zrobili to samo ten drugi upadł na ziemię momentalnie, zawył z bezsilności, nie powinien był nawet myśleć, żeby nie tracić motywacji, jak ten bieg rozniósł ogień palący mu żyły po całym jego krwiobiegu. Zakażenie musiało znajdować się już wszędzie, nie wierzył, że nie. Ryki allozaura przycichły, wracał do puszczy. Bezpośrednie zagrożenie minęło i Deanowi... puściły nerwy.
– Łeb ci urwę, Cas! Jeśli coś jeszcze przed nami ukrywasz!
Widok bruneta trzęsącego się w ramionach Claire nieco ostudził jego furię.
– On ma ponad czterdzieści stopni – stwierdziła, dotykając dłonią jego spoconego czoła. – Grubo ponad.
Westchnięcie. Emocje opadły, Cas i tak obrywał z nich aktualnie najbardziej, jakiego błędu by nie popełnił, kara była iście surowa. Nie powinien był dodatkowo się na nim wyżywać, i tak miał już przerąbane.
– Cas? – kleknął przy nim na jedno kolano. – Weź, nie świruj. – Musnął czubkami palców wierzch jego dłoni. – Jesteśmy w połowie drogi.
Castiel zaniósł się kaszlem. Otworzył oczy, by na niego spojrzeć.
– To bez sensu – charknął z wysiłkiem. – Umrę, zanim mi pomożecie. Zostawcie mnie tu, idźcie sami. Beze mnie wasze szanse będą większe – złapał Deana za nadgarstek. Nie był to najmocniejszy uścisk, najsłabszy jednak też nie. – Wy możecie się uratować. Nie ma po co ciągnąć do doków mnie, czuję, jak bardzo jest tragicznie – pociągnął blondyna w swoją stronę, ich spocone twarze, usta znajdowały się teraz od siebie o milimetry. – Obiecaj, że zaprowadzisz Claire do doków. Dean, zostaw mnie tu i zabierz ją do doków, proszę!
Winchester odepchnął go od siebie, stanowczo, ucinając tę idiotyczną gadkę w zalążku.
– Przestań pierdolić – opieprzył go, wstając, prostując się. – Przestań gadać takie głupoty! Nikt nie będzie nikogo zostawiał, dotrzemy tam wszyscy, czaisz, wszyscy będziemy żyć! Ty też. Zamknij się! – nie pozwolił mu się wtrącić. – Ani słowa więcej. Choćbym miał się tam z tobą czołgać, dostaniesz tę jebaną penicylinę i będziesz żyć. To był twój pomysł! Doki na nabrzeżu. Trzymamy się go – westchnął raz jeszcze, rozejrzał się. Stegozaury wróciły do pasania się. – Weź się w garść.
Obiecałam sobie, że pokażę Wam tu jak wyglądał allozaur, żebyście nie musieli tego szukać. Jak postawić go przy t-rexie, to ta smukłość sylwetki, i te długie przednie łapy naprawdę robią swoje:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top